środa, 30 grudnia 2015

Na koniec, na początek

Czas przypomina mi starą Kasztankę, klacz, którą moi rodzice mieli w czasach, kiedy byłem dzieckiem. Kasztanka była typowym koniem do prac polowych, niechętnie wożącym jeźdźców na swoim grzbiecie. Miała też swoje fiksacje, na przykład pośpiech, z jakim wracała do domu... Kiedy zaprzęgano ją do wozu, ociągała się okrutnie. Gdyby mogła, pewnie by się położyła, byleby tylko opóźnić wyjście do pracy. Noga za nogą, powoli, niedbale szła przed siebie oddalając się od zabudowań. Pamiętam kuropatwy, które biegły przed nią na swych krótkich nóżkach... Kiedy jednak kończyła się praca i czas było wracać, Kasztanka - nie patrząc na okoliczności - gnała do domu jakby na Torwarze była. Nie przeszkadzało jej, że w pierwszą stronę szła bez obciążenia, a wraca obładowana słomą czy sianem. Gnała. Pędziła. I im bardziej wóz był obciążony, tym bardziej zdawało się, że Kasztanka przejdzie do galopu.Tak, odczuwam upływający czas jakbym siedział na wozie zaprzężonym w Kasztankę. Gna i na nic się zdają zabiegi spowalniające, perswazje, przeciągłe wołanie "prrrrrrrrrrrrrrryyyyyyyyyyy". Właśnie ucieka mi rok 2015, a następny pcha się już w drzwi i nie spostrzegę nawet, jak wlezie (i równie szybko pewnie wylezie)...
Wyczuwam tu jakąś eschatologiczną nutkę: im bliżej mi do domu, tym szybciej czas biegnie. Niby w pełni sił, ale przecież zawsze lepiej żyć tak, żeby być przygotowanym... W każdym razie zaniepokojenie tempem przeżywanego czasu coraz częściej mi pobrzmiewa w mojej świadomości.
Dziwny był to rok. Wiele się działo, zwłaszcza w życiu prywatnym. W życiu zawodowym taki towarzyszył mi natłok, że kora mózgowa odklejała mi się z przegrzania obwodów. Ale się udało. Natomiast to, co było dla mnie odskocznią od pracy i podstawową pasją mojego życia, przeżywało coś na kształt śpiączki, letargu, stanu po ostrym niedotlenieniu. Diagnozy ostatecznej nie stawiam, nadzieją tylko żyję, że po zapaści wróci jeszcze do życia i do zdrowia.
To był pierwszy od wielu, wielu lat rok, kiedy ani razu nie udało mi się zorganizować dłuższego spaceru dla obejrzenia ślimactwa przydrożnego. Owszem, robiłem jakieś notatki, czyniłem obserwacje, ale nie było to łażenie z plecakiem, probówkami, czerpakiem i temu podobnym ekwipunkiem. Zbiorów w tym roku nie powiększyłem, nie znalazłem żadnego nowego gatunku, słowem: katastrofa. Miałem podjąć się liczenia wstężyków: nic nie wyszło. Najpierw brakowało czasu, później taka susza nastała, że Cepaea poukrywały się daleko od ścieżek, którymi kroczyłem. Może nadrobię to w przyszłym roku. Susza dała mi się we znaki również podczas wypadu na Rzeszowszczyznę. Zależało mi na odnalezieniu C. vindobonensis na stanowisku, które znałem z fotografii. Znalazłem jedną pustą muszę. Żywych ślimaków nie znalazłem, więc sukces połowiczny: stanowisko potwierdziłem, ale właściwie tylko historycznie. Wcale nie lepiej było na Południu, gdzie spędziłem trzy dni. Choć tutaj nawet upolowałem próbkę pięciu świdrzyków (jedyny zbiór tego roku!), to ani nie znalazłem czasu na szukanie, ani pogoda nie sprzyjała poszukiwaniom. Może następnym razem...
Mapka moich podbojów jest tak żenująca, że nawet nie powinienem jej przygotowywać. Kiedy przesuwam kolejne lata, nagle następuje krach. I to jest właśnie 2015 rok...
Żółte plamki oznaczają miejsce zbioru, pomarańczowe - obserwacji. Lichutko.
Nieco lepiej wyglądała sprawa literatury. Jakkolwiek rok ten minął na bezowocnym wyczekiwaniu Bardzo Ważnej Książki, to nie było najgorzej. Liczyłem, że Święty Mikołaj przyniesie mi pod choinkę klucz do oznaczania wszystkich mięczaków wodnych stwierdzonych w Polsce. Klucz ten przygotowuje prof. Piechocki i dr Wawrzyniak-Wydrowska, prace są już bardziej niż zaawansowane, ale książki jeszcze nie ma, Mikołaj był bez szans. Mam głęboką nadzieję, że już niedługo to się zmieni i w końcu Bardzo Ważna Książka ujrzy światło dzienne. Czekam. Udało mi się w tym roku powiększyć biblioteczkę o kilka tytułów, w tym o jeden, o którego istnieniu nawet bladego pojęcia nie miałem. Udało mi się zdobyć książkę o perłach autorstwa Sobczaków, na którą polowałem od dłuższego czasu, niemiecki poradnik o zwalczaniu ślimaków nagich w ogródkach, pierwszą w Polsce książkę o gender dla dzieci, no i rozprawę habilitacyjną Witolda P. Alexandrowicza, o której wydaniu nie wiedziałem do tego roku. Kończę ten rok lekturą nowego podręcznika zoologii autorstwa Jerzego Dzika: czytam w ślimaczym tempie, bo nie mogę się przebić przez mury mojego analfabetyzmu, ale czytam i bardzo mi się ta praca podoba. Wróciłem jeszcze na chwilę do Franciszka i jego ekologicznej encykliki - rok 2015 powinien przejść do historii choćby właśnie z tego tytułu. Do biblioteczki trafiło jeszcze kilka pozycji, mniej lub bardziej ciekawych, ale lista poszukiwanych prac zawiera jeszcze parę tytułów, więc będzie czego szukać w nowym roku. 
Nie pojawiłem się na XXXI Krajowym Seminarium Malakologicznym, które w tym roku odbyło się we Wieliczce. Przyszłorocznego sobie nie odpuszczę, ale o tym napiszę w nieodległej przyszłości. Żałuję, że nie uczestniczyłem w uroczystości przyznania tytułu "Członka Honorowego" Stowarzyszenia Malakologów Polskich panu Stanisławowi Myzykowi. W ogóle żałuje, że mnie we Wieliczce na Seminarium nie było, ale przecież podkreślałem, że to był bardzo kiepski rok dla mojej malakopasji. 






Wierzę, że następny będzie lepszy, że odbiję się od dna, a jeśli się nie odbiję, to przynajmniej na tym dnie trochę bentosu pooglądam;) Strasznie jestem wygłodniały wycieczek terenowych, nowych spotkań, nowych gatunków, nowych publikacji. Więc zapowiada się, że nie będzie źle. Czeka mnie kilka zaległych lektur, kilka omówień, które dawno obiecałem, trochę porządków też by się przydało. Trudniej mi o aktywność taką, jaka towarzyszyła mi kilka lat temu. No ale sporo jeszcze jest do zrobienia, więc chyba coś się będzie działo. Na początek: zdobycie Bardzo Ważnej Książki. Obiecuję: będę pierwszym, który o niej napisze! Trzymajcie mnie za słowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz