czwartek, 30 lipca 2015

Rzeczy najprostszych promień

Z pewnych rzeczy się nie wyrasta. Można próbować zapomnieć, skryć się, zarzucić to wszystko. Przychodzi jednak taki moment, że nagle - rusza wszystko z powrotem, jak film z kasety VHS...
Poezja to moja pierwsza miłość, taka z podstawówki, z którą chodziłem do liceum i trzymaliśmy się za ręce na studiach. A później coś się zepsuło. Nie wiem, co się wydarzyło. Odeszła. Z myśli, z uczuć, z wyobrażeń, ze snów i marzeń. Została po niej rana: głęboka, piekąca pustką, nie chcąca się zagoić.
I nagle ten dreszcz spotkania. Ten moment spojrzenia sobie w oczy i to drżące zawieszenie. Co teraz będzie, czy poda rękę, uściśnie, pocałuje, szepnie coś do ucha, muśnie w powiekę, ręce założy na szyję... 
Przed kilkoma dniami miał miejsce ten moment i nie wiem jeszcze, czy coś się zmieniło, czy może to tylko był taki promień, który na chwilę uderza w źrenicę by na dłużej odmienić patrzenie. Trudno mi powiedzieć. Ważne, że po latach znów coś zadrżało, załomotało, huknęło i... i ucichło. Nie było tego ani przy Miłoszu, ani przy Kaczmarskim, ani nawet przy Twardowskim czy Herbercie. A jednak bodziec został odebrany i chodzi po ciele, po myślach, po uczuciach...
Przed kilkoma dniami otrzymałem tomik poezji wydany przez Jurka Jabłońskiego, przyjaciela, poetę. To on zafundował mi drżenie rąk, którego dawno już nie odczuwałem. Bezwstydnie, gburowato, obleśnie - rzekłbym nawet - pochłonąłem ten tomik od razu po powrocie do domu. Chciałem się nim cieszyć, smakować go, celebrować spotkanie. A gdzie tam, zeżarłem go, nie dbając nawet, aby dobrze przeżuć. Dlatego też potrzebowałem kilku dni, aby poczuć smak za szybko zjedzonego dania. Potrzebowałem kilku dni, aby już spokojniej, bez tej wygłodniałej zachłanności raz jeszcze spojrzeć na przyczynę wzruszenia, poruszenia, rozruszania dawno zapomnianych rejestrów wrażliwości.
Jerzy Jabłoński to nie jest poeta form wyszukanych, to nie metaforysta ściskający każdy obraz do puszczenia zmieszanych kolorów. Jabłoński jest poetą zasłuchania, takim lekko zawstydzonym rozmówcą, który zapomina mówić, a jeśli się odzywa, to aby wyrazić nieporadność określenia tego, co w umyśle akurat obraca. To poeta, który chciałby się schować tak bardzo, aby nie było go widać nawet spod cienia pojedynczych sylab, a jednocześnie całego siebie wkładającego w ulotność przeżycia, doświadczenia - nie intelektualnej analizy, ale emocjonalnego zespolenia z chwilą, która naświetla życie jak fotograficzną kliszę. I choć pewnie obraziłby się za stwierdzenie, że jest poetą intelektualnej wierności doznaniu, taki właśnie jest: świadomie do bólu przeżywający emocje i broniący ich przed rozpłynięciem się w ich natłoku. To nie ktoś, kto szuka doznania, ale ktoś, kto doznanie próbuje ocalić przez uświadomienie sobie nieporadności w zbliżaniu się do jego - doznania - istoty. Rzeczy najprostszych promień jest tomem podsumowującym dochodzenie do dojrzałości, jest zapisem tej intelektualnej drogi przez emocje towarzyszące dojrzewaniu do pogodzenia się z drogą własnego życia. Ten promień jest światłem rozpraszającym nie tyle wątpliwości tej drogi, co rozjaśniającym  odciski stóp na drodze. A rzeczy najprostsze najprostszymi wcale nie są. Zmieszczenie się w słowie jest zawsze zadaniem niełatwym, a zapis wewnętrznych doświadczeń częściej oddala niż zbliża. Jerzemu Jabłońskiemu udaje się jednak mieścić w słowie na tyle, aby tego słowa nie zasłaniać, aby nie rzucać na nie zbyt ciężkiego cienia obecności. Od najlepszych mistrzów uczył się żyć paradoksami i lekcje te dobrze odrobił. A przede wszystkim lekcje zrozumiał, że nie chodzi o pójście jakąś drogą, ale drogą własną.I największym paradoksem promienia najprostszych rzeczy jest to właśnie, że oświetlając wydobywają te cienie, których najbardziej skomplikowanym oświetleniem nie udałoby się dostrzec.
Rzeczy najprostszych promień to nie jest tom skończony. To nie jest tom dojrzały, to zapowiedź tego, co za chwilę nastąpi - zapowiedź żniwa. Bławatki, zwane modrakami, sygnał uważności, to skupienie na paradoksie życia postrzeganego różnie w zależności od przyjętego poglądu. Dla jednych bławatek będzie chwastem obniżającym wartość zboża, dla drugich niebem, które wyrosło z ziemi. I Jabłoński ma odwagę wykorzystywać paradoks, aby ustawić się po stronie bławatków, nie przeciw wartości zbóż, ale dla podkreślenia złożoności tego, co najprostsze. Bo co najprostsze, jest najtrudniejsze do zrozumienia. Nie ważne, czy głową, czy sercem, czy poezją.  


Jerzy Jabłoński, Rzeczy najprostszych promień, Wydawnictwo Sowello, Rzeszów 2015

środa, 29 lipca 2015

Szczeżuja wielka Anodonta cygnea (Linnaeus, 1758)

Dziś prawdziwych cyganów już nie ma / bo czy warto po świecie się tłuc? Nucę sobie incipit piosenki do słów Agnieszki Osieckiej rozmyślając o szczeżui wielkiej Anodonta cygnea (Linnaeus, 1758). Nie bardzo pasuje, poza kalamburem cygan - cygnea, ale intuicyjnie wyczuwam, że coś może być na rzeczy. "Dziś prawdziwej cygnea już nie ma..." To znaczy jest, ale kiedy przypatrzeć się informacjom ze współczesnej literatury, maluje się smutny obraz.
Szczeżuja wielka, zwana również szczeżują olbrzymią Anodonta cygnea (syn. Anodonta cellensis Schröter, 1779) jest małżem z rodziny Unionidae, którego wielkość notowana w przeszłości dochodziła do 260 mm. Jeszcze Urbański w kluczu z 1957 roku określa jej wymiary na przekraczające 200 mm. Obecnie przyjmuje się, że takich wartości już nie osiąga, a klucz Piechockiego i Dyduch-Falniowskiej z 1993 roku podaje średnie wymiary: długość 125 mm (±14 mm), wysokość 62 mm (±6mm) i szerokość 39 mm (±5mm). W mojej ocenie dane te są zdecydowanie zaniżone, i choć nie znam metodologii pomiarów (liczba mierzonych okazów itp.), uważam, że należałoby przynajmniej podać maksymalne spotykane wówczas wymiary. Z dzieciństwa pamiętam muszle dużo, dużo większe. W ostatnich latach również spotykałem osobniki przekraczające piętnaście centymetrów, choć potwierdzić muszę, że duże okazy potykam coraz rzadziej. W zbiorach muzealnych zachowały się duże muszle, jedną z takich pamiętam z Muzeum Przyrodniczego Uniwersytetu Łódzkiego z pierwszej mojej wycieczki jeszcze z wczesnego dzieciństwa.
Prawdą jest, że ten niegdyś bardzo pospolity mięczak, obecnie staje się coraz rzadziej występującym w naszych wodach. Przyczyn zapewne jest więcej, natomiast do głównych należy zaliczyć degradację środowiska oraz jego przekształcenia na skutek działalności człowieka (antropopresja), choćby w postaci osuszania zbiorników śródpolnych, regulacja rzek itp. Preferowanymi przez szczeżuję wielką zbiornikami są zeutrofizowane starorzecza, wolno płynące rzeki, stawy, jeziora, również te sztuczne (np. najlepiej mi znane Jezioro Sulejowskie) położone w nizinnej części kraju. Powyżej 500 m n.p.m. nie była u nas znajdowana, stąd można określać ją mianem gatunku nizinnego. Występuje również w zbiornikach przymorskich tolerując niewielkie zasolenie.
Jest małżem wrażliwym na deficyt tlenowy, dużo gorzej go znosi niż szczeżuja pospolita, nie wspominając o szczeżui chińskiej. Pogarszająca się jakość chemiczna wód wpływa negatywnie na liczebność tego gatunku. Jakkolwiek wiele jeszcze trzeba by podjąć działań w kierunku inwentaryzacji jej siedlisk, to można już teraz stawiać tezę o ustępowaniu tego gatunku w naszym kraju. Wiadomo, że konkuruje pokarmowo ze szczeżują pospolitą, spodziewać się należy również negatywnego oddziaływania ze strony szczeżui chińskiej. Myślę, że tam, gdzie występuje racicznica zmienna Dreissena polymorpha, również trudniej jej o przetrwanie (racicznice masowo przyczepiają się do muszli małży z rodziny Unionidae, zwłaszcza tam, gdzie dno jest muliste, czyli preferowane przez Anodonta cygnaea).
Największe okazy widywałem w zaniedbanych stawach hodowlanych, których od przeszło dwudziestu lat nikt nie zarybiał i nie spuszczał wody. Wiadomo mi, że podejmowane są próby ratowania małży przed bagrowaniem zbiorników - tak było na przykład w Spale lub w Poznaniu - gdzie ręcznie zbierano małże i przenoszono w wydzielone miejsce, skąd po napuszczeniu wody małże mogły swobodnie wracać w poszukiwaniu dogodnych siedlisk. Byłoby dobrą praktyką, gdyby zastosować to działanie do wszystkich zbiorników poddawanych oczyszczaniu, pogłębianiu itp. Współpraca ze szkołami w tym względzie jest najlepszym kierunkiem...
Poniżej załączam kilka fotografii, które pokazują, co możemy stracić, jeśli nie zadbamy o szczeżuję wielką. Obecnie utraciła ona w Polsce status gatunku objętego ścisłą ochroną, choć w Polskiej Czerwonej Księdze ma status EN czyli gatunku bardzo wysokiego ryzyka wyginięciem.
Zacząłem od piosenki, od parafrazy, że dziś prawdziwej cygnea już nie ma. Jest, ale bardzo zagrożona i coraz mniejsza. Źle byłoby, gdybyśmy stracili ten gatunek. Bardzo źle by było...
A. cygnea f. cellensis z centralnej Polski, 2006 r.


Okaz w Muzeum Przyrodniczym UŁ

A. cygnea f. cygnea


piątek, 24 lipca 2015

Szczeżuja chińska Sinanodonta woodiana (Lea, 1834)

Mięczaki, które żyją w naszych wodach, nie oszałamiają rozmiarami. Największy nasz ślimak przodoskrzelny żyworodka jeziorowa Viviparus contectus nie przekracza 55 mm, największy płucodyszny błotniarka stawowa Lymnaea stagnalis dochodzi do 70 mm. Większość ślimaków to jednak kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt milimetrów w największym rozmiarze. Z małżami jest podobnie, choć tutaj wartości są bardziej skrajne. Większość to kilkumilimetrowe groszkówki z rodzaju Pisidium, dość trudne do oznaczenia przez "nie-fachowca". Nieco większe są kulkówki bądź gałeczki, czyli rodzaj Sphaerium, oraz obce u nas racicznice Dreissena polymorpha i małże z rodziny Corbiculidae Corbicula fluminea i C. fluminalis. Największymi przedstawicielami naszej akwamalakofauny są więc małże z rodziny Unionidae, reprezentowane u nas przez siedem gatunków z czterech rodzajów: Unio, Anodonta, Psudanodonta i najmłodszy jej składnik Sinanodonta. Dziś o tym ostatnim właśnie.
Szczeżuja chińska Sinanodonta woodiana Lea, 1834 jest małżem coraz częściej występującym w naszych wodach. Nie bardzo wiadomo, kiedy dokładnie przybyła w nasze strony, ale przyjmuje się, że działo się to w latach osiemdziesiątych XX wieku. Chociaż jest to szczeżuja chińska, do nas przybyła najprawdopodobniej z Węgier wraz z narybkiem tołpygi pstrej i tołpygi białej. Nie jest do końca jasne, czy pierwsze zasiedlenia gatunku związane były wyłącznie z wodami podgrzanymi, czy też od samego początku inwazji małż ten żył w naturalnym reżimie termicznym wód Polski. Pierwsze notowanie tego gatunku dotyczy jezior konińskich, których woda podgrzewana jest zrzutami wód pochłodniczych z elektrowni. To sugerowało, że małż wymaga do rozmnażania wody cieplejszej. Jednak późniejsze obserwacje, badania i notowania wskazują, że bez problemu aklimatyzuje się w naszych nie najcieplejszych wodach.
Szczeżuja chińska pochodzi z południowo-wschodniej Azji, a jej obecny zasięg obejmuje większą cześć Europy oraz Amerykę Północną, gdzie również została zawleczona. Pojawienie się tego gatunku w Polsce zdetronizowało szczeżuję wielką Anodonta cygnaea w kategorii największego mięczaka krajowego. Maksymalne rozmiary osiągane przez Sinanodonta woodiana dochodzą do 260 mm długości i ok. 120 mm wysokości. Nie wiem, czy aż takie rozmiary notowano z naszego kraju, przypuszczam że mogą być nieco niższe, nie mniej jednak większe niż obecnie spotykane szczeżuje wielkie.  W jednym z badań spotkałem 241 mm, ale nie pamiętam autora. Przepraszam. Muszle szczeżui chińskiej charakteryzują się niemal kolistym lub owalnym kształtem. Silnie uwypuklone wierzchołki z charakterystycznym urzeźbieniem przypominającym rozchodzące się fale, położone są mniej więcej w 1/3 wysokości muszli. Skrzydełko jest wyraźnie zaznaczone w obrysie muszli, która jest silnie wybrzuszona. Muszla jest cienkościenna i krucha. Kto próbował kiedyś zachować muszle szczeżuj ten wie, jak łatwo pękają przy suszeniu, jak trudno je przechowywać. Pod tym względem szczeżuja chińska jest jeszcze bardziej krucha niż jej polskie kuzynki, do których się wprowadziła. Ubarwienie muszli jest zmienne, od ciemnobrunatnych, czerwonawo-rogowych przez jasnożółtawe do oliwkowoszarych. Często pokryte są rdzawym nalotem.
A propos wprowadzenia. Jak każdy obcy składnik fauny, może mieć wpływ na bioróżnorodność. Obecnie trudno jeszcze w pełni określić znaczenie tego gatunku dla naszych ekosystemów, ale podnosi się już kilka kwestii. Po pierwsze: zagrożenie dla rodzimych Unionidae. Obserwacje wskazują na zdolność rozmnażania się Sinanodonta woodiana już przy osiągnięciu 40 mm długości. Ponieważ osiąga wielkość 100 mm w ciągu dwóch do czterech lat, wczesna dojrzałość płciowa stwarza jej lepsze warunki startowe w konkurencji z krajowymi małżami. Rozmnażają się wcześniej, ale i częściej niż nasze małże, poza tym nie wykazują szczególnych preferencji gatunkowych jeśli chodzi o pasożytowanie glochidiów na skrzelach ryb. Wziąwszy, że są bardziej odporne na zanieczyszczenia oraz deficyty tlenowe, można się spodziewać negatywnego wpływu na nasze szczeżuje. Zaobserwowano, że nie najlepiej na jej obecności wychodzi różanka Rhodeus sericeus. Szczeżuja chińska pozbywa się jaj składanych przez różankę, czego nie robią rodzime Unionidae. Wzrost populacji szczeżui chińskiej może się więc odbić spadkiem liczebności różanki, która w Polsce objęta jest częściową ochroną gatunkową (po zmianach przepisów w 2014 r.). Nie jest wykluczone, że masowość pojawów glochidiów tego gatunku może również negatywnie oddziaływać na ryby karpiowate, bowiem pasożytowanie może wiązać się z przenoszeniem chorób i patogenów.
Największe osobniki przekraczają 1000 g mokrej biomasy z muszlą. To naprawdę imponujący wynik. Szybki przyrost masy może mieć pozytywny wpływ na łańcuch troficzny. Jako że jest filtratorem (o wydajności ok 1 l/h), może się przyczyniać do zmniejszania zawiesiny w wodzie i do poprawy jej przejrzystości. Ale tu trzeba jeszcze poczekać na badania w tym kierunku. Zaobserwowano już, że małż ze względu na swe rozmiary i kruchość muszli, może stanowić urozmaicenie diety dla zwierząt drapieżnych, takich jak wydra czy lis. Zapewne również dziki włączają go do swojego menu w miejscach, gdzie zasiedlane stawy przylegają do kompleksów leśnych.
Jest lato i pogoda sprzyja kąpielom w różnych wodach, nie zawsze ku temu przeznaczonych. Piszę o szczeżui chińskiej w nadziei, że może ktoś przypadkiem natknie się na ten gatunek i da mi o tym znać. Szukać by jej należało przede wszystkim w stawach zarybianych (np. w stawach hodowlanych). Występuje w kilkunastu miejscach naszego kraju, m.in. w jeziorach konińskich i Kanale Warta-Gopło. Co jakiś czas pojawiają się nowe doniesienia. Warto je odnotowywać, da to lepszy obraz skutków inwazji. Dlatego proszę, aby w miarę możliwości przesyłać informacje o jej obecności. Dobrze byłoby dokumentować fotograficznie znaleziska: zrobienie sobie selfie ze szczeżują może nie jest super pamiątką z wakacji, ale może naprawdę sporo przysłużyć się nauce i ochronie przyrody. Proszę więc, aby jeśli to możliwe, podsyłać dane o tym małżu, a ja dołożę wszelkich starań, aby informacje te trafiły do osób, które zajmują się badaniem tego gatunku.
Podsumowując: Sinanodonta woodiana jest większa od rodzimych szczeżuj. Muszla jest bardziej pękata i bardziej owalna. Często można ją spotkać w ofertach handlowych na giełdach ogrodniczych, gdzie jest polecana jako filtrator oczek wodnych. W rzekach i jeziorach występuje na ogół w litoralu, osiąga zagęszczenie do kilkunastu osobników na mkw.
Mam nadzieję, że informacje te się w czymś przydadzą.
(C) Tomasz Przybył


czwartek, 9 lipca 2015

Wstężyk gajowy Cepaea nemoralis (Linnaeus, 1758)

Wspominałem już kiedyś o wstężyku austriackim, który spośród krajowych Cepaea mnie przypadł najbardziej do gustu. Czas jednak poświęcić trochę uwagi najpospolitszemu gatunkowi z tego rodzaju, najbardziej kolorowemu ze wszystkich krajowych ślimaków. Wstężyk gajowy, inaczej zwany ślimakiem gajowym Cepaea nemoralis (Linnaeus, 1758) to ślimak, który od stuleci nie przestaje zaprzątać umysłów uczonych. Dajmy mu więc nieco miejsca w dzisiejszym spotkaniu z krajowymi gatunkami ślimaków.
Mógłbym się założyć o coś, że niewielu jest takich, którzy ślimaka tego nigdy nie widzieli. Jeżeli ktoś upierałby się, że w życiu go nie spotkał, musiałby wykazać się oślą wręcz determinacją w argumentowaniu. Wstężyk gajowy jest ślimakiem, którego bez problemu dostrzec można w parkach, na murkach, w zakrzaczeniach, przy drogach i chodnikach, nieco trudniej może w lasach, ale o tym za chwilę.
W Polsce występują trzy gatunki Cepaea: austriacki (vindobonensis), ogrodowy (hortensis) i gajowy (nemoralis). Pierwszy jest najbardziej związany ze środowiskami naturalnymi, najmniej zmienny w ubarwieniu muszli i układzie pasków na niej. Drugi, ogrodowy, jest bardzo podobny do trzeciego, z tym że nieco mniejszy, mniej zmienny w ubarwieniu i z białą wargą muszli. Ślimak gajowy jest największy z nich wszystkich i prawdopodobnie najliczniej występuje w środowiskach synantropijnych. Muszla, która ma kształt kulisty z nieco wzniesioną skrętką, na ogół dochodzi do ok. 21-27 mm szerokości i 17-20 mm wysokości. Jest gładka, lśniąca, pozbawiona dołka osiowego. Warga, koloru ciemnoczekoladowego, jest nieznacznie wywinięta, Ubarwienie muszli jest niezwykle zmienne. W tej samej populacji żyją obok siebie ślimaki bladożółte, cytrynowożółte, pomarańczowe, różowe, brązowawe i brązowo-purpurowe, na to wszystko dochodzi jeszcze brązowe paskowanie, które może tworzyć różne kombinacje. Na ogół - jeśli występują paski - jest ich od jednego do pięciu; mogą się one zlewać w jeden, wtedy muszla zdaje się być niemal czarna, może być tak, że zlewają się pierwszy z drugim oraz trzeci z czwartym i piątym tworząc dwa szerokie pasy. Czasem występuje tylko jeden pasek (na ogół trzeci), często jest też on bardzo niewyraźny. O tym, skąd się bierze ubarwienie wstężyków, napisano już wiele. Obecnie trwają badania nad określeniem wpływu zmian klimatycznych na ubarwienie muszli. Kiedyś funkcjonował projekt EvolutionMegaLab, obecnie prowadzone są zbiory danych do badań koordynowanych w Polsce i Wielkiej Brytanii (patrz zakładka WSTĘŻYKI). Zobaczymy, jakie to da wyniki.
Wstężyk gajowy jest jednym z najpospolitszych ślimaków lądowych w Polsce. Jego naturalny zasięg występowania w naszym kraju ogranicza się do Pomorza Zachodniego, ale od stuleci jest dobrze zadomowiony w zachodnich częściach Polski. Im dalej na wschód, tym mniej jest pospolity. Bez problemu znaleźć go jednak można na skwerkach Warszawy, Olsztyna czy w okolicach Kętrzyna. Ja go tam widywałem, a nawet zbierałem. Z literatury wiadomo mi, że występuje również na Podlasiu. Jeśli chodzi o malakofaunę krajową, to jest to gatunek bardziej reprezentatywny dla miast, niż dla naturalnych biotopów. Prawdopodobnie naturalnym jego siedliskiem są klify nadmorskie w zachodniej części Wybrzeża (widywałem go w Mielnie i Unieście, nie raz na samym piasku przy faszynach nadbrzeżnych). W Łebie jest bardzo pospolity, ale nie wiem, czy ta lokalizacja jeszcze może być traktowana jako przedłużenie naturalnego zasięgu. Z ciekawszych miejsc, w jakich spotykałem Cepaea nemoralis mogę wymienić Wzgórze Wawelskie w Krakowie, Jasną Górę w Częstochowie, Górę Gradową w Gdańsku, Cytadelę oraz Las Bielański w Warszawie czy Most Mieszka I w Poznaniu. Właściwie to z niewielkimi wyjątkami spotykałem go we wszystkich niemal miastach, w których bywałem.  W Łodzi i jej okolicach jest bardzo pospolity, a żeby go znaleźć nie trzeba nawet szukać parków.
Tam, gdzie występuje, zamieszkuje głównie ogródki, ogrody i parki, ale także cmentarze, brzegi wód i zadrzewienia. W lasach iglastych go nie widziałem, ale w mieszanych - owszem. Choć w moich stronach nie szukałbym go w lasach, bo tam trafia się zdecydowanie rzadziej, niż wzdłuż chodników przy skwerkach i ogródkach. Ile razy spóźniłem się na lekcje w liceum tylko dlatego, że odnosiłem wstężyki z chodnika na żywopłot, z którego w pochmurny poranek wyłaziły na pewne rozdeptanie.
Ślimak gajowy jest zwierzęciem roślinożernym, przez niektórych uważanym za szkodnika roślin. Mnie się wydaje, że szkód to on nie wyrządza, mnie przynajmniej nie udało się ich zaobserwować. Wydaje się, że woli obumarłe części roślin, niż ich żywe zielone tkanki. Prawdopodobnie woli zjadać glony i grzyby niższe, nie gardząc również rozkładającą się materią, np. gnijącymi owocami. Obserwowałem natomiast przypadki kanibalizmu wśród wstężyków, a właściwie "objadanie" muszli. Mam gdzieś w swoich zbiorach przykład takiej uczty, gdzie przebywający w niewoli ślimak uzupełniał zapasy wapnia zjadając muszlę drugiego wstężyka, nie naruszając wszakże gruczołu trzustkowo-wątrobowego.
Ślimaki gajowe są podstawowym składnikiem diety drozda śpiewaka, który - aby dostać się do miękkiego ciała wstężyka - rozbija muszlę o wybrany kamień, zwany "kowadełkiem drozda". Spotykałem takie kowadełka w różnych zakrzewieniach: czasem to kamień, czasem jakaś porzucona cegła, jakaś kostka brukowa, wokół której leżą setki fragmentów muszli... Ślimakami gajowymi nie gardzą również ptaki krukowate, ssaki (jeże, szczury) oraz chrząszcze z rodziny biegaczowatych. Podobno są jadalne dla człowieka, ale nie spotkałem się z przepisami na przyrządzenie wstężyków, a sam nie zdecydowałbym się na ich konsumpcję choćby ze względu na ich urodę.
Trwają wakacje. Dotychczasowa pogoda nie sprzyjała aktywności ślimaków gajowych. Liczę, że wraz z przebudową pogody pojawią się liczniej, przynajmniej tak licznie, jak dziś, kiedy mogłem je pooglądać po nocnej burzy.