czwartek, 23 grudnia 2010

Pax hominibus bonae voluntatis!

Boże Narodzenie... Przygotowania jeszcze w dalekim polu. Zwłaszcza te duchowe.
To trudny czas, pełen wewnętrznego napięcia i tarcia, skutecznie przyprószony tandetą, świecidełkami i mdłą muzyką w centrach handlowych.
W bezdusznym, zabieganym świecie, pełnym krzykliwego i wylansowanego chamstwa pojawia się nagle Dziecko, które - zależne całkowicie od swojej matki - ten świat zmienia na lepszy. Nie PR-owskimi metodami, z pogwałceniem zasad socjotechniki. Przychodzi jako bezbronna istota, ale Jego przyjście jest przecież największą w dziejach humanizacją ludzkich relacji.
Tego mnie uczy Boże Narodzenie: warto być, warto stawać się człowiekiem, czasem pod prąd, na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Wierząc, że dobro raz zasiane, nigdy nie umiera...
Drażnią mnie choinki, kolędy i piosenki bożonarodzeniowe, te wszystkie christmans-hity katowane w radiach i sklepach od połowy listopada. Drażni mnie to, że w poniedziałek po Świętach zniknie część świątecznych dekoracji, bo będą przestarzałe. I dobrze, że mnie drażni. Może to znaczy, że Boże Narodzenie wciąż pozostaje dla mnie Tajemnicą, że wciąż jest dla mnie świeżym wyzwaniem, któremu wciąż nie umiem sprostać.
Wciąż wierzę, że pod tą ckliwą namiastką kryje się wola odnalezienia rzeczywistości innej, za którą ludzkość tęskni nie potrafiąc jej czasem nawet nazwać. Wciąż wierzę, że Bóg się rodzi, moc truchleje...

Bóg staje się człowiekiem, żeby człowiek stawał się Bogiem

Niech pokój zagości w sercach wszystkich, którzy pokoju szukają

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz