piątek, 22 października 2010

Biblioteka Zakręconego Człowieka

Ponieważ idzie ta pora roku, którą co najwyżej Vitrea może lubi, albo Semilimax kotulai, ale na pewno nie ja. Jesień wyraźnie ustępuje pola zimie i pewnie w ciągu najbliższych paru tygodni zima przypuści frontalny atak. Trzeba się na to przygotować i układać strategię przetrwania. Ja stawiam na dwa skrzydła strategii: porządkowanie zbiorów z ostatniego roku i lektury. Różne lektury, ale te zakręcone w szczególności.
Od kilku tygodni jestem posiadaczem książki niezwykłej: Jarosława Urbańskiego Mięczaki Pienin. To przedruk pierwszego wydania z 1939 r., książka niezwykła, wciągająca, urzekająca, zachwycająca: stylem, treścią, erudycją, metodologią, ale też prostotą, pasją, świeżością. Napisana przed siedemdziesięciu laty straciła na aktualności tylko w kwestiach nomenklaturalnych - pozmieniało się nazewnictwo łacińskie, poprzesuwano systematykę, uzupełniono o nowe badania, ale pomimo tego wszystkiego nie czuć, aby praca Urbańskiego była przestarzała. A nawet pokuszę się o dość śmiałą tezę: na tle dzisiejszych publikacji jest ona w swym spojrzeniu o wiele świeższa niż wiele nowych prac powtarzanych według tego samego kanonu, w tym samym układzie, z różnymi graficznymi pomysłami na prezentację wniosków. Nie znaczy to, że współczesne prace nie są ważne - owszem, są i to bardzo, ale brak im tego czegoś, co nazwać by można fantazją. Brak im rozmachu i nie chodzi wcale o monumentalizm, a raczej o odwagę patrzenia szerzej, o pragnienie zaznaczenia czegoś nowego, co nie będzie tylko kompilacją i weryfikacją tego, co powiedzieli inni.
Warto zainwestować, warto nabyć tę pracę Urbańskiego, bo to coś więcej niż obligacje - nie tylko zysk pewny, ale i dynamika godna akcji.
W Polsce wydaje się obecnie mało malakologii. Są tego bardzo poważne przyczyny, nie mamy przecież "porywającej" malakofauny, ale przecież mamy dobrych malakologów. Szkoda, że muszą zabiegać o punktacje, o publikacje w periodykach z listy filadelfijskiej - może mieliby więcej możliwości dzielenia się swoimi pasjami, może pisaliby bardziej dla takich jak ja - malakologicznych pół-analfabetów, którym trzeba wszystko łopatologicznie wkładać do głowy. Marzy mi się, aby malakolodzy porywali się na takie zamiary, jak swego czasu profesor Urbański - autor jedynego w języku polskim kompletnego klucza do oznaczania malakofauny Polski. Czekam, czy kto przejmie pałeczkę w tej sztafecie i - zarazi przez to bakcylem kolejnych amatorów.
To nie sztuka być malakologiem w strefach tropikalnych,
sztuką jest zakochać się w ubiquistycznych ślimakach strefy umiarkowanej...
Piękne słowo "ubiquistyczne" - później profesor używał już raczej "wszędobylskie" - jeszcze piękniejsze...
Malakolodzy, piszcie. Do serca piszcie, bo język i serce najbardziej twardością przypominają mięczaki...


A następnym razem będzie o innych książkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz