Pokazywanie postów oznaczonych etykietą atlas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą atlas. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 września 2017

Francisco Welter-Schultes: European non-marine molluscs, a guide for species identification

Zapewne niewielu zwróciło uwagę na taki maleńki napis, umieszczony na drugiej z ponad siedmiuset stron, jednego z największych opracowań europejskiej malakofauny, którą przygotował niemiecki malakolog Francisco W. Welter-Schultes. Na dole strony umieszczono informację o prawach autorskich, warunkach kopiowania oraz momencie przeniesienia dzieła do domeny publicznej. A nieco poniżej znajduje się informacja o nakładzie (2000 egz.) oraz data wydania: 28 Sept. 2012. Czyli, jakby nie patrzeć, mija dziś właśnie pięć lat o ukazania się książki, którą należy szczególnie polecać każdemu europejskiemu malakologowi, bez względu na obszar zainteresowań, którymi się zajmuje.  A dlaczego, to o tym poniżej.
Przyznać się muszę, że dotąd nie udało mi się jeszcze tej publikacji nabyć. Czekam na lepszą koniunkturę;) Ale miałem okazję przez kilkanaście dni się z nią zaznajamiać i na tej podstawie, doświadczeniem kierowany, polecać ją będę każdemu. Co więcej, robię to kolejny raz, bo już recenzowałem i polecałem ją przed kilkoma laty we wpisie Ordnung. Jestem przekonany, że po pięciu latach od wydania książka zachowuje nadal świeżość, choć zamieszanie w malakologii obecnie jest strasznie i każdego dnia można by toczyć boje o wprowadzenie jakichś zmian. Nikomu dotąd nie udało się stworzyć dzieła podobnego: przedstawienie przeszło dwóch tysięcy gatunków europejskich mięczaków wymaga nakładu pracy nieporównywalnego z czymkolwiek. Nie tylko chodzi przecież o skatalogowanie i usystematyzowanie podstawowej wiedzy o ogromnej liczbie gatunków, ale przecież trzeba ogarnąć również ogromny spis literatury, wydanej w różnym czasie (przynajmniej 200 lat), w różnych miejscach i w różnych językach. Dalej: trzeba tę literaturę przejrzeć pionowo w odniesieniu do poszczególnych gatunków, aby podając informację opierać się na w miarę możliwości najświeższych ustaleniach. To dla poszczególnych rodzin czy rodzajów, ba - nawet gatunków - bywa całkiem trudne (vide problem z nazwą dla Arion vulgaris). Praca Schultesa jest pod tym względem wyjątkowa, bo przypomina coś na kształt atlasu samochodowego Europy: może nie zaznaczono każdej wioski, ale wiadomo, że dojedzie się do celu. A przynajmniej w większości obszarów ma to zastosowanie. Piałem już z zachwytu nad tą książką i nie przeszło mi nic z tej fascynacji. To naprawdę rewelacyjna praca. Proszę tylko nie myśleć, że jest to całość wiedzy o europejskich mięczakach. Bo nie jest. I nigdy nie będzie. Ale jest to najlepsza i najobszerniejsza synteza, jaką obecnie w Europie można spotkać.
Wspominałem, że w tym roku byłem przez chwilkę na Bałkanach. Znalezienie opracowań malakofauny Bałkanów nie jest wcale proste, można - owszem - odszukać prace J. A. Wagnera, ale przecież liczą sobie już ponad sto lat, a przez ten czas coś poszło do przodu. Sięgając po omawianą książkę można przynajmniej zorientować się, z czym ma się do czynienia. I znaleźć podstawowe dane bibliograficzne pomocne przy dalszych poszukiwaniach. Kilka gatunków przywiezionych z Hercegowiny udało mi się odnaleźć w tej pracy w ciągu kilku minut. Bardzo bym tę książkę chciał mieć u siebie na stałe...
Po pięciu latach od wydania widać też pewne braki, które właściwie koncentrują się w jednym obszarze. Chodzi o ślimaki, które kiedyś były umieszczane w podgromadzie Prosobranchia, która to właściwie obecnie jest rozsypana na szereg przeróżnych kladów, z którymi nie bardzo wiadomo co robić. Zauważyłem, że ta "podgromada" jest naprawdę słabo reprezentowana w tym opracowaniu i nie bardzo wiem, co jest przyczyną tego stanu rzeczy. Nie chodzi bynajmniej o kilkadziesiąt gatunków, które w ostatnich latach opisał był  Peter Gloer ze współpracownikami. Trudno znaleźć informację o Bithynella, Falniowskia czy innych gatunkach - owszem: rzadkich, ale przecież reprezentowanych w literaturze anglojęzycznej. Być może jest to związane z jakimś metodologicznym spojrzeniem na to zagadnienie - ponieważ ogromna liczba tych ślimaków jest do siebie potwornie podobna, a identyfikacja możliwa albo na podstawie badań molekularnych, albo wątpliwej wagi cechach anatomicznych, stąd niewykluczone, że zostały pominięte, aby nie wprowadzać dodatkowego chaosu w taksonomii europejskich mięczaków słodkowodnych i lądowych.
Gdyby przyszło mi zasiadać do pracy nad takim dziełem, najpierw długo płakałbym, że to niemożliwe. Schultesowi udało się jednak rzeczy niemożliwej dokonać: rozrysował plan Europy z żyjącymi w niej mięczakami. Można teraz w tym planie uzupełniać braki, nadpisywać niedopowiedzenia, zadbać o szczegóły, ale prawda jest taka, że wiadomo, jak ta Europa wygląda. Nikomu wcześniej takie dzieło się nie udało!
Wydaje mi się, że po pięciu latach od pierwszego wydania nakład powinien być już dawno wyczerpany. Nie wyobrażam sobie, aby książka ta nie trafiła do wszystkich bibliotek wydziałów przyrodniczych wyższych uczelni w Europie. Nie wyobrażam też sobie, że nie znajduje się w podręcznej bibliotece europejskich malakologów.  To coś więcej, niż klucz Urbańskiego z 1957 dla polskich malakologów, dlatego po pięciu latach warto spojrzeć, czy nie zaniedbano tego tematu i najwyższy czas na poprawę, jeśli dotąd z tą książką się nie zapoznało...

przykładowy opis gatunku z mapką i literaturą

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Lektura na wakacyjny wyjazd

Zgodnie z wydawniczymi zapowiedziami jest już na rynku księgarskim nowy atlas muszli, któremu warto kilka słów poświęcić z racji choćby zbliżających się wakacji. Zażartowałbym sobie nawet, że książka, którą trzymam w ręku mogłaby stanowić świetną nagrodę za wyniki w nauce dla któregoś z uczniów późnej podstawówki lub likwidowanego gimnazjum. Mogłaby, ale niekoniecznie świetną. Może dobrą, ale na pewno nie świetną...
Wielokrotnie na tych łamach powtarzałem, że zawyżam ocenę polskim książkom poświęconym mięczakom. Ponieważ jest tego typu publikacji u nas zdecydowanie za mało, rzadko zdarza mi się kąśliwość przy recenzowaniu podobnych wydawnictw. No chyba, że chodzi o książki popularnonaukowe dla dzieci, wtedy potrafię być złośliwy. Teraz jednak wyzbędę jakiejkolwiek złośliwości, ale wystawiana ocena nie będzie najwyższych lotów. A szkoda, bo zapowiadając przed kilkoma tygodniami nowy tytuł, bardzo się napaliłem i miałem nadzieję, że mnie coś mile zaskoczy.
Na początku czerwca 2017 roku warszawskie wydawnictwo SBM wypuściło na rynek księgarski książkę dr Mai Prusińskiej Atlas muszli. Opisy 180 gatunków. Nie jest łatwo wydać jednoznaczną ocenę na jej temat. Mam z tym sporą trudność i postaram się te trudności nazwać.
Najpierw sprawa autorstwa, wcale nieoczywista. Książkę przygotowała związana z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim absolwentka biologii na UMK, dr Maja Prusińska, znana przede wszystkim ze swojej aktywności na gruncie akwarystyki. Powiedzmy to sobie od razu: autorka nie jest malakologiem (co nie jest bez znaczenia dla książki), ale ma dobre przygotowanie biologiczne, i w książce jest to uwzględniane. Ktoś, kto interesuje się muszlami, nie musi być biologiem, ale wchodząc w dość wąską specjalizację trzeba się liczyć z tym, że naraża się na uważniejszą krytykę ze strony środowiska, dla którego ta specjalizacja jest chlebem powszednim. Konsultacje z malakologami może pozwoliłyby nadać książce nieco inny kształt... Nie jest to tak, że jakieś rażące uchybienia znajdują się w tekście, ale coś na wątrobie leży. Na stronie 22 podano informację, że z jaj Vittina semiconica (Lamarc, 1822) wykluwają się larwy. Nie spotkałem się wcześniej z informacją, że ślimaki z rodziny Neritidae mają w rozwoju osobniczym etap larwalny. Nie wykluczam, że tak nie jest, ale coś mi tu zgrzytnęło. Podobnie informacja o samozapłodnieniu u Cepaea hortensis - owszem, możliwe, ale to ostateczność, normalnie obserwuje się zapłodnienie krzyżowe, jak u większości form obojnaczych. To jest jednak czepialstwo, natomiast wspomniałem o nieoczywistości autorstwa. Nie odnosi się do tekstu: ten jest bardzo widocznie pisany według ścisłego schematu, przez co opisy są przejrzyste, ale dość... nudnawe. Mnie chodzi o problem ilustracji. Jeśli coś jest atlasem, warstwa graficzna musi stanowić jakąś wartość publikacji. A z czym mamy tu do czynienia? Ze stokowymi fotkami na bezpłatnych licencjach i stylizowanych ilustracjach tworzonych w programie graficznym na bazie fotografii, czasem tych samych, co zamieszczonych przy opisie gatunku. Po co? Po co było uciekać się do takiego posunięcia, na którym atlas tylko traci? Ilustracje nie spełniają swojej podstawowej funkcji - nie pomagają w identyfikowaniu gatunków (vide ilustracje do krajowych Unionidae, Corbicula fluminea lub  do porcelanek). Albo powinna pozostać fotografia, albo rysunek, w którym uchwycono najistotniejsze cechy pozwalające na rozróżnienie, z czym ma się do czynienia. Tutaj zastosowano jakiś skrót, który obniża jakość pracy. Moim zdaniem - znacząco.
Dwie rzeczy jeszcze mnie odpychają od tej nowej książki: przyjęte nazewnictwo oraz źródła. Nie wiem, czy to jakiś genius loci, ale w pułapkę tę wpadli już wcześniej Penkowski i Wąsowski (również związani z UWM) w atlasie Muszle (Warszawa, Multico 2000 i 2016): forsowanie na siłę polskich nazw gatunkowych, sztucznych, kalkowanych z języka angielskiego lub z jakichś żargonowych akwarystycznych lub kolekcjonerskich (?) światków. Nie ma potrzeby silić się na polskie nazwy gatunkowe zwierząt, które nie funkcjonują w języku potocznym. Po co wprowadzać takie nazwy jak grzebiolinka europejska słodkogorzka Glycimeris glycimeris (nawiasem mówiąc: poprawniej byłoby słodko-gorzka, bo tak w języku polskim zapisuje się połączenia kontrastowe), busykon lewoskrętny Busycon perversum (pewnie nie zwróciłbym uwagi, gdyby na ilustracji muszla nie była... prawoskrętna), zagłębka namiocikowa Oliva porphyria - to tylko  drobne przykłady. Zupełnie poza kategorią pozostaje "ślimak Military Helmet Neritina pulligera (Linnaeus, 1758): naprawdę nie wiem, do czego to przypasować.
Czepiłem się również wykazu polecanej literatury. Część z prezentowanych w wykazie tytułów to bardzo dobre opracowania, zwłaszcza dla kolekcjonerów muszli. Ale nastąpiło tu pewne pomieszanie celów: nie bardzo z zestawienia bibliograficznego można wywnioskować, czy książka ma być dla hobbystów-konchologów, czy dla biologów (może nawet malakologów). Obok popularnych przewodników Autorka poleca bardzo specjalistyczne artykuły, na dodatek trudno dostępne, bo opublikowane np. przez Zeszyty Naukowe Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie, na dodatek w 1968 roku... Coś tu zawiodło, i Autorka powinna o tym wiedzieć pracując naukowo, że nie każda literatura jest właściwa do cytowania. Zwłaszcza, co jest moim zdaniem karygodnym zaniedbaniem, w wykazie nie znalazły się takie opracowania, jak klucze Piechockiego do mięczaków wodnych, Wiktora do ślimaków lądowych czy fundamentalna praca z punktu widzenia konchistyki - Atlas muszli ślimaków morskich Andrzeja Samka. To już zakrawa na nieodrobienie pracy domowej... Trudno nawet domyślać się, czemu tak ważne opracowanie nie znalazło się zalecanej literaturze.
Zabrakło mi czasu, aby książkę przejrzeć uważniej. Nie sprawdzałem, czy poprawne są zapisy nazw gatunkowych (z pewnością Anentome Helena (Philippi, 1847) nazwana w książce "Krwawą Heleną" powinno się zapisać jako Clea helena), tu zresztą w nazewnictwie mięczaków jeszcze długo będzie bałagan, więc nie ma co się roztrząsać. Zauważyłem, że w atlasie znalazły się zarówno ślimaki (w tym również słodkowodne i lądowe), jak i małże oraz bardzo skąpa reprezentacja chitonów, walconogów i głowonogów. W ślimakach ponad wszelką wątpliwość błędnie zamieszczono fotografię przy opisie ślimaka przydrożnego Helicella obvia  (Menke, 1828), na któej znajduje się jakiś młodociany przedstawiciel Helicidae (stawiam na Cepaea). Listę zastrzeżeń mógłbym jeszcze rozciągnąć na słowniczek i niektóre terminy, ale naprawdę potrzebowałbym dużo więcej czasu na składanie wszystkich elementów do opisu prezentowanej publikacji.
Blisko już koniec roku szkolnego i trzeba w końcu wystawić ocenę. Wygląda na coś między trzy a cztery. Wyżej nie mogę, choć chciałbym, i to bardzo, aby więcej było u nas publikacji o mięczakach. I choć pracę tę oceniłem bez górnolotnych wzdychań, i tak będę zachęcał, aby się z nią zapoznać, a może nawet nabyć. Bo dopóki liczba tego typu prac nie przekracza jednej na kilka lat, to warto to mieć.

Maja Prusińska. 2017. Atlas muszli. Opisy 180 gatunków. Warszawa, Wydawnictwo SBM, 190pp.

środa, 26 kwietnia 2017

Ciekawe, co wyjdzie

Jak na miłośnika mięczaków - z reguły powolnych i dość ślamazarnych (z wyjątkiem, oczywiście, głowonogów, których poza skamieniałościami próżno w Polsce szukać) w jednej kwestii jestem niespójny z moją pasją. Bardzo niecierpliwy jestem w sprawie lektur ślimaczych, które często pochłaniam zbyt szybko i bardzo niecierpliwy jestem w oczekiwaniach na nowe książki. Bardzo niecierpliwy. Rzekłbym: cholernie niecierpliwy, ale to wulgarne określenie nie oddaje nawet minimalnej dawki tej niecierpliwości. Skoro więc pojawiła się zapowiedź nowej książki, nie mogę siedzieć i sobie czekać, ale muszę rzeczywistość zaklinać i ponaglać, ponaglać, ponaglać!
Wypatrzyłem taką oto zapowiedź:
Maja Prusińska, Atlas muszli. Opis 180 gatunków. Wydawnictwo SBM, Warszawa 2017, 190pp. Książka zapowiedziana jest na 5 czerwca 2017 roku i oczywiście już drepcę w miejscu nie mogąc się jej doczekać.
Ciekawi mnie, co to będzie za publikacja. Maja Prusińska jest doktorem, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Doktorat robiła z nauk rolniczych (rybactwo), specjalizuje się w akwarystyce i szerzej może być znana właśnie akwarystom. Jak pójdzie jej przygotowanie atlasu muszli - nie wiem, ale bardzo w tym kibicuję. Na rynku mamy tego bardzo niewiele, właściwie tylko to, co przygotował prof. Samek (trzy tytuły na przestrzeni ponad czterdziestu lat), Krzysztof i Wojciech Dworczykowie (dwa tytuły), Aleksander Penkowski i Rafał Wąsowski (dwa i pół tytułu, bo podwójne wydanie atlasu Muszle w 2000 i 2016 roku mogło dawać wrażenie, że to dwie różne książki, a różne okazały się tylko okładki...)
Zacieram więc ręce. Czekam. Napalam się i mam nadzieję doczekać. Półtora miesiąca... Może dam radę. Bardzo jestem ciekaw, co wyjdzie. Okładka zapowiada się ciekawie. Czy zamysł autorki spełni moje oczekiwania - nie wiem, czekam. I cholernie nie mogę się doczekać!