czwartek, 22 września 2016

Wodożytka nowozelandzka Potamopyrgus antipodarum (Gray, 1843)

Myślę sobie czasem, jak spektakularne kariery można w świecie zrobić. I wcale nie chodzi mi po głowie polska zbrojeniówka. Myślę sobie - a jakże - o ślimakach, bo przecież o innych rzeczach to ja prawie nie myślę...
Ponieważ ten rok należy do niepospolicie skąpych w spotkaniach ze ślimakami (tak źle nie było przez ostatnie dwadzieścia lat chyba), każda - nawet najmniejsza okazja - była dla mnie dobra, żeby się im przypatrywać. Kiedy więc gnając służbowo między różnymi placówkami na krańcach województwa łódzkiego przejeżdżałem przez most na Widawce, postanowiłem nieco wyhamować i na chwilę zanurkować. Most jest zaraz za Restarzewem, wydaje mi się, że w Klęczu, ale nie pamiętam. Ważniejsze było dla mnie, że mogłem ręką sięgnąć wody i wydobyć z niej nieco zieleniny, żeby przyjrzeć się wodnym ślimakom. Liczyłem, że znajdę którąś z naszych zawójkowatych (Valvatidae). Poziom wody dość niski ułatwiał wyciąganie zielstwa (moczarka kanadyjska) i przyglądanie się temu, co na nim siedzi. A siedziało wiele, choć nie to, czego się spodziewałem. Poza jedną młodziutką błotniarką z rodzaju Radix, w miejscu, gdzie przycupnąłem, znalazłem tylko jeden gatunek: wodożytkę nowozelandzką Potamopyrgus antipodarum (Gray, 1843). Oto jest znak czasu: w centralnej Polsce, w nizinnej rzece, na roślinie z Kanady znajduję ślimaka z Nowej Zelandii! Globalizacja...
Wodożytka nowozelandzka to przykład niezwykłej światowej kariery. Z endemicznego gatunku stać się jednym z najbardziej rozprzestrzenionym kosmopolitycznym najeźdźcą... Oczywiście bez udziału człowieka by się to nie udało, ale o tym za chwilę.
Poza tym, że jest to obcy u nas gatunek, warty jest odnotowania choćby dlatego, że to jedyny przedstawiciel malakofauny w Polsce, który rozmnaża się partenogenetycznie. Oznacza to, że do powstania nowego pokolenia nie jest potrzebna obecność samca. Tam, gdzie wodożytka występowała naturalnie, w populacjach spotykane są samce. W środowiskach kolonizowanych samców się nie spotyka. Niewykluczone, że możliwość dzieworództwa zwiększyła sukces kolonizacyjny tego niewielkiego ślimaka. W każdym razie od drugiej połowy XIX wieku trwa ekspansja tego gatunku w różnych kierunkach, z Antypodów przez Zachodnią Europę do obu Ameryk. W Polsce notowana jest od lat trzydziestych XX wieku.
Ślimak jest to niewielkich rozmiarów, do 6,5 mm wysokości muszli i ok. 3,5 mm szerokości. Muszla jest spiczasta, jajowato-stożkowata, grubościenna, zaopatrzona w wieczko (operculum). Muszla jest brązowawa, natomiast ciało szare, ciemnoszare lub czarne, ze zmienną pigmentacją w okolicach głowy. Czułki nitkowate, krótkie.
Przypuszcza się, że ślimak ten przedostał się z Nowej Zelandii na nowe tereny wraz z wodami balastowymi statków morskich (to nadal jeden z najpopularniejszych wektorów środków transportu wodnej malakofauny). Jest bardzo odporny na niesprzyjające warunki: znosi zasolenie przekraczające 25 promili (choć do rozmnażania potrzebuje wody nieco słodszej, do 17 promili), dobrze toleruje deficyty tlenowe i jest dość odporny na wysychanie zbiorników, które zamieszkuje. Czytałem kiedyś, że świetnie też sobie radzi z układami pokarmowymi ptaków: podobno przechodzi nietknięty przez kacze żołądki i jelita.. Czytałem też, że potrafi się przemieszczać przyczepiony do ptasich piór i nóg. Zamieszkuje bardzo różne typy zbiorników o bardzo różnej jakości wód. Spotykać go można i w wielkich, jak i małych rzekach, w jeziorach, strumieniach, stawach, w zbiornikach antropogenicznych. Żyje również w estuariach rzek i wodach przybrzeżnych Bałtyku.
W Polsce jest notowany na różnych szerokościach geograficznych, zarówno w środowiskach antropogenicznych, jak i naturalnych. Tam, gdzie żyje, osiąga na ogół wysoką liczebność, w Borach Tucholskich w niektórych jeziorach jego liczebność przekracza 10.000 os/m2. Takie zagęszczenie populacji może przekładać się na ubożenie rodzimej malakofauny, z którą wodożytka nowozelandzka konkuruje o pokarm.
Jest jednym z najpospolitszych ślimaków Górnego Śląska, zwłaszcza w środowiskach mocno przekształconych przez człowieka. W moich zbiorach mam próbki z Rybnika, Strzemieszyc Wielkich, krakowskiej Wisły, jeziora Gopło czy z Łeby. W tym roku dołączyło stanowisko z rzeki Widawki. Tam występuje bardzo licznie, zwłaszcza na moczarce. Nawiasem mówiąc: nie mogę sobie przypomnieć, czy gatunek ten wymienia Piechocki w swojej pracy "Mięczaki rzeki Grabi i jej terenu zalewowego" sprzed pięćdziesięciu laty. Dałbym sobie uciąć jakąś mało istotną część ciała, że nie... A Grabia to dopływ Widawki.
Szkoda mi było, że podczas mojego przystanku nad rzeką spotkałem akurat wodożytkę nowozelandzką, a nie którąś z naszych zawójek. Bardzo chciałem zrobić zdjęcie zawójce, więc muszę jeszcze poczekać na lepsze czasy. Szkoda mi jednak bardziej tego, że nie wypatrzyłem innych ślimaków ani małży, poza wspomnianą smarkulą z rodzaju Radix. Natomiast ciszę się, że spotkałem jakiegokolwiek ślimaka, któremu mogłem poświęcić troszkę uwagi. Może kiedyś uda mi się napisać więcej, bo to bardzo ciekawy gatunek i z pewnością jeden z lepiej przebadanych naukowo.


rzeka Widawka, widok z mostu na drodze wojewódzkiej 480

Wodożytka nowozelandzka Potamopyrgus antipodarum na i obok moczarki kanadyjskiej

piątek, 9 września 2016

Ślimak przydrożny Helicella obvia (Menke, 1828)

Pamiętam, że było zupełnie jak w książkach: skoro przydrożny, to trzeba go szukać przy drodze. I był. Było w tym coś z intuicji, jakieś wewnętrzne przekonanie, że tam go znajdę. Działo się to prawie dwadzieścia lat temu, ale do dziś pamiętam to spotkanie i co więcej: do dziś mogę bardzo precyzyjnie wskazać miejsce, gdzie pierwszy raz spotkałem tego ślimaka.
A to było tak: szedłem sobie chodnikiem wzdłuż Alei Włókniarzy w Łodzi, między ulicą Srebrzyńską a kościołem Najświętszego Zbawiciela. W tym miejscu tory kolejowe znajdują się bardzo blisko ulicy, a pas zieleni między ulicą a torami rozszerza się w kierunku kościoła. Nad torami znajduje się kładka dla pieszych, a pod tą kładką znaleźć można m.in. Pupilla muscorum. Ale wtedy, wtedy skoncentrowany byłem na poszukiwaniu ślimaka przydrożnego, bo intuicja podpowiadała mi, że będzie jak piszą w kluczach: że żyje przy nasypach kolejowych, w rowach przydrożnych, w miejscach nasłonecznionych i suchych. Nie uszedłem kilkudziesięciu metrów, jak wypatrzyłem pierwszego ślimaka przyklejonego do kłosowej części trawy.
Ślimak przydrożny Helicella obvia (Menke, 1828) jest obcym gatunkiem w naszej malakofaunie, ale dobrze już zadomowionym. To przybysz z południowo-wschodniej Europy, stąd też bywa określany mianem gatunku pontyjskiego. Jako przybysz z tamtych stron lubi ciepło i sucho, stąd wybiera miejsca, które niezbyt chętni wybierają inne nasze ślimaki. Torowiska, pasy przydrożne, żwirownie, ugory porośnięte niskimi trawami, do tego środowiska naturalne o kserotermicznym charakterze to miejsca, w których można się go spodziewać. Niektórzy twierdzą, że dlatego jest "przydrożny" ponieważ dostał się do nas z ładunkami piasku i żwiru transportowanymi koleją. Tym się tłumaczy łacińską i polską nazwę gatunkową.
Jak rozpoznać ten gatunek? Otóż jest to ślimak trzonkooczny (Stylommatophora), o płaskiej, zmatowiałej muszli białej barwy z brązowymi  pasami, które mogą być mniej lub bardziej wyblakłe. Paski mogą być przerywane, od jednego do czterech. Ujście muszli jest okrągłe i opada lekko ku dołowi. Brak jest wargi. Ważną cechą jest szeroki i głęboki dołek osiowy. Muszla dochodzi do 20 mm szerokości i wysokości ok 8 mm. Na ogół jednak wartości te są nieco niższe. Tam, gdzie ślimak ten występuje, pojawia się masowo i często spotkać można go oblepionego na suchych badylach po kilkadziesiąt osobników.
Spotykam ten gatunek w różnych miejscach. Najdalej na południe Polski spotykałem go na Wzgórzu Wawelskim, gdzie jednak nie spotkałem nigdy żywych osobników. Na Biakle w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w Olsztynie występuje masowo. W Łodzi znam cztery przynajmniej stanowiska: wspomniane przy Alei Włókniarzy, nieco dalej przy ulicy Drewnowskiej, w ogródkach działkowych przy Odolanowskiej i przy ul. Świtezianki (również w pobliżu torów kolejowych). To ostatnie z łódzkich stanowisk natchnęło mnie do nakreślenia tych kilku słów, bo nie dalej jak przedwczoraj spotkałem ślimaka przydrożnego w drodze do pracy. Najdalej na północ znanym mi stanowiskiem Helicella obvia jest Mrągowo, gdzie w 2014 roku widywałem ją przy ulicy Wojska Polskiego.
Ślimak przydrożny jest jednym z żywicieli pośrednich motyliczki wątrobowej Dicrocelium dendriticum, która w wątrobotrzustce ślimaka przeobraża się z miracidium przez sporocystę w cerkrię. Cerkarie wędrują do jamy płaszczowej i ze śluzem wydostają się na zewnątrz, gdzie do dalszego rozwoju muszą być zjedzone przez mrówki z rodzaju Formica. Zarażona mrówka zmienia swoje zachowanie, niejako prowokując do bycia zjedzoną. Gdzieś przeczytałem, że taka mrówka czepia się szczękoczułkami traw i czeka, aż zje ją jakiś przeżuwacz, na noc wraca zaś do mrowiska. Ale czy tak jest, nie wiem, bo nie spotkałem się z tą informacją w poważniejszych źródłach. Ważne, że motyliczka wątrobowa bez ślimaka przydrożnego miałaby utrudnione i tak bardzo skomplikowane rozmnażanie.
Za oknami słoneczny, suchy i ciepły wrzesień. Ślimaki myślą już o szukaniu kryjówek na zimę, więc ostatnie okazje, żeby poprzyglądać się ciepłolubnym gatunkom w czasie ich aktywności. Polecam przypatrzeć się koloniom tego ślimaka na suchych zboczach, gdzie tworzą czasem prawdziwe hetmańskie buławy na baldachach krwawnika lub innych ziołorośli.