Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lymnaea stagnalis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lymnaea stagnalis. Pokaż wszystkie posty

piątek, 23 czerwca 2017

Łąka w Bęczkowicach

Przejeżdżam w tamtych okolicach jakieś dwa, trzy razy w roku, i to na dodatek odnosi się to do ostatnich kilku lat. Zawsze to przejazd, przy okazji załatwiania spraw służbowych. Poprzednio robiłem już przymiarkę, natomiast dopiero teraz udało mi się zatrzymać na kwadrans. Kwadrans, za to bez przygotowania, w krótkich butach (!) i w podkoszulku z krótkim rękawem (szczęście, że portki chociaż miałem długie)... Przynajmniej rekonesans mam za sobą.
Jest takie niezwykłe miejsce na pograniczu powiatów piotrkowskiego i radomszczańskiego, objęte ochroną w ramach programu Natura 2000, zwane Łąką w Bęczkowicach. Jest to kilkadziesiąt hektarów łąk nad Luciążą, prawym dopływem Pilicy. Łąki te, turzycowiska, młaki, torfowiska, miejscami porośnięte krzewami, od wielu lat nie są użytkowane gospodarczo, co i sprzyja, i nie sprzyja ochronie siedlisk. Zależy, co się chce chronić.
Mnie to miejsce interesuje - co oczywiste - z powodu żyjącej tam malakofauny. Jest to już przebadany pod tym kątem obszar, ale nie znam publikacji na ten temat. Ważnym jest, że na obszarze tym znależć można przynajmniej trzy ślimaki z tzw. Dyrektywy Siedliskowej, tj. Vertigo angustior, Vertigo moulinsiana i Anisus vorticulus. Ponieważ strój mój pozwalał na obserwacje zdalne, naiwnością byłoby z mojej strony, gdybym się spodziewał coś znaleźć. A jednak. W pierwszej kępce turzycy, przy samej drodze, znalazłem dwie muszle Vertigo angustior. Więcej ciekawostek nie wypatrzyłem, ale wzrok nie ten, a z pewnością strój nie ten... W wodzie wypatrzeć się dało kilka pospolitych gatunków: Viviparus contectus, Bithynia tentaculata, Physa fontinalis, Lymnea stagnalis, Planorbis planorbis i Planorbarius corneus. Ten ostatni reprezentował formę typową, choć spodziewałem się, że będę miał do czynienia z formą ammonoceras Westerlund, którą najczęściej spotykam w podobnych ciekach. Z lądowych ślimaków wypatrzyłem jeszcze równie pospolite Succinea sp. i Zonitoides nitidus. Myślę, że malakofauna tego obszaru jest dużo bogatsza, bo łąka ma podłoże alkaliczne, a to powinno sprzyjać różnorodności mięczaków. Zapewne żyją tam również małże, ale jak to miałem z brzegu sprawdzić...
Kolejny raz byłem blisko wyjścia w teren i kolejny raz muszę powiedzieć sobie: to nie było to! Żebym chociaż zdążył wziąć kalosze... Albo żebym jakiś miał kasarek ze sobą... Nie mniej i tak się cieszę, bo rekonesans był nad podziw udany. A że niedosyt mam? No kurczę, przecież mogłem się nie zatrzymywać!
Poczynię teraz uwagę bardziej ogólnej natury: Łąka w Bęczkowicach to dla jej właścicieli takie nie wiadomo co. Ani na tym zwierząt wypasać, ani kosić, ani nawet odłogiem zostawić. A jest to przykład bardzo atrakcyjnego obszaru o niezwykłej bioróżnorodności, zarówno flory jak i fauny. Czasem warto popatrzeć z innej strony i na ugorach dojrzeć niesamowite bogactwa.

Widok na Obszar Natura 2000 "Łąka w Bęczkowicach"

Widok na Luciążę poniżej łąki


Troszkę przybrzeżnej malakofauny

Bithynia i Physa

Zatoczek rogowy Planorbarius corneus L., obok pod liściem P. planorbis


czwartek, 10 września 2015

Naprawdę sucho

Rzadko w ostatnim czasie udaje zerknąć gdzieś na prawo lub lewo, żeby przyjrzeć się ślimactwu wszelakiemu. Nie jestem z tego powodu szczęśliwy, ciągnie mnie w pole, ale nie ma sposobności, by temu zaradzić. Zostaje cierpliwość. I kierowanie się starożytną zasadą carpe diem. Co też jakoś mi się udaje. Na przykład wczoraj, kiedy na siedem minut udało mi się zatrzymać w Lutomiersku (województwo łódzkie, powiat pabianicki).
Przez Lutomiersk przepływa Ner, obecnie nizina rzeka podobna do innych nizinnych rzek, ale jeszcze kilkanaście lat temu kanał zrzutowy ścieków łódzkich. Ner wraca do życia, nie cuchnie na kilometr, ściąga wędkarzy nawet... Woda w Nerze niska, ale nie dramatyczna. Natomiast w jego dopływie, w Zalewce, najlepiej widać obecne problemy z suszą. Kilka minut było wystarczającym  czasem, żeby popatrzeć na skalę problemu.
Najlepiej radzą sobie błotniarkowate (Lymnaeidae), zwłaszcza Lymnea stagnalis i L. peregra. Podobnie zagrzebki Bithynia tentaculata, choć tych zdecydowanie więcej znajdowałem na brzegu, daleko od lustra wody. Czy strategia korzystania z wieczka przynosi dobre efekty w długotrwałej suszy - nie wiem, jednak wieczko nie bardzo chroni przed wysuszeniem, kiedy ślimak nie jest ukryty pod warstwą mułu lub detrytusu. Błotniarki wydają się wierzyć w szybką poprawę sytuacji: wskazywać by mogły na to licznie składane kokony jajowe. Wiary tej nie podzielają chyba gałeczki rogowe Sphaerium corneum, które schodzą w głębsze warstwy osadów dennych. W pustych muszlach znajdowałem maleńkie muszelki - dowód na to, że gałeczki inkubują w skrzelach swoje potomstwo.
Nie widziałem zatoczkowatych, ale co można znaleźć w siedem minut? Pewnie gdybym wlazł w błoto po kolana, łatwiej byłoby doszukać się innych przedstawicieli mięczaków. A przecież na pewno znajdowałem tam przed kilkoma laty i Anisus vortex, i Bathyomphalus contortus, i Gyraulus albus: pewnie lepiej przygotowały się do suszy i zawczasu zagrzebały się, a ja przecież nie rozgrzebywałem dna.
Zastanawiam się nad mechanizmami, które regulują liczebność populacji. Przetrzebione suszą mogą wydawać się skrajnie narażone na wyginięcie w danym miejscu, a przecież za rok, dwa populacja będzie odtworzona, a może nawet liczniejsza i jeśli się nic nie wydarzy, to dopiero za kilka lat nastąpi ustabilizowanie poziomu liczebności populacji... Ciekawe, czy przy okazji panujących suszy ktoś podejmie się zbadania wielkich rzek Polski, Wisły, Odry, Bugu pod kątem faunistycznym i ekologicznym. Jak by nie nie było, skrajnie niskie poziomy wód to również wyzwanie dla badaczy, i chętnie poczytałbym o wynikach takich badań. Kto wie, czy nie dało by się czegoś ciekawego odkryć. Przecież lepiej korzystać z suszy, niż w warunkach laboratoryjnych odtwarzać wpływ czynników... Niskie wody to też wyzwanie.
Generalnie jednak widok smutny dla oczu. Czekam deszczu. Czekam deszczu i dla stawów, rzek i strug, ale czekam też deszczu dla łąk i lasów. Zwłaszcza lasów, bo przecież czas na grzyby, a tu sucho. Naprawdę sucho...





piątek, 14 listopada 2014

Filatelistyka dla malakologa

Historia polskiej filatelistyki sięga roku 1860. Wtedy pojawił się pierwszy znaczek pocztowy w Królestwie Polskim, dwadzieścia lat po Penny Black, najstarszym znaczku pocztowym na świecie.
Filatelistą nigdy nie byłem zbieraczem znaczków - owszem. Z różną intensywnością i zaangażowaniem gromadziłem te maleńkie dzieła sztuki, zamykające na niewielkiej przestrzeni ogrom detali, szczegółów i zamierzeń. Najbardziej pociągały mnie zawsze znaczki wykonane techniką stalorytu, obecnie już raczej niespotykane w obiegu.
Robiłem niedawno troszkę porządku w papierach i w ręce wpadły mi koperty ze znaczkami, o których dawno już chciałem napisać. W polskiej filatelistyce są warte szczególnego odnotowania, ale też są to znaczki z własną, pokręconą historią.
Choć najstarszy polski znaczek pocztowy datuje się na 1860 rok, trzeba było jeszcze 130 lat czekać na pierwszy polski znaczek z motywem wiodącym mięczaka. Dopiero w 1990 roku Poczta Polska wyemitowała serię znaczków "Ślimaki i małże Polski", której autorem jest polski artysta, Jacek Brodowski (ur. 5 lipca 1943 r. w Krakowie). To chyba najdziwniejsza seria w polskiej filatelistyce, ale do końca się nie upieram, bo filatelista nie jestem, a co najwyżej zbieraczem...
Dlaczegóż to miałaby być najdziwniejszą polską serią? Otóż po pierwsze wprowadzono wówczas znaczki beznominałowe. Kto pamięta początek lat dziewięćdziesiątych, pamięta zapewne również panującą wówczas inflację (jej apogeum przypadło na wrzesień 1990 roku, wówczas wynosiła 585,8% w skali roku!). Myślę, że to właśnie kłopoty z inflacją mogły stać u podstaw decyzji o wprowadzeniu znaczków bez nominałów, z literowym oznaczeniem rodzaju usługi, za którą pobrano opłatę w znaczku. Jeśli dobrze pamiętam, opłata A odnosiła się do listów zamiejscowych, opłata B do kartek pocztowych i listów miejscowych. Ale mogę się mylić, bo parę lat już minęło...
Seria jest dziwna, bo zakończyła się na dwóch znaczkach (odpowiednio 3095 - Błotniarka stawowa Lymnaea stagnalis i 3096 - Żyworódka jeziorowa Viviparus contectus), choć planowana była na 10 znaczków. Widać to choćby w nazwie serii, która nie przystaje do rzeczywistości: miały być ślimaki i małże, wydano tylko ślimaki. Jacek Brodowski przygotował projekt 10 znaczków jeszcze w grudniu 1988 roku, ale ostatecznie Poczta Polska wyemitowała tylko dwa z nich. Dziś nie wiadomo nawet, kto podjął decyzję o ograniczeniu serii, a dokumentacja techniczna ponoć została już zniszczona.
Znaczki nie należą do najbardziej urodziwych. Jednokolorowe (zielone dla nominału A, fioletowe dla nominału B), nie zachwycają barwą. Trochę do życzenia pozostawiają same wyobrażenia muszli, zwłaszcza błotniarki stawowej, która wyszła dość żebrowana. Ponoć związane jest to z techniką druku (rotograwiura), która wymaga nieco wyraźniejszych linii. Kto się jednak dobrze rycinom przyjrzy, ten szybko powinien  odnaleźć pierwowzór... Szukać go trzeba w tablicach na kończy książki Anny Stańczykowskiej Zwierzęta bezkręgowe naszych wód. Z tych tablic przerysowywałem swoje pierwsze muszle, tworząc podręczny atlas mięczaków w gładkim zeszycie z szara okładką... W założeniu koncepcyjnym na serię składać się miały jeszcze znaczki z następującymi ślimakami: rozdepka rzeczna Theodoxus fluviatilis, zawójka pospolita Valvata piscinalis, wodożytka bałtycka Hydrobia ventrosa, zatoczek rogowy Planorbarius corneus i ślimak winniczek Helix pomatia oraz z małżami: racicznicą zmienną Dreisena polymorpha, skójką malarzy Unio pictorum, i szczeżują wielką Anodonta cygnaea. Z tego wszystkiego dobrze tylko, że nie wydano znaczka z rozdepką rzeczną, bo w pracy Stańczykowskiej jej podobizna wyjątkowo słabo wyszła... Nie dowiedziałem się też, skąd pochodziłaby podobizna winniczka, ale pewnie pan Brodowski nie miał z tym problemu. Z serii "Ślimaki i małże Polski" wyszły więc tylko dwa ślimaki, a małży się nie doczekaliśmy.
Na wydanych znaczkach umieszczono wyłącznie nazwy polskie, co też składa się na dziwność tej serii. Na ogół na znaczkach umieszczane są łacińskie nazwy gatunkowe obok nazw podanych w językach narodowych. Tutaj ich zabrakło. Wszystko to sprawia, że te dwa niepozorne, na słabym papierze drukowane znaczki (później papier się nieco poprawił), okazują się dla filatelisty całkiem ciekawym rarytasikiem. Mają swoją historię, a przecież to w filatelistyce nie mniej się liczy od kunsztu włożonego w projekt i realizację serii.
Czekam na list, na którym przyklejony będzie polski znaczek z polskimi mięczakami. Na pierwszy taki znaczek trzeba było czekać 130 lat, taką liczbą nie dysponuję, ale byłoby mi bardzo miło, gdyby w końcu taka seria się pojawiła. Cała, nie tylko piąta jej część, jak w przypadku serii zaprojektowanej przez Jacka Brodowskiego. Czekam, może kiedyś przyjdzie taki list...




środa, 25 czerwca 2014

Zeszyty Akwarystyczne nr 51

Od zawsze marzyłem o wielkim akwarium, którego głównymi mieszkańcami będą mięczaki. Marne są moje doświadczenia z akwariami, żadne z nich nie zrealizowało mojego marzenia, pozostawiając niedosyt odkładany na kiedyś. Prawdą jest, że w ostatnich czasach nastąpił znaczny rozwój akwarystyki, zwłaszcza w kwestii oferty dla hodowców, którzy mogą się cieszyć sprowadzaniem nowych, egzotycznych zwierząt. Prawdą jest, że wśród akwarystycznych nowinek mięczaki traktowane są wciąż po macoszemu, a oferta handlowa sklepów zoologicznych rzadko obejmuje więcej niż kilka gatunków ślimaków i jeszcze mniej małży.
Nie zauważyłem światełka w tunelu, nie mniej z wielką radością przyjąłem kolejny numer Zeszytów Akwarystycznych poświęcony mięczakom, a właściwie ślimakom słodkowodnym. Rozróżnienie to o tyle jest istotne, że już kilkanaście miesięcy temu opublikowany został zeszyt poświęcony mięczakom, ten zaś, oznaczony numerem 51, dedykowany jest wyłącznie ślimakom. Poza krótkim ogólnym wstępem omawiającym gromadę brzuchonogów, swoją reprezentację zaznaczyło 17 gatunków, w tym pięć krajowych. Trudno mi ukrywać, że to trochę mało, jednak docenić należy i tę liczbę: ze znanych mi publikacji poświęconych mięczakom w akwarystyce, ta zdaje się być najbogatsza...
Nie znam autorki opracowania. Zajęła się tym Hania Stepnowska, znana zapewne stałym czytelnikom polskojęzycznych magazynów akwarystycznych. Informacje ogólne oparte zostały na - tu mało precyzyjnie podano źródło - na pracy Andrzeja Piechockiego w redagowanym przez Bogdanowicza, Chudzicką, Pilipiuk i Skibińską III tomie Fauna Polski - charakterystyka i wykaz gatunków (Warszawa, 2008). W przypadku omawianych gatunków nie podano już źródła pochodzenia informacji, przez co ma się chyba rozumieć, że chodzi o wiedzę potoczną, dostępną z rozmów z hobbystami lub własnych informacji. Warto byłoby o tym wspomnieć pisząc takie opracowanie. Jeszcze kwestia języka: czasem razi słownictwem niestosowanym wśród amatorów malakologii, np. określenie "muszla o pokroju śrubowatym" - takie to trochę obco brzmiące, choć być może wśród akwarystów powszechne. Nie wiem... W samej warstwie tekstowej tu i ówdzie widoczne drobne niedociągnięcia, co może wskazywać na szybkie tempo powstawania zeszytu.
Nie chciałbym, aby moje słowa zabrzmiały zbyt krytycznie. Publikację nabyłem od razu, jak tylko trafiła na półki, a sprawdzałem codziennie przez kilkanaście dni. I bardzo się cieszę, że jest. Bo wydaje się, że była i jest potrzebna. Mnie jest szkoda, że trochę tego mało.
Gatunkom naturalnie występującym w Polsce poświęcono kilka stron, dzieląc je między Lymanea stagnalis, Physa fontinalis, Planorbarius corneus, Radix auricularia i Viviparus viviparus. Niepotrzebnie wkradł się bałagan: ułożenie alfabetyczne nie ma nic wspólnego z układem systematycznym, a alfabetyczny porządek nie występuje przy omawianiu ślimaków egzotycznych. Również dobór krajowych gatunków nie do końca mnie zadowala. Żyworodka (lub żyworódka, jak stosuje również autorka opracowania) rzeczna występuje w akwariach rzadziej niż jej siostrzana żyworodka jeziorowa. Podobnie z Physa: rodzimym gatunkiem jest fontinalis, ale wśród prowadzących akwaria znana jest przede wszystkim  zadomowiona u nas od stulecia, ale obca Physella acuta, o której nawet nie wspomniano. To samo też można odnieść do Planorbidae: choćby z racji na plagę zatoczkowatych zawlekanych do akwariów z roślinami, warto byłoby wspomnieć o innych zatoczkach, w tym Planorbella duryi, którą częściej oglądają akwaryści.
Ślimaki egzotyczne reprezentowane są w opracowaniu przez następujące gatunki: Maleanoides tuberculata, Pomacea difffusa, Clithon corona, Clithon diadema, Neritina violacea, N. natalensis, N. variegata, Vittina semiconica, Thiara cancellata, Brotia pagodula, Anentome helena, Tylomelania patriarchalis. Każdemu z gatunków poświęcono krótszy lub dłuższy opis wymagań środiwskowych i prognozę hodowlaną (np. nt potencjalnej uciążliwości w akwarium). Każdy z gatunków otrzymał również fotografię ułatwiającą rozpoznanie ślimaka.
Sporą zaletą opracowania, bardzo praktyczną z punktu widzenia akwarysty - jest podanie minimalnej objętości zbiornika, granicznych wartości temperatur, temperatur optymalnych oraz zakresu pH. Powinno to pomóc wszystkim, którzy albo na ślimaki w akwarium patrzą bokiem, albo którzy planują urozmaicić hodowlę o nowe stworzenia.
Znam akwarystów, którzy specjalizują się w określonych gatunkach egzotycznych i wiedzą o nich prawie wszystko. Ich pozostawiam na boku. Wszystkim pozostałym polecam omawiane opracowanie. Doświadczeni porównają swoją wiedzę, początkujący zdobędą cenne informacje na start. A wszystko to po polsku, dostępne jeszcze na pólkach empiku. Może więc warto szybko sprawdzić, czy jeszcze jest. Nakład 3000 egzemplarzy może przecież rozpłynąć się wśród akwarystów szybciej, niż helenki wyjedzą rozdętki w dziesięciolitrowym zbiorniku...

Zeszyty Akwarystyczne słodkowodne, 2014 nr 5(51), www.petpubications.pl

piątek, 9 września 2011

Błotniarka stawowa Lymnaea stagnalis (Linnaeus, 1758)

Spośród rodzimej malakofauny, wśród której dominują wszelkiej maści maluchy, ten gatunek wyróżnia się kolosalnymi wręcz rozmiarami. Poza małżami z rodziny Unionidae jest największym spotykanym u nas mięczakiem wodnym. Literatura podaje rozmiary rzędu 25-60, a nawet 70 mm wysokości i 11-30 mm szerokości skorupki (Piechocki, 1979). Muszla jest stożkowata, ostatni skręt nieco rozdęty (nieproporcjonalnie w stosunku do wcześniejszych). Młodociane osobniki mają muszle wieżyczkowate. Kruche i delikatne na ogół, choć zdarzają się populacje o stosunkowo mocnych muszlach.
 Muszla jest raczej zamienna, a zmienność uzależniona głównie od czynników środowiskowych. Gatunek występuje pospolicie niemal we wszystkich typach zbiorników. Strzelec i Serafiński (2004) stwierdzili obecność tego ślimaka we wszystkich badanych typach środowisk antropogenicznych Górnego Śląska, na ogół w liczebnych populacjach. Charakterystyczny dla nizinnych obszarów (w Polsce nie stwierdzony w Tatrach, Bieszczadach czy Pieninach), i tam na ogół występuje pospolicie. Preferuje zbiorniki silnie zarośnięte, choć nie odżywia się świeżymi roślinami (raczej woli glony i szczątki roślinne oraz detrytus).
Bardzo często można zaobserwować błotniarkę stawową chodząca po wodzie. Jest to ta umiejętność, która wśród ludzi uważana byłaby za cudowną, natomiast Lymnaea stagnalis radzi z nią sobie na ogół bez pomocy sił nadprzyrodzonych. Zaznaczyć jednak wypada, że chodzenie po wodzie odbywa się w dość zaskakujący sposób, a mianowicie do góry nogą: ślimak pełza po powierzchni wody znajdując się poniżej jej lustra. W ten sposób błotniarki nie tylko pobierają tlen atmosferyczny, którym oddychają, ale również pobierają pokarm. Wtedy też łatwo zaobserwować tarkę (radula), którą obraca zlizując powierzchnie wody.
Ślimak często atakowany jest przez pasożyty i jak większość błotniarkowatych jest nosicielem różnych przywr, co powoduje, że nie nadaje się do spożycia (ponoć również strasznie czuć go mułem... ale nie próbowałem, więc powtarzam tylko opinie surwiwalowców). W akwariach też się nie sprawdza, bo brudzi śluzem.
W literaturze spotkać można informacje o lewoskrętnych populacjach, np. http://mollusca.sav.sk/pdf/6/6.Vinarski.pdf, natomiast mnie nie udało się dotąd spotkać żadnej lewoskrętnej błotniarki, co pewnie bardzo by mnie ucieszyło.
Dlaczego o niej piszę? Bo próbując porządkować kolekcję natrafiam na ogromne problemy z oznaczaniem krajowych Lymnaeidae i tylko z tą jedną daję sobie jakoś radę bez większych problemów. Natomiast mam z nią problem taki, że zajmuje sporo miejsca i szybko się uszkadza, przez co trzeba ją szczególnie zabezpieczać. Jednak jako rekordzistce rozmiarów należy się jej jakieś miejsce, zwłaszcza na blogu...