poniedziałek, 29 lutego 2016

Do roboty!

Kończy się luty, a to dla niektórych oznacza intensyfikację prac ślimaczych. I wcale nie mam na myśli wykładowców, którzy po krótkich feriach zimowych wrócą do zajęć dydaktycznych na uczelniach. W hodowlach ślimaków rozpoczął się czas wybudzania reproduktorów, czyli osobników specjalnie hibernowanych po to, aby stanowiły nowy materiał zarodowy dla hodowli.
Nie znam się na przemysłowej hodowli ślimaków. Czytałem na ten temat, ale przyznaję, że nawet nie jestem za mocno zorientowany w tej tematyce. Większość publikacji odnosi się do Helix pomatia, a w polskich hodowlach dominuje Helix aspersa i Helix aspersa maxima. Okazuje się, że Polska jest obecnie jednym z większych graczy na światowym rynku producentów mięsa ślimaczego, więc może kilka słów na ten temat?
Naliczyłem przynajmniej kilkanaście stron internetowych prowadzonych przez polskich hodowców ślimaków. Nie zauważyłem, aby byli zrzeszeni w jakiejś grupie producenckiej, więc pewnie działają na zasadzie "kto pierwszy, ten lepszy". Wszyscy podkreślają, że jest to bardzo przyszłościowy rynek, niektórzy entuzjastycznie zachwalają ekonomiczny potencjał tej produkcji i kuszą zyskami idącymi w setki tysięcy złotych. Niektórzy przestrzegają przed hura-entuzjazmem, jeszcze inni ostrzegają przed innymi... W każdym razie, w największym uogólnieniu sprawa wygląda tak: na przełomie lutego i marca przystępuje się do wybudzania reproduktorów. Są to dojrzałe płciowo osobniki hodowanego gatunku pochodzące bądź z własnej hodowli, bądź z zakupu od któregoś z hodowców, który oferuje reproduktory. Ślimaki po zimowej hibernacji wybudza się przez umieszczenie w ciepłym i wilgotnym pomieszczeniu. Trzeba je nakarmić, bo dawno nic nie jadły. Zaraz po tym przystępują do kopulacji i składania jaj. Trzeba więc przygotować odpowiednie podłoże, w którym mogą je składać, najczęściej są to odpowiednie kuwetki wypełnione lekką ziemią poddaną uprzednio obróbce eliminującej pleśnie i inne patogeny. Ważnym elementem hodowli jest wylęg i zbieranie osesków, które również wymagają specjalnego traktowania. A kiedy temperatury na zewnątrz są bezpieczne dla ślimaków (Helix aspersa jest ślimakiem ciepłolubnym), "wyprowadza" się je na dwór, na pastwiska, które również wymagają specjalnego przygotowania dla ślimaków, np. w bezpieczne kryjówki (na ogół to deski lub palety dające cień ślimakom).
Nie będę się rozpisywał na temat wydajności produkcji, jej kosztów i opłacalności. Odsyłam do ekspertów, których można podzielić na dwie grupy: naukowców i producentów. Naukowcy to głównie Instytut Zootechniki w Balicach pod Krakowem, który od lat zajmuje się badaniem rozrodu i hodowli różnych gatunków ślimaków. Producentów jest znacznie więcej, od takich maluteńkich, stawiających pierwsze kroki, po takich, którzy zbudowali silną markę nie tylko tuczu ślimaków, ale również linii kosmetycznych lub ślimaczego kawioru.
Czytałem, że niedawno Francuzi zorientowali się, że 90% ślimaków na ich stołach pochodzi z Polski. I podobno strasznie się rozsierdzili z tego powodu. Zobaczymy, jak się to potoczy, natomiast dzikie winniczki pewnie długo jeszcze będą uchodzić w zachodniej Europie za wyśmienite. Czy hodowle wpłyną na obniżenie presji na winniczki, czas pokaże. W każdym razie warto się chyba trochę tematowi przyjrzeć. Może pomocą będą załączone linki.
http://ecosnails.com/index.html
http://www.snailsgarden.com
http://ecodelicioussnails.com
http://aspersasnails.com/
http://www.hodowlaslimaka.pl
http://swiatslimakow.pl
http://www.polishsnailholding.com
http://snailspol.com/pl/
http://leonfarm.com
http://zielona-farma.com.pl/hodowla-slimakow,3,pl.html
http://snailsmazury.pl
http://jakub-rydzyny.pl/slimaki/
http://lubnica.eu/slimaki.html
http://hodowla-slimakow.blogspot.com (blog hodowcy ślimaków)
http://ecosnails.bloog.pl (blog innego hodowcy)
http://slowfarm.com.pl
http://snailsecofarm.eu
https://web.facebook.com/fermawiniary.snail/?_rdr 
http://www.helixia.pl
http://hodowlaslimakow.com.pl/site/pl/o-firmie.html
http://konskie.igh.pl/Firma/hodowla-slimaka-jadalnego-helix-maxima-worldsnails-com
http://www.crazysnails.pl
http://snailsworld.firmy.net
Pomocną może też być lektura poniższych książek i broszur:







Zatem: do roboty!

poniedziałek, 15 lutego 2016

A jednak szkoda

Gdybym był młodszy o jakieś dwadzieścia lat, mógłbym na widok nowej książki o muszlach mówić "Jaram się jak pochodnia". Na szczęście jestem już nieco starszy i pewne zwroty stają mi się obce. Co wcale nie znaczy, że nie ulegam emocjom, które gdzieś przysłaniają intelekt. Tak właśnie było ostatnio, kiedy "jarałem" się nową książką Rafała Wąsowskiego i Aleksandra Penkowskiego pt. "Muszle".
No i od razu schodzę na ziemię. Wcale nie nową. Wznowioną. Wznowioną i niepoprawioną. Ze zmienioną okładką. I na tym te zmiany by się kończyły...
Przed kilkoma tygodniami wypatrzyłem zapowiedź wydawniczą. Na 22 stycznia zapowiedziano pojawienie się książki w księgarniach. Każdego dnia wypatrywałem jej przeglądając oferty różnych sklepów. I korzystając z pierwszej okazji od razu ją sprowadziłem. Jakieś przeczucie kazało mi zachować więcej cierpliwości, ale - nie wiedzieć czemu - je zignorowałem. Zamówiłem, zapłaciłem, odczekałem swoje, jeszcze odczekałem, sprawdziłem, znów odczekałem, no i odebrałem na poczcie. W zaklejonej kilometrem taśmy przesyłce była ona: książka o muszlach. Cały czas myślałem, że to będzie coś nowego, że moja ciekawość zostanie nagrodzona... Koryguję: nie myślałem, a ekscytowałem się; to, co działo się w mojej głowie nie było procesem intelektualnym, tylko emocjonalnym. Spojrzałem na okładkę: może być. Spojrzałem do środka i... deja vu.
Jakoś na początku lat dwutysięcznych oficyna Multico wydała książkę "Muszle. Przewodnik" autorstwa Aleksandra Penkowskiego i Rafała Wąsowskiego. Mam tę książkę w swojej bibliotece, ale akurat uwięzioną w przeprowadzkowych kartonach, nie mogę sprawdzić szczegółów. Tamta książką była w sztywnej oprawie, a na okładce była muszla ślimaka z rodzaju Cassis. Ta jest w miękkiej okładce, w przeźroczystej obwolucie (takiej okładce jak na szkolny zeszyt), a na okładce znajduje się muszla ślimaka Pleuroploca trapezium. Ponieważ - jak wspomniałem - pierwsze wydanie mam obecnie ukryte w pudłach, nie mogę precyzyjnie wskazać różnić, bazując wyłącznie na coraz bardziej zawodnej pamięci. Wydaje mi się jednak, że zasadnicza część książki, tekst i fotografie się nie zmieniły. Zdjęcia, owszem, poprawiono troszkę, ale to te same zdjęcia. Opisy poszczególnych gatunków to te same opisy, co w wydaniu sprzed piętnastu lat. No więc coś jest nie tak...
Wydawca powinien zadbać - dla zwykłej rzetelności - że jest to wydanie drugie (ze zmienioną okładką). Kilkanaście lat to różnica połowy pokolenia, można podejmować nową kampanię marketingową określając inny target i nie będzie problemu. Ale co zrobić z tymi, którzy na każdą książkę o mięczakach czekają z wypiekami na twarzy (pewnie można leczyć, ale nie to miałem na myśli)? Poczułem się oszukany. Tak, mocne stwierdzenie, ale tak właśnie to czuję. Zostałem oszukany, nabrany na blichtr czegoś nowego. Powinienem był słuchać intuicji, ale za bardzo się "podjarałem" perspektywą nowej książki. Myślałem sobie tak: autor usiadł, popatrzył, pokreślił, pozmieniał, poprawił i dał do druku. Myślę, że popyt na takie publikacje jest i to stało za decyzją wydawcy, by książkę ponownie wypuścić na rynek. Trudno na nim szukać konkurentów, więc nabywcy się znajdą. A jednak szkoda. Szkoda, że nie dołożono większych starań, aby popularny przewodnik wydany został porządniej. Zadbano o zewnętrzną stronę, pominięto jednak zmiany wewnątrz. Rozumiem, że śmierć jednego z autorów przed piętnastoma laty może powodować jakieś problemy z prawami autorskimi, ale czy to usprawiedliwia wydanie książki w niezmienionej treści? Skoro Aleksander Penkowski zdecydował się na wznowienie wspólnej pracy, powinien wziąć odpowiedzialność za jej kształt i dołożyć starań, aby książka nie prowokowała do krytycznych opinii. Mógłbym formułować całą listę zarzutów, ograniczę się jednak tylko do bardzo pobieżnych uwag. Po pierwsze: czy autor nie znał recenzji, którą piętnaście lat temu opublikowała na łamach Folia Malacologica prof. Pokryszko? Naprawdę wystarczyło przeczytać i jak z kompasem przejść po kolejnych stronach i usunąć błędy. Oczywiście nie trzeba się zgadzać z opinią recenzenta, ale wytknięte błędy należy poprawiać. Zyskałaby na tym książka, autor by nic nie stracił. A tak stracił, i to bardzo dużo: stracił okazję do wydania naprawdę potrzebnego przewodnika w dobrej szacie graficznej, którego lektura nie byłaby jednocześnie wielkopostnym umartwieniem.
Nie wiem, do kogo mam większy żal: do autora czy wydawcy. Nie powinno się tego robić, jako czytelnik poczułem się mocno zawiedziony i rozczarowany.
Po drugie: nie jestem w stanie zrozumieć, po co było upychać na siłę te polskie nazwy gatunkowe. Pewnie Miodek z Bralczykiem spierać by się mogli, czy poszczególne formy są - z punktu widzenia słowotwórstwa - poprawne, ale komiczny efekt chyba nie był zamysłem autora. Na siłę wymyślane epitety gatunkowe, na ogół językowe kalki, nie są atutem tej książki. Nie wiem, po co było to robić: ani nazwy te nie funkcjonują w literaturze, ani w żargonie kolekcjonerów. Więc po co? Ktoś, kto chce tworzyć kolekcję, nie wystraszy się zapewne tego, że muszla należała do mięczaka posiadającego wyłącznie łacińską nazwę... Kolekcjonuje się muszle, a nie nazwy, a szukając informacji na temat posiadanych okazów wpisuje się w wyszukiwarkę nazwę łacińską, nie polską. No chyba, że ktoś zadowala się frazą no results... Oczywiście, kiedy powstawała książka, wyszukiwarki internetowe nie były jeszcze najpowszechniejszą studnią wiedzy, ale po kilkunastu latach można było już to uwzględnić.
Po trzecie, może na koniec: w Polsce wydaje się tak mało literatury kolekcjonerskiej, że każde pojawienie się czegoś nowego, godne jest odnotowania. Poza książkami prof. Samka oraz Krzysztofa i Wojciecha Dworczyków, brak jest polskich książek o muszlach, dlatego pojawienie się nowego tytułu powinno być jakoś odnotowane. Żal mi, że ten nowy tytuł jest jednak stary i że nie mam tej radości trąbienia wokół, że oto mamy w Polsce nowy, ciekawy przewodnik o muszkach. Bo nie mamy. Szkoda.

Rafał Wąsowski, Aleksander Penkowski. 2016. Spotkania z przyrodą. Muszle. Mulico Oficyna Wydawnicza, ss. 336
Znajdź dziesięć różnic między dwiema książkami;)

środa, 3 lutego 2016

XXXII Krajowe Seminarium Malakologiczne, cz. I

No to już wszystko (prawie) wiadomo: kolejne, XXXII Krajowe Seminarium Malakologiczne odbędzie się w dniach 13-15 października 2016 roku w Spale (województwo łódzkie), a jego organizatorem jest Wydział Biologii i Ochrony Środowiska UŁ oraz Stowarzyszenie Malakologów Polskich. Pierwszy komunikat organizacyjny został już opublikowany na stronie Stowarzyszenia.
Krajowe Seminaria Malakologiczne organizowane są od 1985 roku i są najważniejszym dorocznym spotkaniem polskich malakologów. Istotą seminarium nie jest konferencja jako taka: to jest bardzo ważne, ale ważniejsze jest chyba spotkanie różnych specjalistów, którzy mają wspólny przedmiot badań. To jest najcenniejszym aspektem spotkania: geolodzy, paleontolodzy, archeolodzy, ekolodzy, systematycy, zoogeografowie, biolodzy molekularni, specjaliści ochrony roślin, biolodzy medyczni, dydaktycy, kolekcjonerzy, hodowcy... można by wymieniać i  wymieniać. Wspólny mianownik, jakim są mięczaki, przyciąga specjalistów naprawdę wielu dziedzin. I co ważne: zarówno profesorów o ugruntowanym dorobku, jak i pracowników nauki różnych szczebli, studentów i amatorów. Zwłaszcza dla studentów i młodych naukowców seminaria to możliwość wymiany poglądów z największymi, uznanymi autorytetami naukowymi. Udział w Seminarium to dla wielu również naukowy debiut i pierwsza publikacja, bo od lat już Seminarium towarzyszą wydania streszczeń konferencyjnych (a także ich tłumaczenie na angielski, publikowane później w Folia malacologica).
Czas na wysyłanie zgłoszeń jest do 15 kwietnia. Pośpieszyć się powinni zwłaszcza studenci i doktoranci, bo przewidziano dla nich bezpłatny nocleg, ale trzeba się śpieszyć, żeby nie zabrakło miejsca... Obrady będą miały miejsce w  Terenowej Stacji Przyrodniczej Uniwersytetu Łódzkiego, a poza obradami przewidziano m.in. wycieczkę w okolice Spały, ale szczegółów jeszcze nie zdradzam.
O Spale słyszeć można przy okazji tzw. Dożynek Prezydenckich. W okresie międzywojennym Spała stanowiła letnią rezydencję prezydentów Polski, przed I wojną światową była ulubionym miejscem polowań cara Aleksandra III, po którym pozostała kolekcja poroży jeleni upolowanych przez cara i jego gości. Walory przyrodnicze i pozostałości puszczy nadpilickich chronione są w ramach Spalskiego Parku Krajobrazowego, powołanego do życia w 1995 roku.  Spała to również Centralny Ośrodek Przygotowań Olimpijskich.
Dla mnie Spała to przystanek w drodze do Inowłodza, niewielkiej miejscowości w powiecie tomaszowskim z pięknym romańskim kościołem św. Idziego. Od dzieciństwa noszę ten obrazek w pamięci: ceglana bryła romańskiej wieży kościoła, stromy piaszczysty brzeg rzeki i ciepła, leniwa woda Pilicy... W październiku kąpiel w rzece mało wskazana, ale zwiedzenie tamtych stron, z Inowłodzem, Studzianną, Anielinem, Konewką czy Tomaszowem polecam. I zachęcam do zapoznania się ze szczegółami I Komunikatu organizatorów XXXII Krajowego Seminarium Malakologicznego.