Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mierzwa-Szymkowiak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mierzwa-Szymkowiak. Pokaż wszystkie posty

środa, 31 października 2018

Ocalić od zapomnienia

Nagła zmiana pogody na słoneczną pewnie zachęci, żeby jutrzejszy dzień Wszystkich Świętych bardziej spędzić na cmentarzach niż w domach. Jeszcze niedawno straszono, że złota polska jesień to już przeszłość, a oto za oknem i ciepło, i słonecznie. Jakkolwiek nigdy nie potrafiłem zrozumieć polskiej tradycji przejeżdżania Polski wszerz i wzdłuż (ale zawsze w korkach) w celu tzw. grobingu, tak zachęcałbym w tym roku, aby naprawdę troszkę czasu na cmentarzach spędzić. Nic podobno tak nie przywraca apetytu na życie, jak powtarzanie memento mori...
Za sprawą warszawskiej malakolog Dominiki Mierzwy-Szymkowiak wpadł w moje ręce trzeci numer nowej serii Memorabilia Zoologica wydawanych przez Muzeum i Instytut Zoologii PAN w Warszawie. Tom poświęcony jest działalności Jana Sztolcmana, którego dziewięćdziesiąta rocznica śmierci minęła 28 kwietnia 2018 roku. Sztolcan, którego główna aktywność nakierowana była na faunę Ameryki Południowej, jest być może lepiej znany w Peru, niż w Polsce. Niewątpliwie, o czym świadczy również opracowana w Memorabiliach korespondencja, należał do czołowych zoologów ówczesnego świata. Dziś mało kto kojarzy to nazwisko z osiągnięciami dla nauki i dla Polski...
1 listopada to dzień, w którym można sobie uświadomić, że uczestniczymy w podwójnej sztafecie: ewolucji i wiedzy. Dziedziczymy geny po naszych przodkach, ale też dziedziczymy ich wytwory pracy. Czasem to drugie dziedzictwo ma nie mniejszy wpływ na nasze życie, co genetyczny bagaż. Chciałbym, aby w tym klimacie cmentarnych zadumań taka pojawiała się myśl, że my z nich wszyscy, nawet jeśli genetycznie odlegli, to w sensie dziedzictwa - nawet nieuświadomionego - jesteśmy kolejną zmianą tej sztafety rozpoczętej zejściem z drzewa...
Cieszy mnie, że są jeszcze ludzie, którzy nie rezygnują z wysiłków przybliżania potomnym pamięci o tych, którzy kiedyś budowali nasz świat. I towarzyszy mi poczucie wdzięczności za tę aktywność. Mam też nadzieję, że to poczucie wdzięczności będzie podstawową tonacją zapalonych świeczek...

czwartek, 19 stycznia 2017

Schronienie w klasztorze

Jest takie miasto w centralnej Polsce, bardzo dobrze mi znane, z którym połączyła mnie kiedyś biografia. Miasto, które lata swojej świetności zdaje się mieć za sobą, a jego mieszkańcy nie zawsze są świadomi historycznego bogactwa, które je otacza. Miasto, które całkiem dobrze mogłoby być miejscem akcji Monachomachii Krasickiego ze względu na bliskość kilku kościołów w obrębie Starego Miasta. Miasto, które występowało w wielu filmach, kręconych przez polskich i zagranicznych reżyserów. Miasto, które wydało wielu wielkich Polaków, kolebka polskiego parlamentaryzmu, miejsce koronacji królów Polski, moje Miasto, choć nie mieszkam w nim, na zawsze pozostanie częścią mojego życia.
Jest w Piotrkowie kilka rozpoznawalnych miejsc, które mają szczególne znaczenie dla mieszkańców, ale też dla historii Miasta. I nie tylko miasta. Spośród nich szczególną rolę odgrywa jeden z kościołów, o którym starsi mieszkańcy mówią, że się idzie "do bernadyn". W Piotrkowie też się mówi "cerkwia" zamiast "cerkiew", a cerkwia od kościoła bernadyn oddalona jest o jakieś czterysta metrów (po drodze mija się jeszcze Pałac Gubernatorski, obecny gmach Sądu Okręgowego). Kościół bernardynów w Piotrkowie, barokowy, położony przy ulicy Słowackiego, już poza historycznymi murami obronnymi, jest dla Piotrkowian szczególnym miejscem. Obok kościoła jezuitów (zlokalizowany ok. 300 m dalej, ale w murach Starego Miasta) i farnego kościoła św. Jakuba to najbardziej rozpoznawalny obiekt sakralny na terenie miasta. Wielokrotnie w dzieciństwie bywałem na mszach u bernardynów, które  ściągały prawdziwe tłumy (co chyba jest charakterystyczne dla kościołów zakonnych). Spacerując po krużgankach klasztornych zawsze przyglądałem się wmurowanym tablicom okolicznościowym, które stanowiły zapis jakichś ważnych zdarzeń, których znaczenia wówczas może nie do końca byłem świadom. Z wiekiem dowiadywałem się kolejnych szczegółów, które odkrywały wielką historię, jaka wiązała się z tym miejscem. Dziś na przykład mijają dokładnie 72 lat od momentu, kiedy pierwszy raz po upadku Powstania Warszawskiego spotkało się kierownictwo Armii Krajowej. Gdzie się spotkało? Otóż właśnie w klasztorze oo. bernardynów w Piotrkowie Trybunalskim. Nie wiem, czy uczestnicy tego spotkania mieli świadomość, że wychodząc z klasztoru patrzyli prosto w okna mieszkania, w którym w 1895 roku przyszedł na świat jeden z ich największych poprzedników, generał Stefan Rowecki-Grot. Pewnie nawet nie mieli siły patrzeć po oknach, bo przecież owocem tego spotkania była decyzja o rozwiązaniu Armii Krajowej... Wychodząc z klasztoru nie mieli pewnie świadomości, jak wiele tym murom zawdzięcza również polska nauka, a ściślej rzecz biorąc polska zoologia. To właśnie w tym klasztorze, w piotrkowskim klasztorze ojców bernardynów znalazło schronienie około 20 ton(!) zbiorów Muzeum Zoologicznego w Warszawie, między innymi cała kolekcja malakologiczna (ok. 50.000 okazów) Ottona von Retowskiego. Uniknęły losu np. zbiorów entomologicznych, które zostały całkowicie zniszczone w październiku 1944 roku przez planowe palenie budynków Warszawy po upadku Powstania.
Prace ewakuacyjne nadzorowane przez dra Stanisława Feliksiaka doprowadziły do uratowania znacznej części zbiorów Muzeum. Poza tym, co udało się zdeponować i zabezpieczyć w podziemiach klasztoru bernardynów, nie zniszczone w i po Powstaniu zbiory umieszczono w kilku dołach wykopanych na dziedzińcu Muzeum (kopano na głębokość kilku metrów, w zamarzniętej ziemi, w tajemnicy, w kilka osób, bez sprzętu, wokół zgliszczy i ruin). 
Tego samego dnia, kiedy w piotrkowskim klasztorze bernardynów kierownictwo Armii Krajowej podejmowało decyzję o jej rozwiązaniu, w Warszawie podjęto decyzję o wznowieniu działalności Muzeum Zoologicznego w Warszawie. Kierownictwo Muzeum powierzono Stanisławowi Feliksiakowi, który stał się jego dyrektorem, a po odbudowaniu gmachu Muzeum doprowadził do bezpiecznego powrotu muzealnych zbiorów z klasztornego schronienia.
Tak mnie naszło dzisiaj, 19 stycznia, połączyć te różne wydarzenia zogniskowane na jednym miejscu. A o losach kolekcji Retowskiego dowiedziałem się z pierwszego numeru Memorabilia zoologica, przesłanego mi przez Dominikę Mierzwę-Szymkowiak, której ogromnie dziękuję za trud wkładany w popularyzowanie historii zoologii.
***
Kiedy następnym razem stanę w krużgankach piotrkowskiego klasztoru bernardynów, rozglądał się będę za miejscem, w którym schronienie znalazły zbiory Muzeum Zoologicznego w Warszawie. Może uda mi się przekonać odpowiednie osoby, aby i ten fragmencik historii znany był szerzej odwiedzającym klasztor...

Widok na wieżę klasztoru, źródło: wikipedia