piątek, 24 grudnia 2021

Nie było dla nich miejsca

 Można skupić się na magicznej atmosferze, na migocących światełkach, na brokacie, bombkach i łańcuchach. Można też pozostać na ślicznych papierach ozdobnych, w które zawinięto drogie prezenty (nie zawsze zresztą trafione). Można się skupić na tkliwych piosenkach i kolędach śpiewanych przez popowe gwiazdki. Nie ma w tym nic złego, jeśli w tym wszystkim wciąż jest jeszcze wolne miejsce...

Bo może się okazać, że całe to świętowanie nawet psu na budę się nie zda, jeśli zabraknie w nas miejsca na Spotkanie. Na przyjęcie Innego. Na spotkanie Tego, który niesie pokój. 

Jeśli zabraknie miejsca, jak się odnajdziemy?

Niech czas Bożego Narodzenia przyniesie nie tylko radosną atmosferę, ale też dużo pytań i dużo odwagi do poszukiwania odpowiedzi. Wszystkim Przyjaciołom, Czytelnikom i miłośnikom malakologii kłania się Malakofil Ślimaćkiewicz



niedziela, 19 grudnia 2021

Nie ogarniam

Nie ogarniam. Gdybym ogarniał, to napisałbym to przynajmniej trzy tygodnie wcześniej. Albo prawie pół roku temu. Bardzo mi jednak zależy, żeby kilka słów na ten temat skreślić. Coraz większe mam tu zaległości, coraz bardziej kopie mnie sumienie i wykłóca się ze mną, ale coraz częściej też nie ogarniam. Czemu jak mantrę powtarzam te słowa (zupełnie jak w polskich filmach, gdzie tytuł w dialogach musi paść z pińcet razy...)? Bo chciałbym kolejny raz dać głos mojemu przyjacielowi, Jurkowi Jabłońskiemu. Rzadko piszę tu na inne niż malakologiczne tematy, Jurek ma jednak względy specjalne. A żeby uspokoić, to nawet specjalnie jeden z rozdziałów zatytułował Ślimaki i smakowanie życia. Więc nie będzie tak do końca bez związku z mięczakami.

Od lipca delektuję się książką Jerzego Jabłońskiego Życie... Nie ogarniam. Jest to druga książka, tworząca coś na kształt cyklu. Pierwsza była Miłość... Nie ogarniam. Po roku pojawiło się drugie dziecko intelektualnych zmagań z rzeczywistością. Pierwsza książka miała podtytuł Męskie spojrzenie na życiowe sprawy, ta nosi podtytuł Prostym językiem o trudnych sprawach. O pierwszej pisałem przed półtora roku

Po pierwsze: może komuś się jeszcze uda sprezentować ją sobie lub komuś na Święta. Dlatego piszę (nie mam udziału w dochodach ze sprzedaży;). Poleciłbym ją najpierw wrażliwcom, którzy doświadczają (czasem, często lub permanentnie), że tracą nad czymś kontrolę, zwłaszcza nad życiem. Nie jest to poradnik taki sensu stricto, choć jest bardziej poradnikiem, niż poprzednia książka Jurka. Jest to zbiór krótkich, dobrze napisanych refleksji nad życiem, jego ładem i nieładem, nad wartościami, które w tym życiu są najważniejsze, a wszystko to nabudowane na doświadczeniu zmagań z akceptacją swojego życia, które - tu posłużę się własną metaforą - jak ślimacza muszla przygniata i krępuje, ale chroni i daje bezpieczeństwo zarazem. Ważne tu jest uświadamianie sobie, jak daleko jest nam z głowy do serca i z powrotem, jak wiele znaczy zaakceptowanie i pokochanie siebie. Właściwie to od tego należałoby zacząć, bo pokochanie siebie jest podstawowym warunkiem kochania innych i świata.

Po drugie: refleksja Jurka Jabłońskiego tkana jest na chrześcijańskim personalizmie. Mniej tu jest odniesień do własnego doświadczenia wiary, to bardziej zapis tego, jak ona konotuje z rzeczywistością codziennego życia ze sobą. To jest książka pogodna, nienachalna, nienarzucająca się gotowymi receptami, choć miejscami nazbyt zdawałoby się optymistyczna - co jednak jest złudzeniem, a ja mogę tylko poświadczyć, że nie ma tam niczego, co stanowiłoby stworzoną na potrzeby marketingu kreacją artystyczną...

Myślę, że ważnym dopowiedzeniem będzie podkreślenie męskiego punktu widzenia. To nawet bardzo ważne, bo podkreślany męski punkt widzenia nie ma nic wspólnego z męskim szowinizmem lub jakimś eksperymentem z zakresu gender studies. Jest to zapis (nieco intymny) męskiego świata w czułych miejscach, których uświadamianie sobie bywa po prostu trudne. Bo chodzi o relacje. Z Bogiem, ze światem, z bliskimi, a przede wszystkim ze sobą. Jak daleko ślimak by nie poszedł, zawsze będzie blisko domu tak podobno mawiają Niemcy. W tej książce chyba właśnie o to chodzi, żeby zobaczyć, po co wychodzimy z siebie i do czego to prowadzi. 

Czytałem (nie raz!) tę książkę trochę poszukując dźwięków naszych długich rozmów. Jest mi ta książka po prostu bliska, ale zdobywając się na wysilony obiektywizm mogę stwierdzić, że jest to dobra książka, której podarowanie komuś kochanemu (może na Święta?) jest naprawdę dobrym pomysłem. Ale bez związku ze zbliżającymi się Świętami warto podarować te książkę sobie i poświęcić jej dwie-trzy godzinki. I zadać sobie pytanie, czy to gnanie zawsze ma jakiś sens...


 Jerzy Jabłoński, Życie... Nie ogarniam. Wydawnictwo Święty Wojciech., Poznań 2021, 129pp.

niedziela, 28 listopada 2021

Anna Stańczykowska-Piotrowska (24.09.1932-24.11.2021) in memoriam

Samotny żagiel w niebios toni
Bieleje na błękicie fal.
Skąd płynie? dokąd? za czym goni;
Ku jakim brzegom biegnie w dal?
                M. Lermontow, Żagiel

 24 listopada 2021 roku, dwa miesiące po swoich 89. urodzinach, odeszła do Wieczności śp Anna Maria Stańczykowska-Piotrowska, jedna z najwybitniejszych polskich hydrobiologów i ekologów wód, malakolog, profesor, członek Polskiej Akademii Nauk.

Przyszła na świat w Warszawie w mokotowskiej inteligenckiej rodzinie jako córka Ireny z Kamlerów i Kazimierza Stańczykowskich. Jej ojciec pochodził z moich rodzinnych stron, kończył edukację gimnazjalną w mieście, w którym i ja zdobywałem licealną wiedzę. Kiedy miała niespełna pięć lat, straciła ojca. Dwa lata później rozpoczęła się II wojna światowa, w czasie której ciężko zachorowała na zapalenie szpiku i kości. Dziś, w dobie powszechnego dostępu do antybiotyków, nie jest to schorzenie łatwe do leczenia, w warunkach okupowanego ubogiego kraju mogło być równoznaczne z wyrokiem śmierci. Wiele miesięcy spędziła w szpitalu, a dzięki zastosowaniu wobec niej nowatorskiej wówczas metody gipsowania, udało się ustabilizować jej stan kosztem całkowitego unieruchomienia. Jak relacjonowała we wspomnieniu opublikowanym przez Muzeum Powstania Warszawskiego, dzięki mamie, która chciała ratować jej zdrowie psychiczne, zaczęła się uczyć. 

We wrześniu 1944 roku, w czasie pacyfikacji Mokotowa, zginęła jej matka i młodsza siostra Ewa. Wtedy to, jako dwunastoletnia kaleka (według ówczesnej terminologii) została sierotą. Przywołuję tę okoliczność celowo: myślę, że jest to ten element biografii, bez którego nie sposób zrozumieć przyszłego dorobku Profesor Stańczykowskiej. Przewlekle chora dwunastolatka, bez rodziców, w mieście zniszczonym nienawiścią do Polaków, musiała odnaleźć w sobie tyle dość siły, aby chcieć dalej żyć. Domowa edukacja, potwierdzona przez stryja, który był kierownikiem szkoły w Idzikowicach, pozwoliła jej od 1945 kontynuować naukę w Liceum im. Reytana a następnie w Liceum im. Narcyzy Żmichowskiej. Edukacja dzielona była na liczne pobyty w szpitalach i ośrodkach rehabilitacyjnych, co miało wpływ na wybór dalszych dróg naukowych.

W 1956 roku ukończyła studia magisterskie na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Warszawskiego. Twierdziła, że wybór biologii, a dokładniej hydrobiologii podyktowany był poniekąd sytuacją życiową i stanem zdrowia. W ramach rehabilitacji zachęcano ją do pływania i chciała połączyć aktywność zawodową z ratowaniem wciąż szwankującego zdrowia.

Po zakończeniu studiów magisterskich zaczęła pracę w Instytucie Ekologii Polskiej Akademii Nauk, w 1964 roku obroniła doktorat, którego tematyką była ekologia Dreissena polymorpha. Badaniom tego gatunku poświęciła większą część swojej aktywności naukowej, trwającej ponad pół wieku. I to wymaga szczególnego podkreślenia: dziś trudno o tak długoterminowe badania, które poza rozległymi obserwacjami powiązane były z nowoczesnymi eksperymentami ekologicznymi. Kolejne stopnie i tytuły (1977 - habilitacja, 1989 - profesura nadzwyczajna, 1992 - profesura zwyczajna) wyznaczane były przez jej hydrobiologiczną, ekologiczną i malakologiczną działalność. Wiele lat jej aktywności przypada na związki z dzisiejszym Uniwersytetem Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach (od 1984 roku), gdzie przez lata była dyrektorem Instytutu Biologii.

Zmarła Profesor Anna Stańczykowska należała do członków-założycieli Polskiego Towarzystwa Hydrobiologicznego (w 2006 roku uhonorowana Medalem im. prof. Lityńskiego) oraz do założycieli Polskiego Towarzystwa Ekologicznego. Od początku też związana była z organizującym się ruchem malakologicznym, uczestniczyła w Krajowych Seminariach Malakologicznych, była członkiem Stowarzyszenia Malakologów Polskich. Malakolodzy uhonorowali ją godnością Członka Honorowego SMP w 2006 roku, laudację wygłosił 25 kwietnia 2007 roku jej uczeń i kontynuator dzieła prof. Krzysztof Lewandowski. Wśród innych jej uczniów znajdują się m.in. prof. Ewa Jurkiewicz-Karnkowska, dr Andrzej Kołodziejczyk czy dr hab. Beata Jakóbik.

Nigdy osobiście nie spotkałem Profesor Stańczykowskiej. Dziś, kiedy wspominam jej postać i dorobek, nie mogę nie wspomnieć o ogromnym wpływie, jaki miała na moją biografię. Pisałem już o tym przed kilkoma laty, że to właśnie jej książka Zwierzęta bezkręgowe naszych wód była pierwszym moim bedekerem po tajnikach podwodnego życia. W zeszytach miałem przerysowane ryciny z tej książki, pierwszy mój domowej roboty atlas mięczaków wodnych oparty był w całości na tej książce. Miałem nawet taki zeszyt gładki, w którym przerysowane ryciny kolorowałem po znalezieniu przedstawionego gatunku. Jeżeli przez lata marzyłem o karierze hydrobiologa, to biblią tych marzeń była właśnie książka Zwierzęta bezkręgowe naszych wód.

Towarzyszy mi dziś smutek, ale nad tym smutkiem zwycięstwo odnosi poczucie wdzięczności. W tym duchu kreślę te słowa. Wdzięczności i podziwu dla niezwykłego hartu ducha osoby, która przez współpracowników zapamiętana została jako ciepła, serdeczna, pogodna i radosna. Jeden z moich przyjaciół-malakologów, który miał szczęście ją poznać, wspominał mi, jak wielkie wrażenie zrobiła na nim "profesor starej daty, która potrafiła pochwalić, powiedzieć dobre słowo, życzliwie pogratulować". Chciałbym, aby zmarła śp. Profesor Anna Stańczykowska zapamiętana została jako wybitny naukowiec, wspaniały popularyzator nauki i niezwykle bogata osobowość oraz dobry człowiek. 

Niech odpoczywa w Pokoju.




foto prof. Stańczykowskiej: Muzeum Powstania Warszawskiego; zmodyfikowane