Przepraszam. Trudno byłoby mi nawet tłumaczyć się i myślę, że lepiej zrobię zaniechując tego. Pozostaje mi to poczucie wstydu, palące, cierpkie, gorzkie. Słowem: ohydne poczucie wstydu.
Pomimo półtoramiesięcznego milczenia działo się sporo. Może nie tak sporo, żeby zaspokoić moje żądze poznawcze, nie mniej było wiele okazji, żeby się podzielić. A tak, jeśli wrócę do tematu, to będzie wyglądało jakbym się chciał chwalić.
Więc zacznę z drugiej strony. Nie mogę się odnaleźć. Kolejny raz przebudowuję swoją karierę zawodową, kolejny raz od podstaw zaczynam nową pracę. Stąd ta zadyszka, a właściwiej: zapaść aktywności publicystycznej na blogu.
Od czasu ostatniego wpisu działo się sporo w świecie malakologii, na przykład miał miejsce Światowy Kongres Malakologiczny (World Congress of Malacology) w Ponta Delgada na Azorach. Wzięło w nim udział kilku przynajmniej Polaków, ale relacji jeszcze nie mam, może za kilka dni wysłucham paru słów na ten temat. Mniej więcej w tym samym czasie kiedy trwał kongres, ja próbowałem swoich sił na kajaku. Ponieważ był to mój debiut w roli kajakarza, to jestem szczęśliwy, że miejscem debiutu była rzeka Krutynia, właściwie odcinek od wsi Krutyń do Rosochy. Cudo. Jedno z tych magicznych miejsc, do których chciałoby się nieustannie wracać. Zresztą chyba nie tylko we mnie takie wrażenia się rodziły, skoro miejscami rzeka przypominała alejkę w wodnym hipermarkecie... Przejrzysta woda pozwoliła mi popatrzeć na dno i na to, co tam żyje. A obok gąbek i krasnorostów można znaleźć i inne atrakcje, z mięczakami włącznie. Przyznaję z zażenowaniem, że myślałem o dwóch gatunkach Pisidium, bardzo rzadkich, które można znaleźć w dolnym biegu Krutyni, ale było to niepoważne zamierzenie. Udało mi się wypatrzeć natomiast Anodonta complanata, której wcześniej z bliska nie oglądałem.
Na zamku w Reszlu z kolei wypatrzyłem świdrzyki i jeśli nie podaję nazw gatunkowych to dlatego, że moje klucze utknęły w pudłach i czekają na wydobycie. Wstyd byłoby mi podawać nazwy, które nie odpowiadają rzeczywistości. Ale zamek piękny, a i sam Reszel dla amatorów malakologii ciekawy, bo jest jednym z cittaslow w Polsce.
A na przeciwległej stronie mapy Polski oglądałem z bliska Wisłok. I tam też popatrzyłem na ciekawe okazy Unio crassus i U. pictorum o wybitnie wydłużonych muszlach. Na Podkarpaciu przyglądałem się też ślimakom żółtawym, choć akurat żadnego żywego nie wypatrzyłem (pewnie przez upały...). Wypatrzyłem natomiast masę śliników Arion vulgaris, które potrafią w ciągu kilkunastu minut wydostać się nie wiadomo skąd i przejść do nocnej wyżerki. Przy okazji upolowałem bardzo dorodnego Limax maximus, który tym się między innymi różni od Limax cinereoniger, że jest synantropem oraz tym, że ma jednolicie ubarwioną podeszwę nogi.
Obawiam się, że to koniec podbojów na ten rok. Jeśli gdzieś się pojawię, to niespodziewanie, poza planami. Cieszyłbym się na widok każdego nowego gatunku, którego dotąd nie udało mi się jeszcze wypatrzeć. Muszę się jednak bardziej skoncentrować na uporządkowaniu tych zbiorów, które przez ostatnie lata zgromadziłem. Oj, wiele pozostawia do życzenia, bardzo wiele. Aż wstyd.
Może więc czas na poprawę? Nie obiecuję. Ale chcę się poprawić. Naprawdę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz