niedziela, 30 września 2012

Zaproszenie do Łódzkiej Palmiarni

Od 18 września 2012 r. między tysiącami roślin dostępnych w Łódzkiej Palmiarni, zobaczyć można coś, co z roślinami ma niewiele wspólnego. Wydaje się jednak, że wnętrza palmiarni mogą idealnie pasować do nowej, czasowej wystawy.
Zapraszam, choć sam jeszcze wystawy nie widziałem. Mam nadzieję, że do 4 listopada mi się uda, wtedy bowiem się kończy. Mam nadzieję, że organizatorzy się postarali. Wystawy muszli nie należą w Polsce do najczęstszych, choć środowisko kolekcjonerów rozrasta się i wymienia doświadczeniami. Dopóki jednak nie powstanie jakaś stała inicjatywa, warto korzystać ze wszelkich okazji, jakie się nadarzą. A taką jest ta łódzka. Wystawa kilkuset muszli ze zbiorów Kawiarni 7 Kontynentów Palmiarni Poznańskiej może przyciągnąć miłośników konchistyki lub malakologii. Obiecuję relację, jak tylko się tam wybiorę. Mam nadzieję, że już wkrótce.
Wystawę oglądać można w godzinach otwarcia Palmiarni, al. Piłsudskiego 61 (od strony Parku Źródliska, blisko łódzkiej Filmówki), od 9 do 16 (bo już październik za pasem!), we wszystkie dni poza poniedziałkami.
Więcej wkrótce.

środa, 26 września 2012

Mytilopsis leucophaeata Conrad, 1831 - nowy gatunek w naszych wodach



Gdybym otrzymał zadanie domowe, polegające na napisaniu ile gatunków mięczaków można spotkać w polskich wodach Bałtyku, miałbym spory problem. Nie dlatego, że matematyka jest moją słabą stroną: do dwudziestu liczyć potrafię. Problem miałbym dlatego, że wciąż brakuje całościowego opracowania poświęconego bałtyckiej malakofaunie polskich wód morskich. Gdybym więc musiał odpowiedzieć, powiedziałbym, że od niedawna o jeden więcej.
Tak, tak… Niedawno przeczytałem doniesienie naukowe o obserwacjach w wodach Zatoki Gdańskiej nowego gatunku małża z rodziny Racicznicowantych (Dreissenidae) z rodzaju Mytilopsis. Jest to przybysz z Zatoki Meksykańskiej (kawał drogi!), będący obecnie w ekspansji gatunek Mytilopsis leucophaeata Conrad, 1831. Zwierzę nie ma jeszcze polskiej nazwy gatunkowej, pewnie się też długo jeszcze jej nie doczeka.
Autorka doniesienia, Anna Dziubińska z gdyńskiego Instytutu Oceanologii Uniwersytetu Gdańskiego podaje, że Mytilposis leucophaeata notowany był w Europie po raz pierwszy jeszcze w XIX wieku w Antwerpii, notowano go również w Kanale Kilońskim, a w 2004 r. stwierdzono go w Zatoce Fińskiej. Zważywszy na zasolenie Zatoki Gdańskiej (ok. 7) jest bardzo prawdopodobne, że gatunek znajdzie korzystne warunki do utrzymania populacji, toleruje bowiem zasolenie rzędu 26, jednakże optymalne dla niego jest 1,3 – 12,6.
Jak wygląda? Szczerze mówiąc nie wiem, bo nie widziałem. Znaczy na żywo nie widziałem. Jest bardzo podobny do racicznicy zmiennej Dreissena polymorpha oraz do D. bugensis (jeszcze nie notowanej w Polsce, ale bardzo prawdopodobne, że już u nas żyjącej). Osiąga mniejsze rozmiary, około 20 mm długości i 10 mm szerokości (a właściwie odwrotnie, bo przecież racicznice mają muszle przede wszystkim szerokie, jeśli za szerokość wziąć odległość między wierzchołkiem a brzegiem). Pewnie rozpoznać można po budowie zamka, ale nie dysponuję kluczem, za którym mógłbym te szczegóły podać.
Pozostaje jeszcze otwarte pytanie, czy M. leucophaeata zadomowi się u nas. Może się okazać, że będzie tu za zimno albo za brudno. Zobaczymy. Poczekamy na kolejne doniesienia. A gdyby ktoś chciał się zapoznać z informacją o pierwszym notowaniu w naszych wodach, tekst p. Dziubińskiej znajdzie pod adresem: http://www.iopan.gda.pl/oceanologia/532dziub.pdf
Fotografia ukazująca różnice między racicznicami pochodzi z artykułu: Annick Verween, Magda Vincx, Steven Degraer: Mytilopsis leucophaeata: The brackish water equivalent of Dreissena polymorpha? A review, który można znaleźć na www.vliz.be/imisdocs/publications/213306.pdf

wtorek, 25 września 2012

Malakologia dla pragmatyków

Gdybym dysponował odpowiednimi warunkami (czas i duże pieniądze) siedziałbym właśnie w samolocie do Rio de Janeiro. Niektórzy wybierają się tam w styczniu, na karnawał. Ja  - zamiast na karnawał - wolałbym się wybrać na coś mniej widowiskowego i bardziej przyziemnego. I mam tu na myśli rozpoczynający się w dniu dzisiejszym XI Międzynarodowy Kongres Malakologii Medycznej i Praktycznej (XI International Congress on Medical and Applied Malacology). Hasłem Kongresu jest "Crossing boundaries: Integrative Approaches to Malacology": które tłumaczę jako: przekraczanie granic: zintegrowane koncepcje malakologii (bardzo swobodne tłumaczenie).
Jednym z organizatorów kongresu jest International Society of Medical and Applied Malacology (ISMAM), stowarzyszenie skupiające malakologów, którzy zajmują się "malakologią użytkową" tzn. praktycznym zastosowaniem badań malakologicznych w innych dziedzinach. Jest w tym coś z naciągania, bo wszystkie badania mogą być podporządkowane innym celom, ww tym bardzo pragmatycznym. Rzecz w tym, aby badania prowadzone przez malakologów oparte były na metodologii dającej się zastosować w różnych dziedzinach.
Prace kongresu odbywać się będą w kilku sesjach tematycznych, rzecz by można: w kilku zespołach. Każda grupa ma swojego kierownika i swój program referatów, dyskusji czy sesji posterowych. Trudno mi więc wyobrazić sobie realizację tego jednego celu stawianego kongresowi, jakim jest integracja środowisk malakologicznych. Wydaje mi się, że w konsekwencji prowadzi to właśnie do okopania się na swoich pozycjach i kontynuowanie własnej ścieżki. Może się mylę...
Przewidziano następujące sekcje:
1. Ekologia i rozmieszczenie mięczaków morskich (przewodniczy: Jesús Troncoso, Universidad de Vigo)
2. Malakologia medyczna (przewodniczy: Roberta Lima Caldeira, Instituto Oswaldo Fundação Cruz)
3. Mięczaki jako bioindykatory (przewodniczy: Marcos Antonio Fernandez)
4. Eozynofilowe Zapalenie Opon Mózgowych w obu Amerykach (przewodniczy: Robert Cowie, Univerity of Hawaii)
5. Akwakultura i rybołówstwo (przewodniczy: Aime Rachel Magenta Magalhães, Universidade Federal de Santa Catarina)
6. Ekologia i rozmieszczenie mięczaków słodkowodnych (przewodniczy: Maria Cristina Dreher Mansur, Universidade Federal do Rio Grande do Sul)
7. Kolekcje i systematyka (nie potwierdzone, nie wyłoniono przewodniczącego sekcji)
8. Anatomia i taksonomia ślimaków (przewodniczy: Magenta Carlo, Universidade de São Paulo)
9. Postępy w biotechnologii (przewodniczy: Roberto Berlinck, Universidade de São Paulo)
10. Choroby mięczaków (przewodniczy: Mario Luis Fajardo Araya, Universidad Catolica del Norte) 
11. Gatunki obce (przewodniczy: Cláudia T. Callil, Universidade Federal do Mato Grosso)
12. Schistosomatozy i inne choroby przenoszone przez ślimaki (przewodniczy:  Paulo Zech Coelho, Instituto Oswaldo Fundação Cruz) 
13. Edukacja i nauczanie (przewodniczy: Guido Pastorino, Museu Argentino de Historia Natural Bernardino Rivadavia)
Troszkę tego jest... Nie dysponuję informacjami o uczestnikach, wiem natomiast, że kongres adresowany jest zarówno do zawodowców, jak i studentów oraz amatorów. Studenci mają również szansę na  zdobycie nagrody za wyróżniające się wystąpienie (Nagroda im. Dr Williama H. Heard'a). W czasie Kongresu zostanie przyznana również nagroda im. Dr Wladimira Lobato (za osiągnięcia z dziedzin medycznych).
Polską malakologię reprezentować będzie dr Tomasz Kałuski i Marianna Soroka, którzy mówić będą o śliniku luzytańskim i śliniku wielkim, a w sesji posterowej pojawi się praca Ewy Kosickiej, Joanny Pieńkowskiej i Andrzeja Lesickiego o bardzo skomplikowanym dla mnie zagadnieniu ;( 
Językiem kongresu będzie angielski. Dziś, zanim zacznie się część sesyjna Kongresu, będzie można wziąć udział w krótkich kursach, m.in. nt. zastosowania biologii molekularnej w badaniach bioróżnorodności lub powiązań między genami a środowiskiem. 
Zakończenie planowane jest na dzień 29 września 2012r. Czy jakaś publikacja z tego się ukaże? Nie wiem, ale jak będę wiedział, dam znać. 

piątek, 14 września 2012

Zespół odstawienny

 Za oknem pada. I całe szczęście. Nie będzie deszczu, nie będzie grzybów, a bez grzybów to co to za jesień?

Zostało do jej przyjścia jeszcze parę dni, wiele jednak wskazuje, że może przyjść wcześniej. Płakał nie będę, co nie znaczy, że znudziło mi się lato. Właściwie niewiele z niego skorzystałem, co też widać w częstotliwości wpisów na blogu. Niestety…
A po kolei. Nawet byłem na urlopie. Serio. Nad morzem. Nad naszym, jedynym do którego mamy dostęp, nad Bałtykiem. I żeby nie było niedomówień: pływałem w nim. Udało mi się dwa dni zaznać takiej pogody, że wejście do morza nie było tożsame z postradaniem zmysłów. A woda – jak to w Bałtyku, prędzej zmrozi niż oparzy.
Pomorze Słowińskie charakteryzuje się piaszczystymi plażami i dość łagodnym brzegiem. I ubóstwem mięczaków, niestety! Z napływek nie dało się nic ciekawego wydobyć, a bardzo napalałem się na wodożytki. Bez efektu tym razem.
Kiedy jednak pogoda nie sprzyjała pływaniu (czytaj: wykonywaniu nieskoordynowanych ruchów kończyn celem utrzymania się na powierzchni wody lub przemieszczenia się w kierunku odwrotnym do znikającego horyzontu), ratunkiem były okoliczne atrakcje. Przede wszystkim Słowiński Park Narodowy. Nie dotarłem nigdy do opracowań poświęconych malakofaunie SPN, niektóre źródła podają liczbę 73 stwierdzonych mięczaków. W czasie wypraw do Czołpina, Rąbki czy do Kluk zerkałem na prawo i lewo rozglądając się za ślimactwem. Jeżeli coś wypatrzyłem, to pospolite raczej gatunki, zagrzebki, żyworódki, zatoczki i błotniarki, a z lądowych bursztynki i śliniki. Te ostatnie nawet ładne, czarne, połyskujące jak świeżo zastygła smoła. Rzecz jasna, że gdybym chodził po terenach Parku, pewnie wypatrzyłbym dużo więcej, ale ograniczyłem się tylko do dostępnych ścieżek, stąd skąpe te moje obserwacje. Chociaż – przypominam sobie, że w okolicach Mielna i Unieścia (to dużo bardziej na zachód) widywałem na piaszczystych klifach ślimaki (gajowego C. nemoralis i ogrodowego C. hortensis), których nie widziałem na piaszczystych brzegach lasów Parku. C. nemoralis jako synantrop jest bardzo pospolity w Łebie, ale w samym SPN go nie zauważyłem. Ciekawi mnie, czy któryś z krajowych ślimaków byłby w stanie tworzyć populacje na ruchomych wydmach słowińskich, w jakże nieprzychylnych dla życia warunkach…
Miejscem, w którym przez chwilę zapuściłem się na polowanie, był kanał Chełst w Łebie, na odcinku w pobliżu portu. Nie wiem, czy tam jest jeszcze rzeką, czy już kanałem. Ponoć Chełst jedną z najczystszych rzek na Pomorzu. Być może, ale wypływając z Jeziora Sarbsko i płynąc przez Łebę nie potwierdza już tej tezy. Nie mniej jakieś życie w nim jest (w niej? Nie wiem jak odmieniać przez rodzaje). W tym roku rozszerzyłem listę znanych mi gatunków zamieszkujących Chełst o Acroloxus lacustris i Unio tumidus, których w 2008 roku nie wypatrzyłem. Z najciekawszych gatunków tam występujących na prowadzenie w subiektywnym rankingu wysuwa się rozdepka rzeczna Theodoxus fluviatilis. Uważam, że to najpiękniejszy ślimak spotykany naszych wodach.
Wróciłem z urlopu z ogromnym niedosytem. Polityka obserwacji i z boku w połączeniu ze kilkuminutowymi wypadami od dawna mnie nie satysfakcjonuje. Marzy mi się w woderach, z kasarkiem lub dragą pobrodzić po rzekach, rzeczkach czy kanałach w poszukiwaniu interesujących mnie stworzeń. Tutaj pozwolę sobie na dygresję: kiedy łaziłem wzdłuż brzegu kanału, napotkało mnie czterech łebskich autochtonów napływowych (pewnie trzecie pokolenie osadników), mniej wpływowych, za to bardziej pod wpływem;) Nie mogło umknąć ich uwadze, że w wodzie stoi ktoś, kto nie łowi ryb. Przez chwilę trwała dyskusja „o nim”, czyli o mnie, po czym jeden z bardziej już wpłyniętych (a nie było jeszcze jedenastej, nie mówiąc o trzynastej!) – wykazując się sporą błyskotliwością, spytał, czy szukam na przynętę i czy na to biorą ryby. Kiedy zaprzeczyłem, retorycznie zapytał: „No to po chuj?” I to jedno z najbardziej frapujących pytań, jakie usłyszałem w czasie wakacji. Wciąż nie znałbym na nie odpowiedzi, gdyby nie to – jak zaznaczyłem – że było to pytanie retoryczne. Po krótkiej chwili zawieszenia, potęgującej napięcie (wspaniała zagrywka retoryczna, zarezerwowana dla dobrych mówców), mój nieznajomy rozmówca odpowiedział: „Pewnie naukowiec”. I opowiedział jako to słyszał, że ponoć ktoś tam kiedyś tam komuś tam zapłacił stówę za rybę, pod warunkiem żeby jej flaków nie wyrywać, bo on tych rybich flaków do badań potrzebuje. Zauroczyła mnie odpowiedź łebskiego filozofa po kilku Łebskich krótko pasteryzowanych w temperaturze 70°C (tak się reklamuje miejscowe piwo, całkiem porządne). Skłamałem. Przytaknąłem mu. No bo tak sobie pomyślałem, że fajnie być choć przez chwilę naukowcem. Taki naukowiec to – w oczach autochtonów – musi być wariat innej maści, taki głupek, tyle że nie groźny. Na szczęście nie zaoferowali mi odsprzedaży rybich flaków za stówę, bo trudno byłoby mi z tak intratnego interesu (dla dobra nauki!) się wycofać.
Swoją drogą: pragmatyzm jednak nie jest ostatecznym kryterium. Okazuje się, że oto żyją jeszcze ludzie, dla których etos nauki jest ważniejszy niż to, czy „Na to można łowić ryby”… Budujące i pokrzepiające.
Nienasycony w sercu głód, 
bo za jednym nocnym chłodem – drugi chłód...
Nie spoczniemy, 
nim dojdziemy, 
nim zajdziemy 
w siódmy las, 
więc po drodze, 
więc po drodze 
zaśpiewajmy
jeszcze raz! 
Tak nuciłem sobie pod nosem słowa Osieckiej do melodii Krajewskiego (rewelacyjny duet!) wracając z urlopu mając w głowie perspektywę wyjazdu do Warszawy. Czułem się nienasycony i w głowie tkałem misterną sieć planów kolejnych ślimaczych podbojów. Ale, jako że babie lato blisko, sieci się porwały i pofrunęły z wiatrem, i jedna z nich tylko zaczepiła się na Wiśle. Otóż wyczytałem, że oto Wisła pobiła rekord wielce smutny – zanotowano najniższe stany wody od dwustu lat. Pomyślałem, że trzeba to wykorzystać i wieczorem, kiedy słońce jeszcze nad Pragą lekko poświecało, polazłem przez Las Bielański nad Vistulę. Pomysł nienajlepszy, spóźniony, niedopracowany. Ale trudno. Poszedłem, aby choć przez moment stanąć na jej brzegu. I co? I było warto się przejść, bo natrafiłem pośród odsłoniętych kamieni na brzegu, kilka skorupek gałeczki rzecznej, zwanej też kulkówką rzeczną Sphaerium rivivola. To pierwsze moje notowanie tego gatunku, dotąd nie udało mi się go wyłowić. Były też inne mięczaki, z okazałymi Dreissena polymorpha i pospolitymi Viviparus viviparus, ale to groszkówka ucieszyła mnie najbardziej.
Myślałem sobie: rzeki schną, trzeba wykorzystać moment, połazić, popatrzeć, poszukać, może uda się trafić na jaką ciekawostkę. Pomieszało się. Nie zdążyłem.
Za oknem pada. I całe szczęście. Może przybędzie trochę wody w rzekach. Nie zdążę, cóż, może kiedy indziej połażę, poszukam, popatrzę. Ważne, żeby było życie, a przecież bez wody go nie ma.
Kierat się kręci, wciąż się z czymś spóźniam, wciąż na coś brakuje czasu. Urlop już za mną. Perspektyw na wypad w teren raczej brak. Ale –
Czy warto było kochać nas?
Może warto, lecz tą kartą źle grał czas...
Nie spoczniemy,
nim dojdziemy, 
nim zajdziemy 
w siódmy las, 
więc po drodze, 
więc po drodze 
zaśpiewajmy jeszcze raz!

P.S. Pisałem wczoraj wieczorem, ale nie mogłem opublikować. A dziś pogoda słoneczna, no proszę...