piątek, 30 grudnia 2016

Słowo na koniec roku



Idąc za radą mistrzów duchowości, staram się regularnie praktykować rachunek sumienia. Tak regularnie, że czasem przybiera częstotliwość raz do roku... Naprawdę, ale tylko w odniesieniu do mojej publicystyczno-malakologicznej działalności. Kiedy zbliża się koniec roku, dokonuję swoistego rachunku sumienia. Tym się to różni od bilansu, że staram się w tym wszystkim dostrzec swoją sprawczość i na tej podstawie wyprowadzać wnioski pomocne w unikaniu pewnych błędów i ulepszaniu przedsięwzięć. Czy wychodzi? Nie wiem, ale ponieważ rok 2017 puka już do drzwi, tradycyjnie spoglądam wstecz i dokonuję obrachunku z mijającym rokiem, który udało mi się przeżyć z wieloma malakologicznymi odniesieniami.

I znowu: nie mam zamiaru tworzyć rankingu, tylko przyjrzeć się różnym polom aktywności. A te mają to do siebie, że w różnym czasie podejmuje je z różną aktywnością. Na przykład takie coś, co dla mnie było zawsze źródłem największej radości, czyli łażenie w teren. Pod tym względem to chyba był najgorszy rok od lat dwudziestu, może nawet więcej... Tak źle chyba jeszcze nie było. W sumie udało mi się spędzić w terenie jakieś 45 minut z podziałem na pięć miejsc zahaczonych przy okazji służbowych wyjazdów. Z tych miejsc odnotowania warte jest stanowisko w wapienniku pod Sulejowem, gdzie wiosną szukałem pustych muszli Chondrula tridens. Wczesnym latem wylądowałem w okolicach polskiego Solnhoffen, czyli przy kamieniołomie w Owadowie koło Opoczna. Przy, a nie w. Właściwie przez kwadrans łaziłem po hałdzie przy kamieniołomie, nie znajdując niczego poza kilkoma Vertigo pygmaea. A spodziewałem się jakichś skamieniałości, może nie tak spektakularnych jak odkrycia Adriana Kina... Tymczasem hałda przy kamieniołomie okazała się wyjątkowo uboga i w skamieniałości, i w żywych przedstawicieli Mollusca. Byłem też przez chwilkę nad Widawką w Restarzewie lub Klęczu, ale znalezienie Potamopyrgus antipodarum nie nasyciło moich potrzeb zapoznawania się z gatunkami malakofuany Polski. W tej materii wsparła mnie darowizna sudeckich ślimaków, która trochę poszerzyła moje horyzonty. Dzięki temu jakoś wylizałem się z ran zadanych przez brak czasu na obcowanie z naturą. A ja naprawdę drug rok z rzędu nie byłem ani razu nawet na grzybach...
Wydarzeniem niezwykle ważnym, jeśli nie najważniejszym (podkreślam, to nie ranking), było XXXII Krajowe Seminarium Malakologiczne. Nie da się najeść na zapas na rok, ale gdyby z czymkolwiek to porównywać, byłoby to właśnie jedzeniem z wyprzedzeniem na rok przynajmniej do przodu. Jako współorganizator i uczestnik wysłuchałem wszystkich wystąpień (wszyściutkich!), a niektóre były naprawdę bardzo wciągające. Były też dyskusje: i te po wystąpieniach, i te w kuluarach i te przy stołach. W czasie Seminarium miała miejsce prezentacja książki, na którą czekałem od lat przynajmniej kilku. Po wielu perturbacjach nakładem Bogucki Wydawnictwo Naukowe ukazała się książka prof. Piechockiego i dr Wawrzyniak-Wydrowskiej pt. Guide to Freshwater and Marine Mollusca of Polnad.  I to jest naprawdę ogromnie ciesząca książka, którą polecam każdemu miłośnikowi mięczaków.

W czasie Seminarium miało również miejsce Walne Zebranie Członków Stowarzyszenia Malakologów Polskich. I było to zebranie, w czasie którego wybierano nowy zarząd. Władza przeszła - co zaraz zostało przez dyżurnych satyryków dostrzeżone - do Torunia, a najbliższą kadencję prezesować będzie, pierwszy raz w historii kobieta na tym stanowisku, prof. Elżbieta Żbikowska, autorytet w dziedzinie parazytologii. Stowarzyszenie Malakologów Polskich rozwija się, profesjonalizuje, działa coraz prężniej, choć bardzo dużo jest jeszcze do zrobienia. Mam nadzieję, że uda mi się też jakoś bardziej zaangażować jeszcze w życie organizacji, pomysłów kilka mam, ale powinien zacząć od wsparcia działań prof. Pokryszko, której udało się reaktywować po latach nieregularnik Ślimakurier. Zadania więc są, oby wystarczyło determinacji i czasu.
Mój udział w Seminarium wiązał się z prezentacją tematu, którym w 2016 roku zająłem się nieco bardziej szczegółowo, a mianowicie malakopedagogiką. Ten neologizm powtarzany przeze mnie ma na celu opisanie tej części działalności malakologicznej, jaką jest pisarstwo dla dzieci. Udało mi się przejrzeć  kilkadziesiąt tytułów dla dzieci i młodzieży, a wnioskami podzielić się z uczestnikami Seminarium. Jeden z wniosków okazał się wyciągnięty pochopnie, ponieważ w czasie późniejszych kwerend znalazłem książkę, w której występuje małż jako jeden z bohaterów...


Poczet prezesów SMP: prof. Andrzej Lesicki (obecnie rektor UAM), prof. Elżbieta Żbikowska oraz ustępujący prezes dr Tomasz Kałuski (IOR PIB w Poznaniu)
Skoro poruszyłem temat książek, to patrząc na mijający rok muszę stwierdzić, że był pod tym względem jednym z najlepszych dla mojej biblioteki. Nadal setki tytułów marzą mi się, ale realnie podchodząc do tematu porządnie rozbudowałem biblioteczkę o dostępne niedostępne tytuły. Uzupełniłem spore braki w publikacjach Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, głownie prace Wiktora, Jackiewicz, Bergera i Stępczaka. Nie udało mi się do kompletu zdobyć prac prof. Dzięczkowskiego, może kiedyś się to zmieni. Poza tym wydobyłem spod ziemi jakieś nowe stare tytuły z Polski i ze świata. Koniec roku przyniósł zaś wydanie książki prof. Camerona Slugs and Snails, w której znajduje się odwołanie do moich odkryć, którymi dzieliłem się w Łopusznej w czasie XXX Krajowego Seminarium Malakologicznego.
Mam jeszcze upatrzonych kilka książek, które bardzo chciałbym kiedyś pozyskać. Muszę jednak uzbrajać się w cnotę cierpliwości, której niejednokrotnie mi brakuje. Zabrakło mi jej na przykład w sprowadzaniu książki Muszle Penkowskiego i Wąsowskiego, która okazała się być  wznowieniem wydania ze zmienioną tylko okładką. Mocno się tym posunięciem rozczarowałem, bo w treści nie dokonano żadnych poprawek, a przewodnik aż o to krzyczy...




Jest jeszcze coś, o czym muszę wspomnieć, co ma związek z moją ślimaczą pasją. W przyszłym roku w Krakowie odbędzie się Europejski Kongres Towarzystw Malakologicznych organizowany pod auspicjami SMP przez prof. Tadeusza Zająca z Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie. Nie wiem, czy postanie tam moja noga, bo moja znajomość angielskiego skazałaby mnie na izolację w czasie kongresu. Z drugiej jednak strony to historyczne wydarzenie dla polskiej malakologii i dobrze byłoby tam być. Zobaczymy.

Z dużą nadzieją patrzę na nadchodzący rok. Nie rozbudowuję planów. Chciałbym mieć chwilkę na powrót do mojej kolekcji, na uporządkowanie jej i może przekazanie w dobre ręce. Podjąłem już w tej sprawie pierwsze kroki. Jeszcze bardziej chciałbym mieć więcej czasu na poznawanie nowych terenów i ich mieszkańców. Bardzo jestem za tym stęskniony, nie widzę jednak za dużo okazji. Może jednak program zaskoczeń będzie bogatszy niż program planów. Bardzo bym chciał... Miałbym wtedy o czym pisać.
I to na koniec: w ciągu kończącego się roku zanotowałem ponad 10 tysięcy odwiedzin mojego bloga. To dla mnie bardzo dużo. Bardzo liczę na komentarze, które pozwoliłby mi pisanie poprawiać. Więc zachęcam do kontaktu, bo ostatecznie najważniejszy jest dla mnie drugi człowiek, nawet jeśli jest mięczakiem, albo zwłaszcza jeśli jest mięczakiem. Tak jak ja.

sobota, 24 grudnia 2016

Puste miejsca przy stole


bł. Fra Angelico, Pokłon Mędrców

Przyjdź na świat,
By wyrównać rachunki strat.
Żeby zająć wśród nas,
Puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć że są puste miejsca przy stole*.

Może rodzi się właśnie gdzieś pod guzami w Aleppo lub w Południowym Sudanie, w muzułmańskiej wiosce bez wody... Może rodzi się właśnie gdzieś na Bałutach, w komunalnej kamienicy bez prądu i ogrzewania... A może rodzi się właśnie w bogatym domu z prywatną opieką medyczną, tak zimnym domu, jak granitowe posadzki... 
Gdziekolwiek na świat przychodzi niech nam przypomina w betlejemskim symbolu, że od czasu kiedy stał się człowiekiem, jesteśmy zobowiązani to człowieczeństwo przebóstwiać. 
Życzę, aby Jego obecność była Bliskością, której pragnie serce, niech z tej bliskości płynie ukojenie i pokój. Życzę też, aby Święta Bożego Narodzenia były naprawdę narodzinami Księcia Pokoju, który wyrówna rachunki krzywd... miłosiernym przebaczeniem.
Miłośnikom malakologii, Drogim Czytelnikom oraz wszystkim ludziom dobrej woli życzę cudownych i głębokich przeżyć duchowych z okazji Świąt Bożego Narodzenia.

* Kolęda dla nieobecnych, słowa Szymon Mucha

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Robert A. D. Cameron Slugs and Snails

Zastanawiam się, co z tym fantem zrobić. Pojawiła się właśnie, 15 grudnia dokładnie rzecz ujmując, książka profesora Roberta Camerona pt. Slug and Snails. To liczące pół tysiąca stron opracowanie godne jest polecenia choćby ze względu na samego autora, który jest niekwestionowanym autorytetem w świecie malakologii, na dodatek dobrze znającym Polskę, polskie ślimaki i polskich malakologów. Ale to by był powód prywatny. Mam też prywatniejszy powód, by o tej książce pisać i ją polecać, ale o tym dopiero, jak książkę w rękach będę trzymał. Teraz chciałbym znaleźć obiektywny powód, dla którego warto rekomendować książkę o ślimakach lądowych angielskiego malakologa.
Pierwszy może być truizmem: bo to książka o ślimakach. Dla mnie powód wystarczający, choć prawda jest taka, że książek o ślimakach na całym świecie wydaje się bardzo dużo, tylko u nas tak kiepsko z tym idzie. Dopóki rządzić będzie dyktatura punktów za publikacje, nie będzie u nas porządnych monografii książkowych, bo kto się odważy poświęcić kilka lat pracy by dostać burę od dziekana, że za mało punktów z IF zrobił. No kto się odważy? A książki o ślimakach są potrzebne i co więcej: potrzebne są takie, które syntezują dostępną wiedzę. Takie książki służą latami, są początkiem nowych dyskusji i spekulacji naukowych. 
Drugi powód jest równie oczywisty: autorstwo Camerona. W Wielkiej Brytanii jest to jedno z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk wśród malakologów, a jego książki służą kolejnym pokoleniom zoologów. 
Po trzecie, i to jest bardzo merytoryczna przesłanka: szerokość ujęcia tematu. Analizowane w książce różne problemy pokazują złożoność tematu, w tym uwzględnione zostały odwołania do obecności ślimaków w kulturze (symbolice, poetyce, praktyce). To ujęcie, które nawet jeśli pojawia się w książkach, na ogół traktowane jest po macoszemu. Tutaj doczekało się kilkudziesięciu stron.
Choć na brytyjskie warunki książka jest dość tania, to na polską kieszeń już taka być nie musi. Cierpiący na chroniczny niedostatek finansów oraz nieutrzymujący się z reklam Malakofil nie może sprowadzić sobie tej książki ot tak, klikając odpowiednią ikonkę z napisem "BUY". Bardzo tego żałuje i chętnie skorzysta z czyjegoś wsparcia. Jeśli jednak dla kogoś ślimaki są powszednim chlebem zawodowym, powinien zainwestować w ten tytuł i co prędzej książkę sprowadzić na polską ziemię. Póki ślimaki śpią, jest czas, by o nich poczytać. A może jeszcze kto zdąży z tym pod choinkę? Ja bym się ucieszył...
Poniżej zamieszczam znaleziony spis treści:
Editors' Preface   vii
Author's Foreword and Acknowledgements   viii
Prologe: Two Unlikely Conquerors and One Tall Story   xiii 
1. Snails on Land: Structure, Evolution and Classification   1
2. Shells: Variations on a Spiral Theme   38
3. Why Be a Slug?   82
4. Variation Within Species   107
5. Staying Alive   142
6. Sex and Reproduction   186
7. Life Cycles, Longevity and Population Biology   221
8. Habitats and Microhabitats   252
9. Diversity, Distribution, Dispersal and the Origin of Snail Species   296
10. Snails and the Past   330
11. Invasions, Extinctions and Conservation   371
12. Pests and Snail-borne Diseases   405
13. The Uses of Slugs and Snails: Practical, Symbolic, Poetic and Recreational   426 
Appendix: Checklists and Identification Guides for the Land Slug and Snail Fauna of Britain and Parts of Europe   467 
Glossary   470
References   475
Species Index   489

General Index   497


Robert Cameron 2016. Slugs and Snails. New Naturalist Series no 133, Harper Collins, 508pp. + foto., il., tabl., 

niedziela, 11 grudnia 2016

Encyklopedycznie

Dziś kilka słów o książkach, którym powinno poświęcić się troszkę więcej czasu, ale tego oczywiście brakuje. O niektórych już wspominałem, niektóre są nowe (zarówno we wpisach blogowych, jak i w mojej biblioteczce). Łączy te książki jedna wspólna cecha, a mianowicie stanowią one cząstkę większej całości wydawniczej, którą czasem nazywa się serią. A chodzi o książki encyklopedyczne wpisujące się w literaturę popularno-naukową.
Dostęp do tych książek na ogół jest nieco utrudniony, ponieważ ukrywają się jako tomy kolejnych opracowań pod zbiorczym tytułem. A są to prace różne i o poziomie różnym, a nawet przeróżnym. O niektórych się rozpisywałem, rwąc przy okazji coraz rzadsze włosy. O innych pisałem z zachwytem, który mi nie minął. Co można o nich powiedzieć próbując zsyntezować wiedzę na ich temat?
Po pierwsze, że mając do czynienia z seriami wydawniczymi poświęconym zwierzętom, warto popatrzeć, czy nie znajdzie się coś o mięczakach. Czasem wyodrębniony jest osobny tom poświęcony wyłącznie mięczakom, czasem muszą się one podzielić z innym typem zwierząt. Często bezkręgowce muszą się pogodzić z tym, że kręgowce mają osobne zeszyty, a bezkręgowce wrzucone są do jednego worka.
Po drugie: poziom opracowań jest bardzo różny. Znów można by dzielić, ale chodzi o to, że są takie, które piszą znane malakologiczne nazwiska, i takie, których opracowanie prawdopodobnie zlecono komuś w redakcji za karę. Tych drugich należy unikać i pod żadnym pozorem nie dawać dzieciom do ręki. Na szczęście jest ich niewiele... Z dostępnych mi prac znalazłem takie, w których rozdziały poświęcone mięczakom opracowane zostały m.in. przez Gerharda Falknera, Beatę M. Pokryszko, Annę Sulikowską-Drozd czy Annę Abraszewską. Znalazłem też takie, które reprezentują dobry, wysoki poziom merytoryczny, ale wydawcy nie zadbali o poinformowanie, kto za tekstem stoi.
Po trzecie: część z tych leksykonów lub encyklopedii można nabyć zupełnie osobno, bez konieczności uzupełniania całego kompletu. Inne z kolei możliwe są do zdobycia (o ile w ogóle) tylko w całości, liczącej czasem kilkadziesiąt publikacji. Nieocenione wtedy okazują się być antykwariaty.
Po czwarte: książki tego typu wydawane są pod miarę. O co chodzi? Otóż o to, żeby ładnie wyglądały. Tak, taki jest ich podstawowy cel. Jeśli wydawnictwo jest porządne, wówczas potrafi połączyć walory estetyczne z walorami poznawczymi. Jeśli wydawcy przyświeca tylko perspektywa finansowego blasku, wychodzą kopcące knoty. Z jednej więc strony należy brać poprawkę na to, że książki mają wyglądać i niekoniecznie przewiduje się, aby do nich zaglądać, z drugiej nie można zapominać, że niektóre wydawnictwa specjalizują się po prostu w opracowaniach wielotomowych (kilka miesięcy spędziłem kiedyś w firmie wciskającej ludziom takie wielotomowe encyklopedie, o których szefostwo dobrze wiedziało, że nigdy nie będzie wybranych tomów... bo wydawca się wycofał).
Po piąte: bladego pojęcia nie mam, ile takich rozproszonych opracowań dostępnych jest w literaturze polskiej. Czasem udaje mi się coś znaleźć w zaprzyjaźnionych antykwariatach, czasem wpada mi coś w ręce w czasie wizyty u znajomych, którzy nawet pojęcia nie mieli, że takie coś na półce leży. Będę więc ogromnie zobowiązany, jeśli otrzymam czasem jakiś cynk, że jest coś nowego/starego, do czego warto zajrzeć lub dołożyć trudu zdobycia. Jako malakofil jestem jednocześnie bibliofilem o zacięciu kolekcjonerskim, stąd łasy jestem na takie informacje. Natenczas dzielę się tym, co znalazłem, prosząc, aby powiadomić mnie, gdyby ktoś znał inne jeszcze tytuły.









czwartek, 8 grudnia 2016

Świdrzyk ozdobny Charpentieria ornata (Rossmässler, 1836)

8 grudnia 1786 roku, a więc przed 230 laty urodził się we Freibergu Johann von Charpentier, który do historii przeszedł jako modernizator górnictwa oraz glacjolog. Jak przystało na naukowca XIX wieku zajmował się wieloma dziedzinami wiedzy, które wówczas nie były jeszcze tak poszatkowane, jak obecnie. Swój udział miał zatem również w malakologii, a ślad ten jest obecny na przykład w nazwie rodzajowej jednego ze świdrzyków, którego znaleźć można i na polskich ziemiach. I dzisiaj właśnie o świdrzyku z okazji rocznicy urodzin Jeana de Charpentiera.
Świdrzyk ozdobny Charpentieria ornata (Rossmässler, 1836) jest jednym z najrzadziej występujących świdrzyków w Polsce, a liczba jego stanowisk nie przekracza kilku, zlokalizowanych w Ziemi Kłodzkiej. Wszystkie one są izolowane od zwartego zasięgu występowania i potencjalnie skrajnie zagrożone zniszczeniem. To z tego też powodu świdrzyk ozdobny został objęty w Polsce ochroną gatunkową, ale też ochroną czynną (jako jedyny ze ślimaków objętych regulacjami prawnymi). Skąd to chuchanie i dmuchanie na ten gatunek? Bo stanowiska w Polsce są najdalej na północ wysuniętymi miejscami występowania tego południowego (wschodnioalpejskiego) gatunku. Prawdopodobnie są to stanowiska reliktowe, pozostałość po atlantyckim optimum klimatycznym. Najbliższej znaleźć go można jeszcze w Czechach, na Morawach, w Austrii i Chorwacji (Góry Dynarskie). Stanowiska w Polsce związane są głównie z kamieniołomami wapieni krystalicznych, sporadycznie występuje również na śródleśnych skałkach (Wiktor, 2004), choć jest określany jako typowy gatunek środowisk otwartych o niskiej wilgotności, petrofilny, górski, ale żyjący na średnich wysokościach (do 700 m n.p.m) (Alexandrowicz, Alexandrowicz, 2011).
Muszla podobna jest nieco do pospolitego w Polsce świdrzyka lśniącego Chochlodina laminata, tzn. jest połyskująca, gładka, jasnobrązowa lub brązowoczerwoanawa, z szerokim ujściem ("gruszkowatym lub romboidalnym" - Wiktor, 2004). Najbardziej charakterystyczną cechą muszli tego gatunku jest regularne występowanie na niej podłużnych guzków w górnej części szwu. Poza tym w lekkim powiększeniu widoczne jest delikatne, równomierne prążkowanie.
Muszla nie przekracza 18 mm wysokości i ok. 4,5 mm szerokości.
Polskim badaczem tego gatunku jest Tomasz K. Maltz, którego artykuły na temat Charpentieria ornata lekturze polecam.


Świdrzyk ozdobny Charpentieria ornata

P.S. Dziś liczba odwiedzin mojego bloga przekroczyła 50.000. Dziękuję za zaglądanie i zapraszam!

wtorek, 6 grudnia 2016

Muszla bajeczna

Kontynuuję temat malakopedagogiki. Może mi to całego życia nie zajmie, ważne, że na tę chwilę przynosi mi to satysfakcję. Taką zastępczą, ale jednak satysfakcję.
Książeczki i książki dla dzieci to w ostatnim czasie główny składnik mojej malakologicznej strawy. Czasem jest bardziej papkowata, czasem treściwsza, raz smaczna, raz mdła i pozbawiona smaku. Rad bym konsumować coś poważniejszego, ale książki malakologiczne w języku polskim pojawiają się zdecydowanie za rzadko. Zostało mi już coraz mniej tytułów do zdobycia, więc muszę tę strawę dodatkowo porcjować...
W ostatnim czasie biblioteczkę powiększyłem o pięć tytułów, dziś o jednym z nich. To książka dla dzieci w wieku około 4+, ale młodszym chyba też można czytać, lub pokazywać, jeśli kto woli. Muszla Joanny M. Chmielewskiej to bardzo ładnie wydana książka dla dzieci, z bardzo ciepłymi pastelowymi ilustracjami autorstwa Agnieszki Żelewskiej. Gatunkowo to coś pomiędzy opowiadaniem a bajką terapeutyczną, a główny motyw dotyczy przeżywania tęsknoty. Z racji zawodowych choćby temat jest mi bardzo bliski. Nie zdradzając szczegółów fabuły (ta wszakże nie jest nadmiernie rozbudowana) wspomnę o tym, co siłą rzezy mnie zainteresować musiało najbardziej, czyli o muszli. Rysunek bardzo stereotypowy, dziecięcy, nienarzucający się, bliższy symbolicznemu niż realistycznemu. Opisów w tekście nie ma co szukać poza "piękna", "zaczarowana", "tajemnicza", więc dla malakologa to mało istotne. A jednak to przecież muszla jest - w zamyśle - tym najważniejszym przedmiotem, który ma moc przezwyciężania tęsknoty.
Bardzo lubię wykorzystywanie muszli do pracy z dzieckiem, w ogóle motyw muszli jest dla mnie bardzo pociągający, zwłaszcza jej szum. Oczywiście pobrzmiewa tu resentyment dzieciństwa, ale proszę się uczciwie przyznać: kto nie wsłuchiwał się w dzieciństwie w szum morza zamknięty w muszli? Zatem ten pospolity dosyć motyw szumiącej muszli stał się osią fabuły historyjki o walorach terapeutycznych. Praca z dzieckiem przeżywającym rozłąkę lub stratę kogoś bliskiego śmiało może być wsparta książką Joanny M. Chmielewską pt. Muszla. Myślę jednak, że nie należy w żaden sposób zamykać tej książki w getcie "literatury pomocniczej", bo to naprawdę ciekawa książka dla dzieci i bardzo atrakcyjna zarówno tekstowo, jak i graficznie.
Przede mną jeszcze kilka dziecięcych tytułów, większość już przetrawiłem, na kilka jeszcze czekam. Muszlę mogę jednak bez obaw polecić do wspólnej lektury z dzieckiem lub samodzielnej lektury dziecięcej.


Joanna M. Chmielewska, Muszla, Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2013