Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kraków. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kraków. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 31 maja 2020

ZwJEŻanie

Tak czasem jest, że nawet za sprawą metafizycznych interwencji trzeba do człowieka. Tak właśnie było. Niemalże podręcznikowe "nocne rozmowy rodaków", a skoro już Trzeba mi wielkiej wody, to i oczywiście musiały być i "wielkie wyprawy pod Kraków". Poetycko, przenośnie i dosłownie. Taki był własnie ostatni weekend, z Krakowem w tle, z delikatną nutką spotkania ze ślimakami...
Najbardziej zęby ostrzyłem sobie na Dolinę Mnikowską, znaną mi dotąd z przeróżnych opowieści. Veni, vidi, fugi (przed deszczem). Niezwykle malownicze miejsce, szczęśliwie dotarłem tam w dżdżyste przedpołudnie, co przełożyło się na większe szanse bycia nierozdeptanym przez turystów szukających wytchnienia od wielkomiejskich ścisków (nawet w dobie społecznego dystansowania...) Co tam wypatrzyłem? Niestety niewiele, choć spodziewałem się, że będę musiał się od ślimaków oganiać.
Najliczniejsze, choć nie masowe, były ślimaki winniczki Helix pomatia i Clausiliidae. Ze świdrzyków Lacinaria plicata i Cochlodina orthostoma. I jeszcze jedna Clausila, ale na oko nie doszedłem, czy to dubia czy cruciata. Pięknie prezentowały się ślimaki nadobne Chilostoma faustinum, natomiast nie udało mi się wypatrzeć żywego Isognomostomos isognomostoma, a bardzo liczyłem na spotkanie i małą sesję zdjęciową. Może przy okazji.
Marzył mi się Zalas, dokładniej kopalnia porfirów w Zalasie, a jeszcze dokładniej to amonity, które tam znaleźć można. Jedyne co mi się udało, to stanąć pod bramą. I podjąć decyzję, żeby pojechać do niedalekiego zamku Tenczyn. Wiedziałem, że można tam spotkać osobiście Sphyradium doliolum. Jest to gatunek poczwarówki, której do tej pory nie miałem okazji poznać osobiście. Co prawda nie zapowiedziałem się na audiencję, stąd i może do spotkania nie doszło, czego oczywiście żałuję potwornie. Spotkałem za to białego Deroceras, którego jeszcze nie zidentyfikowałem, choć gdybym się uparł, to na podstawie fotografii biłbym się, że to praecox. Rozstrzygną specjaliści. Zamek podawany jest różnego rodzaju zabiegom konserwatorskim i rekonstrukcyjnym, stąd w czasie wycieczki warto zwrócić uwagę na bardzo liczne amonity drzemiące od milionów lat w świeżo ociosanych wapieniach. Niektóre prezentują się wręcz olśniewająco. Przy okazji udało mi się znaleźć kawałek rostrum belemnita, co mnie ucieszyło niepomiernie, choć szukałem w rumoszu amonitów...
Ponieważ cel wyprawy pod Kraków był również duchowy, wylądowałem też w Tyńcu, do którego bardzo lubię zaglądać. Tym razem (znów czmychając przed deszczem) nie polazłem do podnóży tynieckich skał, ale i tak wypatrzyłem niezliczone winniczki i jeszcze bardziej niezliczone Arion, co to nie chciały się z imienia przedstawić, więc muszą pozostać jako rufus vel vulgaris. Ale wśród nich znalazłem też kilka osobników A. fuscus, więc o jeden gatunek więcej.
Na koniec, już zwinąwszy tobołki na powrotną drogę, zatrzymałem się na zamku Smoleń, na którym byłem już dokładnie dwa lata wcześniej (wtedy kwitły tam już lipy, serio!). Było już po zmroku prawie, a na pewno po zamknięciu bramy dla zwiedzających i tym właśnie tłumaczyłem sobie nieobecność Sphyradium doliolum, która powinna była gościć na murach. Tę wiedzę opieram nie na jakichś tajnych zaklęciach a na publikacjach prof. Witolda Alexandrowicza. Choć masowo witały się ze mną świdrzyki (Cochlodina orthostoma, Lacinaria plicata i Alinda biplicata), innych ślimaków wyparzyłem niewiele (Discus rotundatus oraz kilka muszli Fruticicola fruticum oraz ponownie Chilostoma faustinum).
Mawiają do trzech razy sztuka. Choć nie udało mi się tym razem spotkać Sphyradium doliolum, nie zamierzam starań kończyć. Może się kiedyś uda. W każdym razie bardzo odpocząłem i przy nocnych rozmowach rodaków, i przy wędrówkach po jurajskich krajobrazach. Ledwo wlazłem do domu i czuję, że już mnie ciągnie z powrotem...














niedziela, 30 września 2018

Zaroślarka pospolita Fruticicola fruticum (O.F. Müller, 1774)

Pierwszy raz spotkaliśmy się, jeśli dobrze pamiętam, pod koniec czerwca 1998 roku. To było podczas spaceru po Niebieskich Źródłach w Tomaszowie Mazowieckim. Później spotykaliśmy się dość często w różnych częściach naszego kraju, choć nie były to spotkania najczęstsze. Ostatnio w czasie Krajowego Seminarium Malakologicznego przypomniał mi o niej Artur Osikowski z Krakowa i pomyślałem, że i ja powinienem o niej przypomnieć.
Zaroślarka pospolita Fruticicola fruticum (O.F. Müller, 1774) to lądowy ślimak, który w mojej pamięci utknął jako Bradybaena. Nie wiem, kto się uparł przenieść ją do rodzaju Fruticicola, muszę się przestawić na nową nomenklaturę. Polski epitet gatunkowy wskazuje, że jest to gatunek pospolity. I w Polsce śmiało za taki może być uznany. Wśród lądowej malakofauny naszego kraju pojawia się często, zwłaszcza w podmokłych zaroślach (stąd nazwa rodzajowa), szczególnie lubując się w pokrzywach. Na tle innych lądowych ślimaków jest zaroślarka ślimakiem dość dużym, wielkością ustępuje tylko przedstawicielom Helicidae. Szerokość muszli waha się między 17 a 20 mm, zaś wysokość kształtuje się w przedziale 14-16 mm (podaję za Wiktorem, 2004). To, czym bardzo łatwo odróżnić zaroślarkę od na przykład ślimaka zaroślowego Arianta arbustorum jest dołek osiowy, który u Fruticicola jest dobrze widoczny, odkryty, głęboki i stanowi ok. 15% szerokości muszli. Powołuję się na to podobieństwo, bo właśnie przy okazji pierwszego spotkania w czasie zbioru byłem przekonany, że zebrałem kilka niedojrzałych osobników ślimaka zaroślowego i dopiero w domu zorientowałem się, że to nie młodzież, a zupełnie inny gatunek. Trochę to z powodu muszli, która - zwłaszcza w przypadku jaśniejszych osobników - jest na tyle cienkościenna, że prześwieca przez nią rysunek kompleksu palialnego. Jeśli jeszcze do tego dołożyć brązowy, brązowawy lub brązowoczerwony pasek, przebiegający wzdłuż muszli, niewprawiony amator może się w pośpiechu pomylić. Ale tylko w pośpiechu. Sama muszla, jeśli nie ma się do czynienia z żywym osobnikiem, może być biaława (kiedyś znalazłem fragment mlecznobiałej, lśniącej), żółtawa, zielonkawa (zwłaszcza u żywych jasnych osobników), brązowawa, rogowoczerwonawa z różowawą wargą, lekko tylko wywiniętą. Puste muszle mogą być podobne do skorupek ślimaka pagórkowego Euomphalia strigella, który jednak jest nieco mniejszy, a dołek osiowy jest z kolei nieco szerszy niż u zaroślarek.
Chcąc szukać zaroślarki najlepiej wybrać się w łęgowe zarośla, olsy czy zakrzewienia na brzegach podmokłych lasów. Z reguły wybiera miejsca zacienione, choć znajdowałem ją najczęściej wzdłuż dróg i ścieżek. Lubi pokrzywy, a oglądając je najlepiej patrzeć na spodnią stronę liści, bo zaroślarki nie lubią się rzucać w oczy. Można jej też szukać w ściółce, gdzie chroni się w czasie dłuższych okresów bez deszczu.
Podobno jest to gatunek europejski. Stanowiska z Rosji odnoszą się tylko do jej europejskiej części. Wschodnią granicę wyznacza Ural i Kaukaz, na północy kontynentu sięga Skandynawii, zaś na południu Europy notowana jest z Bałkanów. W Polsce najczęściej spotykałem ją w południowej i centralnej części kraju, ale pamiętam też ten gatunek z Koszalina.
Zespół krakowskich malakologów-genetyków pracuje obecnie nad określeniem zmienności genetycznej rodzaju Fruticicola. Bardzo jestem ciekaw wyników tych badań. Genetyka strasznie namieszała ostatnio w taksonomii i pewnie jeszcze sporo czasu upłynie, zanim miną wątpliwości związane z przynależnością gatunkową bądź rodzajową poszczególnych gatunków. Gdyby ktoś zechciał włączyć się w te działania, może skontaktować się z dr hab. Arturem Osikowskim z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, który koordynuje badania. Zwłaszcza północna Polska poleca się uwadze.
Rok 2005, okolice Uścia Gorlickiego

To samo miejsce, a ślimak zupełnie inny...

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Prof. Andrzej Samek (22.06.1924-14.01.2018) - in memoriam

Jeśli w dzisiejszych czasach określenie "Człowiek renesansu" nie pozostaje tylko stylistyczną figurą, to nie znam drugiej osoby, której tytuł ten by równie godnie przysługiwał. Nie znam drugiej osoby, która by swoim życiem tak zapracowała na za to zaszczytne miano. A dziś pozostaje mi powiedzieć, z prawdziwym bólem i rozbiciem: odszedł prawdziwy człowiek renesansu...
W niedzielę, 14 stycznia, w wieku blisko dziewięćdziesięciu czterech lat odszedł do Wieczności profesor Andrzej Samek, wybitny naukowiec, dydaktyk, autor podręczników i popularyzator nauki, a właściwiej: różnych nauk. Odszedł człowiek wielu pasji, niezwykły autorytet dla wielu, naprawdę wielu... Jeszcze do niedawna spotkać go można było dyżurującego w pokoju 124 w Katedrze Automatyzacji Procesów Wydziału Inżynierii Mechanicznej i Robotyki Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Jeszcze pół roku temu na Politechnice Krakowskiej, z którą również był związany zawodowo, organizował konferencję w ramach "Uniwersytetu Młodego Odkrywcy". Trudno nawet wymienić większość zainteresowań naukowych, którymi się zajmował w swoim długim, pracowitym i twórczym życiu, wystarczyłoby, aby obdzielić kilka życiorysów. Jego odejście to wielka strata dla środowiska polskich malakologów, a mnie jakoś szczególnie trudno wyrażać się o Profesorze w czasie przeszłym...
Na świat przyszedł 22 czerwca 1924 roku w Krakowie, i z tym miastem sercem związany był przez całe życie. I choć jego serce, jak również kariera zawodowa i życie rodzinne należały do Krakowa, był to jeden z tych umysłów, dla których świat był za mały. Ukończył studia inżynierskie na Oddziale Lotniczym Wydziału Politechnicznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie (1950), następnie pracował w szkolnictwie średnim technicznym, by w latach sześćdziesiątych wrócić do pracy dydaktycznej i badawczej na Politechnice Krakowskiej. W latach siedemdziesiątych przygotował i opublikował podręczniki z zakresu budowy maszyn, w latach osiemdziesiątych zorganizował pierwsze w Polsce studia z zakresu robotyki, a w latach dziewięćdziesiątych w szczególny sposób podjął się działań w zakresie bioniki, w której to dziedzinie był niekwestionowanym w Polsce autorytetem. Jednocześnie poza działalnością zawodową, którą strasznie tu okroiłem, oddawał się innym swoim pasjom, do których należały lotnictwo, przyrodoznawstwo i historia. W odniesieniu do Profesora Samka wyrażenie "Człowiek Renesansu" nie ma nic wspólnego z przesadą czy kokieterią. Niech bronią tego fakty: publikował książki popularyzujące zarówno konchistykę (w tym pierwszą na polskim rynku książkę poświęconą w całości muszlom: Świat muszli z 1976), jak i historię nauk przyrodniczych (Historya naturalna, czyli... z 1994 roku), a w drugiej dekadzie XXI wieku spod jego ręki wyszły książki o historii lotnictwa węgierskiego oraz historia floty... austriackiej. Jeśli tego mało, proszę spojrzeć do wydanej w 2004 roku książki Atlas muszli ślimaków morskich i na prawie pół tysiąca gwaszów, które wykonał osobiście, z niezwykłym pietyzmem i realizmem do zilustrowania atlasu. Na to wszytko dołożyć trzeba jeszcze podręczniki akademickie, w tym podręcznik Bionika (2013) oraz Kształcenie inżynierów (2017).
Profesor Andrzej Samek był pierwszym moim mistagogiem malakologii. To jemu zawdzięczam wprowadzenie w "świat muszli", to właśnie jego książka stała u początku moich zachwytów nad muszlami morskimi. Choć znałem innych autorów, z których czerpałem wiedzę naukową o ślimakach, Samek jako pierwszy ukazał mi muszlę jako wartość, jako kulturowy kod towarzyszący człowiekowi od prehistorii.
Był aktywnym członkiem Stowarzyszenia Malakologów Polskich, któremu w uznaniu zasług dla rozwoju polskiej malakologii nadano w 2007 roku tytuł Honorowego Członka SMP. Na seminariach malakologicznych bywał od samego początku, uwrażliwiając malakologów na różne konteksty ich badań...
Spotkaliśmy się tylko raz, w październiku 2014 roku w Łopusznej, podczas XXX Krajowego Seminarium Malakologicznego. Rozmawialiśmy najpierw jakoś ogólnikowo podczas sesji posterowej, a potem dłużej po moim referacie o ozdobach z muszli. Miał gotowe kilka podpowiedzi, gdzie temat można byłoby rozwinąć, podawał nazwy miejscowości, epoki historyczne, konteksty... Dziś wspominając tamtą rozmowę, słysząc jego głos, ze ściśniętym gardłem, wspominam jednego z największych erudytów, jakiego w życiu spotkałem. Podobno przygotowywał kolejną książkę, poświęconą w całości głowonogom. Nie napiszę już maila z pytaniem, kiedy do księgarń praca ta trafi... Już nie napiszę...
Wspominam dziś Profesora Andrzeja Samka z żalem, jaki towarzyszy stracie osoby bliskiej. Był mi bliski, bardzo bliski, nie w relacjach, a w wyznawanych wartościach, w misji budowania mostów między myślą a obserwacją, między techniką a przyrodą.
Uroczystości pogrzebowe ś.p. Profesora Andrzeja Samka odbędą się w piątek, 19 stycznia 2018 r. o godz. 13:40 w kaplicy Cmentarza Rakowickiego w Krakowie.


Na stronach internetowych Radia Kraków dostępne są do odsłuchania wypowiedzi Profesora Samka popularyzujące bionikę. Ci, którzy mieli szczęście znać go osobiście i słuchać jego wykładów, wiedzą, z jaką pasją potrafił opowiadać o swoich obserwacjach i badaniach, ile zaangażowania wkładał w udostępnianie wiedzy, w budowanie mostów między techniką a przyrodą. Wiedzą, jak głęboki, pracowity i mądry człowiek krył się za tymi słowami. Człowiek Renesansu.

Niech odpoczywa w pokoju.
prof. dr hab. inż. Andrzej Samek (22.06.1924 - 14.01.2018)
 




poniedziałek, 25 września 2017

8th European Congress of Malacological Societies - podsumowanie

Obiecałem, więc staram się słowa dotrzymać i krótko podsumować to, co działo się w Krakowie między 10 a 14 września 2017 roku. Ponieważ nie było mnie tam, nie mogę ręczyć, że wszystkie podane przeze mnie fakty mają pokrycie w rzeczywistości;)
W 8 Europejskim Kongresie Towarzystw Malakologicznych wzięło udział 139 uczestników, w tym 32 doktorantów. Z całej Europy, a nawet z całego świata, bo poza Europejczykami zgłosiło swój udział również trzech Amerykanów, trzech Japończyków i jedna osoba z Brazylii. Stary Kontynent reprezentowali najliczniej Polacy (armia 35 ludzi), dalej Hiszpanie i Brytyjczycy (po 13) oraz Niemcy, którzy wystawili 12 uczestników. W ciągu trwania Kongresu zaprezentowano 73 wystąpienia ustne oraz 66 posterów. Nowością (przynajmniej dla mnie) była prezentacja prac artystycznych inspirowanych malakologią. Przedstawiono 10 obrazów autorstwa studentów krakowskiej ASP. Co ciekawsze, obrazy były nagrodą za najlepsze wystąpienia doktorantów, i to bardzo mi się podobało. Nie dość, że nagradza się młodych naukowców, to jeszcze promuje się sztukę. Nie wiem, czy był to autorski pomysł organizatorów, ale tak trzymać! A będzie komu, bo kolejny, dziewiąty Kongres, ma się odbyć całkiem blisko, bo w Pradze, a kiedy, to wiadomo na pewno, że w 2020 roku.
W czasie trwania Kongresu obradowali też polscy malakolodzy na Walnym Zebraniu Członków Stowarzyszenia Malakologów Polskich. Ustalono m.in., że najbliższe Krajowe Seminarium Malakologiczne (kurczę, jaka to będzie numeracja: 34 czy 33?) w 2018 roku zorganizowane zostanie przez toruńskich naukowców, następne, w 2019 - prawdopodobnie przez ośrodek szczeciński. Jest dobrze, można szukać tematów do wystąpień.
Mnie pozostaje teraz zanurzyć się w lekturze streszczeń konferencyjnych, co może zająć mi sporo czasu, może jednak nie aż tak dużo, żebym przegapić miał kolejne spotkanie malakologów...

poniedziałek, 11 września 2017

8th European Congress of Malacological Societes - zaczęło się!

W Grodzie Kraka nad szarą Wisłą trwa właśnie europejskie święto malakologów, czyli kilka pracowitych dni pod nazwą 8th European Congress of Malacological Societes. Jest już po oficjalnym otwarciu obrad, trwają pierwsze wystąpienia referujących naukowców.
Nie ma mnie tam, ale jeśli uda mi się tylko jakiekolwiek uzyskać informacje, będę się dzielił.
Szczegóły, program i temu podobne sprawy do znalezienia na www.euromal.pl.

wtorek, 3 stycznia 2017

Noc Biologów 2017 - już wkrótce!

Właściwie to przespałem temat, powinienem był anonsować wydarzenie dobry miesiąc temu. Teraz okazuje się, że najciekawsze laboratoria, pokazy czy wykłady są już zajęte... Ale i tak można coś ciekawego znaleźć dla siebie w różnych częściach kraju.
Z roku na rok Noc Biologów wygląda coraz ciekawiej. To cieszy, bo oznacza, że formuła jest atrakcyjna dla uczestników i warta rozwijania. Otwieranie drzwi uczelni dla dzieci i pasjonatów to budowanie przyszłości. Przyszłości, która nie przeraża.
Miłośnicy mięczaków oczywiście znajdą coś dla siebie, choć nie wszędzie. Właściwie to w tym roku malakologiczna czy paleontologiczna reprezentacja jest nieco skromniejsza, ale i tak ciekawa. Szukać jej można na Uniwersytecie Jagiellońskim (o perłach), Łódzkim (o gigantycznych bezkręgowcach morskich), Warszawskim (skójki w roli głównej), Mikołaja Kopernika w Toruniu (tu obficiej), Warmińsko-Mazurskim (całkiem sporo)... Trzeba przeszukać programy pod kątem własnych preferencji i bardzo mocno pośpieszyć się z rezerwacją (niestety większość już zajęta, ale nie wszystko; poza tym zawsze można ładnie poprosić o miejsce rezerwowe).
Wszelkie szczegóły na stronach organizatorów, niezmiennie więc zapraszam na www.nocbiologow.home.pl.

sobota, 26 listopada 2016

Konstanty Jelski (17.02.1837-26.11.1896) w 120 rocznicę śmierci

Warto odnotować, że właśnie dziś mija 120 lat od chwili, gdy "[26 listopada], w czwartek, o godz. 4-tej po południu, zmarł K. Jelski. Została po nim wdowa, córka ś.p. Edmunda Korsaka, zdolna uczennica Rubinstejna i dwoje dziatek: dzieweczka Kostusia i chłopczyk Antosiek". Tak donosił o tym jeden z warszawskich nekrologów, natomiast więcej szczegółów podawał nekrolog przygotowany przez redakcję krakowskiego "Wszechświata": "Dnia 26 z. m. zakończył życie ś.p. Konstanty Jelski, kustosz zbiorów przyrodniczych Akademii Umiejętności w Krakowie. Wielkie zamiłowanie w badaniach przyrody, rozległa wiedza w zakresie systematyki zwierząt i roślin,
niestrudzona gorliwość w ciężkiej a nie rozgłośnionej pracy czyniły z niego siłę poważną i pożyteczną. Był to człowiek prawy i skromny, a zgasł na stanowisku, gdyż przed skonem pracował jeszcze w Akademii. Cześć i spokój jego pamięci".
Konstanty Jelski urodził się 17 lutego 1937 roku na terenie obecnej Białorusi. Matka jego była rodzoną siostrą Stanisława Moniuszki, co jednak nie przyczyniło się do życiowych wyborów przyszłego badacza Ameryki Południowej (choć poślubił uzdolnioną nauczycielkę muzyki, stąd może jednak genetyczne zamiłowania muzyczne towarzyszyły mu w życiu).  Studiował medycynę w Moskwie, następnie nauki przyrodnicze w Kijowie, gdzie też zatrudniony był jako kustosz zbiorów zoologicznych tamtejszego uniwersytetu. Już wówczas zajmował się badaniem mięczaków, czego owocem jest m.in. opisanie nowego dla nauki gatunku Valvata menkeana Jelski, 1863. W tymże 1863 roku, najprawdopodobniej z powodu związków z ruchami narodowo-wyzwoleńczymi, pośpiesznie opuścił (na zawsze) Kijów i poprzez Turcję (wówczas wielu Polaków znajdowało tam azyl), gdzie przez krótki czas prowadził badania, w tym również nad mięczakami, dotarł do Francji. Francja otworzyła zupełnie nowy rozdział w jego życiu: w 1865 wypłynął w rejs do Gujany Francuskiej, gdzie prowadził badania nad tamtejszą fauną. Warto zaznaczyć, że ten rajski skrawek ziemi był wówczas kolonią karną, stąd poziom organizacji życia naukowego musiał odpowiadać po części charakterowi tych ziem. Wspomnienia z tamtego okresu spisał w formie beletrystycznej, a opublikowane zostały w Krakowie w dwa lata po jego śmierci, w 1898 roku.
Największe bodaj zasługi dla nauki położył na polu badania innej części Ameryki Południowej, a mianowicie Peru. Trafił tam krótko po zakończeniu wojny z Hiszpanią, kiedy Peru wykuwało swoją niepodległość, również na arenie ekonomicznej. Działał już tam wówczas inny znany Polak, Ernest Malinowski, budowniczy najwyżej (do niedawna) położonej linii kolejowej. Pobyt i badania w Peru finansował Jelskiemu ich inicjator, hrabia Konstanty Branicki, mecenas wielu podróżników i badaczy polskiego pochodzenia (m.in. Dybowskiego, Sztolcmana, Taczanowskiego). Jemu to, Branickiemu, przesyłał Jelski odłowione w Peru okazy fauny oraz zbiory geologiczne. Kolekcja muszli, która powstała w ten sposób, a od 1887 roku stanowiąca dużą część Muzeum Branickich, była jedną z ciekawszych kolekcji europejskich końca XIX wieku, a w wieku XX stała się częścią zbiorów dzisiejszego Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie.
Po powrocie do Polski (właściwiej: na ziemie polskie), Jelski osiadł w Krakowie, gdzie został kustoszem zbiorów zoologicznych Akademii Umiejętności (dzisiejsza PAU). Tam też, przy pracy dla Akademii, zakończył życie 26 listopada 1896 roku, o czym donosiły nekrologii sprzed 120 lat.
Wiek XIX był okresem, w którym wielu Polaków, z przyczyn politycznych nie mogąc rozwijać kariery w kraju, robili to w różnych jej zakątkach. Największą ich zasługą jest to, że w wielu miejscach, ale głównie w Amerykach, zapisali się jako bohaterowie narodowi państw i często jest tak, że sława ich bardziej tam na obczyźnie pobrzmiewa, niż pośród rodaków. Mam nadzieję, że nie pójdą w zapomnienie te nazwiska, wśród nich i Jelskiego. Mam też nadzieję, że dożyję momentu, kiedy konchologiczne zbiory Jelskiego z Kolekcji Branickich znów będzie można oglądać w Warszawie, może kiedyś w porządnym Muzeum Historii Naturalnej. Ale to już osobny temat, o czym kiedyś napiszę.
Na koniec jeszcze polecę tylko lekturę książki Radosława Tarkowskiego Konstanty Jelski. Przyrodnik i badacz Ameryki Południowej (Kraków 2011), z której obficie korzystałem przygotowując ten okolicznościowy wpis...




czwartek, 20 października 2016

8th Congress of the European Malacological Societies

Zapowiadałem, że napiszę kilka słów na temat przyszłorocznego święta malakologii. Robię to zatem bardziej w formie fraszki niż epopei, ale przyjdzie czas na rozpisywanie się. Teraz trzeba zaznaczyć, że takie święto jest planowane, a moim zadaniem jest trąbić o tym najgłośniej, jak potrafię.
Raz na trzy lata organizowany jest gdzieś w Europie kongres towarzystw malakologicznych. Ostatni miał miejsce w 2014 r. w Cambridge, następny, ósmy z kolei, odbędzie się u nas, w Krakowie, a jego organizatorem jest Stowarzyszenie Malakologów Polskich i Instytut Ochrony Przyrody PAN (połączone osobą prof. Tadeusza Zająca, koordynatora działań organizacyjnych).
Działa już strona internetowa wydarzenia, przed chwilą otrzymałem pierwszy okólnik. W dniach 10-14 września 2017 roku Kraków stanie się celem europejskich malakologów, którzy będą dzielić się doświadczeniami i zarysowywać plany współpracy przy ogólnoeuropejskich projektach.
Prośba więc jest taka, aby informować znajomych z Polski i zza granicy o organizowanym kongresie i zachęcać do wybrania się do nas. Dla mnie takie wydarzenia są świętowaniem (chociaż okupionym ogromną pracą), a świętowanie ma to do siebie, że pozwala na codzienność spojrzeć z innej perspektywy.
Co zatem robić? Najpierw odwiedzić stronę wydarzenia http://www.euromal.pl/ i zapoznać się z harmonogramem i założeniami  organizacyjnymi. Należy też dzielić się tym z wykorzystaniem mediów społecznościowych, do których mam umiarkowanie chłodny stosunek. I myśleć o tym, czym by warto się podzielić z Europą. Bo mamy naprawdę wiele do zaproponowania...  


piątek, 9 września 2016

Ślimak przydrożny Helicella obvia (Menke, 1828)

Pamiętam, że było zupełnie jak w książkach: skoro przydrożny, to trzeba go szukać przy drodze. I był. Było w tym coś z intuicji, jakieś wewnętrzne przekonanie, że tam go znajdę. Działo się to prawie dwadzieścia lat temu, ale do dziś pamiętam to spotkanie i co więcej: do dziś mogę bardzo precyzyjnie wskazać miejsce, gdzie pierwszy raz spotkałem tego ślimaka.
A to było tak: szedłem sobie chodnikiem wzdłuż Alei Włókniarzy w Łodzi, między ulicą Srebrzyńską a kościołem Najświętszego Zbawiciela. W tym miejscu tory kolejowe znajdują się bardzo blisko ulicy, a pas zieleni między ulicą a torami rozszerza się w kierunku kościoła. Nad torami znajduje się kładka dla pieszych, a pod tą kładką znaleźć można m.in. Pupilla muscorum. Ale wtedy, wtedy skoncentrowany byłem na poszukiwaniu ślimaka przydrożnego, bo intuicja podpowiadała mi, że będzie jak piszą w kluczach: że żyje przy nasypach kolejowych, w rowach przydrożnych, w miejscach nasłonecznionych i suchych. Nie uszedłem kilkudziesięciu metrów, jak wypatrzyłem pierwszego ślimaka przyklejonego do kłosowej części trawy.
Ślimak przydrożny Helicella obvia (Menke, 1828) jest obcym gatunkiem w naszej malakofaunie, ale dobrze już zadomowionym. To przybysz z południowo-wschodniej Europy, stąd też bywa określany mianem gatunku pontyjskiego. Jako przybysz z tamtych stron lubi ciepło i sucho, stąd wybiera miejsca, które niezbyt chętni wybierają inne nasze ślimaki. Torowiska, pasy przydrożne, żwirownie, ugory porośnięte niskimi trawami, do tego środowiska naturalne o kserotermicznym charakterze to miejsca, w których można się go spodziewać. Niektórzy twierdzą, że dlatego jest "przydrożny" ponieważ dostał się do nas z ładunkami piasku i żwiru transportowanymi koleją. Tym się tłumaczy łacińską i polską nazwę gatunkową.
Jak rozpoznać ten gatunek? Otóż jest to ślimak trzonkooczny (Stylommatophora), o płaskiej, zmatowiałej muszli białej barwy z brązowymi  pasami, które mogą być mniej lub bardziej wyblakłe. Paski mogą być przerywane, od jednego do czterech. Ujście muszli jest okrągłe i opada lekko ku dołowi. Brak jest wargi. Ważną cechą jest szeroki i głęboki dołek osiowy. Muszla dochodzi do 20 mm szerokości i wysokości ok 8 mm. Na ogół jednak wartości te są nieco niższe. Tam, gdzie ślimak ten występuje, pojawia się masowo i często spotkać można go oblepionego na suchych badylach po kilkadziesiąt osobników.
Spotykam ten gatunek w różnych miejscach. Najdalej na południe Polski spotykałem go na Wzgórzu Wawelskim, gdzie jednak nie spotkałem nigdy żywych osobników. Na Biakle w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w Olsztynie występuje masowo. W Łodzi znam cztery przynajmniej stanowiska: wspomniane przy Alei Włókniarzy, nieco dalej przy ulicy Drewnowskiej, w ogródkach działkowych przy Odolanowskiej i przy ul. Świtezianki (również w pobliżu torów kolejowych). To ostatnie z łódzkich stanowisk natchnęło mnie do nakreślenia tych kilku słów, bo nie dalej jak przedwczoraj spotkałem ślimaka przydrożnego w drodze do pracy. Najdalej na północ znanym mi stanowiskiem Helicella obvia jest Mrągowo, gdzie w 2014 roku widywałem ją przy ulicy Wojska Polskiego.
Ślimak przydrożny jest jednym z żywicieli pośrednich motyliczki wątrobowej Dicrocelium dendriticum, która w wątrobotrzustce ślimaka przeobraża się z miracidium przez sporocystę w cerkrię. Cerkarie wędrują do jamy płaszczowej i ze śluzem wydostają się na zewnątrz, gdzie do dalszego rozwoju muszą być zjedzone przez mrówki z rodzaju Formica. Zarażona mrówka zmienia swoje zachowanie, niejako prowokując do bycia zjedzoną. Gdzieś przeczytałem, że taka mrówka czepia się szczękoczułkami traw i czeka, aż zje ją jakiś przeżuwacz, na noc wraca zaś do mrowiska. Ale czy tak jest, nie wiem, bo nie spotkałem się z tą informacją w poważniejszych źródłach. Ważne, że motyliczka wątrobowa bez ślimaka przydrożnego miałaby utrudnione i tak bardzo skomplikowane rozmnażanie.
Za oknami słoneczny, suchy i ciepły wrzesień. Ślimaki myślą już o szukaniu kryjówek na zimę, więc ostatnie okazje, żeby poprzyglądać się ciepłolubnym gatunkom w czasie ich aktywności. Polecam przypatrzeć się koloniom tego ślimaka na suchych zboczach, gdzie tworzą czasem prawdziwe hetmańskie buławy na baldachach krwawnika lub innych ziołorośli.



poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Posucha

Patrzę na mapę zeszłorocznych wypraw malakologicznych i z zażenowaniem przyglądam się temu, co zdziałałem w tym roku. Powiedzieć, że jest kiepsko, to nic nie powiedzieć. Z reguły o tej porze roku miałem jużza sobą pierwsze notowania jakiegoś gatunku, na który od dłuższego czasu polowałem. Miałem za sobą jakieś krótsze lub dłuższe wypady w dalszą lub bliższą okolicę. A w tym roku nic. Wstydliwe nic. Wróciłem z krótkich po Polsce wojaży z pustymi kieszeniami. Pustymi w sensie malakologicznym, o ekonomicznym  szkoda wspominać...
Pogodziłem się z tym, że w 2015 roku nie będę rozwijał kolekcji i nieco przeformułuję moją aktywność. No ale tego się nie spodziewałem! Gdzie się nie ruszyłem, wszędzie niemal susza. A jak długo sucho, to nie ma co się spodziewać sukcesów w stosowaniu metody "na upatrzonego". Wymyśliłem sobie w Grodzisku Dolnym na Podkarpaciu odnaleźć Ceapea vindobonensis. Nic trudnego, przecież to stepowy gatunek, przywykły do długotrwałej suszy... A gdzie tam! Raptem jedną znalazłem muszlę, znak tylko, że gatunek ten występuje w Grodzisku. I tyle. Na nic się zdało przegrzebywanie suchych traw i wyrywanie nawłoci. Nie znalazłem nic więcej. No poza Arion vulgaris, któremu poranne słońce nie przeszkadzało w spacerach po spopilonej lessowej ziemi... W pobliskich Laszczynach znalazłem nawet pustą muszlę C. nemoralis, ale żadnych wniosków z tego nie mogłem wyciągnąć. Przypuszczam tylko, że zawleczona z roślinami ogrodowymi.
Poziom wód bardzo niski, ale w Czystym nie wymacałem żadnej skójki, choć zapewniano mnie, że bardzo pospolite i liczne. A tu znów nic. Niski poziom wód powinien ułatwiać obserwacje i zbiory, ale zasada nie podziałała...
Ze wschodu przedostałem się na południe, a tam, choć lepiej, to nie tak, by się nasycić. Też posucha, ale mniejsza. W Chabówce znalazłem kilka Alinda biplicata, kilka Helix pomatia i  C. nemoralis. Jak nie wiadomo dokąd iść, to się idzie pod most. Właśnie pod mostem znalazłem te nieliczne ślimaki. Zwłaszcza świdrzyki mnie ucieszyły. W drodze powrotnej znalazłem je również na Wawelu. Już przed kilkoma laty je tam widywałem, tym razem chciałem tylko sprawdzić, czy jeszcze są przy wyjściu ze Smoczej Jamy. Są. A na Wawelu najliczniejsza wydaje się być Xerolentia obvia - jeden z obcych gatunków, który świetnie się czuje w naszych stronach. Postaram się kiedyś napisać o nim więcej...
Co roku o tej porze klepałem się po pełnym brzuchu mojego ślimaczego apetytu i z zachłanności tylko snułem dalsze plany malakologicznych podbojów. W tym roku nie odczuwam tego niedosytu. Odczuwam głód!
Mam nadzieję, że przyjdą wkrótce deszcze i sytuacja poprawi się. Mam też nadzieję, że do tego czasu uda mi się jeszcze wykorzystać niskie stany wód i pobrodzić za mięczakami, którym planowałem się przyjrzeć s tym roku. Czas pokaże, czy nadzieja wykarmi swoje dziecko...
Sucho. Niedobrze. Ale jeszcze nic straconego, przecież do końca roku tyle się jeszcze może wydarzyć... Niech no tylko wrócą deszcze!
Niby za sucho na C. vindobonensis...

...ale nie dla Arion vulgaris...

Alinda biplicata spod Smoczej Jamy na Wawelu

niedziela, 30 listopada 2014

Corbicula fluminea (O. F. Müller, 1774) w Polsce

Kiedy oddawałem się lekturze książki Inwazje biologiczne w środowiskach słodkowodnych, uświadomiłem sobie, że jakiś czas temu obiecałem kilka słów poświęcić jednemu z najnowszych składników krajowej malakofauny, małżowi Corbicula fluminea (O.F. Muller, 1774). Minęło już ponad dziesięć lat od czasu, gdy pierwszy raz został stwierdzony w naszych wodach, zadomowił się u nas i poszerza zasięg. Czas więc napisać kilka słów o nim, a może przyda się komuś, kto - tak jak ja - znalazł go przypadkiem podczas spaceru wzdłuż brzegu.
Corbicula fluminea jest słodkowodnym małżem z rodziny Corbiculidae, którego pierwotną ojczyzną jest dorzecze Ussuri, południowo-wschodnie Chiny oraz Korea. W latach dwudziestych XX wieku został zawleczony na kontynent północnoamerykański,  najprawdopodobniej przez chińskich emigrantów, którzy traktowali go jako część diety. Dość szybo zaczął kolonizować kolejne obszary Ameryki, również Południowej, gdzie stwierdzono go pierwszy raz w Wenezueli w połowie XX wieku. Obecnie jest notowany na wszystkich kontynentach, w tym w Australii, a w Europie jego pojawienie się jest datowane na początek lat osiemdziesiątych, kiedy stwierdzono go w rzece Tag w Portugalii i Dordogne we Francji. Jej zasięg rozszerza się bardzo szybko; dla Środkowego Renu podaje się prędkość ok 80-115 km rocznie.
Pierwsze notowanie w Polsce miało miejsce w październiku 2003 roku, kiedy został znaleziony przez Annę Łabęcką w Kanałach Dolnej Odry koło Nowego Czarnowa i Gryfina. Znaleziono wówczas również pokrewny gatunek Corbicula fluminalis. Kiedy w 2006 roku prowadzono badania wzdłuż Odry od źródeł w Czechach do ujścia w Zatoce Pomorskiej, stwierdzono żywe osobniki w Środkowej Odrze w licznych populacjach. W maju 2011 po raz pierwszy stwierdzony został w Wiśle w Krakowie, a w październiku owego roku znaleziono tam żywe osobniki.  
Posiadam ustne informacje o występowaniu Corbicula fluminea w Wiśle na wysokości Wilanowa oraz jeszcze niżej z Wyszogrodu. O ile z Wilanowa wiadomo mi, kto go tam znalazł, o tyle stanowisko z Wyszogrodu pozostaje dla mnie tajemne. Kiedy w lipcu 2014 roku zatrzymałem się nad Wisłą w Wyszogrodzie, nie udało mi się go wypatrzeć, przypuszczam jednak, że znalezienie go nawet niżej jest kwestią tylko i wyłącznie dobrego poszukania.
A czego szukać? Średniej wielkości małża o wyraźnie grubościennej muszli, wyraźnie żeberkowanej. trójkątnej w zarysie, jasnobrązowej lub oliwkowej barwy. Młodsze osobniki mogą być żółtawe. Wielkość muszli dochodzi do ok. 25 mm, rekordowe okazy przekraczały 60 mm, ale nie z obszaru Polski.
Małż ten może stosunkowo szybko rozszerzać swój zasięg min. dzięki wysokiej płodności (do 70 tys. larw uwalnianych przez samicę w ciągu sezonu), zdolności do rozmnażania obojnakiego, szerokiej tolerancji ekologicznej. Znosi niewielkie zasolenie, zamieszkuje różne typy wód, od kanałów po rzeki i jeziora, jest dość odporna na zanieczyszczenia. Populację może ograniczać reżim termiczny, prawdopodobnie w warunkach naturalnych w Polsce jesienią i zimą spora część ginie. Dzięki występowaniu larwy typu pediveliger możliwe jest bierne znoszenie tego małża na kolejne obszary z biegiem rzek. Wiosenne powodzie mogą zatem skutecznie rozszerzać zasięg tego obcego inwazyjnego gatunku.
Uważa się, że jego pojawienie się w wodach wpływa niekorzystnie na rodzimą malakofaunę, zwłaszcza małże skójkowate. Nie prowadzono w Polsce jeszcze szczegółowych badań na ten temat, wykluczyć jednak nie można, że dynamicznie rozwijające się populacje w sezonie wiosenno-letnim skutecznie konkurują o pokarm z rodzimymi Unionidae.
Jak małż ten znalazł się w Polsce? Tego jednoznacznie nie sposób stwierdzić. Prawdopodobne jest przeniknięcie ze środowisk zajmowanych w północnych Niemczech, nie można jednak wykluczyć zawleczenia przez człowieka - przyczynić się do tego mogli wędkarze (używające jej za przynętę) lub akwaryści, mogła trafić również z narybkiem.
W Polsce jej zasięg rozszerza się z zachodu na wschód. Występuje w Odrze, występuje w Wiśle, ale nie wiadomo, czy przeniknęła do rzek w ich zlewniach. Zobowiązany będę, jeśli ktoś podzieli się ze mną informacjami na ten temat. Może czas nie najlepszy na poszukiwania, ale przecież nie przeszkadza w znalezieniu na brzegu pustych muszli...
Kołodziejczyk A. Stańczykowska A. 2011. Corbicula fluminea w: Głowaciński Z (red.) Księga gatunków obcych. Kraków IOP PAN
Maćkiewicz J. 2013. The first record of the asian clam Corbicula fluminea (Bivalvia: Veneroida: Corbiculidae) in the upper Vistula (South Poland). Folia malacologica 21(2), pp. 87-90. 


Muszle C. fluminea znalezione w Wiśle w Krakowie w 2011 r.

czwartek, 18 września 2014

Słowo się rzekło

Omawiając niedawno zapowiedź siódmego kongresu europejskich towarzystw malakologicznych, obiecałem relację z wydarzenia, oczywiście na miarę uzyskanych informacji. Z Cambridge trafiły do mnie próbki ślimaków z tamtejszego ogrodu botanicznego (Trochulus striolatus, Candidula intersecta, Lauria cylindracea) oraz coś, co mnie ucieszyło zaskakując jednocześnie niepomiernie. Zakończyłem moją relację sugestią, aby kolejny kongres zorganizować we wschodniej części Europy... Nie wiem kiedy, ale wiem już, że następny kongres zorganizowany zostanie u nas, w Krakowie! Prawdopodobnie w 2017 roku, ale nic więcej nie wiem...

Pozostaje mi rozpocząć kibicowanie krakowskim malakologom, I żyć nadzieją, że może to planowane wydarzenie wprowadzi w polską malakologię świeżą krew. Może to będzie impulsem dla młodych biologów, aby w malakologii szukać inspiracji dla naukowych poszukiwań...
Się śni mi, się śni...

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Kraków z innej strony

Właśnie przez przypadek zauważyłem, że dokładnie rok temu byłem w Krakowie i o tej porze właśnie łaziłem wokół Wawelu poszukując ślimaków (przy wyjściu ze Smoczej Jamy można znaleźć Alinda biplicata - ma się całkiem dobrze). Oczywiście nie była to moja ostatnia wizyta w Grodzie Kraka, ale tak mnie jakoś naszło tęsknotą. Przy okazji przypomniałem sobie, że w moich zbiorach znajduje się mała książeczka, która idealnie wpisuje się moje wspomnienia.
Zasadniczo ślimaki nie mają szczęścia do dobrych odwzorowań w publikacjach nieprofesjonalnych (choć i w profesjonalnych zdarzają się karygodne wpadki z lustrzanym odbiciem). Książka, której chcę poświecić kilka słów, jest zaprzeczeniem tej tezy.
Wyprawa ślimaka do grodu Kraka to kilkunastostronicowa książeczka adresowana do dzieci. Wydaje mi się, że to bajka, w podręcznikowym znaczeniu tego słowa: krótki utwór wierszowany, z wyraźną puentą (kiedyś pisano: pointą). Fabuła nie jest nadmiernie rozbudowana, a jej osią jest wyprawa ślimaka ze spod miechowskiej wsi do Krakowa. Zwiedzanie, zakończone konkluzją: "nie ma jak rodzinne strony!" musiało zmęczyć nieco turystę, który nigdy nie wyszedł z własnego domu...
Tekst Barbary Sudoł znalazł dobrego ilustratora, który potrafił ślimakowi nadać wiele cech ludzkich (co charakterystyczne dla bajki), pozostając jednak wiernym zmysłowi obserwacji przyrody. Nie dość, że ślimak naprawdę przypomina ślimaka, to można nawet rozpoznać w nim winniczka Helix pomatia. Na dodatek prawoskrętnego (czyli takiego jakiego na ogół można znaleźć). Ilustratorowi - a był nim Andrzej Kłapyta - udało się oddać charakterystyczną strukturę muszli oraz budowę nogi ślimaka. Oczywiście nie to było celem ilustracji, ale to miłe, że ktoś potrafi oddać te szczegóły.
W książeczkach dla dzieci przyzwyczaiłem się już do upraszczania wizerunku ślimaka. Ta książeczka była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, jeśli więc komuś uda się ją znaleźć w księgarni, niech śmiało po nią sięga. Tekst rytmiczny, ośmiosylabowy, rymowany plus naprawdę dobre ilustracje to dobry materiał do zapoznania dziecka z Krakowem. Może z innej strony, ale przecież perspektywa ślimaka może być bliższa dziecku niż plany ciekawskiego rodzica...
Barbara Sudoł, Wyprawa ślimaka do grodu Kraka. Ilustrował Andrzej Kłapyta, Wydawnictwo Skrzat, 2008, ss. 16.