czwartek, 23 września 2010

Na grzyby po euconulus

Późne lato, wczesna jesień, nasycenie niskiego światła, ciepło słonecznych promieni i przejmujący chłód cienia, to wszystko, co nosić będę dopóki mi tego demencja nie zabierze. Bardzo lubię tę porę roku i choć przypomina o przemijaniu, pełna jest owoców płodności roku. Jesień to czas tańca Eros i Tanathos: z jednej strony świadomość, że wszystko umiera, z drugiej bogactwo form życia.
O tej porze warto znaleźć chwilkę, żeby uciec do lasu. Na przykład na grzyby. Jest z czego wybierać, zwłaszcza, jeśli w dzieciństwie do lasu chodziło się z atlasem grzybów...
W niedzielę 19 września zagnało mnie w okolice Zielencic koło Łasku. To miejscowość położona nad Grabią, wśród sosnowych lasów. Są chwile w życiu, kiedy trzeba wybierać pomiędzy pasjami. Malakologia nad mykologią chyba przeważyła, bo po niedługim grzybobraniu wylądowałem po kolana w torfowisku na którymś ze starorzeczy Grabi. Zebrałem niewiele, ale to z tego głównie powodu, że grząsko było, a byty na grzyby były przygotowane, nie na nurkowanie. Wyciągnąłem z wody Viviarus contectus, Physa fontinalis, Stagnicola corvus, Planorbis carinatus, Planorbarius corneus, Anisus contortus i Anisus vortex. Głównie pojedyncze osobniki, ale uwagi metodologiczne chyba wyjaśniły problem.
A kilkaset metrów dalej, bliżej Okupu, znalazłem pojedynczy okaz Euconulus fulvus. I jak tu takiego puścić na grzyby...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz