czwartek, 9 kwietnia 2020

A myśmy się spodziewali...

Kiedy jakąś drogą idziesz po raz pierwszy, oczy szerzej otwierasz, nie z ciekawości, ale z ostrożności...
Wypatrujemy znaku i słabniemy w drodze. Coraz ciemniejsze myśli kołaczą się nam po głowach. Przyzwyczajeni do może niekoniecznie równych, ale przynajmniej wyznaczonych i przebytych gościńców, tym razem macamy stopą każdą piędź ziemi przed sobą. I chcielibyśmy nawet w pośpiechu przebyć to wszystko, ale nikt nie potrafi powiedzieć, jak długo to ma trwać, na ile szykować sił.
Tak, nasz świat teraz zacieśnił się do jednego słowa, którego przed kilkoma miesiącami znajomość zarezerwowana była dla wąskiej grupy biologów i lekarzy. Odmieniane przez wszystkie przypadki nie chce poddać się czarom i zaklęciom, odporne jest na dysertacje, kpi ze spekulacji, za to karmi się fejkiem i strachem.
W tym zacieśnionym świecie nie widzimy już nic więcej poza naszymi rozczarowaniami, naszym strachem klejącym się do nóg bardziej niż namiękła glina. Idziemy naszą drogą prawie stojąc, z szeroko otwartymi oczyma, które nie widzą już właściwie niczego. Poza strachem. Wszechobecnym, wszechmocnym, prawie wszechmogącym.
Prawie, bo nie mogącym pokonać nadziei. Nadziei, która potrafi wykrzesać z siebie rozgoryczony wyrzut: "A myśmy się spodziewali..." (Łk, 24, 21). Zagubieni i życiowo rozbici jak uczniowie w drodze do Emaus składamy nasze nadzieje zwątlone na barki Tego, który jako jedyny zdaje się nie wiedzieć i nie rozumieć, co się dzieje. Ale zanim do nas dojdzie, zanim zapyta, o czym tak rozmawiamy z drodze, pozostaje nam trwać przy opłakiwaniu świata, który musimy pogrzebać. Świata, którego podskórnie bardzo nienawidziliśmy, którego nie szanowaliśmy, który chcieliśmy za wszelką cenę zmienić, byleby nie zmieniać siebie. Pozostaje nam opłakiwać odeszły świat i płacząc nad nim szukać każdego słowa, które pozwoli wierzyć wbrew wszystkiemu, które nakarmi nadzieję wątłą, nadzieję zbolałą, nadzieję złamaną, ale żyjącą.
Rozpoczęły się właśnie Święta Paschalne, trwa najdziwniejsze Święte Triduum. Czas męki, śmierci i zmartwychwstania. Wszystkim Przyjaciołom, Czytelnikom i Ludziom Dobrej Woli życzę, aby w każdym, nawet najtrudniejszym doświadczeniu, nie zabrakło nigdy nadziei otwierającej na świat, którego dotąd nie oglądaliśmy. Niech nas ta nadzieja prowadzi przed siebie nawet po drogach,  którymi dotąd nie szliśmy i niech ta nadzieja sama stanie się motorem do odkrycia w sobie pałającego serca, zbudzonego rozjaśnionym wiarą umysłem. Surrexit Dominus vere!
Andrea Mantegni, Opłakiwanie Chrystusa, ok. 1480

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz