poniedziałek, 8 lipca 2013

Muzeum Przyrodnicze Uniwersytetu Łódzkiego

O tej placówce wspominałem już kilkakrotnie, choć nigdy nie poświęciłem jej więcej zdań. Myślę, że trzeba to zmienić, a pretekstem może być moja ostatnia wizyta w tym muzeum.
Położone w centrum miasta, między ulicami Sienkiewicza a Kilińskiego, jest Muzeum Przyrodnicze Uniwersytetu Łódzkiego instytucją znaną wśród łodzian, istniejącą przeszło sto lat, choć w obecnym kształcie i miejscu początków by szukać w 1930 roku. Nie istniał jeszcze wtedy Uniwersytet Łódzki, a muzeum nazywało się Muzeum Przyrodniczo-Pedagogiczne i podporządkowane było głównie celom dydaktycznym. Być może wielu, którzy kiedyś je odwiedzało, pamięta je jako Muzeum Ewolucji, głównie za sprawą wystawy stałej poświęconej zagadnieniom darwinizmu.
Nie jest to muzeum, które zapierałoby dech w piersiach. Niewielki budynek, w którym niegdyś mieściła się miejska jadłodajnia, położony jest przy ul. Kilińskiego 101, na tyłach Parku im. Sienkiewicza. Nie rzuca się w oczy, nie krzyczy z daleka. Stoi sobie i czeka na tych, którzy bez pośpiechu zatrzymaliby się przy szklanych gablotach i oddali się podziwianiu bioróżnorodności.
Coś mnie zagnało do Muzeum w ostatnią sobotę. Nie planowałem tej wycieczki. Tak się złożyło jednak, że miałem godzinę dla siebie, więc postanowiłem sprawdzić, czy coś się w nim zmieniło od 2009 roku, kiedy ostatni raz tam byłem.
No więc się trochę pozmieniało. A w tej części, która mnie interesuje najbardziej, to nawet pozmieniało się dużo: więcej eksponatów, nieco jaśniej, nieco ciekawiej. Ekspozycja poświęcona mięczakom rozszerzyła się troszkę, choć nie na tyle, żeby zaspokoić mój głód. Doceniam to, że dzieje się na lepsze, a jednocześnie mam sporo zastrzeżeń do tej właśnie części. Dlaczego? No bo ten niedosyt jest za duży...
Przede wszystkim w wyeksponowanych zbiorach muszli mięczaków zabrakło większego uporządkowania. Oczywiście nie są one rozrzucone w nieładzie, jak popadnie. Leżą obok siebie równo, zabezpieczone przed przewracaniem się, w układzie gromad (ślimaki, małże, pojedyncze walconogi, głowonogi i chitony), ale już systematyki w poszczególnych gromadach nie sposób się doszukać. Inna rzecz, że systematyka mięczaków jest w gruncie rzeczy wciąż otwarta i nieporozumieniem byłoby kurczowo trzymać się którejś z koncepcji, jednak warto by wprowadzić tu jakiś element porządkujący.
To, czego mi najbardziej brakuje w części poświęconej mięczakom, to polskiej reprezentacji. Jest ona, nie mniej trudno nie skojarzyć jej roli z rolą reprezentacji narodowej w piłce nożnej - aż wstyd kontynuować ten wątek. Kilka gatunków ślimaków, w tym dwa źle podpisane, kilka gatunków małży. Ślimaki za nisko, małże za wysoko... Na dolnej półce gabloty ze ślimakami reprezentacja kraju: Cepaea hortensis, C. nemoralis, C. vindobonensis, Arianta arbustorum, Helicella obvia, Clausilia sp. (moim zdaniem Alinda nie Clausilia, ale ułożenie eksponatów nie pozwoliło mi na lepsze przyjrzenie się), Succinea putris, Helix pomatia, Viviparus contectus, Lymnaea ampla (podpisana Lymnaea limosa f. ampla - o ile nazwa rodzaju jest problematyczna, o tyle synonim limosa jest już mocno przestarzały i niestosowany od półwiecza przynajmniej...), Lymnaea auricularia i zatoczkowate: Planorbarius corneus, Planorbis planorbis oraz Anisus vortex, niepodpisany, który znalazł się omyłkowo wśród zatoczków pospolitych. Reprezentacja małży też nie prezentuje się lepiej, choć mają wyeksponowaną muszlę, którą pamiętam od pierwszej mojej wizyty w muzeum jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. To szczeżuja wielka, która naprawdę zasługuje na tę nazwę. Piękna, jasna muszla, bardzo rozdęta, przeszło dwudziestocentymetrowej długości. Cudeńko, które właściwie już się nie trafia w warunkach naturalnych (w takich rozmiarach), leży niestety na górnej półce, gdzie nie można dostrzec pełni jej wdzięku. Krajowe małże reprezentuje również Margaritifera margaritifera, okaz zakonserwowany w alkoholu, również nie najlepiej wyeksponowany.
Na tle stawonogów, ptaków czy ssaków kolekcja mięczaków nie jest może imponująca, choć z pewnością przyciąga uwagę kolorami i różnorodnością form. Żal mi, że na tym tle nie zadbano bardziej o przedstawienie krajowej malakofauny, co miałoby spory walor dydaktyczny.
Ważne jest, że jakieś zmiany idą. Zbiory są powiększane, a mięczaki w tych zbiorach prezentują się przyzwoicie. 311 gatunków, o których wspomina strona internetowa Muzeum, to nie jest imponujący wynik, ale sprawa jest otwarta, może kiedyś będzie lepiej.








Muzeum, jak większość, w poniedziałki jest nieczynne, za to w czwartki można wejść za darmo. W pozostałe dni cena też jest prawie symboliczna, bo pięć zł za bilet normalny i 3 zł za bilet ulgowy. Na rodzinny spacer miejsce doskonałe, nie tylko dla tych, którzy wszędzie wypatrują ślimaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz