środa, 27 października 2010

Legend ciąg dalszy

O ile ślimaki doczekały się jakiejś reprezentacji w literaturze polskiej, o tyle małże zagrzebawszy się gdzieś w odmętach, pozostają na jej uboczu. I nie chodzi o bohaterów "Placówki" B. Prusa i "Małża" Marty Dzido...  Opracowań w całości poświęconych gromadzie Bivalvia u nas jak na lekarstwo, toteż zeszyt 7A serii Fauna Słodkowodna Polski jest szczególnym rarytasem. Autorzy tomu - profesor Andrzej Piechocki i nieżyjąca już prof. Anna Dyduch-Falniowska, stanęli na wysokości zadania: stworzyli publikację omawiającą wszystkie słodkowodne małże obszaru Polski. A nie było to zadanie proste, jeśli wziąć pod uwagę, że zdecydowana większość krajowych Bivalvia należy do rodzaju Pisidium i swoją wielkością nie przekracza na ogół ziarnka grochu, od którego bierze nazwę. Są też i "giganty" jak na polskie warunki, np. Anodonta cygnea, dość zaznaczyć, że małże konsekwentnie jak i ślimaki w naszej szerokości geograficznej do kolosów nie należą.
Książka zawiera opis gromady, informacje na temat biologii, ekologii, rozmieszczenia i występowania. Zawiera również poglądy systematyczne i ogólne informacje na temat małży. W drugiej części, składającej się na klucz, przedstawiono szczegóły umożliwiające sprawną identyfikację wszystkich słodkowodnych gatunków. Klucz ułożony jest tradycyjnie: oznaczenie co do gromady, rodziny, rodzaju, gatunku. Następnie szczegółowy opis gatunku, rewelacyjne ryciny pani Ewy Zajączkowskiej-Matusiak, siatka UTM z naniesionymi stanowiskami sprzed i po 1950 r.
Klucz o tyle rewelacyjny, że pozwalający oznaczać gatunki Pisidium, które obok Zonitidae są jednymi najtrudniejszych do oznaczeń mięczaków występujących w Polsce. Oczywiście miło by było zobaczyć barwne tablice, ale ich brak wcale nie umniejsza wartości książki, zwłaszcza, że materiał ilustracyjny jest naprawdę wyśmienity.
Minęło już siedemnaście lat od wydania klucza Mięczaki (Mollusca). Małże (Bivalvia), zatem prawie dwie dekady. To dużo, jak na dzisiejsze warunki przyśpieszonego przepływu informacji. Widać to trochę w kluczu, bo na dzień dzisiejszy nie omawia ok 10% znanych nauce małży występujących w Polsce. Chodzi oczywiście o gatunki obce, których nie stwierdzono w latach dziewięćdziesiątych, ale są już obecne w polskich wodach. Gdyby przygotowywane było kolejne wydanie, trzeba byłoby je uzupełnić o dane o takich gatunkach, jak Sinanodonta woodiana, Corbicula fluminea i Corbicula fluminalis, które kolonizują nasze wody, zwłaszcza o szczeżui chińskiej, która może spowodować spustoszenie w krajowych Unidae.
Warto by również, gdyby planowano drugie wydanie - pomyśleć o rozszerzeniu zakresu na małże morskie (bałtyckie), o których w kluczu wspomniano tylko przy systematyce i wykazie gatunków. Może w końcu dostarczono by pewną informację na temat bałtyckich omułków: czy mamy do czynienia z jednym Mytilis edulis, czy też żyje u nas również Mytilis trossulus. Ale to wpisuje się w mój stary postulat opracowania kompletnego klucza do oznaczania mięczaków Polski. Takiego klucza, który stałby się legendą.

poniedziałek, 25 października 2010

Klucze

Mając dobre klucze, można otworzyć wszystkie zamki. Truizm. Gdzie szukać dobrych kluczy? W mojej bibliotece znalazło się kilka, dziś parę słów o wybranych.

Zacznijmy od klasyka, może lepiej: od legendy. Pierwszy (i jak dotąd jedyny) kompletny klucz do oznaczania malakofauny obszaru Polski został wydany w Warszawie, w 1957 r. przez Jarosława Urbańskiego. Czy coś stracił przez półwiecze? Zapewne, zmienił się stan wiedzy o mięczakach, odkryto kilka nowych gatunków, zmieniła się nomenklatura i systematyka. I to tyle. Przez te pięćdziesiąt z okładem lat nie powstał drugi taki klucz, taki, który nosiłby podtytuł Klucz do oznaczania wszystkich gatunków dotąd w Polsce wykrytych.
To jedyny klucz, który pomaga oznaczyć nie tylko mięczaki, ale na tyle kompletny, że zawiera opisy zarówno ślimaków lądowych, jak i wodnych, morskich i słodkowodnych, małży z tych i tamtych wód, a ponadto: jedyny zawierający informacje o bałtyckich ślimakach tyłoskrzelnych. Dziś, szukając o nich informacji, trudno cokolwiek znaleźć. Niektórzy twierdzą, że w polskich wodach Bałtyku zupełnie wyginęły. Ja dotąd nie znalazłem żadnej świeżej informacji na ten temat. To jedna z "białych plam" najnowszej malakologii polskiej. Warto by coś w tym zmienić...
Ślimaki i małże Polski to książka stara, niełatwo ją zdobyć. Pozostaje wizytować antykwariaty w nadziei, że kiedyś będzie tam czekać. Przez pewien czas w prywatnej bibliotece posiadałem nawet dwa egzemplarze, jeden już przekazałem w dobre ręce, w nadziei, że będzie ozdobą i pomocą w profesjonalnym warsztacie naukowca. Ale jeśli kiedykolwiek znalazłbym kolejny egzemplarz, nie wahałbym się chwili, aby go nabyć. Nawet gdybym musiał zegarek w zastaw oddać.

Dla kontrastu chciałbym przedstawić publikację o wiele świeższą, ładniejszą, o niebo kolorowszą  od poprzedniej. To wydana przez Multico praca Rafała Wąsowskiego i Aleksandra Penkowskiego Ślimaki i małże Polski [Warszawa, 2003]. Różni je prawie wszystko: pierwsza wydana na starym papierze, druga na błyszczącym papierze kredowym. Pierwsza szara i pożółkła, druga lśniąca i kolorowa. Pierwsza zawierająca wyłącznie ryciny, druga ciesząca oko barwnymi fotografiami i akwarelowymi tablicami. Pierwsza w postrzępionej okładce, druga zabezpieczona laminatem i foliową okładką (ten pomysł akurat uważam za wyśmienity). I to tyle dobrego, co o tej drugiej chciałem powiedzieć. Bo pomimo tak jaskrawie przedstawionych różnic, nowszy klucz wypada blado przy poprzedniku, bardzo blado. A to z kilku powodów: po pierwsze nie jest kompletny - i pod tym względem przypomina nieco wcześniejszy klucz Urbańskiego, Poznaj krajowe ślimaki i małże [Warszawa, 1953], który zawierał opis stu najpospolitszych mięczaków z obszaru Polski. Publikacja Penkowskiego i Wąsowskiego zawiera również około stu opisów, każdy z barwną fotografią. Ale nie każda z tych fotografii uchwyca cechy wyróżniające. Czasem jest "przedobrzona", zadbano o tło tak bardzo, że nie wykontrastowano elementów istotnych dla oznaczenia zwierzęcia (np. w przypadku Viviparidae, gdzie cień na fotografii zamazuje wypukłość skorupek lub fotografie Ancylus fluviatilis i Acroloxus lacustris).

Poza tym w redakcji znalazło się wiele błędów, źle podpisanych gatunków (Cochlodina laminata pomylona z Bulgarica cana), zbytnich uproszczeń prowadzących do ewidentnych błędów rzeczowych (por. opis Poczwarówki drobnej Vertigo pusilla: Lewoskrętność muszli poczwarówek jest rzadką cechą wśród ślimaków. W zasadzie w Polsce występują jedynie opisane dwa gatunki o takich muszlach" [s. 23, kol. 2] Może odnosi się to do dwóch gatunków Vertiginidae, ale nie do ślimaków w ogólności, bo przecież lewoskrętne są wszystkie krajowe Clausiilidae, Physiidae, niektóre Planorbidae, a i trafiają się lewoskrętne okazy naturalnie prawoskrętnych gatunków (czasem Helix pomatia czy Lymanea stagnalis). Takie lapsusy obniżają wartość pracy sprawiając, że może ona się nie obronić. O ile nie martwię się o Urbańskiego, którego klucz długo jeszcze będzie niezastąpiony, o tyle młodszy może nie ponieść zadania, które nań nałożono. Warto go mieć, ale dla beletrystyki, dla walorów estetycznych, optymalnie łącznie z poprzednim.

Mam w bibliotece jeszcze inny klucz, mało znany, niewielki, ograniczony do wybranych kilkudziesięciu gatunków. Liczy sobie już dziesięć lat, ale świata nie zawojował. Autorstwa Aleksandra Herczka i Jacka Gorczycy Lądowe ślimaki Polski. Atlas i klucz [Krzeszowice, 2000], do Urbańskiego nawet nie może startować. I co z tego, że na kredowym papierze, i co z tego, że barwne fotografie? Ubogi, zapchany miejscami fotografiami środowiska niewiele wnoszącymi do treści. Ubóstwo gatunków. Dobry chyba tylko na początek, na późne klasy podstawówki, może to niesprawiedliwa ocena, ale takie odnoszę wrażenie. Poza tym - chyba niezależnie od autorów - książka zepsuta przesyceniem kolorów i ich przesunięciem. Ale podstawowy zarzut brzmi: nie jest to przegląd wybranych gatunków, ale pobieżny przegląd rodzin z opisami kliku gatunków. Szkoda. Niedosyt. Niedosyt...
Może dożyjemy jeszcze takich czasów, że do księgarń trafi dostępny, estetyczny, aktualny, zawierający opis wszystkich znanych mam gatunków, całościowy klucz. Marzę o tym. Modlę się o to.

niedziela, 24 października 2010

Lektury obowiązkowe

Jedną z najlepszych książek o ślimakach, jaką można zdobyć w języku polskim, jest wydana przed sześciu laty książka wrocławskiego profesora Andrzeja Wiktora, Ślimaki lądowe Polski [Mantis, Olsztyn 2004]. To też jedna z najczęściej cytowanych książek przez malakologów środkowoeuropejskich. Absolutna lektura obowiązkowa, więcej: fundamentalna pozycja w bibliotece każdego malakologa, bez względu na proweniencję, zarówno dla amatora, jak i profesjonalisty.
Autor jest emerytowanym profesorem, pracownikiem Muzeum Przyrodniczego Uniwersytetu Wrocławskiego, jedną z legend polskiej malakologii, człowiek niezwykle zasłużony dla nauki. Jeden z najwybitniejszych znawców ślimaków nagich świata, odkrywca kilkudziesięciu gatunków. A do tego człowiek niesamowitej osobowości, bardzo ciepły, pogodny, wspierający, radosny i dowcipny. Takiego Go przynajmniej znam. Obdarzony niezwykłą wrażliwością i pogodą ducha. Wielki umysł i wielkie serce.
Twierdzi, że Ślimaki lądowe Polski napisał wyłącznie z patriotycznych pobudek, sam jest zwolennikiem częstszego publikowania w językach narodowych (wypowiedź w jednym z numerów pisma PAUza). Publikacja napisana dobrym językiem, zarówno stylistycznie, jak i metodologiczne. Bardzo przejrzysta, czytelna, łatwa w "nawigacji", zawierająca opis ponad stu pięćdziesięciu gatunków ślimaków lądowych stwierdzonych, bądź możliwych do stwierdzenia w Polsce. Podaje szczegółowy opis wyglądu zwierzęcia, szczególnie zwraca uwagę na podobieństwa do innych gatunków, wprowadza wyszczególnienie cech identyfikacyjnych w postaci graficznej - znaku (!) zamieszczonego przy opisie wyróżniającej cechy. Klucz jest w ogóle rewelacyjny. A do tego rysunki! Jakie rysunki! Przy wielu z nich fotografie wydają się być uwstecznieniem. Zdecydowana większość rysunków wyszła spod ręki samego Autora. Tylko niewielka część pochodzi z innych prac (częściowo z Pokryszki i ś.p. Riedla). Wykonane "w ołówku" charakteryzują się niezwykłą wiernością, rewelacyjnym oddaniem faktury i formy. Owszem, to tylko ryciny, nie oddają kolorystycznych niuansów, ale są czymś zdecydowanie więcej niż tylko odwzorowaniem wyglądu ślimaka czy jego skorupki. Każda z rycin to taka miniaturka dzieła sztuki. Dla takich laików jak ja są też tablice barwne, na końcu pracy. Mam do nich pewne zastrzeżenie: nie bardzo oddają różnice wielkości (choć są zaopatrzone w skale porównawcze), ale przecież nie o to chodzi, żeby pokazać wzajemne odniesienia wielkości, tylko żeby łatwiej było zapamiętać wygląd zwierzęcia.
Każdy gatunek ma mapkę rozmieszczenia w Polsce, opartą na pracach malakologów i obserwacjach Autora. Przy opisie podano również najpospolitsze nazwy synonimiczne, co pomaga w poruszaniu się w malakologii na przestrzeni dziejów. 
Wniosek: koniecznie trzeba zdobyć. Wcale to nie jest łatwe. Mnie udało się sprowadzić przez jedną księgarnię internetową, która zajmuje się głównie... owadami. To jest chyba najsłabsza strona tej książki. Wydaje się, że taka publikacja powinna zagościć w każdej szkolnej bibliotece, jest przecież najnowszą prezentacją wiedzy o ślimakach lądowych od przeszło pięćdziesięciu laty. Najwidoczniej jednak wydawca nie potrafił tego dostrzec, albo nie ma dość środków, aby się przebić. A szkoda, bo to naprawdę coś rewelacyjnego.
Kiedyś słyszałem, że planowane jest drugie wydanie. Nie mogę się doczekać. Kibicuję panu Profesorowi!

piątek, 22 października 2010

Biblioteka Zakręconego Człowieka

Ponieważ idzie ta pora roku, którą co najwyżej Vitrea może lubi, albo Semilimax kotulai, ale na pewno nie ja. Jesień wyraźnie ustępuje pola zimie i pewnie w ciągu najbliższych paru tygodni zima przypuści frontalny atak. Trzeba się na to przygotować i układać strategię przetrwania. Ja stawiam na dwa skrzydła strategii: porządkowanie zbiorów z ostatniego roku i lektury. Różne lektury, ale te zakręcone w szczególności.
Od kilku tygodni jestem posiadaczem książki niezwykłej: Jarosława Urbańskiego Mięczaki Pienin. To przedruk pierwszego wydania z 1939 r., książka niezwykła, wciągająca, urzekająca, zachwycająca: stylem, treścią, erudycją, metodologią, ale też prostotą, pasją, świeżością. Napisana przed siedemdziesięciu laty straciła na aktualności tylko w kwestiach nomenklaturalnych - pozmieniało się nazewnictwo łacińskie, poprzesuwano systematykę, uzupełniono o nowe badania, ale pomimo tego wszystkiego nie czuć, aby praca Urbańskiego była przestarzała. A nawet pokuszę się o dość śmiałą tezę: na tle dzisiejszych publikacji jest ona w swym spojrzeniu o wiele świeższa niż wiele nowych prac powtarzanych według tego samego kanonu, w tym samym układzie, z różnymi graficznymi pomysłami na prezentację wniosków. Nie znaczy to, że współczesne prace nie są ważne - owszem, są i to bardzo, ale brak im tego czegoś, co nazwać by można fantazją. Brak im rozmachu i nie chodzi wcale o monumentalizm, a raczej o odwagę patrzenia szerzej, o pragnienie zaznaczenia czegoś nowego, co nie będzie tylko kompilacją i weryfikacją tego, co powiedzieli inni.
Warto zainwestować, warto nabyć tę pracę Urbańskiego, bo to coś więcej niż obligacje - nie tylko zysk pewny, ale i dynamika godna akcji.
W Polsce wydaje się obecnie mało malakologii. Są tego bardzo poważne przyczyny, nie mamy przecież "porywającej" malakofauny, ale przecież mamy dobrych malakologów. Szkoda, że muszą zabiegać o punktacje, o publikacje w periodykach z listy filadelfijskiej - może mieliby więcej możliwości dzielenia się swoimi pasjami, może pisaliby bardziej dla takich jak ja - malakologicznych pół-analfabetów, którym trzeba wszystko łopatologicznie wkładać do głowy. Marzy mi się, aby malakolodzy porywali się na takie zamiary, jak swego czasu profesor Urbański - autor jedynego w języku polskim kompletnego klucza do oznaczania malakofauny Polski. Czekam, czy kto przejmie pałeczkę w tej sztafecie i - zarazi przez to bakcylem kolejnych amatorów.
To nie sztuka być malakologiem w strefach tropikalnych,
sztuką jest zakochać się w ubiquistycznych ślimakach strefy umiarkowanej...
Piękne słowo "ubiquistyczne" - później profesor używał już raczej "wszędobylskie" - jeszcze piękniejsze...
Malakolodzy, piszcie. Do serca piszcie, bo język i serce najbardziej twardością przypominają mięczaki...


A następnym razem będzie o innych książkach.