czwartek, 31 lipca 2014

Sochocińskie guziki

Nie minęło jeszcze kilkanaście dni od czasu, kiedym przejeżdżał przez Sochocin. Niewielkie mazowieckie miasteczko przykuło moją uwagę Wkrą, która przecina w tym miejscu drogę krajową nr 50. Pomyślałem sobie nawet, że warto byłoby w tym miejscu przepłynąć się kiedyś kajakiem, bo z samochodu widać było, że woda czysta i rzeka malowniczo się prowadzi. I na tym właściwie się skończyło, do tego nawet stopnia, że nazwa miejscowości nie zapisała się w mojej pamięci.
Wczoraj przypomniał mi ją pewien salezjanin, z którym zamieniłem kilka słów na temat poszukiwanych przeze mnie informacji. Tych nie uzyskałem, ale powiedział mi o czymś, o czym nie miałem zielonego pojęcia. Dziś sprawdziłem i złość mnie lekka ogarnęła, że wiedzy tej nie miałem przed kilkunastoma dniami, bo być może ciekawie zakończyłbym urlop.
Dowiedziałem się, że jeszcze pięćdziesiąt lat temu, Sochocin był polskim zagłębiem guzikowym, a podstawowym surowcem do produkcji guzików pozostawały przez dziesięciolecia muszle. Guzikom, procesowi ich produkcji oraz surowcom do ich wytwarzania poświęcona jest wystawa "Sochocińskie guziki - ślad dawnej tradycji", którą zobaczyć można w miejscowym Gminnym Domu Kultury.
Nie wiem, kiedy nadarzy się okazja, aby przez Sochocin przejechać lub wybrać się nawet tam specjalnie, popatrzeć na Wkrę i żyjące w niej mięczaki, ale głównie przyjrzeć się ekspozycji prezentującej dawne zajęcie mieszkańców Sochocina. Z materiałów, które wyszperałem w internecie, wyłania się obraz dość dobrze przygotowanej tematycznej wystawy, którą miłośnik malakologii szukający praktycznych zastosowań swojej pasji, powinien znać. O etnografach i temu podobnych nie wspomnę,  boć to oczywiste...
Kto by chciał zobaczyć i posłuchać (tak jak ja), jak powstawały guziki w sochocińskich manufakturach, może zajrzeć wpierw na stronę internetową, gdzie przygotowano wirtualny spacer po izbie pamięci. Pozwalam ją sobie zalinkować tutaj. To troszkę nużąca narracja, ale warta wysłuchania. Nawiasem mówiąc: to jeden z podręcznikowych przykładów na zastosowanie błędnej odmiany słowa "małż", który z męskiego stał się żeńskim rzeczownikiem, nie bardzo wiadomo w jakim celu. Polecam również kilkuminutowy film dostępny na stronie Urzędu Gminy Sochocin (linkuję do serwisu youtube.com). To bardzo ciekawa historia i myślę sobie, że kiedyś poświęcę jej więcej czasu. Najlepiej, jak z bliska zobaczę, dotknę, powącham i sprawdzę, jak wyglądają prawdziwe muszlowe guziki z Sochocina. A podobno - i o tym tez w filmie mowa - z pozostałości muszli, z których już guzików wyciąć się nie dało, powstawał materiał do zasypywania dziur na ulicach. Toż to archeomalakolodzy za parę stuleci będą ręce zacierać z radości...
kadr z filmu "Sochocińskie guziki"


czwartek, 24 lipca 2014

Skarby zamku w Reszlu

Warmia jest krainą, która w Polsce nie doczekała się właściwego uznania. Zapytaj kogoś, to Ci powie, że jedzie na Mazury, był na Mazurach, lubi Mazury itp, a jak dopytasz, okaże się, że był na Warmii, a czasem nawet o tym nie wiedział... Kraina ta przez stulecia zachowywała odrębność kulturową od otaczających ją Prus Książęcych, ale obecnie, po 1945 roku, odrębność ta została zatarta i tylko historia tych ziem oraz architektura wsi i miasteczek pozostaje jej świadectwem.
Lubię ten warmiński klimat. I choć w większym swym obszarze jest to dla mnie terra incognita, czuję się tam dobrze. Miasteczka o spowolnionym pulsie, przeorane światową wojną, która wywróciła ich życiorysy do góry nogami, ceglane zamki i kościoły, przydrożne kapliczki, morenowe wzgórza, jeziora czystsze niż na sąsiednich Mazurach...
W pamięci obracam widok reszelskiego zamku. Trafiłem tam przed rokiem, w tym roku również nie mogłem go sobie odpuścić. Ze wszystkich warmińskich miasteczek, to mnie urzeka najmocniej. Dziedziniec zamkowy i wieże z widokiem na okolicę, kościół Piotra i Pawła, gotycki most nad Sajną, obronne mury i inne ślady dawnej świetności miasta wgryzają się na długo w pamięć i ani myślą się stamtąd wyprowadzać. A na to jeszcze reszelskie ślimaki... Już przy wjeździe wita ślimak, ten co prawda związany z slowcity, ale zapowiadający ciekawe spotkania. Bo i miejsce na spotkanie wyśmienite: stare mury obronne i strome zbocze od strony rzeki zapewniają bardzo dobre warunki do życia świdrzyków, których w Reszlu naoglądałem się prawie do nasycenia. Miałem szczęście (w odróżnieniu od organizatorów Święta Miasta, 12 lipca) trafić akurat na deszczową pogodę (pierwszy deszcz od kilkunastu dni upalnego lata). Ciepło i wilgoć dały niesamowity efekt: świdrzyki wypełzły skąd tylko się dało. Na kamieniach, między kamienieniami, na podjeździe, pniach drzew, na ziemi i pod kawałkami drewna: tysiące ślimaków mozolnie ciągnących wrzecionowatą muszlę, zwisającą jak brązowy sopel.
Udało mi się rozpoznać trzy gatunki, czwartego nie jestem pewien. Świdrzyka lśniącego Cochlodina laminata znalazłem w jednym tylko osobniku, świdrzyka pospolitego Clausilia dubia w kilku, zaś świdrzyka fałdzistego Lacinaria plicata szukać nie musiałem, bo stanowił ogromną większość pełzających tam ślimaków. Problem mam z czwartym gatunkiem. Wydaje mi się, że to świdrzyk dwufałdkowy Alinda biplicata, ale jego obecność na tym terenie jest mało prawdopodobna. Nie wykluczone, że to świdrzyk fałdzisty, w ujściu muszli którego nie wykształciły się charakterystyczne fałdki, po których dość łatwo gatunek ten odróżnić. No właśnie: dość łatwo. Ze świdrzykami tak jest, że kilka jest łatwych do odróżnienia od innych, ale pozostałe to wyższa szkoła jazdy. Dlatego nie upieram się przy oznaczeniu, bo wcale go nie jestem pewien.
Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się skorzystać z pomocy, która rozwieje moje wątpliwości.   Tymczasem polecam wszystkim wycieczkę do Reszla, nie tylko miłośnikom malakologii. To piękne miejsce, tajemnicze, urzekające, wołające historią i malowniczymi krajobrazami. Warto się w nim zatrzymać, spowolnić i przysiadając w zamkowej restauracji delektować się powoli chwilami mruczącego spokoju...



Przepraszam za jakość filmiku, muzyka oryginalna z tła;)

środa, 16 lipca 2014

Rozdepka rzeczna Theodoxus fluviatilis (Linnaeus, 1758)

Na tle krajowych ślimaków, ten wyróżnia się pod kilkoma przynajmniej względami. Rozmiarami może nie odstaje - znajduje się w grupie średniaków - ale jeśli chodzi o grubość muszli - jest już w peletonie. To ślimak o bodajże najbardziej grubościennej muszli spośród naszych przedstawicieli Gastropoda. Mocna, grubościenna, wapienna muszla z ujściem w kształcie litery D, otoczonym białawo-perłową wargą wyraźnie odróżnia ten gatunek od pozostałych ślimaków zamieszkujących nasze wody.
Przez długi czas nie bardzo mogłem sobie wyobrazić, jak to stworzenie wygląda. Jakieś ćwierć wieku temu znałem go tylko z książki prof. Stańczykowskiej Zwierzęta bezkręgowe naszych wód, a rycina tam zawarta jakoś akurat najlepsza nie była (choć sama książka rewelacyjna i bardzo na początku przygody z malakologią przydatna).
W moich rodzinnych stronach ślimaka tego nie widywałem i nie widuję. Nie wiem, gdzie by go szukać najbliżej, nie przyjrzałem się też w literaturze stanowiskom, o których mógłbym powiedzieć, że blisko mnie. Znam rozdepkę rzeczną Theodoxus fluviatilis głównie z północy Polski, z Warmii, Mazur, z Pomorza Słowińskiego, z Północnego Mazowsza, z Jeziora Gopło... Nigdy nie udało mi się znaleźć jej na bałtyckich plażach, choć jest gatunkiem, który zamieszkuje słonawe wody Bałtyku. Ta słonawowodna forma, zwana littoralis charakteryzuje się nieco mniejszymi rozmiarami muszli niż forma typowa i dochodzi do 8 mm długości. Może kiedyś w końcu mi się uda ją odnaleźć. Tymczasem znane mi słodkowodne formy zadziwiają przede wszystkim zmiennością ubarwienia muszli. Jest to gatunek bardzo zmienny, znajduje się muszle żółtawe, jasnooliwkowoszare, oliwkowozielonawe, brązowawe po czarne. Takie czarne wyławiałem na przykład z Wkry koło Strzegowa, na ogól jednak podstawową formą kolorystyczną jest tonacja oliwki. Co innego puste muszle. Tutaj gama kolorów jest jeszcze szersza i nietrudno znaleźć muszle różowe, czerwonawe czy nawet fioletowe. Z deseniem na muszli, na ogół w postaci jaśniejszych plamek, daje to efekt w postaci niezwykle ciekawych układów. Równie ciekawie wygląda wieczko tego ślimaka, nie mające odpowiednika u żadnego z krajowych gatunków. Jest ono wyposażone w wyraźny haczyk, dzięki któremu łatwo rozpoznać, do kogo należało.
Muszla, która dorasta do 14 mm, zbudowana jest z 2-3 skrętów, z czego ostatni stanowi około 4/5 całości muszli. Wierzchołek jest słabo wystający poza obrys skorupki, co sprawia, że przypomina ona jajko przecięte na pół po dłuższej osi symetrii.
Gatunek związany jest z litoralem, preferuje dobrze natlenione wody, toleruje falowanie i silny prąd. Na ogół spotyka się go na przedmiotach zanurzonych w wodzie: kamieniach, gałęziach, elementach zabudowy hydrotechnicznej. Również na muszlach większych mięczaków, zwłaszcza małży. Potrafi występować w bardzo licznych skupiskach, dochodzących nawet do 1000 osobników na m kw. W Krutyni, gdzie się mu ostatnio przyglądałem, miejscami jest bardzo liczny, ale na odcinkach o piaszczystym dnie trafia się rzadko. Zdecydowanie najlepiej szukać go tam, gdzie nie brak na dnie kamieni. Zeskrobuje z nich glony, którymi się odżywia.
Z powodu pogarszającej się jakości wód, w wielu miejscach staje się gatunkiem rzadkim. W Czechach podobno wyginął, a w Niemczech i Szwajcarii uznawany jest za zagrożony. Dzieje się tak głównie z powodu eutrofizacji wód i zmianie warunków tlenowych z tym związanych. W Polsce uważana jest za gatunek pospolity, zwłaszcza w północnej części kraju, co nie oznacza, że tak będzie zawsze. Przejażdżka po kraju pokazuje, że w wielu miejscach nasze rzeki częściej przypominają talerz zupy niż szklankę wody...



Theodoxus fluviatilis, Krutynia 2014

poniedziałek, 14 lipca 2014

Prof. Arnold Drozdowski (1924-2014)

10 lipca 2014 r. w Toruniu odszedł do Wieczności Arnold Drozdowski, emerytowany profesor związany z Uniwersytetem Mikołaja Kopernika, polski malakolog, wykładowca, wychowawca pokoleń polskich biologów.
Przeszedł na świat 31 października 1924 roku w Wilnie. Po wojennej zawierusze w 1948 roku ukończył szkołę średnią w Toruniu i rozpoczął studia na wydziale matematyczno-przyrodniczym tamtejszego uniwersytetu. Tam trafił pod skrzydła prof. Jana Prüffera, a po obronie pracy magisterskiej w 1952 r. został asystentem w Zakładzie Zoologii Systematycznej. Doktorat (Badania ilościowe nad fauną ślimaków okolic Płutowa) pod kierunkiem Izabelli Mikulskiej obronił w 1960 roku. Niespełna dziesięć lat później, w 1969 roku habilitował się na podstawie rozprawy Studia porównawcze nad morfologią płuc wybranych gatunków ślimaków (Gastropoda pulmonata). W roku 1984 objął funkcję kierownika Zakładu Zoologii Bezkręgowców UMK, a cztery lata później uzyskał tytuł profesorski. Po dziesięciu latach kierowania Zakładem, w 1995 roku przeszedł na emeryturę pozostając jednakowoż czynnym malakologiem. Był promotorem pracy doktorskiej Elżbiety Żbikowskiej (1996), specjalistki od przywr atakujących błotniarki.
Za zasługi na polu naukowym odznaczony został Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Uroczystości pogrzebowe miały miejsce 12 lipca 2014 roku, Profesor Drozdowski  spoczął na cmentarzu przy ul. Gałczyńskiego w Toruniu.
Z prac ś.p. prof. Arnolda Dzięczkowskiego znam kilka tylko tytułów faunistycznych, m.in.  Ślimaki rezerwatu cisowego Wierzchlas na Pomorzu czy Rozmieszczenie ślimaków wodnych na obszarze województw bydgoskiego, toruńskiego i włocławskiego a także Ślimaki (Gastropoda) wyspy na jeziorze Klasztorne (pow. Kwidzyń). Inne znam tylko z bibliografii rozmaitych prac poświęconych rodzimym gatunkom. Towarzyszy mi przekonanie, że niedostatecznie znam ten dorobek. Trzeba będzie się wziąć i poszukać, dotrzeć do rozproszonych publikacji i z nich wyłuskiwać te pojedyncze zwroty, obserwacje i wnioski, które pokazywały, jak wielkiej klasy był Człowiekiem.
Niech odpoczywa w Pokoju.

fotografa ze strony www.malakologia.org