wtorek, 30 września 2014

Gruba Kaśka

Gruba Kaśka obchodziła niedawno swoje pięćdziesiąte urodziny. Tak wyczytałem i pomyślałem od razu, że warto by przy okazji o czymś ważnym wspomnieć.
Grubą Kaśkę znają przede wszystkim Warszawiacy. A przynajmniej powinni ją znać. I ci z lewej, i ci z prawej strony... Wisły, nie sceny politycznej! Grubą Kaśkę powinni znać wszyscy, którzy piją wodę w warszawskich kranów lub korzystają z tej wody do mycia.
O którą Grubą Kaśkę chodzi? No powinienem wspomnieć na początku, że to nie żadna działaczka na rzecz ochrony środowiska, a jedna z największych w Europie pomp infiltracyjnych, ujęcie wody dla Warszawy, widoczne dla przejeżdżających mostami Wisły.
Gruba Kaśka to ujęcie wody spod dna rzeki, uruchomione we wrześniu 1964 roku. Ciekawostką jest to, że budowla znajduje się nie na brzegu, a w samym korycie rzeki, a dostać się do niej można jednym tunelem z prawobrzeżnej Warszawy. Podyktowane jest to m.in. względami bezpieczeństwa: ujęcie wody dla tak wielkiego miasta musi być właściwie chronione przed zagrożeniami różnego typu, w tym przed zagrożeniami terrorystycznymi.
I po trosze o tym dziś kilka słów. Nie wiem, jaka jest wydajność pomp Grubej Kaśki. Niektóre źródła podają, że ok. 100 tys.m3, inne że do 120 tys. m3 na dobę. Sporo. A przecież dostarczenie takiej ilości wody do celów komunalnych wiąże się z koniecznością zapewnienia właściwych parametrów bezpieczeństwa wody. Iluż to laborantów musiałoby na bieżąco pracować, aby do miejskich rur nie dostała się jakaś toksyczna substancja zdolna zagrozić zdrowiu miasta? No ilu? Pewnie sporo, ale żeby nie było ich za dużo, w Grubej Kaśce zastosowano specjalny system, oparty na pracy zwierząt...
Uzależnić zdrowie miliona ludzi od pracy zwierząt? Czy nie jest to przynajmniej nie roztropne? Otóż proszę sobie wyobrazić, że na świecie wykorzystywany jest taki patent na bezpieczeństwo wody oparty na filtracyjnych zdolnościach małży. Nie to, że małże mają tę wodę przefiltrować i oczyszczoną puścić w rury, nie nie, to by było niemożliwe. Chodzi o wykorzystanie zdolności filtracyjnych i reagowania małży na zagrożenia związane ze zmianą chemizmu wody.
Małże jako zwierzęta osiadłe pozyskujące pokarm przez filtrowanie wody, musiały w toku ewolucji wypracować mechanizm chroniący je przed niekorzystnymi warunkami środowiska, w którym żyją. Podstawową ochroną przed niekorzystnymi czynnikami są dwuczęściowe muszle, które zamykają się wraz z wystąpieniem niebezpieczeństwa. Jeśli czynnikiem drażniącym jest napastnik, zwarte skorupki pozwalają odeprzeć pierwszy atak, natomiast jeśli zagrożenie jest związane z  obecnością szkodliwych da zwierzęcia substancji, zamknięcie muszli pozwala na przeczekanie niekorzystnej zmiany. Ten mechanizm wykorzystany został w biomonitoringu ujęcia wody z Wisły dla Warszawy, a z tego, co mi wiadomo, również w wielu innych polskich miastach stosowany jest ten system monitoringu jakości ujmowanej wody.
Jak to działa? Jest to połączenie żywych zwierząt oraz odpowiednich czujników i programu komputerowego do analizowania aktywności małży. W systemie wykorzystuje się skójkę zaostrzoną Unio tumidus lub - zdecydowanie rzadziej -  skójkę gruboskorupową Unio crassus. W odpowiednim pojemniku przepływowym umieszcza się kilka (na ogół osiem) osobników jednego gatunku, pochodzących z odłowu w naturalnym siedlisku. Małże przygotowuje się do misji specjalnej przez przytwierdzenie czujników, które rejestrują aktywność zwierzęcia. Przytwierdzone do podłoża małże filtrują wodę w poszukiwaniu cząstek pokarmowych, a na zagrożenie związane np. z wystąpieniem związków siarki, reagują błyskawicznym zamknięciem muszli. Nad pracą "specjalistów" czuwa odpowiednio przygotowany program komputerowy, który nieustannie analizuje aktywność filtratorów i uruchamia odpowiedni alarm w przypadku zinterpretowania zachowania małży jako reakcji na zagrożenia. W ten sposób informacja o skażeniu może być przekazana do centrum zarządzania błyskawicznie, bez wielogodzinnego oczekiwania na wynik laboratoryjnych badań wody, którym i tak jest poddawana. Aby zapewnić właściwą pracę małży, wykorzystuje się je nie dłużej niż trzy miesiące, po czym trafiają z powrotem do swojego środowiska, a ich miejsce zajmują nowe osobniki.
Nie słyszałem, aby gdziekolwiek system ten zawiódł. Jest z pewnością dużo bardziej precyzyjny, niż standardowe próbkowanie, które tę ma wadę, że nie daje pierwszego ostrzeżenia w czasie bezpośredniego skażenia. Nie wiem, czy jest to polski patent, ale z pewnością jedna z polskich firm, PROTE - Technologie dla Środowiska sp. z o.o. zajmuje się wdrażaniem i utrzymaniem systemu biomonitoringu ujęć wód SYMBIO opartym na pracy małży.
Byłem niedawno w Warszawie i stałem na brzegu Wisły, trochę poniżej Grubej Kaśki i po drugiej stronie, bo na Bielanach. Myślałem o tych kilku małżach, które mimowolnie, nieświadome swej roli, stoją na straży bezpieczeństwa Warszawiaków.  I pomyślałem sobie, że warto im kiedyś oddać głos. Wciąż czekam na wieści o filmie "Gruba Kaśka" w reżyserii Julii Pełki: "Julio, dajże im w końcu powiedzieć coś o sobie! Są tacy, którzy na to czekają, jak na zmiłowanie..."
Wisła poniżej Grubej Kaśki

poniedziałek, 22 września 2014

XXX Krajowe Seminarium Malakologiczne, cz. II

Już tylko kilkanaście dni pozostało do inauguracji XXX Krajowego Seminarium Malakologicznego, które w tym roku odbędzie się w Łopusznej koło Nowego Targu. Przez te kilkanaście dni trzeba będzie się jeszcze napocić nieco, zanim powie się omnia parata, ale zdaje się, że organizatorzy dopinają resztkę przygotowań na przysłowiowy ostatni guzik (kto wie, czy nie sochociński;). Otrzymałem kolejny komunikat organizacyjny, z którego wyłuszczyłem m.in, że przewidziano 37 referatów i komunikatów, sesję posterową, wycieczkę (spływ Dunajcem), walne zebranie członków Stowarzyszenia Malakologów Polskich... Kilka wystąpień zapowiada się ciekawie i z pewnością będę  na nie polował. Prof. Anna Stańczykowska i prof. Krzysztof Lewandowski podsumują sześćdziesiąt lat polskich badań nad Dreissena polymorpha, Małgorzata Marzec zreferuje występowanie ślimaków lądowych na pożarzyskach na bagnach biebrzańskich, Tomasz Kałuski spróbuje odpowiedzieć, czy Arion lusitanicus i  A. vulgaris to jeden czy dwa gatunki?, prof. Stefan Alexandrowicz omówi holoceńską malakofaunę Puszczy Kampinoskiej, a doc. Ewa Stworzewicz i prof. Beata Pokryszko zidentyfikują eoceńskie ślimaki bałtyckiego bursztynu. Ciekawie zapowiada się również wystąpienie szanownego jubilata prof. Andrzeja Samka, który w czerwcu tego roku skończył 90 lat, a na seminarium opowie o mięczakach jako wzorcu w technice i sztuce. Na to wystąpienie czekać będę chyba z największym zniecierpliwieniem, bo ze wszystkich tematów interdyscyplinarność malakologii jest mi zawsze najbliższa...

Jeśli warunki techniczne na to pozwolą, kolejna informacja będzie relacją z Seminarium "na żywo", jeśli jednak plan się nie powiedzie, obiecuję obfitszą relację post factum.

czwartek, 18 września 2014

Słowo się rzekło

Omawiając niedawno zapowiedź siódmego kongresu europejskich towarzystw malakologicznych, obiecałem relację z wydarzenia, oczywiście na miarę uzyskanych informacji. Z Cambridge trafiły do mnie próbki ślimaków z tamtejszego ogrodu botanicznego (Trochulus striolatus, Candidula intersecta, Lauria cylindracea) oraz coś, co mnie ucieszyło zaskakując jednocześnie niepomiernie. Zakończyłem moją relację sugestią, aby kolejny kongres zorganizować we wschodniej części Europy... Nie wiem kiedy, ale wiem już, że następny kongres zorganizowany zostanie u nas, w Krakowie! Prawdopodobnie w 2017 roku, ale nic więcej nie wiem...

Pozostaje mi rozpocząć kibicowanie krakowskim malakologom, I żyć nadzieją, że może to planowane wydarzenie wprowadzi w polską malakologię świeżą krew. Może to będzie impulsem dla młodych biologów, aby w malakologii szukać inspiracji dla naukowych poszukiwań...
Się śni mi, się śni...

piątek, 12 września 2014

Grzybobranie

Zastanawia mnie, jak bardzo doświadczenia dzieciństwa potrafią odbijać się na dorosłym życiu... Na przykład takie grzybobranie: ciągnie się za mną radość tamtych dziecięcych odkryć nowych gatunków, tamto ściganie się kto więcej, kto bardziej różnorodne. Nie ten wygrywał, kto nazbierał więcej, a ten, komu udało się znaleźć więcej gatunków... Albo te wyskoki do lasu po lekcjach, przed powrotem do domu, z plecakiem pełnym książek i zeszytów... Te zagajniki polne, brzezinki rzadkie, po których nikt by się nie spodziewał dwudziestocentymetrowych koźlarzy czy półkilowych niemal prawdziwków...
Eh, rozmarzam się szybko... Rzadziej zdecydowanie zdarza mi się teraz chodzić na grzyby. Kiedyś bywało, że od połowy lipca do końca listopada, a i w grudniu nawet (np. w 1993 roku) chodziłem na grzyby, w swoje miejsca, czasem najdziwniejsze nawet, ale zawsze takie, w których były grzyby. Już wtedy obserwowałem jednak, że grzybobranie nie jest najlepszą okazją do znajdowania muszli ślimaków. Niby czasem gdzieś się coś znalazło, ale to zawsze małe było i takie nijakie, a nagusy nie bardzo mnie wtedy interesowały.
Dziś niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o coś, co można by nazwać frajdą. Nie chodzę po grzyby, ale na grzyby i cieszy mnie bardziej fakt snucia się po lasach, niż zbieranie tych samych podgrzybków z tych samych sosnowych bezrunowych lasów... Kiedy już uda mi się na grzyby wyskoczyć, bardziej od tych grzybów wyglądam ślimaków. No może nie bardziej, a tak samo intensywnie... I na ogół coś się znajdzie, czasem coś ciekawego...
Ostatnio na owocnikach czubajki kani Macrolepiota procera znalazłem dwa ślimaki. Jeden to ślinik rdzawy (Arion subfuscus) bodajże, drugi to pomrów cytrynowy Malacolimax tenellus. Kanie nie były ponadgryzane, więc może ślimaki bardziej kryły się w nich, niż na nich żerowały, nie mniej ukryły się chyba niedostatecznie dobrze przed moim wzrokiem. Śliniki spotykam często na  podgrzybkach brunatnych Xerocomus badius, gdzie zostawiają po sobie dość charakterystyczne ślady żerowania. W tym roku spotkałem także pomrowa nadrzewnego Lehmania marginata, nie udało mi się natomiast wypatrzeć już dawno pomrowa czarniawego Limax cinereo-niger lub dziko żyjącego ślinika wielkiego Arion rufus.
Moimi ulubionymi grzybami są piaskowiec modrzak Gyroporus cyanenscens oraz koźlarz czerwony Leccinum aurantiacum - grzyby, na których ślimaki żerują chyba mniej chętnie, niż na gołąbkowatych. W lasach, które mam w pobliżu, dominuje sosna, a to - jak wiadomo - niezbyt dobre środowisko dla ślimaków. Stąd kiedy już na te grzyby pójdę i cieszę się jak dziecko z grzybobrania, jeszcze bardziej się cieszę, kiedy w koszyku, obok różnych gatunków grzybów, trafią się jeszcze i różne gatunki ślimaków. Przyjemne z pożytecznym? Nie po prostu przyjemne!

Malacolimax tenellus

Podgrzybek nadjedzony przez ślinika...

... raczej dużego ...

...takiego jak ten?

czwartek, 11 września 2014

Ślimak austriacki Cepaea vindobonensis (Ferussac, 1821)

Spośród występujących w Polsce ślimakowatych reprezentowanych przez rodzaj Cepaea, ślimak austriacki wdaje się być najmniej zmienny, najmniej kolorowy i najmniej wyrośnięty. Ale właśnie ze wszystkich krajowych Cepaea ten ślimak cieszy mnie najbardziej i na przekór ogólnym opiniom uważam go za najładniejszego ze wstężyków. To prawda: nie zaskakuje zmiennością jak C. nemoalis, to prawda: wielkością zbliżony do C. hortensis,  ale nie tak kolorowy. A jednak to spotkania z tym właśnie gatunkiem cieszą mnie bardziej i przynoszą większą satysfakcję.
Nie wiem, czemu tak właśnie się dzieje. Może dlatego, że rzadziej występuje od pozostałych dwóch gatunków, może dlatego, że nie jest takim synantropem jak jego kuzynki*? A może dlatego, że przez lata nie udawało mi się go wypatrzeć i dopiero od kilku lat natrafiam na niego przy okazji wyjazdów w różne kierunki?
Kiedyś, a było to w zeszłym tysiącleciu jeszcze;) wypatrzyłem go w katalogu mięczaków w zbiorach muzeum w Tomaszowie Mazowieckim. Okaz miał być zebrany przez Jerzego Sosnowskiego na terenie rezerwatu "Niebieskie Źródła". Widziałem tylko katalogową fiszkę, zbiory były wtedy zabezpieczone na czas remontu, nie mogłem się mu przyjrzeć, więc to spotkanie zapisało się w mojej pamięci jako wielki znak zapytania. Co więcej, tego pytajnika nie udało mi się definitywnie rozwiać do dziś i choć skłonny jestem ocierając się o pewność uważać muzealną notatkę za błąd w oznaczeniu, nie daje mi spokoju ewentualna obecność Cepaea vindobonensis na terenie Niebieskich Źródeł.Kilka razy go tam szukałem - bez skutku. Nie podaje go również Piechocki ze swoich badań malakofauny tego ciekawego rezerwatu.
Takie pierwsze spotkanie bez pośredników odnotowałem w 2005 roku w Olsztynie koło Częstochowy. Od tej pory zdarza mi się spotykać się w różnych miejscach, na ogół nieco na uboczu, nie tak blisko ludzkich siedzib jak wstężyka gajowego czy ogrodowego. To ciepłolubny i sucholubny ślimak, preferujący jasne, nasłonecznione stanowiska o wapiennym podłożu. Łatwo go wypatrzeć późnym latem, kiedy w upalne dni tkwi przyczepiony do roślin, niejednokrotnie na ich wierzchołkach, a i nie raz nawet na kłosach zbóż. Jego biaława muszla matowo połyskuje z daleka, a kilka ciemniejszych pasków (z których dwa na ogół są czekoladowo brązowe) maskują go wśród wyschłych badyli. Warga jest koloru różowawego, z niewielkim jak się zdaje zębem czy zgrubieniem w dolnej jej części. Dołka osiowego nie uświadczysz, warga jest lekko wywinięta, ale naprawdę nieznacznie. Powierzchnia całej muszli jest wyraźnie prążkowana, zdecydowanie bardziej rzuca się to w oczy niż gładka powierzchnia pozostałych wstężyków.
Rozmiary muszli dochodzą do 20-26 mm szerokości i 17-24 mm wysokości. Jest ona kulistawa, a skrętka bardziej stożkowato wznosi się niż u C. nemoralis. Wiadomo mi o występowaniu również form nieco ciemniej ubarwionych, jasno brązowawych, ale jak dotąd nie udało mi się takich spotkać.
A propos spotkań. Na Jurze wstępuje dość często i szukać go można czy to ziołoroślach, czy u podnóża wapiennych skałek. W okolicach jurajskich Krakowa widywałem go często, nad Wartą i nad Wisłą, na nasłonecznionych zboczach spotykałem go wygrzewającego się w słonecznych promieniach. Znawcy tematu i autorzy opracowań postulują dokładniejsze rozmieszczenie Cepaea vindobonensis na terenie naszego kraju. Pewne informacje już się zdezaktualizowały, jak np. o braku tego gatunku w polskich górach, podczas gdy stwierdzono go już w Pieninach (Maltz, Pokryszko 2004). Rozmieszczeniem gatunku zajmuje się Dominika Mierzwa-Szymkowiak z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN i mam nadzieję, że niedługo będzie się można zapoznać z efektami jej badań. Zwarty obszar występowania wydaje się mieć w południowo-wschodniej Polsce oraz na Nizinie Wielkopolsko-Kujawskiej i części Pojezierza Pomorskiego.
Kończy się powoli lato i będzie się trzeba przestawić na jesienne tory. Mam nadzieję, że widok wstężyka austriackiego będzie mi jednak przypominał ciepłe i słoneczne lato i prowokował mnie będzie do poszukiwań odpowiedzi na pytanie, dlaczego nazwany jest austriackim (dokładniej: wiedeńskim), skoro jest gatunkiem południowo-wschodnioeuropejskim występującym od Kaukazu przez Krym po Bałkany.
Na osłodę zostawiam sobie to zdjęcie: prawda, że piękny?

* rodzaj Cepaea w sensie fleksyjnym jest chyba rodzaju żeńskiego, stąd uważniej powinienem żonglować odmianą zaimków;)

Zdjęcie wykonane 01.09.2014 na Podkarpaciu przez (c) A.Baj.

czwartek, 4 września 2014

7 Kongres Europejskich Towarzystw Malakologicznych - 7th Congress of the European Malacological Societies

Już w najbliższą niedzielę, 7 września 2014 roku rozpocznie się w Cambridge w Wielkiej Brytanii Siódmy Kongres Europejskich Towarzystw Malakologicznych (7th Congress of the European Malacological Societies), i trwać będzie do czwartku, 11 września.
Pierwszy z kongresów odbył się w Genui w dniach 12-16 listopada 2000 roku. Spotkania organizowane są z różną częstotliwością, początkowo co dwa lata, obecnie co trzy. Poprzedni miał miejsce w Vitoria-Gasteiz w Hiszpanii, wspominałem na blogu o tym zdarzeniu.
Na tegoroczny kongres zgłoszone zostały dwa referaty z Polski (Joanna Pieńkowska, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Aleksandra Skawina z Uniwersytetu Warszawskiego), wiadomo mi również przynajmniej o jednej osobie z Polski, która wystąpi w sesji posterowej (Anna Sulikowska-Drozd z Uniwersytetu Łódzkiego), ale pewnie będzie ich więcej. Organizatorzy ograniczyli liczbę uczestników do 150 osób, stąd każdy polski akcent jest przeze mnie mile widziany.
Nie wiem, czy zdobędę jakąś relację z kongresu, jeśli tak, podzielę się nią. Może ukażą się streszczenia wystąpień, wówczas równie chętnie je udostępnię, bo przecież warto o malakologii mówić, nawet jeśli kongres zamknie się w gronie stu pięćdziesięciu wybrańców.
Szczegóły na stronie organizatora, na którą zapraszam. A patrząc na mapkę dotychczasowych lokalizacji pomyślałem, że może warto by w przyszłości zorganizować Kongres w Europie Środkowej...