Najbardziej żałuję, że nie mam aparatu fotograficznego, który mógłbym zabierać ze sobą. Pokazałbym coś, co mnie każdorazowo doprowadza do białej gorączki. To znaczy aparat chciałbym mieć i do innych celów, ale teraz chodzi o wypalanie traw. Szlag mnie trafia, kiedy widzę ogromne połacie czarnego popiołu. Wiem, że są pewne kulturowe nawyki, których nie da się łatwo wykorzenić. Nawet kiedy mijają stulecia. Nie potrafię zrozumieć tego procederu, dla mnie zupełnie bezsensowny. Rozumiem wypalanie chwastów - nawet to lubiłem w dzieciństwie - ale wtedy trzeba materiał poznosić w jedno miejsce, ułożyć "kopkę", przypilnować, żeby ogień się nie rozniósł. Uwielbiałem palenie łętowisk kartoflanych: zielonawy, słodki dym, trzaskający ogień, ciepło na twarzy, kiedy widłami trzeba było przegarnąć ognisko. I oczekiwanie na wypalenie, żeby z popiołu nie Feniksa, a pieczonego ziemniaka wydobyć. Dla mnie jesień zawsze z tym się będzie kojarzyć. A wiosna - niestety z bezmyślnym wypaleniem traw na łąkach, zwłaszcza tych nieuprawianych. Bez kontroli, bez planu, bez celu - "żeby sie pohajcowało". A skutki: osmolone lub spalone drzewa, wypalone łąki sąsiadów i pogorzelisko, w którym z czarnych popiołów wystają białe skorupki ślimaków... Ileż zwierząt: pożytecznych i niepożytecznych, ginie w ten sposób. Zwłaszcza tych, które nie mogą się ewakuować, na przykład na skrzydłach. Żal mi - rzecz jasna - zwłaszcza ślimaków, ale nie tylko. Myślę - nie wiem czy ktoś takie badania prowadził - że wiosenne wypalanie traw ma bardzo negatywny wpływ na bioróżnorodność. Mam takie przekonanie, że musi to zaburzać naturalną równowagę i argument "żeby szkodniki wytępić" tu przede wszystkim się nie sprawdza, że szkodniki upraw najczęściej potrafią łąkowe pożary przetrwać, a nie udaje się to im naturalnym wrogom. Może by ktoś się tym kiedyś zajął, sprawdził, czy głupstw nie plotę, obalił moje przekonania - albo dał im naukową podstawę.
Piszę o tym, bo jeszcze we mnie siedzi widok setek spalonych skorupek przeróżnych gatunków: Helix pomatia, Cepaea vindobonaensis, Clausiilidae i innych. I ten kontrast pomiędzy białymi skałami jurajskimi, pomalowanymi miodowym światłem zachodzącego słońca, a czarnymi hektarami wypalonych muraw. Południowa część Jury, kilka kilometrów w linii prostej od Ojcowa, wczoraj... Nie po takie widoki jechałem, nie po takie!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń