czwartek, 30 września 2021

Wybrane zagadnienia z dziedziny helikultury

Zacznę od rozdrażniania skrablistów: nie ma takiego słowa, jak helikultura! Jest hel, heliakalny, ale nie ma helikultura. A powinno być, skoro piszą książki na ten temat... Gdyby więc wybuchła awantura w związku z wyłożeniem słowa "helikultura" (na przykład poprzez dołożenie heli do kultury albo helikult- do leżącego ura) proponuję podeprzeć się wydaną przez Instytut Zootechniki Państwowy Instytut Badawczy w Krakowie-Balicach monografią profesora Macieja Ligaszewskiego i doktora Przemysława Pola pt. Wybrane zagadnienia z dziedziny helikultury. Monografia została wydana w 2019 roku, a przed kilkoma dniami dzięki życzliwości profesora Ligaszewskiego trafiła w moje ręce.

Samo słowo "helikultura" bynajmniej nie odnosi się do kultury greckiej (kultura helleńska lub kultura hellenistyczna), a powiązana jest ze słowem "helix" oznaczającego ślimaka lądowego z rodzaju Helix, od którego pochodzi nazwa rodziny ślimakowatych, czyli Helicidae. Do tejże rodziny należy większość największych lądowych ślimaków europejskich. Człon -kultura odnosi się natomiast nie do zachowań (ęą znaczy się wśród ślimaków), ale do hodowli. Słowem helikultura oznacza się po prostu hodowlę (na przykład masową, towarową) ślimaków lądowych z rodziny Helicidae (ale też niektórzy dodają do tego Achatinidae) do celów konsumpcyjnych. Zatem te kilka Cepaea nemoralis hodowanych przeze mnie od kilkunastu miesięcy to jeszcze nie jest helikultura, bo nie mam zamiarów konsumpcyjnych. 

Monografia balickich naukowców (i hodowców) warta jest uwagi z kilku przynajmniej powodów. Zawsze towarzyszy mi trudność gradacji tych powodów, ponieważ omawiane przeze mnie publikacje nie są de facto recenzowane, a zachwalane. Jest takie polskie powiedzenie (bardzo, ale to bardzo już zdezaktualizowane): na bezrybiu i rak ryba. Wskazuje, że jeśli czegoś brakuje, to zadowalamy się czymś gorszym. Nasz rynek wydawniczy w zakresie opracowań dotyczących mięczaków niezmiennie określam bezrybiem, ale omawiana monografia wcale nie pasuje do drugiej części przysłowia, wręcz przeciwnie: to niezwykle atrakcyjna praca, której lektura przyniosła mi ogromną satysfakcję intelektualną (niewtajemniczonych uspokajam, że mój stan jeszcze nie wymaga interwencji lekarskiej z zakresu psychiatrii). Prezentowana praca to zebranie wielu lat doświadczeń hodowlanych i badawczych, opracowanych przez specjalistów zachowujących najwyższą rzetelność naukową, wolną od komercyjnych dopingów. Oznacza to, że prowadząc hodowlę z jednej strony kierowali się fundamentalną dla nauk podstawowych wartością - ciekawością, z drugiej strony poszukiwali odpowiedzi na pytania dręczące na co dzień hodowców, którzy z chowu ślimaków uczynili sposób na życie. Efektem takiego podejścia jest wskazywanie nowych korelacji mających wpływ na sukces hodowlany przedstawicieli tej części przemysłu spożywczego, która postawiła na ślimaki lądowe (a Francuzów krew zalewa kiedy się dowiadują, że większość pałaszowanych przez nich ślimaków ma polski paszport sanitarny...).

Monografia koncentruje się na trzech gatunkach Helicidae, ale jeden wspomniany jest marginalnie, ponieważ nie odgrywa istotnej roli w rodzimej helikulturze. Chodzi o Helix lucorum, który to ślimak jest wprawdzie jadalny, ale rzadko można go spotkać w obrocie handlowym. Najważniejszym gatunkiem jest Cornu aspersum, którego dwa podgatunki, tj. Cornu aspersum aspersum i Cornu aspersum maximum odgrywają główną rolę w obrocie handlowym. Sporo uwagi poświęcono również do niedawna najważniejszemu lądowemu ślimakowi jadalnemu - winniczkowi Helix pomatia. Autorzy dołożyli starań, aby wyjaśnić, skąd wzięły się różnice pomiędzy podgatunkami Cornu asresum, jakie to ma konsekwencje hodowlane i jakie strategie są w związku z powyższym optymalne w podejściu hodowlanym. Duża część monografii to podsumowania wieloletnich badań nad różnymi czynnikami warunkującymi sukces hodowlany, diagnozującymi przyczyny problemów, na jakie mogą natknąć się hodowcy. Nie jest to poradnik, jak ten, który przed kilkoma miesiącami omawiałem na tych łamach (autorstwa hodowcy, Grzegorza Skalmowskiego). Celem tego opracowania nie jest powiedzenie: siej w marcu, zbieraj w sierpniu (choć i to by się znalazło), tylko przygotowanie do uważnego przeanalizowania wielu zmiennych, bez uwzględnienia których ślimaczy biznes zamknie się w skorupie... Nie będę streszczał zawartości pracy, bo jest ona publicznie dostępna (i to jedna z kolejnych jej zalet). Zapoznać się z pracą balickich helikulturystów (przepraszam, że mogłem sobie odmówić tego neologizmu, zwłaszcza z myślą o skrablistach) można na stronie Instytutu Zootechniki https://monografie.izoo.krakow.pl/files/978-83-7607-392-7.pdf Gorąco do tego zachęcam. Znajdzie się tam odpowiedź na pytanie, dlaczego Cornu aspresum asprsum nie jest w naszych warunkach gatunkiem inwazyjnym, co wpływa na wielkość i wytrzymałość muszli ślimaków albo jak wygląda sukces reprodukcyjny winniczka wsiedlonego na nowym stanowisku. Oczywiście wspomniałem o tym, co mnie zainteresowało najbardziej, ale jak powtarzam - nie jest to recenzja, a nader subiektywne omówienie.

Monografii tego typu nadal mamy w Polsce jak na lekarstwo. Gdyby było ich dwadzieścia razy więcej, nadal odczuwałbym niedosyt, bo wciąż pozostaje tyle obszarów do zbadania... Każde pojawienie się takiego monograficznego opracowania (zwłaszcza obejmującego wiele lat badań) domaga się należytego odnotowania. Boleję, że mogę zrobić tak mało, aby przybliżyć tę pracę. Mam jednak nadzieję, że praca ta zostanie dostrzeżona i owocnie wykorzystana nie tylko przez fermowych hodowców, ale też przez wrażliwców, którzy łażąc po kwietnych rabatach z rozdziawioną gębą powiadają co chwila: O, ślimaczek! Ja z taką rozdziawioną gębą z radości zostałem po lekturze. I z niedosytem, choć ponoć mięso ślimaków jest bardzo pożywne...

Ligaszewski Maciej, Pol Przemysław 2019. Wybrane zagadnienia z dziedziny helikultury. Monografia. Kraków, Instytut Zootechniki-PIB, 120pp.


środa, 15 września 2021

W Łodzi o golasach na RODOS

 A w Łodzi to się znają na ludziach i poprosili jednego mojego bardzo dobrego znajomego, żeby powiedział coś mądrego, ale że akurat niczego mądrego nie pamiętał, to opowiedział o golasach na RODOS* i co z nimi robić. A że w Łodzi z każdym rokiem tych golasów przybywa, to uznano, że można całą stronę poświęcić na szerzenie wiedzy na temat obcowania z golizną w przestrzeni rodzinnych ogródków działkowych (ogrodzonych siatką). A jest w Łodzi taka gazeta wydawana trzy razy w tygodniu i rozdawana w miejscach publicznych, więc na jej łamach mój bardzo dobry znajomy powiedział co wiedział i dziś poszło to w świat. No bo chodzi o to, żeby jakoś ogarnąć temat ślimaków nagich, które masowo występują na ogródkach działkowych. Mój bardzo dobry znajomy mówił skąd się te ślimaki wzięły, dlaczego jest ważne ograniczanie ich populacji i co robić, aby ograniczając ich liczbę ograniczyć też szkody wyrządzane środowisku. Ponieważ w gazecie nie napisali tego, co uważam za ważne i co mój bardzo dobry znajomy też chciał podkreślić (ale nie przeszło), więc wspomnę tu o pewnej metodzie walki ze ślimakami nagimi.

Dostępne są na rynku gotowe preparaty do zwalczania ślimaków. Nie polecam ich, bo jednakowoż wprowadzanie toksycznych substancji do środowiska i choć są skuteczne, nie pozostają bez  wpływu na choćby faunę glebową. Znam taką metodę, którą uważam za najbardziej humanitarną, a która budzi najwięcej zastrzeżeń wśród moich rozmówców. Metoda ta polega na sukcesywnym zbieraniu i uśmiercaniu wyłapanych ślimaków nagich. Mniejsza o sposób przygotowania się do zbiorów: ważne, by to robić regularnie i czy to będzie obchód całej działki, czy zbieranie z wcześniej przygotowanych pułapek czy wabików, to sprawa drugorzędna. Byleby nie zbierać w samo południe, bo efekt będzie mizerny. Warto wyposażyć się w rękawiczki jednorazowe  (lub gumowe wielokrotnego użytku, np. takie do czyszczenia łazienek). To ważne, bo ślimaki nagie (zwłaszcza śliniki, ale pomrowy i pomrowiki również) są bardzo lepkie i ten śluz trudno jest z rąk zmyć nawet detergentem. Trzeba zaopatrzyć się też w plastikowe wiadereczko lub takie tradycyjne wiejskie, ocynkowane. W odpowiedniej porze trzeba ślimaki zbierać, najlepiej wieczorem lub wcześnie rano, jeszcze póki rosa. Trzeba dokładnie sprawdzać po deskami, cegłami, płytami i innymi przedmiotami leżącymi na ziemi. Warto zajrzeć pod liście dużych roślin, np. chrzanu, cukinii, dyni czy ogórków albo rabarbaru. Ślimaki nagie należy zbierać do wiaderka i pilnować, żeby nie uciekały (!). Tak tak, tylko laik wybuchnie śmiechem na myśl o uciekających ślimakach. Golasy potrafią spierniczać na jednej nodze w takim tempie, że... szkoda tłumaczyć. Niektórzy robią tak, że mają w wiaderku trochę wody z rozcieńczonym płynem do mycia naczyń, ale ja tej modyfikacji nie popieram, bo niepotrzebnie zadaje ból zwierzętom (choć bardzo ogranicza uciekanie). Po zbiorze ślimaków (w zależności od wielkości działki zajmuje to od kilkunastu do kilkudziesięciu minut) trzeba jeszcze pozrzucać ślimaki łażące po ściankach (to wcale nie takie proste wbrew pozorom) i mając je w jednym miejscu, należy pewnym ruchem, zdecydowanie zalać wrzątkiem, w ilości nie mniejszej niż 5 litrów na kilogram ślimaków. Tak, wyobrażam sobie grymas obrzydzenia lub oburzenia, ale naprawdę nie ma bardziej humanitarnej metody uśmiercenia mięczaków. Białko ścina się przy temperaturze ok. 55 C. Zalanie odpowiednią ilością wrzątku (100C) powoduje ścięcie białka w ułamku sekundy bez wywoływania odczuć bólowych zwierzęcia. Warunkiem jest odpowiednio duży strumień wrzątku, więc zdecydowanie odradzamy (mój bardzo dobry znajomy też) użycie w tym celu czajnika. Najlepszy jest garnek, taki jak go gotowania rosołu...

Dla nadal zbulwersowanych: w piwie (najpopularniejszym bodaj ludowym sposobie) ślimaki topią się w ciągu kilkudziesięciu minut do kilku godzin; potraktowane metaldehydem (czyli gotowymi preparatami do zwalczania ślimaków) giną po kliku, kilkunastu godzinach. Posypywane solą (w zależności od ilości) walczą od kilkunastu minut do kilku nawet godzi. Czy jeszcze ktoś powątpiewa, że jest to najbardziej humanitarna metoda? Podkreślam: jeżeli chcemy pozbyć się obcych, inwazyjnych gatunków, ta metoda jest optymalna (choć pracochłonna). Zbieranie i topienie w muszlach toaletowych jest bezsensowne, bo ślimaki te potrafią przeżyć w wodzie do kilku godzin. Wynoszenie zebranych ślimaków w ustronne miejsce to tylko pomoc w rozszerzeniu zasięgu. Trzeba się po prostu pogodzić z faktem, że obecność inwazyjnych gatunków jest obciążeniem dla całego ekosystemu i trzeba myśleć ekologicznie, to znaczy wprowadzać zastępcze mechanizmy regulujące równowagę. Zostawiam pod rozwagę i tylko dopowiem, że wielokrotnie już na tych łamach podkreślałem, że tolerowanie obcych gatunków w naturalnym środowisku źle się dla tego środowiska kończy...

Rozmowa z moim bardzo dobrym znajomym została opublikowana przez łódzką gazetę Łódź.pl i jest do przeczytania na jedenastej stronie numeru 38, dla ułatwienia podpinam link https://uml.lodz.pl/files/public/uploads/Nr38_15wrzesnia_calosc_maly.pdf 

*RODOS - rodzinne ogrody działkowe ogrodzone siatką;)