Ponieważ Wielki Tydzień to również czas przygotowań do robienia pisanek, krasznek itp., pomyślałem, że podpatrując naturę można by zaproponować kilka nowych wzorów, które idealnie komponować się będą z wielkanocną scenerią. Cała nasza twórczość jest przecież próbą dogonienia natury w jej kreatywności, różnorodności i bogactwie. Miałką próbą, trzeba dodać.
Proponuję lekturę niezwykłych albumów, które znalazłem w internetowych zasobach. Ich autorem jest Jose Espinosa, a bohaterami są ślimaki lądowe Kuby. Ślimaki, które od stuleci rozbudzają wyobraźnię kolekcjonerów muszli, zwłaszcza te z rodzaju Polimita. Warto by im oddać trochę więcej czasu i opowiedzieć o endemicznych gatunkach, ale to na inną okazję. Pobieżne tylko przekartkowanie albumów daje przedsmak tej pasji, która rozpalała umysły dziewiętnastowiecznych malakologów. Milknę, oddaję pod lekturę lub ogląd w nadziei, że Czytelnik znajdzie tam inspiracje do nowych wzorów pisankowych, a może nawet znacznie więcej niż inspirację dla samego malowania...
Albumy dostępne na portalu ISSUU:
Jose Espinosa, Las polimitas. Guatemala/Habana 2013
Jose Espinosa, Jesus Ortea, Molluscos terrestres de Cuba. Vasa, Finlandia 2009
Zdjęcia ślimaków pochodzą z cytowanych wydawnictw.
wtorek, 31 marca 2015
poniedziałek, 30 marca 2015
Post na koniec Wielkiego Postu
Przed piętnastoma laty przysłuchiwałem się wykładowi Krzysztofa Zanussiego, który w pewnym momencie dotknął problemu traktowania w Polsce postu. Powiedział wtedy, że przeciętny katolik przestrzegający piątkowych postów nie weźmie w tym dniu do ust kaszanki. Bo nie jest postna. Kupi za to łososia...
Przypominam sobie ten wykład w momencie, kiedy spacerując po dużych sklepach, widzę mrożone lub świeże owoce morza. Nie w żadnych delikatesach, w zwykłych dyskontach: małże, kałamarnice, ośmiornice, krewetki... Przechodzę obok. Kusi, żeby spróbować. Nie ze względu na doznania smakowe. O tę moją malakologiczną ciekawość świata chodzi przecież...
Przechodzę więc obok ośmiorniczek, tuszek z winniczków, kalmarów świeżych, omułków, ostryg czy sercówek. Przede mną kilka ostatnich dni przygotowań do Świąt Paschalnych.
Post nie jest zwykłym niejedzeniem mięsa. Nawet nie jest ograniczeniem tego, co słusznie należałoby zjeść. Post jest ograniczeniem siebie, jest intensyfikacją życia w doznaniu jego braku. Jest odkryciem siebie przez zaprzeczenie sobie.
Przypominam sobie ten wykład w momencie, kiedy spacerując po dużych sklepach, widzę mrożone lub świeże owoce morza. Nie w żadnych delikatesach, w zwykłych dyskontach: małże, kałamarnice, ośmiornice, krewetki... Przechodzę obok. Kusi, żeby spróbować. Nie ze względu na doznania smakowe. O tę moją malakologiczną ciekawość świata chodzi przecież...
Przechodzę więc obok ośmiorniczek, tuszek z winniczków, kalmarów świeżych, omułków, ostryg czy sercówek. Przede mną kilka ostatnich dni przygotowań do Świąt Paschalnych.
Post nie jest zwykłym niejedzeniem mięsa. Nawet nie jest ograniczeniem tego, co słusznie należałoby zjeść. Post jest ograniczeniem siebie, jest intensyfikacją życia w doznaniu jego braku. Jest odkryciem siebie przez zaprzeczenie sobie.
piątek, 20 marca 2015
Gdyby Malakofil...
