poniedziałek, 31 marca 2014

Tentacle, zeszyt 22

Przed kilkoma dniami pojawił się dostępny on-line kolejny, 22 tom newslettera Tentacle, wydawanego przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody (IUCN). Jak na newsletter przystało, zamieszczone teksty mają charakter krótkich doniesień, rzec by się chciało - o tym, co w trawie piszczy - choć nie zawsze w trawie i raczej nie piszczy...
Tentacle daje obraz tego, co dzieje się w światowej malakologii, głównie przez pryzmat faunistyki i ochrony gatunków. Nie ma tu doniesień o jakichś skomplikowanych badaniach nad zawartością metali ciężki w tkankach czy obecności jakichś białek w mtDNA. Są to przede wszystkim doniesienia o bieżących spostrzeżeniach w rozprzestrzenieniu gatunków, o uchwytnych cechach identyfikacyjnych, o rewizji stanowisk systematycznych, o nowych zawleczeniach gatunków inwazyjnych itp. Wśród tekstów zamieszczonych w bieżącym zeszycie znaleźć można m.in. tekst Zofii Książkiewicz o nowych propozycjach metod ochrony populacji rzadkich poczwarówek: Vertigo angustior i V. moulinsiana.
Tentacle to również przegląd "prasy malakologicznej" oraz zapowiedzi i streszczenia z kongresów, sympozjów i konferencji poświęconych malakologii.
Ten, jak również poprzednie - archiwalne numery - znaleźć można na stronie http://www.hawaii.edu/cowielab/issues.htm. Polecam

niedziela, 23 marca 2014

Jeszcze słowo o paleniu

Wiosna ze wszystkimi swoimi atrybutami zagościła już w Polsce. Kwitną fiołki i forsycje, podbiały i zawilce, skowronki świergoczą nad polami, wracają bociany, ropuchy chucią kierowane przełażą niezdarnie przez drogi, z dnia na dzień zielenieje trawa.
Przez zimę pożółkła, zmatowiała, nagle - nie wiadomo kiedy - napełnia źdźbła zielenią i w szybkim tempie rosnąc przykrywa pozostałości po ludzkim niechlujstwie.
Nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że wypalenie trawy powoduje, że szybciej odrasta. Mnie się wydaje, że jest dokładnie odwrotnie. A jednak często zmuszony jestem oglądać te nieszczęsne podtrzymywania rytuału wiosennego wypalania traw. Pisałem już kiedyś o tym, ale nie przechodzi mi. Złości mnie, kiedy widzę spustoszenie po bezsensownej pożodze.
W jednym z kazań pod Turbaczem Tischner poruszał ten problem, do wiary i do rozumu się odwoływał, ale zwyczaj trwa nadal i nadal bezsensownie niszczy się tysiące zwierząt i roślin, które mogłyby ubogacać świat. Nie pomagają mandaty, nie pomagają perswazje, nic nie pomaga: głupota ma się w najlepsze.
Złoszczę się, bo w pierwszy dzień wiosny zatrzymałem się w okolicach Grabicy, żeby przyjrzeć się troszkę temu, co tam w trawie łazi. I co zobaczyłem? Wypalone trawy i spustoszenie.Widać, że piroman-tradycjonalista działał troszkę wcześniej, a w tym roku pogoda sprzyjała fanom wiosennych ognisk.
Pożar w naturze nie jest zjawiskiem niespotykanym. Natura potrafi się też przed pożarem bronić, nie mniej zawsze przejście ognia oznacza unicestwienie wielu istnień, zaburzenie równowagi ekosystemu, naruszenie bioróżnorodności. Ślimaki nie mają szans w konfrontacji z ogniem, zwłaszcza jeśli zaczęły już wiosenną aktywność. Z kolei ślimaki nagie raczej nie ponoszą szkody, bo na ogół zagrzebują się w ziemi nieco głębiej niż oskorupione. Więc z punktu widzenia sztuki agrarnej technika wypalania traw nie przynosi spodziewanych rezultatów. Marzy mi się szeroka akcja społeczna adresowana przede wszystkim do dzieci, bo to one są w stanie najlepiej przekonać swoich rodziców i dziadków do zaniechania pewnych zachowań. Marzy mi się taka kampania, która doprowadziłaby do zmiany mentalności. Wiem, że jestem naiwny, wiem, że kampanie, nawet najlepsze, nie przekonają tych, którzy rozumu nie używają nawet od święta. Ale marzę i mam nadzieję, że kiedyś dożyję czasów, że wiosną nie będę oglądał pogorzelisk...



środa, 12 marca 2014

Zaproszenie na wystawę amonitów

Nie chciałbym powiedzieć, że sprzedaję kota w worku, ale mam zamiar zarekomendować wydarzenie, którego nie widziałem, stąd pewne moje obawy. Więc nie sprzedaję kota w worku ale go reklamuję, wierząc, że warto sprawdzić, co za kot w tym worku siedzi. Taki zamiar mam, choć jeszcze nie wiem kiedy uda mi się go zrealizować. A czasu za wiele nie zostało, więc po kolei.
Od pierwszego stycznia br., w Muzeum Geologicznym Państwowego Instytutu Geologicznego w Warszawie przy ulicy Rakowieckiej 4 obejrzeć można wystawę "Amonity z kolekcji Adriana Kina". Obecnie wystawa ma charakter czasowy, przewidziano ją do 30 czerwca 2014 r. (stąd muszę się pośpieszyć), choć plany są takie, aby była stała wystawa prezentująca dokonania przedwcześnie zmarłych paleontologów.
O Adrianie Kinie wspominałem w styczniu zeszłego roku. Pozostała po nim kolekcja skamieniałości należała do największych prywatnych kolekcji paleontologicznych i prezentowała bardzo wysoki poziom naukowy. Z tego powodu w porozumieniu z rodziną zmarłego łódzkiego paleontologa, Muzeum Geologiczne odkupiło w całości kolekcję dr Adriana Kina.
I właśnie część tej kolekcji, liczącej prawie 50 000 okazów została zaprezentowana zwiedzającym. Można na niej zobaczyć skamieniałości z różnych stanowisk zlokalizowanych w Polsce, głównie z Jury Krakowsko-Wieluńskiej, Gór Świętokrzyskich, okolic Opola, z Faustianki, Wyżyny Lubelskiej, Roztocza i innych miejsc. Jurajskie i kredowe skamieniałości amonitów czekają na zwiedzających od poniedziałku do piątku w godzinach od 9 do 15, a w niedziele od 10 do 14. Co ważne, wstęp jest bezpłatny, co powinno skusić dusigroszów do wzmożonego zainteresowania.
Szczegóły zainteresowani znajdą na stronie Państwowego Instytutu Geologicznego.
Nie dysponuję materiałem ilustracyjnym, ale jeśli uda mi się dostać na wystawę, obiecuję uzupełnić te braki.

wtorek, 4 marca 2014

Smutno na Księżym Młynie

Gdybym był powiedział, że poszedłem już w teren, to bardzo bym się z prawdą rozminął. Po prostu zatrzymałem się, a postój trwał nie dłużej niż kwadrans. Goniony obowiązkami ledwo co rzuciłem okiem zaledwie i teraz porusza to trybiki w mojej głowie.
Przejeżdżając przez Łódź tranzytem z południa na północ, jadąc do Warszawy lub Łowicza, po lewej stronie alei Rydza-Śmigłego, za skrzyżowaniem z ul. Milionową, znajduje się Księży Młyn. Będzie już z dwieście lat, jak żadnego młyna tam nie uświadczysz, ale ten skrawek Łodzi taką właśnie nazwę nosi. A jest ona dobrze kojarzona głównie z powodu imperium Scheilblera, który na Księżym Młynie lokował swoje posiadłości.
Przepływa tamtędy rzeczka, ciek, struga nawet, na sporej długości skanalizowana i pod ziemią ukryta, zwana Jasieniem. Rzeka, która swego czasu przyczyniła się do ekonomicznej ekspansji przemysłowej Łodzi. Przejeżdżając widzi się spory staw, nad brzegami którego rysuje się jeden z najpiękniejszych zakątków Łodzi. Z pewnością jest to jedno z tych miejsc, które godne są zatrzymania i kontemplowania w czasie krótszych lub dłuższych spacerów. To dla tych, którzy w Łodzi nie byli, lub bywają tylko przejazdem: warto na Księżym Młynie spędzić troszkę czasu. A już na pewno więcej, niż spędziłem tam wczoraj ja ze swoim planem sprawdzenia, co się nad Jasieniem dzieje.
A dzieje się dużo i to już od pewnego czasu, co niestety skutecznie przegapiłem.
W zeszłym roku, 6 lipca, przechadzałem się tamtędy przyglądając się temu, co w wodzie wypatrzę. Wówczas nie upolowałem za dużo, ale zanotowałem obserwację Anodonta sp. Kiedyś, dawno temu, około 1999 roku zbierałem tam okazałe zatoczki rogowe, błotniarki stawowe (czyli standard) oraz - na brzegach - wstężyki gajowe i szklarki Draparnauda. Miałem plan taki, aby kiedyś poważniej poszukać mięczaków w tym miejscu. Plan, który chyba zaprzepaściłem.
Niedługo po tamtej, lipcowej, wizycie ze stawu spuszczono wodę i podjęto pracę nad czyszczeniem zbiornika. A ja o tym nie wiedziałem, auć! Kiedy zauważyłem, że coś się tam dzieje, było po wszystkim. Ciężki sprzęt zjechał teren, muł zebrał, śmieci - a było ich, oj było - wywiózł, i wodę po woli napuszczają z powrotem. Wyczytałem, że poprzednie oczyszczanie  zbiornika miało miejsce w 1980 roku, więc sporo, zwłaszcza jak na rekreacyjny charakter stawu. W doniesieniach prasowych pojawiają się relacje o różnorodności artefaktów, które wyłoniły się po spuszczeniu wody: od butelek, przez pachołki drogowców, kosze na śmieci, na wózkach hipermarketowych kończąc. Mnie aktywność ludzka (haniebna w tym przypadku) nie tak interesowała, jak działalność sił przyrody.
Szkoda, że nie zdążyłem wcześniej z obserwacjami w terenie. To, co zobaczyłem wczoraj, zasmuciło mnie. Pod pomostem, który wcina się w staw, teraz sucho i dno nieruszone przez koparki. I właśnie dlatego, że sprzęt tam nie dotarł, możliwe jest ujrzeć spustoszenie, jakie oczyszczanie stawu spowodowało w makrobentosie. Szczeżuje, w tym Anodonta cygnaea i skójki pobielają błotniste skrawki dna zaświadczając, że tutaj żyły i tutaj poniosły śmierć nie mogąc przesunąć się w miejsce, gdzie pozostało dość wody do przeżycia. Nie widać, aby ktoś podjął próbę przenoszenia małży. Miejscami widać wystające znad mułu wierzchołki muszli, świadectwo, że żyły zanim przyszedł koniec ich dotychczasowego świata.
Smutny to widok. Szkoda, że nie wpadł nikt na pomysł, aby małże pozbierać, przenieść, spróbować ocalić je. To nie jest wcale trudne: w odróżnieniu od płazów czy ptaków, małże nie uciekają w popłochu na widok człowieka. Idę w zakład, że zalazłyby się setki wolontariuszy z łódzkich szkół, które zadanie by wykonały z nawiązką. Prawdopodobnie zabrakło jednak wyobraźni, a może i dobrej woli po prostu, bo inne interesy w grę wchodziły.
Dla miasta to z pewnością spora korzyść: oczyszczony zbiornik może nie będzie odstraszał, a przyciągał. Zakaz kąpieli nadal będzie obowiązywał, bo i warunki chemiczne wody nie takie, a i charakter stawu inny niż kąpielowy. Interes miasta to jednak nie interes małży, które na oczyszczaniu dna nie zarobiły...
Żal mi tej zniszczonej populacji. Pewnie stopniowo będzie się dotwarzać, bo przecież staw jest na rzece, a wyżej Jasienia przynajmniej dwa stawy jeszcze, więc jakieś Unionidae z pewnością się ostały. Można jednak było przy okazji tych prac porobić badania, zweryfikować różne metody przenoszenia populacji, ich skuteczność itd. O to mam żal.
Miejskie cieki należą do najbardziej skażonych elementów hydrosfery. Spływają nimi odprowadzenia wód burzowych, które z ulic spłukują wszelką sól, oleje, smary i gumy. Życie biologiczne tych cieków rządzi się swoimi prawami, tu przeżywają najodporniejsi. Te setki małży, które widziałem, przeżyły w niesprzyjających warunkach okropnych wód Jasienia. Nie przeżyły jednak przysługi, którą im wyrządzono.
Może po oczyszczeniu zbiornika byłoby im żyć łatwiej. Szkoda, że nie sprawdzono tego wcześniej. Szkoda mi tych małży, tak bezsensownie pozbawionych życia...