czwartek, 28 lutego 2013

Poszukiwany Giovanni Francesco Angelita

Krótko: od pewnego czasu poszukuję informacji o nijakim Giovanni Francesco Angelita z L'Aquilii. Łażąc po wyszukiwarkach nie znajduję tego, czego szukam. A zaczęło się od tego, że na jednej ze stron o slow-foodach znalazłem informację, że jest on ojcem filozofii tego ruchu.
We większości odniesień internetowych powtarzana jest ta sama informacja, której nie udaje mi się potwierdzić u źródeł. Nie to, żebym samego Gio F. Angelitę chciał o to zapytać, maila do niego nie napiszę, bo to myśliciel z XVII-wiecznej Italii.
To, co o nim wiem, to tyle, że ponoć w 1607 roku opublikował traktat prawie w całości poświęcony mięczakom, które w jego opinii są wzorem do naśladowania. Obserwując ślimaki doszedł do wniosku, że należy je naśladować w życiu, ponieważ ich powolność jest oznaką powagi i mądrości. Uważał, że wszystkie zwierzęta niosą ludziom boskie przesłanie, a ślimaki mówią człowiekowi najwięcej.
To co powyżej to kompilacja różnych streszczeń tego samego, dostępnych głownie na stronach promujących slow-food. Nie ukrywam, że przedstawiona filozofia Angelity jest mi niepospolicie bliska, stąd zależy mi bardzo na zdobyciu bliższych informacji na ten temat. Na razie 1:0 dla Włocha, ale poddawać się nie zamierzam.
Gdyby słyszał kto kiedy o włoskim uczonym z siedemnastego wieku, który zachwycał się ślimakami, odkrytym na nowo dla ludzkości dzięki obrońcom prawa do smaku, niech podzieli się ze mną tą wiedzą. Będę wdzięczny i zobowiązany.

Mam nadzieję, że nie mam do czynienia z tzw. memem, samopowtarzającym się internetowym artefaktem, misternym i szlachetnym fałszerstwem, które żyć zaczęło własnym życiem. Jeśli wie ktoś coś pewnego o Francesco Angelita, zajmującym się ślimakami, optymalnie w języku Petrarki, bardzo proszę o kontakt. Poszukiwania trwają, sieć jest przetrząsana. Poszukiwany Giovanni Francesco Angelita, znawca ślimaków, autor traktatu o nich wydanego w 1607 r. Albo poszukiwany ojciec fałszerstwa, które intuicyjnie najbardziej mnie przekonuje...
A o slow-foodach kiedyś coś napiszę, bo to godne promowania;)
logotyp Slow Food; za: Wikipedia

środa, 27 lutego 2013

Perły na półce

W przypadku mojej biblioteki malakologicznej, jej rozwój następuje skokowo. Mam taką dyżurną listę publikacji do zdobycia i kiedy udaje mi się zakupami listę jakoś skrócić, nie wiedzieć skąd natrafiam przypadkowo na nową pozycję, o której wcześniej nie miałem najbledszego pojęcia. I kiedy udaje mi się zdobyć nową dla mnie książkę, okazuje się, że gdzieś na półkach leży coś, co rzuca zupełnie nowe światło na moje zorientowanie w literaturze malakologicznej.
Czasem natrafiam na książki, które mnie wołają, które na odległość nawołują, żeby ją zdobyć. Tak było z tą, której chciałbym dziś poświecić kilka słów.
Trafiła do mnie jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, długo się zastanawiałem, czy warto podejmować trud jej sprowadzenia, cena nie przekonywała mnie do inwestowania w nią. Ostatecznie podjąłem decyzję o jej sprowadzeniu, z tej głównie przyczyny, że tematyka, którą omawia, jest w Polsce bardzo słabiutko poznana. Nawiasem mówiąc napotkałem ją w czasie próby odnalezienia książki Tomasza Sobczaka Perły, która do tej pory nie wpadła w moje ręce.
Przed kilkoma dniami zakończyłem lekturę mojego nabytku. To książka inna, niże te, które w bibliotece zajmują  miejsce na półce "malakologiczne". Nabywając ją wiedziałem, że nie będzie to inwestycja w wiedzę malakologiczną, ale z pewnością może ją wzbogacić i urozmaicić. Podtytuł książki mówi sam za siebie. "Przewodnik gemmologa". To tłumaczy wiele, prawie wszystko. Prawie. Prawie robi wielką różnicę.
Wyjaśniam. Piszę o książce dr Włodzimierza Łapota pt Perły. Przewodnik gemmologa. Jest to książka przeznaczona dla specjalistów, którzy w życiu zawodowym zajmują się biżuterią. Teoretycznie powinienem sobie ją odpuścić, ale przecież perły to jedyne kamienie szlachetne pochodzenia zwierzęcego, to wyjątkowe twory jeszcze bardziej wyjątkowych zwierząt. I to był główny argument. Pomyślałem, że skoro ktoś podjął się przybliżyć polskim jubilerom czym gemmologiem problematykę pereł, powinienem zrobić wszystko, aby z tym trudem się zapoznać. Od razu się przyznaję, że rzadko zaglądam do salonów jubilerskich a jeszcze rzadziej zdarza mi się perły oglądać. Mam w kolekcji jedną, pochodzącą ze sklepu, prawdziwą perłę słodkowodną, nie przedstawiającą większej wartości.
Przyznam, że książka dr Łapota zaskoczyła mnie niezwykłą fachowością. Nie znam się na gemmologii, więc książkę czytałem jako ciekawostkę mającą na celu poszerzenie mojej wiedzy. Przyznać muszę, że autor bardzo zaskoczył mnie znajomością tematu, nie tylko w tym zakresie dla gemmologów, ale również w kwestiach ściśle powiązanych z malakologią. Nie spotkałem błędu, który mógłby zdradzić brak wiedzy na temat zwierząt, które wytwarzają perły. Na dwustu pięćdziesięciu stronach śląski geolog zajmuje się omówieniem najważniejszych informacji dotyczących pereł, koncentrując się na historii relacji człowieka z wytworami mięczakowego płaszcza, perłorodnych mięczakach, rodzajach pereł, by wejść w prawdziwy żywioł określania pereł, sposobów ich rozpoznawania, oceniania i wartościowania. Omawia szereg najróżniejszych metod wykorzystujących zdobycze techniki, dzięki którym możliwe jest rozróżnienie pereł naturalnych od hodowlanych, pereł akoya od pereł mabe. To naprawdę porządna porcja wiedzy dla specjalistów, którzy nie posiadając specjalistycznej wiedzy na temat pereł i okoliczności ich pozyskiwania, mogą nieźle przypłacić za ignorancję.
Nowsza publikacja dr Łapota
Kolejne strony książki przekonywały mnie, że inwestycja była słuszna. Jakkolwiek nie jest to książka adresowana do malakologów, to i oni mogą skorzystać wiele czytając ją do poduszki. I nie chodzi mi o to, czego się dowiedzą o poszczególnych gatunkach małży czy ślimaków perłorodnych, ale o to, ile mogą wprowadzić świeżości do swoich zawodowych poszukiwań. Ogromy światowy przemysł, datowany w tysiącach lat, nie istniałby gdyby nie było mięczaków, zwłaszcza ślimaków i małży. Próby poprawiania natury a później jej podrabiania nakazują jubilerom czy gemmologom zachowywać szczególną ostrożność, za brak której można zapłacić całkiem sporo. Czytając nieustannie odkrywałem towarzyszące mi zaskoczenie, ile można o perłach napisać, w ilu aspektach zbadać ich obecność między ludźmi.
Książka Włodzimierza Łapota nie jest nowością, zresztą sam Łapot zdążył już w tym czasie przygotować drugą, nowszą książkę o perłach. Wydana w 2005 roku z pewnością nie podbije księgarnianych półek z nowościami. Więcej: próżno by jej po księgarniach szukać, bo - co stanowi jej dodatkowy walor - jest to książka wydana własnym nakładem autora, w niewielkiej ilości egzemplarzy, głównie dla szkolonych jubilerów. Nie należy również do najtańszych (50 zł), choć zważywszy na jednoosobowe zaangażowanie w jej napisanie, wydanie i rozprowadzenie, jest to cena bardzo niska. Choć jednocześnie owa jednoosobowość działań edytorsko-wydawniczych nieco się w książce daje zauważyć. Nie chodzi o pojedyncze literówki czy cytowanie publikacji, których nie sposób znaleźć, ale ogólnie o szatę graficzną i liczne powtórzenia, których można byłoby uniknąć, gdyby książka miała swojego redaktora w osobie innej niż autor.
W mojej ocenie jest to jednak książka bardzo fachowa, nastawiona na przekazanie bardzo konkretnych wskazówek, jak rozpoznawać i rozróżniać perły w zależności od sposobu ich powstania, jak określać ich wartość handlową, jak chronić się przed oszustwem i co robić, kiedy brakuje właściwych narzędzi.
Są obszary, przez które szedłem jak po polu minowym, zwłaszcza części poświęcone nowoczesnym metodom diagnostycznym. Biofizyka, biochemia i inne dziedziny, z których autor korzystał, dla mnie pozostają czarną magią. Nie mniej w książce zadbano, aby język nie był nazbyt hermetyczny, co nie znaczy, że nie mylą się pojęcia typu  keshi, akoya, mabe, overton itp.
Ilustracja z książki
Niedawno podzieliłem się  z autorem książki informacjami o badaniach pereł w kraju, który nie jest wymieniany w przewodniku poświęconym perłom. Całkiem niedawno znalazłem kilka artykułów koreańskich na ten temat, a zwróciłem na nie uwagę właśnie dzięki tej lekturze.
Był czas, że na terenach dzisiejszej Polski pozyskiwano perły i to o handlowej wartości. Dziś zwierzę wytwarzające perły objęte jest w Polsce ochroną ścisłą i uważane jest za wymarłe na terenie całego kraju. Potentatem w produkcji pereł nigdy nie będziemy, ale warto poczytać coś więcej, choćby z tego powodu, aby w malakologii widzieć również naukę o zwierzętach, które dostarczają kobietom zachwytów, a rynkowi jubilerskiemu milionów dolarów rocznie. To tak tytułem podleczenia kompleksów, gdyby kto upierał się zarzucać, że z malakologii nie ma żadnych pożytków.
Zainteresowanych odsyłam do strony internetowej laboratorium gemmologicznego, prowadzonego przez autora książek o perłach i ich twórcach. Tam też szczegóły oferty wydawniczej i bibliografia autora. Polecam, to ciekawostka ubrana w bardzo solidną porcję fachowej wiedzy.

wtorek, 19 lutego 2013

Poczwarówka zrobiona w jajo

Całkiem niedawno rozpisywałem się nad nowatorskim pomysłem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad przeniesienia siedliska poczwarówki jajowatej Vertigo moulinsiana Dupuy, 1849. W polskich warunkach to coś nowego, sojusz drogowców z naukowcami mógł stworzyć nową jakość.
Przed kilkoma dniami oglądałem główne wydanie Wiadomości i w TVP1 i nie bardzo mogłem ogarnąć, o czym mówi materiał reporterski. Widziałem dr Bartłomieja Gołdyna, który komentował coś, co mi nie brzmiało.
Dziś okrężną drogą dotarły do mnie informacje, które wiele mi wyjaśniły jeśli chodzi o wydanie Wiadomości, ale jeszcze więcej zamąciły, jeśli chodzi o poczwarówkę.
Sprawa nadaje się na niezłe dziennikarskie śledztwo, pod warunkiem tylko, że dziennikarze chcieliby naprawdę przejąć się losem chronionego gatunku ślimaka, którego z lupą szukać po turzycowiskach. O tym jeszcze za chwilę. Najpierw streszczenie problemu.
GDDKiA rozpisała w styczniu przetarg nieograniczony na przeniesienie siedliska poczwarówki, media zaczęły się rozpisywać, ile to pieniędzy pójdzie na przeniesie siedliska. Po cichutku, już po tym jak Unia Europejska wstrzymała Polsce środki na budowę dróg, GDDKiA zmieniła troszeczkę warunki przetargu, tak nieznacznie, nikt prawie nie zauważył. Według nowych warunków ma być taniej i szybciej. Wszystko pięknie, tylko znów rzecz idzie o szczegóły. Powiedzenie "wylać dziecko z kąpielą" rewelacyjnie nadaje się do tej sytuacji. Czym się różni pierwszy wariant przetargu od drugiego? Prawie niczym, różnica jest podobna jak "między piciem w Szczawnicy a szczaniem w piwnicy"... Kto się wczytał w nową specyfikę zamówienia ten spostrzegł, że pod określeniem "przeniesienie siedliska" kryje się tak naprawdę "przeniesie ślimaków". Pomysł od czapy zupełnie, nie poparty żadną naukową analizą, podporządkowany reżimowi ekonomicznemu i najdziwaczniej pojętej ochronie środowiska.
Rzecz w tym, że w pierwszej wersji miało być przeniesione siedlisko. Potrzeba było odpowiedniego sprzętu, który przeniesie całe połacie darni z turzycami w nowe miejsce o podobnych warunkach hydrologicznych. Zadanie niełatwe, raz zrealizowane w Wielkiej Brytanii, do pewnego momentu nawet skuteczne. Chodziło o to, żeby przenieść całe środowisko ślimaka zachowując jego mikrohabitaty, co dawało szansę na jego przetrwanie po wysiedleniu.
Ktoś mądry zaopiniował jednak zupełnie inny wariant. Wpadł na pomysł, żeby pozbierać z czterdziestu poletek o powierzchni 1 m2 wszystkie poczwarówki i przenieść je paręnaście metrów dalej, gdzie już poczwarówki sobie żyją. No przecież szczytna idea! Toć gdyby te poczwarówki chciały do rodziny w odwiedziny pójść, to by im kilka pokoleń minęło, a tak: przyjdą pracownicy firmy, która wygra przetarg, potrząsną trawą, pozbierają 2000 muszelek i wysypią w nowym miejscu... Farsa? Nie, poważny projekt finansowany ze środków publicznych.
Nie wiem, kto jest autorem nowej koncepcji usprawnienia budowy zachodniej obwodnicy Poznania. Co gorsza, niefrasobliwy urzędnik przygotowujący specyfikację przetargu tak skompilował pliki, że można by odnieść wrażenie, że pomysł wyzbierania ręcznego ("przez strząsanie na płachtę") zrodził się w głowie Bartłomieja Gołdyna albo Zofii Książkiewicz, którzy badali konfliktowe stanowisko poczwarówki jajowatej.
Bardzo współczuję przywołanym malakologom. Nie dość, że napracowali się, żeby zinwentaryzować stanowisko tego bardzo rzadkiego u nas ślimaka, to jeszcze postulaty ich pracy podeptano, a barbarzyński pomysł podpisano ich nazwiskami. Woła o pomstę do nieba. Podkreślę: bardzo kibicowałem przeniesieniu siedliska, zależało mi na sprawdzeniu, czy pomysł zrealizowany przed laty w Wielkiej Brytanii ma szansę na powtórzenie sukcesu. Bardzo mi się nie podoba nowy pomysł. Według mnie jest to kpina ze współczesnego myślenia o ochronie środowiska, bliższe XIX-wiecznej gorączce gabinetów naturalnych niż poparte rzetelnym studium działaniem na rzecz ochrony zwierzęcia nie mającego najmniejszych szans z człowiekiem...
Emocje dają mi znać o sobie. Nie bardzo potrafię się zdystansować wobec absurdu, który obserwuję. Być może znalazłbym racje, którymi kieruje się GDDKiA. Chodzi o niemałe przecież pieniądze w czasie kryzysu. Mądrzy ludzie jednak powtarzają, że tanie jest drogie i coś mi podpowiada, że nowy pomysł drogowców w to się doskonale wpisuje. Lepiej zapłacić mniej za coś, co może nie wyjść, niż więcej za coś, co daje większą gwarancję. Jakość przegrywa z taniością, jak zwykle zresztą. Ale ja uważam to za głęboko naganne etycznie. Nie tylko stracone zostaną środki publiczne, ale nie zostanie osiągnięty postawiony cel, a gatunek - zamiast ochrony - najprawdopodobniej doczeka się unicestwienia na tym stanowisku. Jak zauważają malakolodzy wplątani w jajowatą aferę, przeniesie dużej ilości osobników jednego gatunku w nowe miejsce może w konsekwencji doprowadzić do zniszczenia populacji autochtonicznej, która nie wytrzyma naporu konkurencji pokarmowej narzuconych krewniaków. I w ten sposób zamiast ochrony możemy sfinansować bezpowrotne zniszczenie nie jednego, a dwóch siedlisk Vertigo moulinsiana.
Chciałbym, aby dziennikarze mówiący o ochronie przyrody nie szukali dwugłowego cielaka lub innej sensacji. Żeby w przypadku zwierząt, na których nie da się zarabiać, pisać rzetelnie informując nie o fanaberiach malakologów, entomologów czy innych dziwolągów, ale o interesie środowiska jako całości, w którym my jesteśmy tylko cząstką, bardzo uciążliwą cząstką...

środa, 6 lutego 2013

XXIX Krajowe Seminarium Malakologiczne, cz. I

Staje się to powoli tradycją jakąś, że o wszystkim dowiaduję się z lekkim opóźnieniem, bocznymi kanałami. Tak przynajmniej było rok temu i dwa lata temu, w tym jest nie inaczej. Nie zważając jednak na nieznaczny poślizg, śpieszę poinformować, że znane są już pierwsze ustalenia dotyczące tegorocznego, XXIX Krajowego Seminarium Malakologicznego.
Wypada zacząć od "gdzie?". Najbliższe Seminarium będzie miało miejsce dość daleko, zwłaszcza gdyby wybierał się ktoś z Suwałk lub Ustrzyk Dolnych. Organizatorzy postawili na Świnoujście - miasto, które gościło już XIII KSM (w kwietniu 1997 roku). Gościny udzieli Dom Pracy Twórczej Akademii Morskiej, położony na ul. Komandorskiej (to dość blisko świnoujskich fortów artyleryjskich i całkiem blisko morza).
Skoro wiadomo co i gdzie, należy dopowiedzieć: "kiedy?". Najbliższe, XXIX Krajowe Seminarium Malakologiczne odbędzie się w dniach 16 - 19 kwietnia 2013 r., potrwa od wtorku do piątku.
Honorowy patronat nad seminarium objął Rektor Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Dziekani Wydziału Biologii i Wydziału Nauk o Ziemi tegoż uniwersytetu. Organizatorem jest Katedra Genetyki (Wydział Biologii) i Zakład Paleooceanologii (Wydział Nauk o Ziemi) oraz Stowarzyszenie Malakologów Polskich. Osobami odpowiedzialnymi za organizację są dr hab. Marianna Soroka oraz dr Brygida Wawrzyniak-Wydrowska, z którymi można kontaktować się w tej sprawie pisząc na malakologia2013@gmail.com.
Czas na zgłoszenie uczestnictwa do 1 marca 2013 r.
Widać w Szczecinie lubią trzynastki. Po raz pierwszy środowisko szczecińskich malakologów organizowało seminarium w 1997, wtedy XIII. Tegoroczne, w 2013 r. będzie trzecim organizowanym przez Szczecin (po 11 latach od XVIII, 24-26 kwietnia 2002 r.). Mam nadzieję, że będzie udane.
O wszelkich nowościach w sprawie Seminarium postaram się pisać na bieżąco, w miarę otrzymywania nowych informacji, pokrętnymi choćby kanałami;)