wtorek, 16 listopada 2010

Wielkie problemy małych ślimaków

Zakończyłem przed chwilą pierwszą lekturę książki Z. Książkiewicz Higrofilne gatunki poczwarówek północno-zachodniej Polski (Świebodzin 2010, Wydawnictwo Klubu Przyrodników). Kilka gorących uwag, póki jeszcze pamiętam.
Bardzo dobrze, że powstała książka napisana dla pół-amatorów, tzn. nie dla zawodowych malakologów, a dla tych, którzy z malakologią muszą sobie dać radę np. w pracy. Pod tym względem praca jest bardzo ważna i potrzebna. Jeśli wziąć jeszcze pod uwagę, że dotyczy ona gatunków chronionych prawem krajowym i europejskim, to jej walor wzrasta.
Poza tym jest sporo materiału ilustracyjnego (fotografie, rysunki, mapki). Tych mapek najbardziej szkoda. Szkoda, że nie zostały zaktualizowane dla całego obszaru Polski, można to oczywiście zrozumieć, ale szkoda... Mam też małe wątpliwości, czy przy omawianiu Columella edentula nie powinno się uwzględnić również bardzo podobnego Columella aspera, którego prawdopodobieństwo znalezienia jest nie mniejsze.
Poza opisem biologii i wymagań ekologicznych kilku gatunków Vertiginiade, znaleźć można szereg informacji metodologicznych, i to zaadresowanych do laików. To też plus publikacji. 
Najciekawsze jest chyba jednak to, że ktoś podjął się popularyzacji ochrony ślimaków tak niewielkich rozmiarów, tak "mało znaczących dla PKB", tak mało spektakularnych, a jednak ważnych i chronionych prawem. 
Warto zapoznać się z tą niewielką książeczką. Myślę, że byłaby rewelacyjną propozycją dla nauczycieli szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, dla  animatorów ochrony środowiska, dla samorządowców działających na rzecz zachowania naturalnych obszarów. Tych grup można by jeszcze wymieniać. Ważne i to, że popularyzuje program Natura 2000, który w Polsce wciąż wydaje się być traktowany po macoszemu.
Podsumowując: książeczka pisana jest z pewnym pośpiechem, jest to wyczuwalne w takcie lektury. Można ją przeczytać w krótkim czasie, ale dostarcza wiedzy i poprawia warsztat na długo. Kto może, niech po nią sięgnie. A kto nie może, niech się postara móc...
A kto by się zdecydował, niech zajrzy na www.poczwarowki.kp.org.pl

Vive l' France

Przed pięcioma dniami pojawił się w sieci 6 nr francuskiego rocznika MalaCo. Jestem właśnie w trakcie lektury, co nie jest zajęciem najprostszym, kiedy się nie zna francuskiego. Radzę sobie w ten sposób: otwieram plik w najnowszej wersji Adobe, zaznaczam fragment, wklejam go do translatora Google i próbuję zrozumieć, o co chodzi w tej chińszczyźnie... Metoda może powolna, ale tania i dająca jakiś ogląd.
Polecam lekturze, teksty są naprawdę dobre, z bardzo dobrym materiałem ilustracyjnym.
Całość do znalezienia na www.journal-malaco.fr
Polecam

czwartek, 11 listopada 2010

XXVII Seminarium Malakologiczne, cz. I

Dzięki życzliwości jednej bardzo dobrej osoby otrzymałem pierwsze informacje nt XXVII Seminarium Malakologicznego. Oficjalnie jeszcze nic nie wiem, i pewnie się nie dowiem...
Przyszłoroczne Seminarium organizowane będzie przez Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, a miejscem obrad będzie Tleń w Borach Tucholskich.
Więcej szczegółów na
http://www.home.umk.pl/~jkob73/sm/index.html

Zapraszam (w/z organizatorów)

Dwa słowa o Cepaea

W poniedziałek, 8 listopada, w dzień ciepły i deszczowy, wczesnym ranem, nim jeszcze słońce świecić zaczęło, szedłem do pracy. Aby skrócić drogę, szedłem torami nieczynnej linii kolejowej. I co? I widziałem, jak ślimaki Cepaea nemoralis (Wstężyki gajowe), w różnym wieku - od maluchów po dorosłe osobniki - spokojnie chodziły po podkładach kolejowych. Wydawało mi się, że poszły już spać, zwłaszcza te starsze. Widać nie boją się zimy...
To najpóźniejsza obserwacja C. nemoralis jaką udało mi się przeprowadzić, potwierdzona 10 listopada w tych samych warunkach. Tym razem nie obserwowałem już dorosłych osobników.

niedziela, 7 listopada 2010

Może jednak do zimy daleko?

Wystarczyło parę minut, żeby pojawiły się wątpliwości. Chciałem sprawdzić, jak do zimy przygotowały się ślimaki z ogródka. Od dobrych kilku tygodni nie widać ich na roślinach i chodnikach czy trawie, były więc podstawy twierdzić, że zagrzebały się w ziemi na sen zimowy. Kiedy jednak zacząłem lekko odchylać kamienie ze skalniaka, okazało się, że ślimaki nie myślą o spaniu. Perforatella i Cepaea jakby zapomniały, że listopad już się zasiedział i bardziej trzeba się zimy niż wiosny spodziewać. Podobnie Deroceras, też nie myśli chować się głęboko. Natomiast dobrze zostały zabezpieczone jaja Arion sp., który latem niemal pozbawił mnie ogórków. Jaj ślinika jest ogrom, pod kamieniami, deskami, grudami ziemi, co będzie wiosną, strach pomyśleć...
Dotąd późną jesienią nie wybierałem się w teren, może czas zrewidować założenie...

piątek, 5 listopada 2010

Nowe nabytki

Późno wróciłem wczoraj ze spotkania Klubu Przyjaciół Tygodnika Powszechnego w Łodzi. Było już dobrze po 22 kiedy zbliżałem się do mieszkania. Odruchowo sprawdziłem skrzynkę pocztową i przekonany, że zastanę tam stertę papierów reklamowych, energicznie wyjąłem zawartość. O jakie miłe zaskoczenie, kiedy dłoń napotkała inną fakturę i ciężar niż się spodziewała. W skrzynce czekała przesyłka z Poznania. Nie to, żebym na nią nie czekał, a i owszem, i to bardzo, ale spodziewałem się jej najwcześniej w piątek, a raczej nawet w poniedziałek. A tu proszę, jest!
Udało się. Sprowadziłem z Wydawnictwa Kontekst trzy książki, które od dawna powinienem znać: Marii Jackiewicz Błotniarki Europy oraz Bursztynki Polski i Elżbiety Karolewskiej-Batury  Ślimak żółtawy. Trzy monografie w języku polskim, omawiające łącznie kilkanaście gatunków naszej malakofauny. Jestem dopiero po pobieżnej lekturze (trochę przed snem, trochę po drodze do pracy), ale już mogę powiedzieć, że nabycie tych książek było bardzo dobrym posunięciem. Powstrzymam się od recenzji, na to przyjdzie czas po przestudiowaniu prac. Kilka zdań natury ogólnej: wydaje się, że takie prace pojawiać się będą coraz rzadziej. Nie wiem, co gra tu pierwsze skrzypce: ekonomia, wymogi stawiane naukowcom, postępująca specjalizacja w nauce? Naprawdę nie wiem. Oczywiście, monografie będą się ukazywać, już jest kolejna publikacja z serii malakologicznej Wydawnictwa Kontekst, K. Szybiak Ruthenica filograna. Ale po angielsku. Z jednej strony to bardzo dobrze - takie prace mają szansę zaistnieć w świecie zoologicznym, pomóc naukowcom z różnych szerokości geograficznych, jeśli tylko choć trochę władają językiem Szekspira. Z drugiej natomiast monografie w języku angielskim nie spełniają jednej z podstawowych ról - nie docierają do czytelnika "nieprofesjonalnego". Posłużę się tu przykładem klucza prof. Urbańskiego: swoją popularność zawdzięcza m.in. temu, że napisany jest dla różnych odbiorców, ale głównie dla tych, którzy samodzielnie chcieliby rodzimą malakofaunę poznać. Sam Urbański pisał bardzo dużo po niemiecku (cała seria poświęcona mięczakom Bałkanów), ale klucz wydany po polsku i to przez wydawnictwo szkolne, mógł niemalże "trafić pod strzechy".
W dyskusji nad udziałem języków narodowych w dyskursie naukowym nie potrafiłbym dziś zająć jednoznacznego stanowiska. Z jednej strony bowiem mam świadomość, że nauka zawsze poszukiwała jakiejś unifikacji (przez stulecia prym wiodła greka, potem, mniej więcej od IV w. po Chr. łacina; w muzyce zadomowił się włoski...), nauka zawsze też zarezerwowana była dla tej wąskiej grupy, która posiadła znajomość pisma i miała dość środków, by z tej znajomości poczynić użytek. Z drugiej jednak strony, na przestrzeni ostatniego stulecia nastąpił gwałtowny rozwój nauk, spowodowany między innymi ogólnym dostępem do informacji. W wielu obszarach północnej półkuli zaniknął problem analfabetyzmu. Nauka nie jest już zarezerwowana dla wybranej kasty, a rozwój technologii informatycznych znosi kolejne bariery. Może zatem tym bardziej należałoby kłaść nacisk na języki narodowe w publikacjach, które dotyczą określonych warunków geograficznych. Nie jest łatwe znalezienie odpowiedzi. Bo czy chrześcijaństwo wyszłoby na świat, gdyby Dobra Nowina głoszona była wyłącznie w aramejskim dialekcie, nie zrozumiałym być może i dla wielu żydów z diaspory? Ówczesna greka (koine) była bardzo zubożoną odmianą greckiego, z językiem Homera nie mogła startować bez kompleksów, ale dzięki swemu uproszczeniu była zrozumiała mniej więcej od Hiszpanii do Indii. Cały starożytny świat, związany z kulturą grecko-rzymską posługiwał się jednym językiem, i nie tyle był to język urzędowy, ile praktyczne narzędzie komunikacji w handlu i administracji. Może więc dzisiejszy angielski po trosze jest powrotem do sytuacji sprzed dwóch tysięcy lat?
Niemniej, bardzo się cieszę, że takie monografie w języku polskim są. Jak będą po angielsku, też się będę cieszył. Byleby były. I najlepiej, żeby były ogólnie dostępne.