sobota, 30 grudnia 2017

Saepe stilum vertas, czyli na koniec 2017 roku

Radzili starożytni, żeby często patrzeć na to, czego się dokonało, bo pomaga to unikać błędów w przyszłości. Co jednak zrobić, gdy ktoś ślepy i uodporniony na korektę własnych błędów? Takie mam czasem poczucie, że jestem niereformowalny i skazany na powtarzanie tych samych nadziei bez pokrycia, spalanie się w tych samych niepotrzebnych ofiarach, usprawiedliwiania niezrobienia czegoś czymś. Może czas z tym determinizmem skończyć, nawet jeśli w genom głęboko się wpisał...
Kończy się rok 2017 i tradycyjnie próbuję jakoś go podsumować. Trochę mi to pomaga, czasem mobilizuje, czasem wskazuje kierunki działań na przyszłość, czasem daje jakąś namiastkę zadowolenia.
Dochodzę do przekonania, że ze mnie bardziej jest bibliofil niż malakofil. Bo porównując czas spędzony w terenie z czasem w książkach, krzaki wypadają słabo. Właściwie to w mijającym roku raz jeden zdarzyło mi się spędzić nieco więcej czasu na podpatrywaniu ślimaków in situ. Było jeszcze kilka epizodycznych wypadów gdzieś tam, ale wszystkie przy okazji, więc z niedosytem. Zatem zapisuję w rubryce "Teren" słabą trójkę, taką z minusem albo nawet z dwoma. Ocenę podnosi nieco fakt, że w tych epizodycznych wypadach znalazło się również przyglądanie ślimakom bałkańskim w Bośni i przez jakiś kwadrans w Chorwacji.
W kategorii "Aktywność na polu malakologii" również ocena nie będzie górnych lotów. Nie pojechałem na Euromal, a przecież odbywał się w Polsce, w Krakowie dokładniej. Niby mam usprawiedliwienie, ale niedosytu to nie zmniejsza... W pierś mocno powinienem brzdęknąć za zaniedbanie w administrowaniu strony Stowarzyszenia, nie poradziłem sobie w tym roku z tym zadaniem. Na własnym blogowym poletku też nie posiałem za dużo, ale aktywność zawodowa nadała mijającemu rokowi naprawdę wysoką tonację. Odnotować mogę jednak, i to zapisać na dobro rachunku, żem popełnił publikację malutką, recenzyjkę, za to w szanownym naszym piśmie, tj. w Folia Malacologica. Czyli podsumowując kategorię, też około trójki, może z małym plusem, żeby nie być dla siebie zbyt surowym.
Trzecia kategoria to inwestycja w rozwój zasobów malakologicznych. Mam jeszcze kilka książek do sprowadzenia, ale pod kątem lektur ten całkiem przyzwoity. Rozbudowałem swoją bibliotekę o kilka nowych staroci z różnych dziedzin, od paleontologii po książki dla dzieci. Naprawdę mnie to cieszy, zwłaszcza jak wynajduję na aukcjach książki, które od dobrych kilku lat są niedostępne. Tutaj daję sobie piątkę i jest mi bardzo dobrze z tą oceną.
Natomiast zupełnie położyłem temat uporządkowania swojej kolekcji. Nie zrobiłem właściwie niczego poza zbieraniem podpowiedzi i pomocy. Na szczęście w mijającym roku doświadczyłem niezwykłej życzliwości z czterech przynajmniej stron, objawiającej się we wskazówkach oraz pomocy z zdobyciu szkła laboratoryjnego, probówek i alkoholu do zabezpieczenia tej części moich zbiorów, które kandydują do miana "nalewki babuni". Obecnie próbuję wykrzesać z siebie siły do wprowadzenia wszystkiego do bazy danych, z której później będę etykietował i porządkował zbiory. A te w ostatnim roku powiększyły się o mięczaki z Filipin, Izraela, Bośni, Chorwacji, Francji i - niemal w najmniejszym stopniu - z Polski.
Bardzo chciałbym na koniec jeszcze podziękować wszystkim, którzy okazali dość cierpliwości w reagowaniu na moje namolne nieraz prośby. Cieszę się, że niektórzy nie oznaczyli mojego adresu mailowego jako spamu. Bardzo też dziękuję wszystkim, którzy od czasu do czasu zaglądnęli tutaj. 24 listopada tego roku zanotowałem 60.000 odwiedziny na blogu. To dla mnie bardzo miłe, że ktoś tu - celowo lub przypadkowo - jednak zagląda.
A na przyszły rok: poprawiać się, poprawiać i jeszcze raz poprawiać. A ponieważ planowane jest w Toruniu kolejne Krajowe Seminarium Malakologiczne, muszę pomyśleć o czymś, co warto byłoby zreferować. Jeden pomysł już mi po głowie chodzi. A może nawet dwa...
Z Adriatyku własnoręcznie od skały odjęta Platella

 






Z Pustyni Judzkiej

dostarczone z Palavanu, Filipiny

piątek, 29 grudnia 2017

Co się będzie w malakologii działo

Kamila Zając z UJ przesłała mi przed Świętami jeszcze informację o grantach z NCN, które otrzymali na badania polscy malakolodzy. Informacja dotyczy dokładnie dwóch projektów, za którymi stoją prof. Andrzej Falniowski (UJ) oraz mgr Anna Marszewska (UMK). Oba wydają się być ciekawe, z tym że ten drugi może być interpretowany jako wniosek z zakresu zarówno malakologii, jak i parazytologii, w zależności od tego, na jakim aspekcie się skupimy.
No to może przy tym drugim zostanę: chodzi o to, żeby przyjrzeć się mechanizmom, które mogłyby ograniczyć występowanie schistomatoz, konkretnie tzw. świądu pływaków. Badanie polegałoby na sprawdzeniu, w jaki sposób zastąpienie ślimaków-żywicieli gatunkami obcymi wpłynęłoby na ograniczenie przywr. Temat jest i ciekawy, i kontrowersyjny, odnosi się bowiem z jednej strony do bardzo praktycznych aspektów (ochrona zdrowia ludzkiego), z drugiej jednak zakłada ingerencję w naturalne procesy ekologiczne... Tutaj gatunkiem modelowym ma być wodożytka nowozelandzka Potamopyrgus antipodarum, obcy inwazyjny gatunek ślimaka, który jest poważnym konkurentem dla rodzimej malakofauny. Wykorzystując mechanizm wypierania z siedlisk rodzimych gatunków, Autorka chce sprawdzić, w jaki sposób może się to przełożyć na ograniczenie namnażania przywr digenicznych odpowiedzialnych za świąd pływaków. Kontrowersyjność podejścia wiąże się jednak z jakąś uprzywilejowaną pozycją gatunku, który - jako obcy i inwazyjny element fauny - powinien być zwalczany, a nie wykorzystywany w charakterze sojusznika. Ocieramy się gdzieś o fundamenty rozumienia przyrody, jej autonomii...
Etycznych kontrowersji nie budzi we mnie natomiast pierwszy ze wspomnianych wniosków. Budzi za to sporą ciekawość. Pracując od lat nad filogenezą bałkańskich ślimaków, kiedyś określanych mianem przodoskrzelnych, Autor wniosku chce się przyjrzeć drogom przepływu genów izolowanych populacji ślimaków żyjących w wodach podziemnych. W Polsce takie gatunki nie występują, ale zbadanie mechanizmów umożliwiających ślimakom wód podziemnych przemieszczanie się pomiędzy stanowiskami wydaje się być naprawdę bardzo godnym uwagi.
To tyle wiem, co z pewnością będzie się działo w polskiej malakologii w najbliższym czasie. Oczywiście dziać się będzie dużo więcej, łącznie z kontynuacją innych badań finansowanych przez NCN. Jeśli kto ma wiedzę o jakichś szczególnych działaniach na polu malakologii, niechże się podzieli, a w świat puszczę namawiając do pomocy.

niedziela, 24 grudnia 2017

I zamieszkało między nami!

Z okazji Świąt Narodzenia Pańskiego wszystkim Przyjaciołom, Miłośnikom malakologii, Adoratorom Piękna Stworzenia, Wrażliwcom i Czytelnikom życzę odwagi do przeżywania i wyrażania wrażliwości i wzruszeń. Niech wszystkie spotkania, i te przy świątecznym stole, i te, które przyjdą wraz z 2018 rokiem, będą okazją doświadczania bliskości i przyjaźni. A przede wszystkim życzę, aby każde z tych spotkań otwierało nam oczy na bogactwo, jakie niesie ludzka natura.
Niech zawsze towarzyszy nam przekonanie, że najlepsze jest wciąż przed nami, bez względu na to, jak piekące są bieżące doświadczenia. Dążmy do tego Najlepszego. Bo Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami!

czwartek, 30 listopada 2017

Z Jeziora Galilejskiego

Pomyślałem, że skoro dziś "andrzejki", to przy okazji święta Apostoła Andrzeja można by udać się myślą w miejsce, z którym był związany przez większą część życia.
Z zapisu ewangelistów wynika, że Andrzej, brat Szymona Piotra, tak jak i ten drugi, był rybakiem pracującym na Morzu Tyberiadzkim, czyli Jeziorze Galilejskim. To bodajże najniżej na Ziemi położony zbiornik słodkowodny... Wspominając świętego Andrzeja oglądam dziś kilka próbek z mięczakami z Jeziora Galilejskiego, które we wrześniu tego roku wzbogaciły moją kolekcję. Nie stanąłem jeszcze na Ziemi Świętej, ale w swojej kolekcji mam kilka gatunków podarowanych mi przez dwie osoby na przestrzeni kilkunastu lat. Jeśli chodzi o mięczaki tego akwenu, to dotarło do mnie koło siedmiu gatunków. Większość z nich żyła w tamtych wodach, kiedy Andrzej z bratem wyciągali na brzeg sieci z rybami. Swoją drogą brzeg jeziora zdradza ogromne zagęszczenie kilku gatunków, zwłaszcza Pseudoplotia scabra, która jednak jako gatunek inwazyjny  nie występowała tam przed dwoma tysiącami lat...


Przykład próbki pobranej z brzegu jeziora w okolicy Kafarnaum


piątek, 17 listopada 2017

Pomysł na jesienne wieczory

Mam w swoich zbiorach bibliotecznych książkę, której do tej pory nie omówiłem tutaj należycie, a i dziś tego nie zrobię. Zasygnalizuję, że jest, a jeśli jej gdzieś szukać, to bardziej w antykwariatach niż księgarniach, bo parę lat minęło już od jej wydania. Traktuje ona o dekoracjach z muszli i przyznać się muszę, jakoś nie bardzo przekonywało to moje poczucie estetyki.
A może warto jednak przyjrzeć się temu i zastanowić się, czy nie jest to obszar godny głębszego przeanalizowania? W 2014 roku na Krajowym Seminarium Malakologicznym prezentowałem wystąpienie poświęcone dekoracjom z muszli w kościele Świętego Ducha w Łasku (woj. łódzkie), koncentrując się nie tyle na walorach artystycznych, co na doborze gatunków.
Latem, kiedy byłem w Sarbsku (to blisko Łeby), w tamtejszym muzeum morskim (jedna z atrakcji kompleksu rozrywkowego), widziałem "obrazy z muszli", które - przyznać trzeba - nie straszyły.
Znalazłem ostatnio taki filmik o gruzińskim duchownym, który z muszli mięczaków tworzy obrazy, w tym również ikony (w sensie religijnym). Nie znam gruzińskiego, więc nie streszczę tego, o czym mówi ojciec Dimitri Sukhitashvili z kościoła Kaszweti Świętego Jerzego w Tbilisi. Drugi link odsyła do anglojęzycznej wersji materiału video, polecam.
Przyznać muszę, że jakkolwiek nadal nie porywa mnie to estetycznie, to jednak "ma to w sobie coś"... Zresztą, oceńcie sami, bo przecież de gustibus non disputandum est... Może więc, skoro jesień późna i wieczory długie, spróbować warto swoich sił na artystycznym poletku, obcując z pięknem samym w sobie, zaklętym w milionach lat ewolucji mięczaków?

https://www.palitravideo.ge/yvela-video/akhali-ambebi/29335-qnizharebis-samothkheq-moluskebis-akhali-ckhovreba-dekanoz-dimitris-namushevrebshi.html
http://www.georgianews.ge/arts-a-culture/22848-unusual-art-archpriest-dimitri-sukhitashvili-creates-icons-from-sea-shells.html 


Jedna z muszlowych kompozycji z Sarbska




piątek, 10 listopada 2017

Nie mogę się doczekać

Był czas, że przed narodem niosłem oświaty kaganek, a właściwiej doświadczałem kagańca w oświacie. Był, niedługi, ale był czas w moim życiu, że jadłem z nauczycielskiego garnuszka. Z głodu nie umierałem, ale nie było to dla mnie. Po kilkunastu latach zdarza mi się jednak czasem zaglądać do szkół i znów mam do czynienia z uczniami, tym razem jako prelegent, nie jako nauczyciel, stąd w spotkaniach tych czuję się wolny i nie towarzyszy mi stres, z którym borykałem się jadając nauczycielski chleb. Dziś spotkania z uczniami różnych typów szkół, ale głównie podstawówek, są dla mnie wyzwaniem, które podejmuję z radością i satysfakcją. Widać, do wszystkiego trzeba dojrzeć.
Dlaczego dziś wzięło mnie na rozdrapywanie szkolnych tematów? Czyżby przypomniał mi się dzień nauczyciela? Nic z tych rzeczy. Dowiedziałem się po prostu, że ukazała się książka, która jest dla mnie pewnym zaskoczeniem, i nie mogę się doczekać, kiedy trafi w moje ręce. Otóż nakładem wydawnictwa Kontekst z Poznania ukazała się rozprawa habilitacyjna Elizy Rybskiej pt Przyroda w osobistych koncepcjach dziecięcych - implikacje dla jej nauczania z wykorzystaniem rysunku (Poznań, 2017, 350 ss.). Zaskoczenie, bo nie wiedziałem, że habilitacja jest przygotowywana w formie książki, a to coraz rzadsze zjawisko w polskiej nauce... Nie mogę się doczekać, bo bardzo mnie ciekawią wnioski, do których doszła Autorka. Znając jej wystąpienia np. z krajowych seminariów malakologicznych, mogę się spodziewać ciekawej i wymagającej lektury. Eliza Rybska nie tylko naukowo zajmuje się dydaktyką biologii czy nauk przyrodniczych, ale jest jej, dydaktyki, praktykiem. Ciekawi mnie zatem, jak ścierać się będą naukowe koncepcje z osobistym doświadczeniem nauczycielki biologii, która poza dydaktyką tej dziedziny, jest też malakologiem. Nie ukrywam zresztą, że spala mnie ciekawość, ile malakologii znalazło się w tej książce.
Podjąłem już kroki, żeby książka do mnie trafiła. Mam nadzieję, że czekanie nie będzie trwać długo. Potem będę potrzebował troszkę czasu, żeby się wgryźć w lekturę (niestety najbliższe tygodnie zapowiadają się kieratowo) i obiecuję, że podzielę się swoimi wrażeniami i refleksjami z lektury. Natomiast już teraz w ciemno mogę mogę lekturę tej książki polecić i malakologom, i nauczycielom biologii, którzy każdego dnia rwą włosy z głowy zastanawiając się, jak dotrzeć do uczniów z wiedzą o otaczającym nas światem ożywionym.
Eliza Rybska. 2017. Przyroda w osobistych koncepcjach dziecięcych - implikacje dla jej nauczania z wykorzystaniem rysunku. Poznań, Wydawnictwo Kontekst, 350 ss.

środa, 25 października 2017

Mierz siły na zamiary

Spacerowałem niedawno wieczorową porą, a że ciepło i mgliście było (słowo daję: słychać było, jak grzyby rosną!), to w wielu miejscach było sporo ślimaków. A dokładniej pomrowów, jeszcze dokładniej: pomrowa wielkiego (Limax maximus). Sporadycznie łaziły też śliniki (zapewne Arion vulgaris, ale kto go tam wie...). Łaziłem i łaziłem, aż w pewnym momencie natknąłem się na nowy dla siebie widok, więc przycupnąłem i popatrzyłem się na coś, czego do tej pory jednoznacznie nie zinterpretowałem. Może ktoś z czytających będzie miał przekonującą interpretację, chętnie wysłucham. A o co chodzi? Otóż wzrok mój przykuł widok pomrowa broniącego się przed kosarzem. Ja głupi myślałem, że to pająk, ale kosarze nie są pająkami, choć są pajęczakami... Otóż - i to udało mi się udokumentować fotograficznie - pomrów najwidoczniej bardzo był nie pocieszony tym, że kosarz próbował się do niego przytulić. Trwało to kilka minut i zakończyło się ucieczką kosarza, któremu widocznie nie podobało się to, że jakiś paparazzi robi mu sesję zdjęciową, na dodatek z fleszem. Kosarz nawiał, pomrów został i siedział tam jeszcze naprawdę długo, po godzinie, kiedy kończyłem spacer, siedział jeszcze w tej samej pozycji...
Przypuszczam, że miałem do czynienia z Phalangium opilio, a przypuszczam tak dlatego, że to kosarz pospolity. Wyczytałem, że w skład jego diety wchodzą poza gąsienicami czy larwami chrząszczy, również ślimaki nagie. Nie dyskutuję z tym, no ale znajmy trochę umiaru! Rozumiem, że może zjadać młodociane ślimaki nagie, czy nawet dorosłe osobniki Deroceras laeve czy agreste albo Arion intermedius, ale rzucać się na największego nagiego ślimaka w naszych stronach? Toż to za wieszczem chciałoby się zadeklamować: "Mierz siły na zamiary"! Mam kłopot z interpretacją tego zjawiska. Nie wydaje mi się, żeby kosarz był w stanie zaatakować o wiele większego od siebie pomrowa w celach kulinarnych. Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób miałby go skonsumować. Ale też nigdy nie widziałem, w jaki sposób kosarze zjadają swoje ofiary... Wydaje mi się jednak, że pomrów w tym starciu jednak od kosarza oberwał, i to raczej oberwał solidnie, bo nie reagował długo na bodźce przyjmując pozycję obronną. Może został porażony jadem, ale nie sprawdziłem, czy kosarze paraliżują swoje ofiary jadem (przypuszczam, że owszem, a pomrów mi świadkiem). Wydaje mi się, że jakiś czas przed rozpoczęciem obserwacji nastąpił atak pajęczaka na ślimaka. Ofiara przyjęła postawę obronną (skurcz ciała z zaznaczoną próbą ucieczki - skręt w prawo, tak jakby pomrów chciał chronić pneumostom, czułki częściowo schowane). Kosarz z różnych stron próbował dobrać się do zdobyczy, może jak porządny myśliwy najpierw coś ustrzelił, a potem zastanawiał się, w co trafił... Wrodzona niecierpliwość i brak doświadczenia w obcowaniu z pajęczakami sprawiły, że wypłoszyłem napastnika i nie wiem, jak historia potoczyłaby się dalej, stąd nie będę konfabulował. Chętnie posłucham kogoś, kto się na tym zna i ma coś do powiedzenia. Po mojemu pomrów musiał paść przez przypadek ofiarą kosarza, który porwał się na ofiarę zdecydowanie dla siebie za dużą. Nie mogę jednak wykluczyć, że to nie było coś nadzwyczajnego i że te zwierzęta tak po prostu mają, że czasem spotykają się na kolacji (w charakterze jednak nie partnerów, a kucharza i menu). Nie mniej nie bardzo chce mi się wierzyć, że liczący kilkanaście centymetrów ślimak nagi mógłby być (obfitą) kolacją dla anorektycznonożnego kosarza. Niechże się ktoś zlituje nade mną i nieuctwo me obnaży interpretując jak należy całe to zajście. Będę wdzięczy. A w ogóle to bardzo chętnie poznałbym inne przykłady relacji drapieżnik - ślimak, więc jeśli ma ktoś wiedzę na ten temat, chętnie przyjmę. W każdej ilości!




sobota, 7 października 2017

A dwadzieścia lat temu...

A dwadzieścia lat temu w Muzeum w Tomaszowie Mazowiecki otwarto wystawę czasową Muszle morskie ze zbiorów Muzeum i Instytutu Zoologii PAN.  Dokładnie 7 października 1997 roku... Wspominam, bo nie pamiętam już w jaki sposób się o niej dowiedziałem, ale pamiętam, że wystawę tę obejrzałem. I była to pierwsza wystawa w całości poświęcona morskim muszlom, którą mogłem na spokojnie poznać. Nie była imponująca, ale wówczas zdecydowanie wystarczająca.
Były to czasy, kiedy nie nosiło się ze sobą aparatów cyfrowych;) Nie mam zdjęć z tamtej wystawy, ale mam jej katalog, nota bene chyba pierwsza publikacja na ten temat w mojej prywatnej bibliotece amatora muszli. Mam, i często wracam do tamtej właśnie wystawy, która rozpaliła moją wyobraźnię na lata...

czwartek, 28 września 2017

Francisco Welter-Schultes: European non-marine molluscs, a guide for species identification

Zapewne niewielu zwróciło uwagę na taki maleńki napis, umieszczony na drugiej z ponad siedmiuset stron, jednego z największych opracowań europejskiej malakofauny, którą przygotował niemiecki malakolog Francisco W. Welter-Schultes. Na dole strony umieszczono informację o prawach autorskich, warunkach kopiowania oraz momencie przeniesienia dzieła do domeny publicznej. A nieco poniżej znajduje się informacja o nakładzie (2000 egz.) oraz data wydania: 28 Sept. 2012. Czyli, jakby nie patrzeć, mija dziś właśnie pięć lat o ukazania się książki, którą należy szczególnie polecać każdemu europejskiemu malakologowi, bez względu na obszar zainteresowań, którymi się zajmuje.  A dlaczego, to o tym poniżej.
Przyznać się muszę, że dotąd nie udało mi się jeszcze tej publikacji nabyć. Czekam na lepszą koniunkturę;) Ale miałem okazję przez kilkanaście dni się z nią zaznajamiać i na tej podstawie, doświadczeniem kierowany, polecać ją będę każdemu. Co więcej, robię to kolejny raz, bo już recenzowałem i polecałem ją przed kilkoma laty we wpisie Ordnung. Jestem przekonany, że po pięciu latach od wydania książka zachowuje nadal świeżość, choć zamieszanie w malakologii obecnie jest strasznie i każdego dnia można by toczyć boje o wprowadzenie jakichś zmian. Nikomu dotąd nie udało się stworzyć dzieła podobnego: przedstawienie przeszło dwóch tysięcy gatunków europejskich mięczaków wymaga nakładu pracy nieporównywalnego z czymkolwiek. Nie tylko chodzi przecież o skatalogowanie i usystematyzowanie podstawowej wiedzy o ogromnej liczbie gatunków, ale przecież trzeba ogarnąć również ogromny spis literatury, wydanej w różnym czasie (przynajmniej 200 lat), w różnych miejscach i w różnych językach. Dalej: trzeba tę literaturę przejrzeć pionowo w odniesieniu do poszczególnych gatunków, aby podając informację opierać się na w miarę możliwości najświeższych ustaleniach. To dla poszczególnych rodzin czy rodzajów, ba - nawet gatunków - bywa całkiem trudne (vide problem z nazwą dla Arion vulgaris). Praca Schultesa jest pod tym względem wyjątkowa, bo przypomina coś na kształt atlasu samochodowego Europy: może nie zaznaczono każdej wioski, ale wiadomo, że dojedzie się do celu. A przynajmniej w większości obszarów ma to zastosowanie. Piałem już z zachwytu nad tą książką i nie przeszło mi nic z tej fascynacji. To naprawdę rewelacyjna praca. Proszę tylko nie myśleć, że jest to całość wiedzy o europejskich mięczakach. Bo nie jest. I nigdy nie będzie. Ale jest to najlepsza i najobszerniejsza synteza, jaką obecnie w Europie można spotkać.
Wspominałem, że w tym roku byłem przez chwilkę na Bałkanach. Znalezienie opracowań malakofauny Bałkanów nie jest wcale proste, można - owszem - odszukać prace J. A. Wagnera, ale przecież liczą sobie już ponad sto lat, a przez ten czas coś poszło do przodu. Sięgając po omawianą książkę można przynajmniej zorientować się, z czym ma się do czynienia. I znaleźć podstawowe dane bibliograficzne pomocne przy dalszych poszukiwaniach. Kilka gatunków przywiezionych z Hercegowiny udało mi się odnaleźć w tej pracy w ciągu kilku minut. Bardzo bym tę książkę chciał mieć u siebie na stałe...
Po pięciu latach od wydania widać też pewne braki, które właściwie koncentrują się w jednym obszarze. Chodzi o ślimaki, które kiedyś były umieszczane w podgromadzie Prosobranchia, która to właściwie obecnie jest rozsypana na szereg przeróżnych kladów, z którymi nie bardzo wiadomo co robić. Zauważyłem, że ta "podgromada" jest naprawdę słabo reprezentowana w tym opracowaniu i nie bardzo wiem, co jest przyczyną tego stanu rzeczy. Nie chodzi bynajmniej o kilkadziesiąt gatunków, które w ostatnich latach opisał był  Peter Gloer ze współpracownikami. Trudno znaleźć informację o Bithynella, Falniowskia czy innych gatunkach - owszem: rzadkich, ale przecież reprezentowanych w literaturze anglojęzycznej. Być może jest to związane z jakimś metodologicznym spojrzeniem na to zagadnienie - ponieważ ogromna liczba tych ślimaków jest do siebie potwornie podobna, a identyfikacja możliwa albo na podstawie badań molekularnych, albo wątpliwej wagi cechach anatomicznych, stąd niewykluczone, że zostały pominięte, aby nie wprowadzać dodatkowego chaosu w taksonomii europejskich mięczaków słodkowodnych i lądowych.
Gdyby przyszło mi zasiadać do pracy nad takim dziełem, najpierw długo płakałbym, że to niemożliwe. Schultesowi udało się jednak rzeczy niemożliwej dokonać: rozrysował plan Europy z żyjącymi w niej mięczakami. Można teraz w tym planie uzupełniać braki, nadpisywać niedopowiedzenia, zadbać o szczegóły, ale prawda jest taka, że wiadomo, jak ta Europa wygląda. Nikomu wcześniej takie dzieło się nie udało!
Wydaje mi się, że po pięciu latach od pierwszego wydania nakład powinien być już dawno wyczerpany. Nie wyobrażam sobie, aby książka ta nie trafiła do wszystkich bibliotek wydziałów przyrodniczych wyższych uczelni w Europie. Nie wyobrażam też sobie, że nie znajduje się w podręcznej bibliotece europejskich malakologów.  To coś więcej, niż klucz Urbańskiego z 1957 dla polskich malakologów, dlatego po pięciu latach warto spojrzeć, czy nie zaniedbano tego tematu i najwyższy czas na poprawę, jeśli dotąd z tą książką się nie zapoznało...

przykładowy opis gatunku z mapką i literaturą

poniedziałek, 25 września 2017

8th European Congress of Malacological Societies - podsumowanie

Obiecałem, więc staram się słowa dotrzymać i krótko podsumować to, co działo się w Krakowie między 10 a 14 września 2017 roku. Ponieważ nie było mnie tam, nie mogę ręczyć, że wszystkie podane przeze mnie fakty mają pokrycie w rzeczywistości;)
W 8 Europejskim Kongresie Towarzystw Malakologicznych wzięło udział 139 uczestników, w tym 32 doktorantów. Z całej Europy, a nawet z całego świata, bo poza Europejczykami zgłosiło swój udział również trzech Amerykanów, trzech Japończyków i jedna osoba z Brazylii. Stary Kontynent reprezentowali najliczniej Polacy (armia 35 ludzi), dalej Hiszpanie i Brytyjczycy (po 13) oraz Niemcy, którzy wystawili 12 uczestników. W ciągu trwania Kongresu zaprezentowano 73 wystąpienia ustne oraz 66 posterów. Nowością (przynajmniej dla mnie) była prezentacja prac artystycznych inspirowanych malakologią. Przedstawiono 10 obrazów autorstwa studentów krakowskiej ASP. Co ciekawsze, obrazy były nagrodą za najlepsze wystąpienia doktorantów, i to bardzo mi się podobało. Nie dość, że nagradza się młodych naukowców, to jeszcze promuje się sztukę. Nie wiem, czy był to autorski pomysł organizatorów, ale tak trzymać! A będzie komu, bo kolejny, dziewiąty Kongres, ma się odbyć całkiem blisko, bo w Pradze, a kiedy, to wiadomo na pewno, że w 2020 roku.
W czasie trwania Kongresu obradowali też polscy malakolodzy na Walnym Zebraniu Członków Stowarzyszenia Malakologów Polskich. Ustalono m.in., że najbliższe Krajowe Seminarium Malakologiczne (kurczę, jaka to będzie numeracja: 34 czy 33?) w 2018 roku zorganizowane zostanie przez toruńskich naukowców, następne, w 2019 - prawdopodobnie przez ośrodek szczeciński. Jest dobrze, można szukać tematów do wystąpień.
Mnie pozostaje teraz zanurzyć się w lekturze streszczeń konferencyjnych, co może zająć mi sporo czasu, może jednak nie aż tak dużo, żebym przegapić miał kolejne spotkanie malakologów...

niedziela, 24 września 2017

Profesor Anna Stańczykowska - w 85 rocznicę urodzin

To było tak: gdyby nie ta jedna książka, to bym w ogóle nie wiedział, że w wodzie można szukać czegoś poza błotniarką i zatoczkiem... Serio. To było bardzo dawno temu, tak dawno, że w Polsce jeszcze nie było Internetu (tak, tak, były takie czasy, jeszcze w zeszłym tysiącleciu...). To były początki mojej przygody z malakologią i ona w tej przygodzie była tą pierwszą. Przez pierwsze lata mojej aktywności wszystko, co wyciągnąłem z wody, oznaczałem przy jej pomocy. Po to chyba przyszła na świat, żeby takim jak ja, nieść pomoc. I dziś kilka słów i o niej, i o jej Autorce, świętującej dziś swoje 85. urodziny.
Anna Stańczykowska, bo o niej dziś w szczególnie ciepły sposób myślę, urodziła się 24 września 1932 roku w Warszawie. O jej dzieciństwie i bardzo trudnym jego rozdziale związanym z II wojną światową, okupacją niemiecką i powstaniem warszawskim można przeczytać w wywiadzie, jakiego udzieliła w ramach Archiwum Historii Mówionej. Tam opowiada o swoich doświadczeniach i o tym, w jaki sposób przełożyły się one na wybór życiowej drogi i związanie się z naukami biologicznymi.
A trzeba powiedzieć, że Anna Stańczykowska swoją wieloletnią pracą badawczą zasłużyła na miano jednej z legend polskiej hydrobiologii. Dodać należy, że poza działalnością badawczą, skupionej na ekologii polskich wód oraz szczególnie intensywnymi obserwacjami nad mięczakami, dużą częścią pracy naukowej szanownej Jubilatki, stanowi popularyzacja nauki. Wielokrotnie to podkreślałem i podkreślał będę, że klasą naukowca jest nie tylko zaangażowanie w badania, ale również ich popularyzowanie. Nie sposób policzyć tych wszystkich, którzy - podobnie jak ja - rozpoczęli swoją przygodę z przyrodą od lektury którejś z popularnych publikacji Pani Profesor. Dla mnie fundamentalną pozostaje książka Zwierzęta bezkręgowe naszych wód (prywatnie - moja rówieśniczka), która stanęła na początku moich spotkań z hydrobiologią. Zdecydowanie później pojawili się w mojej biografii Piechocki, Urbański, Wiktor, Falniowski czy Umiński. Rysunki Andrzeja Karabina zamieszczone w tej książce przez kilka lat były podstawą moich terenowych identyfikacji wszystkiego, co w okolicznych wodach żyło. Pamiętam, że pierwsze zbiory z początku lat dziewięćdziesiątych etykietowałem opatrując przerysowywanymi z tej książki rycinami. Do dziś, bez zaglądania do niej, potrafię powiedzieć, że tablice z rycinami prezentującymi mięczaki, ponumerowane są od XVIII do XXII, i do dziś nie wiem, czemu błotniarkę otułkę przedstawiono jako Amphipeplea glutinosa... 
Anna Stańczykowska (właściwie Anna Stańczykowska-Piotrowska) jest malakologiem, którego nazwisko znane jest w świecie jako eksperta od Dreissena polymorpha. Kiedy w Ameryce Północnej rozpoczęła się inwazja tego małża, profesor Stańczykowska była ekspertem pomagającym tworzyć strategię przeciwdziałania ekspansji. W dorobku naukowym poświęconym Dreissena polymorpha  zwrócić należy uwagę nie tylko na różnorodność aspektów badawczych, ale również na niespotykaną wręcz skalę czasową, obejmującą ponad pięćdziesiąt lat badań. Myślę, że warte podkreślenia jest również to, że aktywność naukowa profesor Stańczykowskiej przełożyła się na bliższych i dalszych kontynuatorów jej działa, do których można zaliczyć prof. K. Lewandowskiego, dr hab. Beatę Jakubik, dr hab. Ewę Jurkiewicz-Karnkowską czy dra Andrzeja Kołodziejczyka. Jako aktywny malakolog, promieniujący na grono swoich współpracowników i uczniów, 25 kwietnia 2007 roku została uhonorowana tytułem Członka Honorowego Stowarzyszenia Malakologów Polskich. 
Prosiłem kiedyś jednego z uczniów Pani Profesor, żeby przekazał jej, jak wiele jej zawdzięczam i jak bardzo jestem jej wdzięczny za te pierwsze kroki w świecie malakologii, hydrobiologii i ekologii. Dziś, wdzięczność tę wyrażając na tych elektronicznych łamach, posyłam myśl serdeczną i najcieplejsze życzenia Ad multos annos, Pani Profesor!



środa, 13 września 2017

Jak sobie z TYM radzą świdrzyki?

Czy zdarzyło się Wam kiedyś obserwować, w jaki sposób kierowcy tzw. tirów cofają w wąskich uliczkach? Albo kierowcy autobusów? Ja widziałem kiedyś, co potrafi polski kierowca w ciasnych uliczkach starej Padwy... Obyło się wtedy bez interwencji carabinieri, ale mordobicie od autochtonów było o włos. Rzecz była w tym, że nie dało się autobusu podnieść i brakowało kilkunastu centymetrów, żeby się "złożył w zakręcie". Kiedy ostatnio byłem terenie udało mi się podpatrzeć, jak z podobnym problemem poradziłby sobie świdrzyk. Najkrócej mógłbym to skomentować tak: producenci suplementów diet dla mężczyzn - wstydźcie się! Poniżej prezentuję króciutki filmik pokazujący, w jaki sposób świdrzyk dwufałdkowy Alinda biplicata przenosi ciężar muszli zmieniając kierunek ślimaczego marszu. Bardzo by się taka umiejętność przydała kierowcom. Zawsze uważałem, że powinniśmy się uczyć od mięczaków. Jakość nagrania nie powala, nie wróżę sobie kariery reżyserskiej, nie mniej wydaje mi się, że fajnie popatrzeć na możliwości ślimaka, który umiejętnie przenosi ciężar długiej muszli. Jeśli komuś uda się podobne zachowanie  zarejestrować, niech by się podzielił: możemy stworzymy Festiwal Filmików Ślimaczych?


poniedziałek, 11 września 2017

8th European Congress of Malacological Societes - zaczęło się!

W Grodzie Kraka nad szarą Wisłą trwa właśnie europejskie święto malakologów, czyli kilka pracowitych dni pod nazwą 8th European Congress of Malacological Societes. Jest już po oficjalnym otwarciu obrad, trwają pierwsze wystąpienia referujących naukowców.
Nie ma mnie tam, ale jeśli uda mi się tylko jakiekolwiek uzyskać informacje, będę się dzielił.
Szczegóły, program i temu podobne sprawy do znalezienia na www.euromal.pl.

czwartek, 7 września 2017

Zobaczyć takie coś!

Przed chwilą wypatrzyłem to i nie mogę wyjść z zachwytu. Pomyślałem, że takie rzeczy warto puszczać dalej w świat.
Żadnych szczegółów nie znam, poza tym, że filmik został zarejestrowany na Topsail Island (Karolina Północna, USA, Zachodni Atlantyk), w godzinach porannych, w czerwcu 2012 roku. Niesamowite jest też to, że po takim czasie nagle wypływa gdzieś na przestwór wszechoceanu internetowego...   Film przedstawia zachowanie małży żyjących w piaszczystym dnie po ustąpieniu fali.
A widok piękny, zachwycający, wspaniały...

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Piramidka naskalna Pyramidula pusilla (Vallot, 1801)

To do niej odnosi się wszystko, co dotychczas napisano w polskiej literaturze o piramidce naskalnej Pyramidula rupestris (Draparnaud, 1801), stąd najłatwiej byłoby napisać dementi i sprawa byłaby załatwiona. Pomyślałem jednak, że ponieważ widzieliśmy się ostatnio, poświęcę jej kilka osobnych zdań z nadzieją, że może komuś przyda się to w czasie spotkań w terenie.
Widzieliśmy się całkiem niedawno, w zeszłym tygodniu, w rezerwacie "Zielona Góra" koło Częstochowy (w gminie Olsztyn). To bardzo miłe spotkanie z maleństwem, które wiedzie sobie spokojne życie nie wadząc nikomu, patrząc na świat swoimi maleńkimi oczkami na króciutkich czułkach...
Piramidka naskalna Pyramidula pusilla (Vallot, 1801) jest gatunkiem ściśle związanym ze skałami, głównie wapiennymi, stąd zasięg jej występowania w naszym kraju ogranicza się do południowej Polski, a najdalej na północ wysuniętym stanowiskiem jest rezerwat "Węże" w powiecie pajęczańskim w województwie łódzkim. Stanowisko to przed laty podał Leszek Berger i przyjmuję, że nadal tak jest, bo nie miałem możliwości sprawdzić. Poza tym szukać go można w Tatrach, Pieninach, Górach Kaczawskich (podawane jako stanowisko reliktowe) i w Górach Świętokrzyskich, gdzie przez Piechockiego podawany jest z dwóch stanowisk. Moje spotkania z piramidką zawsze miały miejsce na Jurze, a dokładniej na Górze Zamkowej w Olsztynie oraz po drodze do Jaskini Wierzchowskiej Górnej między Ojcowem a Krakowem. To ostatnie spotkanie też było na Jurze.
W Europie występuje w basenie Morza Śródziemnego, we Francji (Pireneje), Hiszpanii, Portugalii, Niemczech, Belgii, na Wyspach Brytyjskich, w Austrii, Czechach, na  Słowacji, Węgrzech, Ukrainie i w Bułgarii, ponadto występuje też na Kaukazie, w południowej Rosji, a także w Azji Środkowej i Izraelu. Pyramidula rupestris, za którą ją podawano przez wiele lat, ma bardziej wyspowy zasięg na południu i  zachodzie Europy, a różni się przede wszystkim stosunkiem szerokości do wyskości muszli (pusilla jest nieco bardziej płaska).
Pyramidula pusilla jest ślimakiem trzonkoocznym niewielkich rozmiarów, nieprzekraczających 3mm szerokości i 2mm wysokości. Muszla jest zbudowana z ok. 4,5 skrętów, oddzielonych od siebie głębokim szwem, tak głębokim, że zdarzają się populacje, w których ostatni skręt jest oddzielony od poprzednich (podaję za kluczem Wiktora, mnie się jeszcze nie udało takiej populacji spotkać; jest to rzadkość wśród europejskich ślimaków lądowych). Powierzchnia ciemnobrązowej muszli czasem może być pokryta matowym nalotem, widoczne jest na niej wyraźne prążkowanie. Dołek osiowy jest otwarty, bardzo szeroki, umożliwiający oglądanie wszystkich skrętów od spodu. Ślimak żyje na skałach, często w miejscach pełnej ekspozycji na działanie promieni słonecznych, rzadziej kryje się w jakichś szczelinach. Żyje również na murach i na kamieniach. Prawdopodobnie odżywia się porostami. Występuje gromadnie, co oznacza, że kiedy się spotyka ten gatunek, najczęściej na jednym stanowisku można znaleźć wiele osobników. Jest gatunkiem jajożyworodnym: jaja rozwijają się w macicy przekształconej ze spermowiduktu (to daje odpowiedź na pytanie, jak na płaskiej nasłonecznionej ścianie skały składać jaja...).
Gdyby znał ktoś miejsce, w którym występuje skalaryczna forma tego gatunku, tzn. z odklejonym ostatnim zwojem, byłbym wdzięczny za informację. Pomimo tego, że jest to niewielki ślimak, jest bardzo wdzięczny do obserwacji, dlatego też zachęcam do przyjrzenia się mu w czasie letnich lub jesiennych spacerów po Jurze. Lub gdziekolwiek indziej, gdzie tylko występuje.
I jeszcze jedno: na Czerwonej Liście Gatunków Ginących i Zagrożonych w Polsce znalazła się w kategorii NT - niższego ryzyka, bliska zagrożeniu. Nie twierdzę, że ruch turystyczny jest zagrożeniem dla tego gatunku, ale ręce opadają, kiedy widzi się skały w rezerwacie przyrody pomazane jak mury bałuckiej kamienicy...



w towarzystwie Cochlodina orthostoma, dla pokazania wielkości

Przykładowe stanowisko P. puslilla w rezerwacie "Zielona Góra"
 

piątek, 25 sierpnia 2017

Ślimak ostrokrawędzisty Helicigona lapicida (Linnaeus, 1758)

Wśród mięczaków występujących w Polsce niewiele jest gatunków, które nie nastręczają problemów z identyfikacją. Oczywiście, jest cała masa gatunków pospolitych, łatwych do oznaczenia, nawet dla osób, które malakologią się nie zajmują. Większość jednak gatunków wymaga albo popatrzenia przez lupę, albo zastanowienia się, czy dane środowiskowe mogą potwierdzić występowanie czegoś gdzieś tam... Mnie się wczoraj udało spotkać gatunek, który choć bardzo rzadki, w Polsce trudny do pomylenia z czymkolwiek innym. W czasie wędrówki przez Rezerwat "Zielona Góra" koło Częstochowy (w gminie Olsztyn) udało mi się pierwszy raz w życiu spotkać ten gatunek na żywo, dotąd znałem go tylko z kilku pobliskich stanowisk,  gdzie jednak trafiały się tylko zsubfosylizowane muszle. O jakim myślę zwierzęciu?
Ślimak ostrokrawędzisty Helicigona lapicida (Linnaeus, 1758) jest jednym z tych gatunków, w przypadku którego dość trudno o pomyłkę. Należący do rodziny Helicidae ślimak jest - jak na nasze warunki - dość duży, dorasta bowiem do 20 mm (zwykle do 18) szerokości i ok. 8 mm wysokości. Muszla jest zatem dość płaska, ale najbardziej charakterystyczną jej cechą, utrwaloną w polskiej nazwie gatunkowej, jest kil obrzeżający muszlę, czyli ostra krawędź nie występująca u innych naszych ślimaków tej wielkości. Wygląd jak soczewka z grubego szkła... Ujście muszli zakończone jest białawą wargą, okalającą całe brzegi ujścia. Dołek osiowy jest otwarty, szeroki i głęboki. Barwa muszli muszli oscyluje w tonacjach brązów, z deseniem w postaci ciemniejszych i jaśniejszych plamek. Charakterystyczna jest również matowa powierzchnia muszli.
Jest to ślimak charakterystyczny dla zacienionych stanowisk, preferuje ściółkę lasów, zwłaszcza bukowych, oraz skały, rumowiska skalne czy ruiny zamków. Mnie się udało go spotkać w szczelinach skały, ale szukać go można pod kamieniami czy pod kłodami drzew. Po deszczu spotkać go można pełzającego - mnie się to nie udało, bo pogoda nie była deszczowa. Wiktor (2004) podaje, że sporadycznie pełza również po pniach drzew.
Cytowane źródło podaje, że Helicigona lapicida występuje w Polsce w Sudetach, na Jurze oraz na Pomorzu Zachodnim. Kiedyś występował również w Wielkopolsce, Beskidzie Zachodnim, w Górach Świętokrzyskich i na Pojezierzu Mazurskim.  Od czasu opublikowania klucza Ślimaki lądowe Polski zanotowano kilka stanowisk, które rzucają nowe światło na zasięg występowania tego gatunku w naszym kraju. Z całą pewnością występuje nadal na Kielecczyźnie (Bobrza i kamieniołom na Dybkowej Górze k. Gnieździsk). Spotykany jest w Drawieńskim Parku Narodowym (pogranicze Wielkopolski i Pomorza Zachodniego), a najbardziej na północny-wschód wysunięte stanowiska znajdują się w Puszczy Romickiej.
Przez Polskę przebiega wschodnia granica zasięgu tego zachodnio- i środkowoeuropejskiego gatunku. Od lat objęty jest u nas ochroną prawną (ochrona częściowa), ale trudno go szukać w Polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt. Czemu? Nie wiem, wydaje mi się, że powinien się tam znaleźć.



Rezerwat "Zielona Góra" - przykład stanowiska H. lapicida L.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Rozjazdy dalekie

No to w końcu wyjechałem na dłużej. Zrobiłem trochę kilometrów, objechałem tym razem trochę Europy i wróciłem znów do swoich zajęć zostawiając sobie troszkę wspomnień i parę muszelek zebranych pośpiesznie w różnych miejscach. Zupełnie nowych miejscach. I zupełnie nowych muszelek, co od zawsze cieszyło mnie chyba najbardziej... Nie był to typowy wyjazd ślimakowy, ale nauczyłem się wykorzystywać różne okazje, aby nacieszyć i oko, i serce. Więc z niedosytem, ale zadowolony wróciłem z moich wojaży.
W Polsce tam, gdzie jest sucho, trudno znaleźć ślimaki. Są tak zwane gatunki kserofilne, charakterystyczne  dla nasłonecznionych stanowisk, ale nie dość, że mamy ich w Polsce niewiele, to i bardzo rzadko się zdarza, żeby występowały masowo (z obserwacji mógłbym co najwyżej wskazać na Helicella obvia i jej masowe oblepianie roślin, ale to też nie to, co można zobaczyć na południu Europy). Mój wyjazd nałożył się na falę największych upałów, które wówczas wysuszały południe kontynentu (podobno woda w Balatonie osiągnęła 30C, więcej niż powietrze nad Bałtykiem;). Wiedziałem, że długotrwałe upały i susze nie są najbardziej sprzyjającymi okolicznościami do poszukiwań ślimaków lądowych, ale nie było najgorzej. Najpierw udało mi się znaleźć kilka muszli Rumina decollata (Linnaeus, 1758), dorosłych osobników, tzn. pozbawionych już pierwszych skrętów muszli. Miałem w swoich zbiorach kilka takich muszli z Rawenny, ale właśnie młokosów, czyli tej wielkości, którą traci dorosły ślimak. Nie znam całego tego mechanizmu, ani z czym jest on związany, w każdym razie jest tak, że R. decollata jako dorosły ślimak wygląda tak, jakby ktoś odłamał jej wierzchołek muszli. Jeśli zatem zdarzy się komuś we Włoszech czy Chorwacji znaleźć ślimaka, zwłaszcza w pobliżu zabudowań ludzkich, pozbawionego wierzchołka muszli, to może być prawie pewien, że to właśnie ten gatunek.
Znalazłem też Theba pisana (O.F. Müller, 1774), z tym tylko, że w przypadku tego gatunku znalazłem i puste muszle, i żywego osobnika. Siedział sobie przyklejony do jakiejś agawy tak cholernie twardej i ostrej, że nie miałem szans najmniejszych wydobyć go z kryjówki. Nie był też zainteresowany sesją zdjęciową, stąd przepraszam za jakość zdjęć z Th. pisana w tle. W tym samym miejscu znalazłem też setki ślimaków z gatunku Trochoidea pyramidata (Draparnaud, 1805). Prawie niewidoczne, ale wystarczyło schylić się mocniej by wypatrzeć w trawniku całe ich mnóstwo. Te, pomimo upałów, zdawały się być niewrażliwe na skwar i łaziły sobie. Może dlatego, że chodnik był zraszany wodą?
To były zdobycze chorwackie. Potem przyszedł czas na Bośnię i Hercegowinę. Tam krajobraz wydawał się jeszcze bardziej jałowy niż na chorwackim wybrzeżu. Nie udało mi się wypatrzeć nic żywego, ale za to w tanatocenozach znalazłem kilkanaście gatunków i to w jednym miejscu, pod jedną wapienną skałą. Trochę czasu mi zejdzie, zanim uda mi się pooznaczać te zbiory, ale ponad wszelką wątpliwość przywiozłem stamtąd Poiretia cornea (Brumati, 1838) i Pomatias elegans (O.F. Müller, 1774), choć ten gatunek znałem już wcześniej. Natomiast w Kravicy, pod wodospadami, gdzie wydawało mi się znaleźć setki mięczaków, wypatrzyłem aż jednego zatoczka rogowego Planorbarius corneus. Pewnie źle szukałem...
Pierwszy raz byłem na Bałkanach i przyznaję, że jestem pod ogromnym wrażeniem tamtych stron. Nie mogłem się napatrzeć na te setki kilometrów wapiennych wzgórz i pagórków, porosłych sucholubną roślinnością. Nawet urzekający Adriatyk nie zrobił na mnie takiego wrażenia, co te bezkresne, chciałoby się rzec, wapienne jałowiska. Dobrze się chyba stało, że trafiłem tam akurat w czasie największych upałów, bo przecież gdybym trafił jakimś cudem na deszcz, zwariowałbym od nadmiaru kontaktu ze ślimakami. Więc jest niedosyt, ale z zadowoleniem.


Theba pisana


Znajome muszle winniczka

Pod jedną ze skał wapiennych...



piątek, 28 lipca 2017

Rufus, lusitanicus czy vulgaris?

No to w końcu mamy ślimacze lato, nareszcie! Uprzykrzające urlopowiczom życie pogody są wręcz idealne do obserwowania ślimaków, zwłaszcza lądowych. Zdarza się, że wieczorami widuję po kilkaset śliników wyłażących z przeróżnych zakamarków na żer. Czasem widok jest jak w horrorze Ślimaki (The Slugs) o którym na blogu niegdyś wspominałem: przerażająca ilość głodnych ślimaków pełznących w stronę czegokolwiek, co da się zjeść, zwłaszcza kwiatów i warzyw...
Pogody są idealne zwłaszcza dla ślimaków nagich. Nie muszą się szczególnie starać. Żarcia w brud, kryjówek pod dostatkiem i wysoka wilgotność ułatwiająca długą aktywność dobową. Czego chcieć więcej? Dziś zatem kilka słów o ślimaku, który wielu malakologom sen spędza z powiek, nie wspominając o działkowcach, dla których jest synonimem ogromnych strat w uprawach.
Wiadomym jest, że żyje w Polsce kilka gatunków nagich ślimaków z rodzaju Arion. Rzecz w tym, że niedokładnie wiadomo ile, i jakie. Systematyka tego rodzaju jest dość zawiła dla laików, a niewielu malakologów lubi babrać się w goliźnie ślimaczej. Sprawę komplikuje synonimizacja opisanych gatunków oraz skłonność do tworzenia międzygatunkowych hybryd. Badania molekularne pewnie stopniowo będą sprawę rozjaśniać, ale sporo jeszcze Wisły upłynie, zanim zrobi się porządek.
Do największych krajowych Arionidae należą: Arion rufus i niemal identyczny Arion vulgaris, do którego odnoszą się niemal wszystkie dane z literatury na temat A. lusitanicus. Nie czuję się siłach, aby próbować rozjaśniać różnice pomiędzy gatunkami, natomiast w największym uproszczeniu mogę powiedzieć, że A. lusitanicus jest endemitem iberyjskim, natomiast tym paskudnym ekspansywnym ślinikiem znanym z tysięcy stanowisk w Polsce i w Europie jest A. vulgaris. Natomiast jest jeszcze A. rufus, który prawdopodobnie ma w Polsce wschodnią granicę zasięgu. Wiktor (2004) podaje, że śliniki te nie występują razem, ale chyba uznać trzeba, że dane te są nieaktualne. Podobnie dane dotyczące zasięgu A. rufus. Ma ten gatunek skłonność do synantropizacji i łatwo ulega zawleczeniu. Spotykałem go zarówno w rejonach naturalnego występowania (buczyny w okolicach Koszalina, sosnowe bory w Słowińskim Parku Narodowym), jak i w okolicach Kętrzyna czy Leżajska, a w okolicach Łodzi mógłbym go łopatą na przyczepę TIRa ładować...
W przypadku oznaczeń tych ślimaków zdać się można wyłącznie na badana anatomiczne i genetykę. Próba określania na podstawie barwy czy wyglądu jest całkowicie pozbawiona sensu. Co ciekawe, populacje dużych śliników na ogół są jednobarwne, ale barwa nie jest cechą stałą. Obserwuję to w miejscach, w których od kilku lat przyglądam się ślinikom. Corocznie ślimaki są nieco inne. Najczęściej przybierają barwę brązowawą w różnych odcieniach, ale bywa, że są prawie pomarańczowe albo prawie czarne. Takie czarne smoliste widywałem tylko na północy i na zachodzie Polski, natomiast pomarańczowe (pomidorowe) widywałem w różnych częściach Polski. W tym roku widuję jasnobrązowe lub czekoladowe (raczej jednak czekolada mleczna niż moja ulubiona gorzka...). Czy jednak mam do czynienia z A. rufus czy A. vulgaris, tego nie wiem, ale ufając malakologom wiem, że z pewnością nie z A. lusitanicus...