piątek, 24 czerwca 2016

Lektury na wakacje

Odnoszę wrażenie, że zachowuję się nieprzyzwoicie obnosząc się z dumą moją ostatnią zdobyczą. A że chodzę jak paw dumny, to i nieprzyzwoitość większa. Proszę sobie wyobrazić, że oto wczoraj, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, moja malakologiczna biblioteczka powiększyła się o jedenaście woluminów. Toż to tak wygląda, jakbym jakiś spadek odziedziczył, albo szóstkę trafił w totka. A prawda jest taka, że uczciwie nabyłem za bezcen kilkanaście tomów prac Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Dla mnie to rzecz niezwykła. Książki i broszury, które sporadycznie trafiają się w internetowych antykwariatach zakupiłem za cenę niższą niż pojedyncza pozycja z allegro. Wymienię tylko, że w moje ręce wpadły prace Jackiewicz, Stępczaka, Bergera, Urbańskiego czy Wiktora, słowem: all inclusive.
Biadoliłem już nie raz nad tym, jak trudno w Polsce o literaturę malakologiczną, zwłaszcza polskojęzyczną. Jednego dnia udało mi się zamówić publikacje, które nie są dostępne w publicznych bibliotekach, a szukanie ich po bibliotekach wydziałowych nastręczało sporo problemów. A jeszcze powiedzieć muszę, że książki, które do mnie trafiły, znane mi były w większości tylko z cytowań (dwie z nich miałem uprzednio w rękach, jedną nawet sprowadziłem kiedyś z internetowej aukcji za nieprzyzwoicie wysokie pieniądze). 
Jestem szczęściarzem. Zaczynają się wakacje, a ja dostaję do rąk paczkę książek do czytania w nielicznych wolnych chwilach. Na przykład taka praca Andrzeja Wiktora Mięczaki Ziemi Kłodzkiej i gór przyległych - szukałem tego tytułu od kilku dobrych lat, pytałem nawet samego Autora. I nic. Nigdzie jej nie było. A teraz kartkuję kolejne stronice rozczytując się w stylu, który mi się bardzo podoba. Albo Jackiewiczówny prace o błotniarkach z rodzaju Radix czy studium o anatomii Acicula - wszystko do łapczywego pochłonięcia.
Nic z tym, że książki przecież stare i w jakiejś mierze już nieaktualne. A kogo to obchodzi! Przyjemność czytania, poznawania wniosków, metodologii badań: o to właśnie chodzi i dlatego taki dumny jestem, że udało mi się te książki nabyć.
Wczoraj zdążyłem już pochłonąć pracę Wiktora o ślimakach okolic Książa. Dziś naprzemiennie czytam o zmienności świdrzyka żeberkowanego i o igliczkach. Rozpływam się.
Nie udało mi się zdobyć kilku prac profesora Dzięczkowskiego. Bardzo tego żałuję, tym bardziej że to właśnie jego prac szukałem trafiając na moje biblioteczne eldorado. Może więc zachowam się przyzwoicie i powiem, gdzie bije dla mnie źródełko malakologicznych perełek: w Poznańskim Towarzystwie Przyjaciół Nauk! Właśnie u źródeł wystarczyło szukać, aby dostać to, co się wydawało nie do zdobycia. Gdyby ktoś był zainteresowany, służę pomocą. Sam znikam w lekturze, jak tylko wykradnę jakąś wolną chwilkę...











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz