wtorek, 4 marca 2014

Smutno na Księżym Młynie

Gdybym był powiedział, że poszedłem już w teren, to bardzo bym się z prawdą rozminął. Po prostu zatrzymałem się, a postój trwał nie dłużej niż kwadrans. Goniony obowiązkami ledwo co rzuciłem okiem zaledwie i teraz porusza to trybiki w mojej głowie.
Przejeżdżając przez Łódź tranzytem z południa na północ, jadąc do Warszawy lub Łowicza, po lewej stronie alei Rydza-Śmigłego, za skrzyżowaniem z ul. Milionową, znajduje się Księży Młyn. Będzie już z dwieście lat, jak żadnego młyna tam nie uświadczysz, ale ten skrawek Łodzi taką właśnie nazwę nosi. A jest ona dobrze kojarzona głównie z powodu imperium Scheilblera, który na Księżym Młynie lokował swoje posiadłości.
Przepływa tamtędy rzeczka, ciek, struga nawet, na sporej długości skanalizowana i pod ziemią ukryta, zwana Jasieniem. Rzeka, która swego czasu przyczyniła się do ekonomicznej ekspansji przemysłowej Łodzi. Przejeżdżając widzi się spory staw, nad brzegami którego rysuje się jeden z najpiękniejszych zakątków Łodzi. Z pewnością jest to jedno z tych miejsc, które godne są zatrzymania i kontemplowania w czasie krótszych lub dłuższych spacerów. To dla tych, którzy w Łodzi nie byli, lub bywają tylko przejazdem: warto na Księżym Młynie spędzić troszkę czasu. A już na pewno więcej, niż spędziłem tam wczoraj ja ze swoim planem sprawdzenia, co się nad Jasieniem dzieje.
A dzieje się dużo i to już od pewnego czasu, co niestety skutecznie przegapiłem.
W zeszłym roku, 6 lipca, przechadzałem się tamtędy przyglądając się temu, co w wodzie wypatrzę. Wówczas nie upolowałem za dużo, ale zanotowałem obserwację Anodonta sp. Kiedyś, dawno temu, około 1999 roku zbierałem tam okazałe zatoczki rogowe, błotniarki stawowe (czyli standard) oraz - na brzegach - wstężyki gajowe i szklarki Draparnauda. Miałem plan taki, aby kiedyś poważniej poszukać mięczaków w tym miejscu. Plan, który chyba zaprzepaściłem.
Niedługo po tamtej, lipcowej, wizycie ze stawu spuszczono wodę i podjęto pracę nad czyszczeniem zbiornika. A ja o tym nie wiedziałem, auć! Kiedy zauważyłem, że coś się tam dzieje, było po wszystkim. Ciężki sprzęt zjechał teren, muł zebrał, śmieci - a było ich, oj było - wywiózł, i wodę po woli napuszczają z powrotem. Wyczytałem, że poprzednie oczyszczanie  zbiornika miało miejsce w 1980 roku, więc sporo, zwłaszcza jak na rekreacyjny charakter stawu. W doniesieniach prasowych pojawiają się relacje o różnorodności artefaktów, które wyłoniły się po spuszczeniu wody: od butelek, przez pachołki drogowców, kosze na śmieci, na wózkach hipermarketowych kończąc. Mnie aktywność ludzka (haniebna w tym przypadku) nie tak interesowała, jak działalność sił przyrody.
Szkoda, że nie zdążyłem wcześniej z obserwacjami w terenie. To, co zobaczyłem wczoraj, zasmuciło mnie. Pod pomostem, który wcina się w staw, teraz sucho i dno nieruszone przez koparki. I właśnie dlatego, że sprzęt tam nie dotarł, możliwe jest ujrzeć spustoszenie, jakie oczyszczanie stawu spowodowało w makrobentosie. Szczeżuje, w tym Anodonta cygnaea i skójki pobielają błotniste skrawki dna zaświadczając, że tutaj żyły i tutaj poniosły śmierć nie mogąc przesunąć się w miejsce, gdzie pozostało dość wody do przeżycia. Nie widać, aby ktoś podjął próbę przenoszenia małży. Miejscami widać wystające znad mułu wierzchołki muszli, świadectwo, że żyły zanim przyszedł koniec ich dotychczasowego świata.
Smutny to widok. Szkoda, że nie wpadł nikt na pomysł, aby małże pozbierać, przenieść, spróbować ocalić je. To nie jest wcale trudne: w odróżnieniu od płazów czy ptaków, małże nie uciekają w popłochu na widok człowieka. Idę w zakład, że zalazłyby się setki wolontariuszy z łódzkich szkół, które zadanie by wykonały z nawiązką. Prawdopodobnie zabrakło jednak wyobraźni, a może i dobrej woli po prostu, bo inne interesy w grę wchodziły.
Dla miasta to z pewnością spora korzyść: oczyszczony zbiornik może nie będzie odstraszał, a przyciągał. Zakaz kąpieli nadal będzie obowiązywał, bo i warunki chemiczne wody nie takie, a i charakter stawu inny niż kąpielowy. Interes miasta to jednak nie interes małży, które na oczyszczaniu dna nie zarobiły...
Żal mi tej zniszczonej populacji. Pewnie stopniowo będzie się dotwarzać, bo przecież staw jest na rzece, a wyżej Jasienia przynajmniej dwa stawy jeszcze, więc jakieś Unionidae z pewnością się ostały. Można jednak było przy okazji tych prac porobić badania, zweryfikować różne metody przenoszenia populacji, ich skuteczność itd. O to mam żal.
Miejskie cieki należą do najbardziej skażonych elementów hydrosfery. Spływają nimi odprowadzenia wód burzowych, które z ulic spłukują wszelką sól, oleje, smary i gumy. Życie biologiczne tych cieków rządzi się swoimi prawami, tu przeżywają najodporniejsi. Te setki małży, które widziałem, przeżyły w niesprzyjających warunkach okropnych wód Jasienia. Nie przeżyły jednak przysługi, którą im wyrządzono.
Może po oczyszczeniu zbiornika byłoby im żyć łatwiej. Szkoda, że nie sprawdzono tego wcześniej. Szkoda mi tych małży, tak bezsensownie pozbawionych życia...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz