Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Arion vulgaris. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Arion vulgaris. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 września 2021

W Łodzi o golasach na RODOS

 A w Łodzi to się znają na ludziach i poprosili jednego mojego bardzo dobrego znajomego, żeby powiedział coś mądrego, ale że akurat niczego mądrego nie pamiętał, to opowiedział o golasach na RODOS* i co z nimi robić. A że w Łodzi z każdym rokiem tych golasów przybywa, to uznano, że można całą stronę poświęcić na szerzenie wiedzy na temat obcowania z golizną w przestrzeni rodzinnych ogródków działkowych (ogrodzonych siatką). A jest w Łodzi taka gazeta wydawana trzy razy w tygodniu i rozdawana w miejscach publicznych, więc na jej łamach mój bardzo dobry znajomy powiedział co wiedział i dziś poszło to w świat. No bo chodzi o to, żeby jakoś ogarnąć temat ślimaków nagich, które masowo występują na ogródkach działkowych. Mój bardzo dobry znajomy mówił skąd się te ślimaki wzięły, dlaczego jest ważne ograniczanie ich populacji i co robić, aby ograniczając ich liczbę ograniczyć też szkody wyrządzane środowisku. Ponieważ w gazecie nie napisali tego, co uważam za ważne i co mój bardzo dobry znajomy też chciał podkreślić (ale nie przeszło), więc wspomnę tu o pewnej metodzie walki ze ślimakami nagimi.

Dostępne są na rynku gotowe preparaty do zwalczania ślimaków. Nie polecam ich, bo jednakowoż wprowadzanie toksycznych substancji do środowiska i choć są skuteczne, nie pozostają bez  wpływu na choćby faunę glebową. Znam taką metodę, którą uważam za najbardziej humanitarną, a która budzi najwięcej zastrzeżeń wśród moich rozmówców. Metoda ta polega na sukcesywnym zbieraniu i uśmiercaniu wyłapanych ślimaków nagich. Mniejsza o sposób przygotowania się do zbiorów: ważne, by to robić regularnie i czy to będzie obchód całej działki, czy zbieranie z wcześniej przygotowanych pułapek czy wabików, to sprawa drugorzędna. Byleby nie zbierać w samo południe, bo efekt będzie mizerny. Warto wyposażyć się w rękawiczki jednorazowe  (lub gumowe wielokrotnego użytku, np. takie do czyszczenia łazienek). To ważne, bo ślimaki nagie (zwłaszcza śliniki, ale pomrowy i pomrowiki również) są bardzo lepkie i ten śluz trudno jest z rąk zmyć nawet detergentem. Trzeba zaopatrzyć się też w plastikowe wiadereczko lub takie tradycyjne wiejskie, ocynkowane. W odpowiedniej porze trzeba ślimaki zbierać, najlepiej wieczorem lub wcześnie rano, jeszcze póki rosa. Trzeba dokładnie sprawdzać po deskami, cegłami, płytami i innymi przedmiotami leżącymi na ziemi. Warto zajrzeć pod liście dużych roślin, np. chrzanu, cukinii, dyni czy ogórków albo rabarbaru. Ślimaki nagie należy zbierać do wiaderka i pilnować, żeby nie uciekały (!). Tak tak, tylko laik wybuchnie śmiechem na myśl o uciekających ślimakach. Golasy potrafią spierniczać na jednej nodze w takim tempie, że... szkoda tłumaczyć. Niektórzy robią tak, że mają w wiaderku trochę wody z rozcieńczonym płynem do mycia naczyń, ale ja tej modyfikacji nie popieram, bo niepotrzebnie zadaje ból zwierzętom (choć bardzo ogranicza uciekanie). Po zbiorze ślimaków (w zależności od wielkości działki zajmuje to od kilkunastu do kilkudziesięciu minut) trzeba jeszcze pozrzucać ślimaki łażące po ściankach (to wcale nie takie proste wbrew pozorom) i mając je w jednym miejscu, należy pewnym ruchem, zdecydowanie zalać wrzątkiem, w ilości nie mniejszej niż 5 litrów na kilogram ślimaków. Tak, wyobrażam sobie grymas obrzydzenia lub oburzenia, ale naprawdę nie ma bardziej humanitarnej metody uśmiercenia mięczaków. Białko ścina się przy temperaturze ok. 55 C. Zalanie odpowiednią ilością wrzątku (100C) powoduje ścięcie białka w ułamku sekundy bez wywoływania odczuć bólowych zwierzęcia. Warunkiem jest odpowiednio duży strumień wrzątku, więc zdecydowanie odradzamy (mój bardzo dobry znajomy też) użycie w tym celu czajnika. Najlepszy jest garnek, taki jak go gotowania rosołu...

Dla nadal zbulwersowanych: w piwie (najpopularniejszym bodaj ludowym sposobie) ślimaki topią się w ciągu kilkudziesięciu minut do kilku godzin; potraktowane metaldehydem (czyli gotowymi preparatami do zwalczania ślimaków) giną po kliku, kilkunastu godzinach. Posypywane solą (w zależności od ilości) walczą od kilkunastu minut do kilku nawet godzi. Czy jeszcze ktoś powątpiewa, że jest to najbardziej humanitarna metoda? Podkreślam: jeżeli chcemy pozbyć się obcych, inwazyjnych gatunków, ta metoda jest optymalna (choć pracochłonna). Zbieranie i topienie w muszlach toaletowych jest bezsensowne, bo ślimaki te potrafią przeżyć w wodzie do kilku godzin. Wynoszenie zebranych ślimaków w ustronne miejsce to tylko pomoc w rozszerzeniu zasięgu. Trzeba się po prostu pogodzić z faktem, że obecność inwazyjnych gatunków jest obciążeniem dla całego ekosystemu i trzeba myśleć ekologicznie, to znaczy wprowadzać zastępcze mechanizmy regulujące równowagę. Zostawiam pod rozwagę i tylko dopowiem, że wielokrotnie już na tych łamach podkreślałem, że tolerowanie obcych gatunków w naturalnym środowisku źle się dla tego środowiska kończy...

Rozmowa z moim bardzo dobrym znajomym została opublikowana przez łódzką gazetę Łódź.pl i jest do przeczytania na jedenastej stronie numeru 38, dla ułatwienia podpinam link https://uml.lodz.pl/files/public/uploads/Nr38_15wrzesnia_calosc_maly.pdf 

*RODOS - rodzinne ogrody działkowe ogrodzone siatką;)







niedziela, 21 października 2018

Pożegnanie z sezonem

Chłodami straszą. Mówią, że kończy się złota polska jesień i że zaraz tąpnie zima. Czy ich słuchać, tego nie wiem, czasem się nie pomylą... Doświadczenie mi podpowiada jednak, że w drugiej połowie października warto ze sobą jakąś fiolkę nosić, ale nie ma co szaleć, bo już po sezonie. Trudno mi się z tym pogodzić, że kolejny rok terenowy można zaliczyć do czasu przeszłego (nie)dokonanego, ale chyba nie ma innego wyjścia...
Wiele wskazuje, że w zeszłym tygodniu zakończyłem sezon. Wierzę w cuda, ale raczej tu się ich nie spodziewam. Poszedłem, bo miałem nadzieję znaleźć konkretnie jeden gatunek, Acanthinula aculeata, ale nie miałem szczęścia. Za sucho. Ten rok w ogóle uważam za wyjątkowo suchy i pod tym względem za mało udany. Wyskoczyłem na dwa kwadranse do Lasu Chełmskiego, czyli takiego niezwykłego miejsca między Łodzią a Zgierzem. Lubię to miejsce. Bywały takie lata, że trudno tam było przejść, żeby przypadkiem nie rozdeptać jakiegoś ślimaka.
Byłem, ale nie znalazłem jeżynki kolczastej. Może innym razem. Nie znalazłem właściwie niczego nadzwyczajnego, ale przynajmniej popatrzyłem sobie na parę gatunków. Dosłownie kilka kroków od siebie znalazłem Limax maximus i Limax cinereoniger. Te akurat sporo się od siebie różniły, ale generalnie osobniki tych gatunków potrafią być do siebie bardzo podobne, a odróżnić je najłatwiej po ciemnych obrzeżach stopy L. cinereoniger.  Jest to miejsce, gdzie bardzo licznie występuje Alinda biplicata. Dorosłych osobników znalazłem kilka, ale młodocianych zdecydowanie więcej, w tym takie siedzące na drzewie na wysokości ok. 60-80 cm. Czyżby znaczyło to, że młodzież nie boi się zimy? (Chodzenie w czapkach to też nie jest ulubione zajęcie gimbazy, więc może brak respektu dla chłodu to taka cecha wspólna młodego pokolenia nawet odległych ewolucyjnie gatunków...)
Spotkałem Euconulus fulvus, ale tylko jednego osobnika. Sporo było Zonitidae, ale nie oznaczyłem jeszcze, co to może być. Był też duży Arion (pewnie vulgaris), Cepaea nemoralis, Arianta arbustorum... Widać, że większość już się do zimy szykowała. Gdyby przez ostatnie miesiące nie było tak sucho, mogłoby to wszystko wyglądać inaczej.
W krzaki już raczej nie pójdę. Nie było w tym roku za dużo okazji, a nawet jak były, to aura mała sprzyjała. Czuję się nienasycony. Może następny rok będzie lepszy. Chciałbym poszukać troszkę więcej gatunków, których do tej pory nie poznałem za mocno, zwłaszcza z rodziny Milacidae. Wiele jest takich gatunków, trzeba się w cierpliwości ćwiczyć. Oby to tylko nie było siedem chudych lat, bo mnie jakaś -wica strzeli...
Arion cf. vulgaris

Limax cinereoniger

Limax maximus



Alinda biplicata

piątek, 28 lipca 2017

Rufus, lusitanicus czy vulgaris?

No to w końcu mamy ślimacze lato, nareszcie! Uprzykrzające urlopowiczom życie pogody są wręcz idealne do obserwowania ślimaków, zwłaszcza lądowych. Zdarza się, że wieczorami widuję po kilkaset śliników wyłażących z przeróżnych zakamarków na żer. Czasem widok jest jak w horrorze Ślimaki (The Slugs) o którym na blogu niegdyś wspominałem: przerażająca ilość głodnych ślimaków pełznących w stronę czegokolwiek, co da się zjeść, zwłaszcza kwiatów i warzyw...
Pogody są idealne zwłaszcza dla ślimaków nagich. Nie muszą się szczególnie starać. Żarcia w brud, kryjówek pod dostatkiem i wysoka wilgotność ułatwiająca długą aktywność dobową. Czego chcieć więcej? Dziś zatem kilka słów o ślimaku, który wielu malakologom sen spędza z powiek, nie wspominając o działkowcach, dla których jest synonimem ogromnych strat w uprawach.
Wiadomym jest, że żyje w Polsce kilka gatunków nagich ślimaków z rodzaju Arion. Rzecz w tym, że niedokładnie wiadomo ile, i jakie. Systematyka tego rodzaju jest dość zawiła dla laików, a niewielu malakologów lubi babrać się w goliźnie ślimaczej. Sprawę komplikuje synonimizacja opisanych gatunków oraz skłonność do tworzenia międzygatunkowych hybryd. Badania molekularne pewnie stopniowo będą sprawę rozjaśniać, ale sporo jeszcze Wisły upłynie, zanim zrobi się porządek.
Do największych krajowych Arionidae należą: Arion rufus i niemal identyczny Arion vulgaris, do którego odnoszą się niemal wszystkie dane z literatury na temat A. lusitanicus. Nie czuję się siłach, aby próbować rozjaśniać różnice pomiędzy gatunkami, natomiast w największym uproszczeniu mogę powiedzieć, że A. lusitanicus jest endemitem iberyjskim, natomiast tym paskudnym ekspansywnym ślinikiem znanym z tysięcy stanowisk w Polsce i w Europie jest A. vulgaris. Natomiast jest jeszcze A. rufus, który prawdopodobnie ma w Polsce wschodnią granicę zasięgu. Wiktor (2004) podaje, że śliniki te nie występują razem, ale chyba uznać trzeba, że dane te są nieaktualne. Podobnie dane dotyczące zasięgu A. rufus. Ma ten gatunek skłonność do synantropizacji i łatwo ulega zawleczeniu. Spotykałem go zarówno w rejonach naturalnego występowania (buczyny w okolicach Koszalina, sosnowe bory w Słowińskim Parku Narodowym), jak i w okolicach Kętrzyna czy Leżajska, a w okolicach Łodzi mógłbym go łopatą na przyczepę TIRa ładować...
W przypadku oznaczeń tych ślimaków zdać się można wyłącznie na badana anatomiczne i genetykę. Próba określania na podstawie barwy czy wyglądu jest całkowicie pozbawiona sensu. Co ciekawe, populacje dużych śliników na ogół są jednobarwne, ale barwa nie jest cechą stałą. Obserwuję to w miejscach, w których od kilku lat przyglądam się ślinikom. Corocznie ślimaki są nieco inne. Najczęściej przybierają barwę brązowawą w różnych odcieniach, ale bywa, że są prawie pomarańczowe albo prawie czarne. Takie czarne smoliste widywałem tylko na północy i na zachodzie Polski, natomiast pomarańczowe (pomidorowe) widywałem w różnych częściach Polski. W tym roku widuję jasnobrązowe lub czekoladowe (raczej jednak czekolada mleczna niż moja ulubiona gorzka...). Czy jednak mam do czynienia z A. rufus czy A. vulgaris, tego nie wiem, ale ufając malakologom wiem, że z pewnością nie z A. lusitanicus...