Gdyby Malakofil był chłopcem, kończyłby właśnie pięć lat. Chodziłby do przedszkola i - czego wykluczyć nie można - właśnie dziś poszedłby z panią na wycieczkę w poszukiwaniu pierwszych śladów wiosny. Akurat jego piąte urodziny ubogacone byłyby spektakularnym zaćmieniem słońca, które oglądał przez kliszę rentgenowskiego zdjęcia zęba...
Gdyby Malakofil był winem, leżałby teraz w piwnicy gdzieś pod Paryżem i czekał w nadziei, że im będzie starszy, tym będzie lepszy. Ale starość i dobroć nie zawsze idą w parze i pewnie zgorzkniawszy stałby się stetryczałym dziadkiem, który wciąż gada o tym samym...
Gdyby Malakofil był samochodem, byłby już po gwarancji, miałby przejechane jakieś sto czterdzieści tysięcy kilometrów, amortyzatory miałby już do wymiany, a na lakierze widoczne byłby liczne zarysowania i ubytki. Jeździłby swoją stałą trasą, częściej stojąc w korkach niż narażając się fotoradarom. Przed wyjazdem na wakacje byłby musiał przejść dodatkowe oględziny, ale jakoś by się trzymał...
Gdyby Malakofil był piosenką, nie miałby szansy na swoje dwie minuty między reklamami w komercyjnej stacji radiowej. Pewnie polski hydraulik we Francji nie nuciłby jej sobie pod nosem, ani polska opiekunka w Niemczech nie próbowałaby przypomnieć, jak ona leciała, kiedy przed pięciu laty opuszczała Polskę. Może jakiś informatyk w Londynie miałby ją w swojej bibliotece multimediów, ale nie słuchałby jej, bo w BBC słyszałby lepsze kawałki...
Gdyby Malakofil był wulkanicznym kamieniem, byłby ledwo co ostygłym świadkiem gniewu ziemi. Leżałby gdzieś czekając, aż wiatr naniesie pyłu i ziaren, które na popiele wyrosną. Obserwowałby, jak zgliszcza na powrót porastają życiem, jak od form pionierskich przechodzą do złożonych ekosystemów. I cieszyłby się w kamiennym zamyśleniu...
Gdyby Malakofil był prezydentem Rzeczypospolitej, właśnie kończyłby kadencję i cieszyłby się, że nie musi się starać o reelekcję. Czekałby na osąd historii oglądając skutki swoich decyzji. Często by płakał...
Gdyby Malakofil był bocianem, właśnie przekraczałby granicę wracając na stare śmiecie. Miałby za sobą polowanie nad Libanem lub Egiptem, a przed nim stałoby zadanie zdobycia gniazda, do którego zwabiłby swoją samiczkę...
Gdyby Malakofil był Mingiem, małżem z gatunku Cyprina islandica, kończyłby właśnie pierwszy procent swojego życia. Czekałoby go jeszcze pięćset dwa lata, zanim jakiś badacz przeciąłby jego żywe ciało chcąc sprawdzić, jak długo żyje...
Gdyby Malakofil był winniczkiem, czekałby aż promienie słońca ogrzeją ziemię i obudzą go z anabiozy. Miałby już mocno podniszczoną muszlę, kilka złogów jaj za sobą i w najbliższym czasie musiałby uważać, żeby nie upolował go jaki gawron lub zbieracz ślimaków...
Gdyby Malakofil nie był tym, kim jest, byłby malakofilem...
Dziękuję za wspólne pięć lat kroczenia po malakologicznych duktach. Za przeczytane felietony, za wyrażone opinie, za pytania, za propozycje, za potwierdzanie, że malakologią też się można zainteresować.
Gdyby Malakofil był winem, leżałby teraz w piwnicy gdzieś pod Paryżem i czekał w nadziei, że im będzie starszy, tym będzie lepszy. Ale starość i dobroć nie zawsze idą w parze i pewnie zgorzkniawszy stałby się stetryczałym dziadkiem, który wciąż gada o tym samym...
Gdyby Malakofil był samochodem, byłby już po gwarancji, miałby przejechane jakieś sto czterdzieści tysięcy kilometrów, amortyzatory miałby już do wymiany, a na lakierze widoczne byłby liczne zarysowania i ubytki. Jeździłby swoją stałą trasą, częściej stojąc w korkach niż narażając się fotoradarom. Przed wyjazdem na wakacje byłby musiał przejść dodatkowe oględziny, ale jakoś by się trzymał...
Gdyby Malakofil był piosenką, nie miałby szansy na swoje dwie minuty między reklamami w komercyjnej stacji radiowej. Pewnie polski hydraulik we Francji nie nuciłby jej sobie pod nosem, ani polska opiekunka w Niemczech nie próbowałaby przypomnieć, jak ona leciała, kiedy przed pięciu laty opuszczała Polskę. Może jakiś informatyk w Londynie miałby ją w swojej bibliotece multimediów, ale nie słuchałby jej, bo w BBC słyszałby lepsze kawałki...
Gdyby Malakofil był wulkanicznym kamieniem, byłby ledwo co ostygłym świadkiem gniewu ziemi. Leżałby gdzieś czekając, aż wiatr naniesie pyłu i ziaren, które na popiele wyrosną. Obserwowałby, jak zgliszcza na powrót porastają życiem, jak od form pionierskich przechodzą do złożonych ekosystemów. I cieszyłby się w kamiennym zamyśleniu...
Gdyby Malakofil był prezydentem Rzeczypospolitej, właśnie kończyłby kadencję i cieszyłby się, że nie musi się starać o reelekcję. Czekałby na osąd historii oglądając skutki swoich decyzji. Często by płakał...
Gdyby Malakofil był bocianem, właśnie przekraczałby granicę wracając na stare śmiecie. Miałby za sobą polowanie nad Libanem lub Egiptem, a przed nim stałoby zadanie zdobycia gniazda, do którego zwabiłby swoją samiczkę...
Gdyby Malakofil był Mingiem, małżem z gatunku Cyprina islandica, kończyłby właśnie pierwszy procent swojego życia. Czekałoby go jeszcze pięćset dwa lata, zanim jakiś badacz przeciąłby jego żywe ciało chcąc sprawdzić, jak długo żyje...
Gdyby Malakofil był winniczkiem, czekałby aż promienie słońca ogrzeją ziemię i obudzą go z anabiozy. Miałby już mocno podniszczoną muszlę, kilka złogów jaj za sobą i w najbliższym czasie musiałby uważać, żeby nie upolował go jaki gawron lub zbieracz ślimaków...
Gdyby Malakofil nie był tym, kim jest, byłby malakofilem...
Dziękuję za wspólne pięć lat kroczenia po malakologicznych duktach. Za przeczytane felietony, za wyrażone opinie, za pytania, za propozycje, za potwierdzanie, że malakologią też się można zainteresować.
środa, 18 marca 2015
Co pozostało z księdza Kluka
Napisał kiedyś Umberto Eco wielką księgę o wykazach,
katalogach, zestawieniach, listach... Nie sięgnąłem jeszcze do tej lektury, ale
przypuszczać mogę, że zawstydzałbym się niejednokrotnie przy przewracaniu
kolejnych stronic. Już jako dziecko wpadałem w takie pułapki katalogowania,
robiąc spisy nazw ptaków, katalogując historyjki z gum do żucia, zestawiając
bohaterów satyrycznego programu Polskie zoo. Chyba Szaleństwo katalogowania to
rzecz o takich, jak ja. A z drugiej strony, to, co zestawieniom najbliższe -
księgowość - zawsze mierziła mnie i była mi powodem przykrości w licealnej
nauce... Jest jednak takie natręctwo, które z dzieciństwa w dorosłość
przeniosłem i jakkolwiek bym go nie zwalczał, daje czasem o sobie pamiętać.
Chciałem bowiem kiedyś sporządzić spis wszystkich mięczaków w Polsce
występujących, czy to obecnie, czy w przeszłości. Niejedną już podejmowałem
próbę, różnych łapałem się metodologii, a jednak efekt nadal mnie nie zadowala.
W każdym razie z tamtych odległych lat dziecinnych pochodzi
pragnienie spisania wszystkich nazw mięczaków, ale jakich to nazw? Polskich! A
co! Niech się uczą po łacinie, mnie zachwycały te wszystkie
"wypławczaki", "poczwarówki", "niepozorki", "zatoczki",
"jeżynki" i temu podobne perełki słowotwórcze. Zastanawiało mnie,
skąd pochodzą polskie nazwy zwierząt i przy okazji lektury dzieł ks. Jana
Krzysztofa Kluka (1739-1796) otarłem się o nazwy, które w osiemnastowiecznej
polszczyźnie były już obecne. A co z nich pozostało? Niewiele, poza
winniczkiem, chyba już nic...
Jan Krzysztof Kluk O pławach |
Pisze Kluk w swoim dziele Zwierząt domowych i dzikich,
osobliwie krajowych, historii naturalnej początki i gospodarstwo. Potrzebnych i
pożytecznych domowych chowanie, rozmnożenie, chorób leczenie, dzikich łowienie,
oswojenie, zażycie, szkodliwych zaś wygubienie: t. 4: O owadzie i robakach,
Warszawa 1780, w części czwartej o "pławach", to jest o mięczakach.
Nie stosuje do Mollusca polskiego słowa mięczaki, a "pławy", które to
słowo obecnie nie funkcjonuje w zoologii. Synonimem dla polskiego
"pławy" jest u Kluka pochodzące z łaciny słowo "konchylia".
Ze ślimakami nagimi poradził sobie w ten sposób, że umieścił
je razem z „robakami nagimi” przed „konchyliami”, tworząc przydatek pt. O Slimakach poziemnych nagich. W ten
sposób nie wypowiedział się, czy są one mięczakami, którego to terminu zresztą
nie stosuje. Systematyka tego typu oparta została na znanych mu pracach d’Argenville,
a całość zaopatrzona jest obserwacjami własnymi. Wydaje się, że na potrzeby
swojego dzieła podjął się podania polskich nazw gatunkowych. Poniżej
przedstawiam fragment przepisanego dzieła, jako próbka języka, którego nie
spotka się już w podręcznikach zoologii. Obiecuję kiedyś więcej miejsca mu
poświęcić, ale o cierpliwość proszę i wyrozumiałość. O dużo cierpliwości. Nie
ma już tych nazw, ale ile przyjemności daje szukanie skojarzeń, którymi
kierował się przyrodnik udostępniając wiedzę na temat dziwnych, a mało
użytecznych stworzeń… A teraz zapraszam do krótkiej lektury (zachowuję
oryginalną pisownię):
Rozdział III.
O Pławach, albo o
Konchyliach.
[85]Rząd III. Robactwa, Pławy
albo Konchylie, (Testacea) zawiera owe wszystkie, ktore twardą skorupą są
okryte: iak naprzykład znaiome Slimaki. Pospolicie są mieszkańcami morza,
niektore są w Rzekach, rzadko ktore na suchej ziemi.
[86] Skorupy tych Robakow dla osobliwszych swych kolorow y
kształtu, iuż dawno rożnym oczom ulubione były: przepłacano one, y niemi pokoie
ozdabiano. Po dziś dzień, kiedy Historya naturalna tak wysoko w gorę poszła,
zbierania tych Pławow tak się stały liczne, że osobliwie Hollendrzy umieiąc
ztąd zyskać, nie wstydzą się za iednę rzadką sztukę brać i po 200 Talarow.
87. Pławy te różnie są podżielone: z pomiędzy tych przecież
wszystkich Podziałow, naypoiętnieyszy się być zdaie P. d’Argenville[1],
ktory dzieli na iedno-skorupowe, dwu-skorupowe, y wielo-skorupowe. Y tego
Podziału trzymać się będę. Kiedy przecież iedno-skorupowe są albo nie kręcone,
albo kręcone. Rozdział ten więc na cztery Paragrafy podzielę.
§ I.
Pławy iednoskorupowe
nie kręcone.
88. Pławow takowych, ktorych skorupki nigdzie nie są
kręcone, iest Rodzaiow pięć. Rodzay I. Rurowka,
(Serpula) Robak ten iest nitkowaty: pysk ma na przedzie, nakształt żołędzi z
szypułką. Skorupka na nim iest poiedynczą rurką: częstokroć zakrzywioną, tu i
owdzie w dętości zatkaną. Gatunki są te.
1. Serpula semiculum. Ziarno.
2. ----- planorbis. Kropka.
3. ----- spirillum. Sznyrkiel.
4. ----- spirorbis. Rolla.
5. ---- triquetra. Trzybocze.
6. ----- intricata. Pomieszaniec.
7. ----- filograna. Kołtun.
8. ----- granulata. Ziarnowiec.
9. ----- contortuplicata. Rybia kiszka.
10. ---- glomerata. Ptasia kiszka.
11. ---- lumbricalis. Rogowiec.
12. ---- Polythalamia. Wenerka.
13. ---- arenaria. Wołowa kiszka.
14. ---- anguina. Kurza kiszka.
15. ---- vermicularis. Wężyk.
16. ---- penis. Ogrodnicza konewka.
89. Rodzay II. Ząb
Morski, (Dentalia) Robaki maią wielkie podobieństwo do poprzedzaiących: skorupka
zaś na nich iest poiedyncza prosta rurka bez komorek, na obu końcach otwarta.
Gatunki są te.
1. Dentale
elefantinum. Słoniowy ząb.
2. ---- aprinum. Swini
ząb.
3. ---- dentalis. Wilczy
ząb.
4. ---- enta lis. Psi
ząb.
5. ---- corneum. Rogowy
ząb.
6. ---- politum. Malarski
ząb.
7. ---- eburneum. Słoniowa kość.
8. ---- minutom. Ząbek.
90. Rodzay III. Piasecznik,
(Sabella) Robaki są gatunkiem Nereis.
Obacz w poprzedzaiącego Rozdziału Paragrafie trzecim, kiedy i daley podobnież
tylko namieniać będę. Skorupa iest nakształt miski, albo łyszki, złożona ze
skupionych zaren piasku, osobliwie z wnętrzney strony. Gatunki są.
1. Sabella scruposa. Grotowiec.
2. ---- granulata. Dziarnowiec.
3. ---- sabra. Piaskowa rurka.
4. ---- ringens. Rurkowy Polip.
5. ---- alveolata. Leiek.
6. ---- chrysodon. Złotoząb.
7. ---- penicillus. Morski
Penzel.
91. Rodzay IV. Dzrewowierć,
(Teredo) Robaki tego Rodzayu są nitkowate: maią szczoki twarde,
puł-okrągłe, od wierzchu wyrzynane, od spodu rogate. Skorupa iest okrągłą
wygiętą warzęchą. Gatunek dotąd tylko iest ieden.
1. Teredo navalis. Okrętowierć.
92. Pław ten za pomocą soku, ktory z siebie wypuszcza,
odmiękcza drzewo, i dziurawi go: i tym sposobem wielką czyni szkodę w Okrętach.
Nieszczęśliwym przypadkiem z Okrętami dostał się z Indyi do Hollandyi, gdzie na
początku tego wieku w zabudowaniach wodnych i palach, znaczne poczynił
spustoszenia.
[1]Antoine Joseph Dezallier
d’Argenville (6.07.1680-29.11.1765), La Conchyliologie, ou Histoire naturelle
des coquilles de mer, d'eau douce, terrestres et fossiles, avec un traité de la
zoomorphose, ou représentation des animaux qui les habitent (2 volumes, 1752;
1757; 1780)
Strona z dzieła d'Argenville |
Subskrybuj:
Posty (Atom)