piątek, 27 kwietnia 2012

Sezon na winniczka

Zupełnie z głowy mi wyszło, że to już. Od tego roku. Trochę się pozmieniało, bo tej pory z pierwszym maja można było zamiast na pochód, iść na zbieranie winniczków. Teraz jednak jest tak, że między 20 kwietnia a 31 maja przez 30 dni można pozyskiwać winniczka w celach handlowych, z tym jednak zastrzeżeniem, że nie może być mniejszy niż 30 mm średnicy muszli. Tak mówi Załącznik 3 do rozporządzenia Ministra Środowiska z dn. 12 października 2011 r. w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt (Dz. U. nr 237 poz. 1419).

Obiecałem sobie, że kiedyś winniczkowi poświęcę więcej miejsca. I zrobię to, tylko kiedy? Jestem w trakcie [przerywanej] lektury prac Stępczaka i innych nt biologii Helix pomatia, obiecuję więc zająć się w nieodległej przyszłości tym przesympatycznym zwierzątkiem. Obiecuję. A tym czasem proszę uważać na winniczki. Zwłaszcza podczas majowych spacerów. Wtedy najbardziej chcą się nam przyglądać i dosć nierozważnie wchodzą pod nogi.
Dobrych spotkań w czasie długiego weekendu życzę. Również z winniczkami.

piątek, 20 kwietnia 2012

Przesyłka ze Wschodu

Dawno, dawno temu, jeszcze w zeszłym tysiącleciu, kiedy byłem uczniem szkoły podstawowej, uczyłem się języka rosyjskiego. Prostuję: byłem uczony języka rosyjskiego. Na tym polu nie odniosłem znaczących sukcesów (zwycięstwo w klasowym konkursie na najlepiej opowiedzianą anegdotkę w języku Dostojewskiego naprawdę było sukcesem!). Do dziś potrafię czytać (składać litery) po rosyjsku, wypowiedzieć kilka zdań, zrozumieć ze słuchu 15 procent słyszanej wypowiedzi i zaśpiewać jedna piosenkę Bułata Okudżawy. Niewiele, prawda?
Nie zmienia to jednak faktu, że regularnie eksploruję zasoby internetu w tym właśnie języku. Kiedyś znalazłem informacje o książce Mikhaila O. Sona pt. "Моллюски-вселенцы в пресных и солоноватых водах Северного Причерноморья". Ponieważ książka zawiera ilustracje, nie mogłem się oprzeć pokusie napisania do Autora w tej sprawie. Ku mojemu zaskoczeniu, w dniu wczorajszym w skrzynce mailowej znalazła się odpowiedź pana Sona, a w dniu dzisiejszym pojawiła się również książka. To bardzo miłe, kiedy ktoś odpowiada na czyjąś prośbę, napisaną niezdarnie i nieporadnie po rosyjsku.
Fragment tablicy z ilustracjami z książki

Oczywiście książkę już przeglądam i wiem już nawet mniej więcej, o czym jest. Treści jeszcze nie przeanalizowałem, więc nie wchodzę w dyskusję na temat materiału czy metod. Podoba mi się zamieszczenie w tekście mapek obrazujących kierunki inwazji obcych dla fauny Ukrainy mięczaków. Mam nadzieję, że po lekturze książki wrócę jeszcze podzielić się wrażeniami, ale pewnie to trochę potrwa. Kto bardziej niecierpliwy, niech postara się odszukać w internetowych zasobach.

Михаил Олегович Сон. 2007. Моллюски-вселенцы в пресных и солоноватых водах Северного Причерноморья.
Mikhail O. Son. 2007. Invasive molluscs in fresh and brackish waters of the Northern Black Sea Region. Odessa, 131 ss.
Special thanks to Mr. Mikhail Son for making books. Спасибо!

czwartek, 19 kwietnia 2012

Papieże i mięczaki

W dniu 19 kwietnia mija kolejna rocznica wyboru "pancernego kardynała" na następcę Świętego Piotra. Po godzinie osiemnastej, 19 kwietnia 2005 r. ogłoszono światu, że kolejnym papieżem został Joseph Ratzinger, który obrał sobie imię Benedykt XVI.
Dlaczego "pancerny kardynał"? Tak mówili o nim jego przeciwnicy, zarzucając mu konserwatyzm oraz to, że jest wielkim hamulcowym zmian w Kościele. Czy faktycznie przydomek "pancerny" mu się należy? Ci, którzy znają postać Benedykta XVI podkreślają, że jest człowiekiem bardzo spokojnym, stroniącym od rozgłosu, o łagodnym usposobieniu.
Kiedy dowiedziałem się o jego wyborze na Stolicę Piotrową, miałem mieszane uczucia. Jako teolog znałem niektóre prace Ratzingera, widziałem w nim niezwykły umysł, ale trochę się obawiałem jego konserwatywnego podejścia np. do liturgii czy dialogu ekumenicznego. Jeszcze przed konklawe obstawiałem któregoś z niemieckojęzycznych kandydatów, myślałem o Kasperze albo Schonbornie, młodszych trochę, bardziej zaangażowanych w otwieranie Kościoła.
Należę do pokolenia, które przed Benedyktem nie znało innego papieża poza Janem Pawłem II. W 2003 roku dane mi było nawet uczestniczyć w dwóch audiencjach z Janem Pawłem, w tym jednej "prywatnej" (czyli jakieś 120 osób). Podziwiałem Jana Pawła II, znałem jego dokumenty, książki, poezję. Jednocześnie mój stosunek do niego nigdy nie był jakoś szczególnie emocjonalny, zawsze był bardziej racjonalny. I nawet ten czas, który nazywany był rekolekcjami narodowymi, czyli agonia, śmierć i pogrzeb w mojej pamięci zapisały się bez szczególnych uniesień. Może stało się tak za sprawą braku telewizora: nie było tak silnych oddziaływań. Sam moment ogłoszenia śmierci Karola Wojtyły to dla mnie coś niezwykłego. Byłem wówczas na weselu moich przyjaciół. Sytuacja bardzo kłopotliwa: przerywać uroczystość weselną, czy może zachowywać się tak, jakby się nic nie stało... Pomogło stanowisko Pana Młodego, teologa, który zaproszonym gościom potrafił  wyjaśnić sens chrześcijańskiego rozumienia śmierci. I wesele było do rana. Może mniej wyskokowe, ale radosne...
W dzień pogrzebu nie siedziałem przed telewizorem. Z grupą przyjaciół tego dnia poszedłem na Turbacz. Krokusów jeszcze nie było, za to miejscami zalegała dwumetrowa warstwa śniegu.
Myślę, że Benedykt XVI ma duży problem z Polakami. I bardzo mu tego współczuję. Problem ten polega na nieustanym ustawianiu go w cieniu Jana Pawła II, na nieustannym porównywaniu go z poprzednikiem, na oczekiwaniu znaków, gestów i zachowań podobnych do Jana Pawła II. A bogactwem Kościoła jest różnorodność w jedności i jedność w różnorodności. Kościół nie wprowadza urawniłowki, a wspólnota nigdy nie jest jednobeczącym stadem. Myślę, tak to oceniam z perspektywy tych kilku lat, że tutaj katolicy w Polsce nie najlepiej zdali swój egzamin. Ponoć jeszcze przed agonią Jan Paweł II powiedział na łożu śmierci "Pozwólcie mi odejść do domu Ojca". Może te słowa powinny pozostać dla katolików w Polsce jakimś drogowskazem: pozwólcie mu odejść...
Przyjęcie nowego papieża oznaczało dla mnie zweryfikowanie mojego stosunku do wyznawanej przeze mnie wiary. Choć to nie ja wybierałem papieża, to przecież ode mnie zależało, czy uznam w swoim życiu ten wybór. Kilka tygodni po wyborze byłem na północy Niemiec, w Greifswaldzie. Kiedy rozmawiałem z Niemcami na temat wyboru ich rodaka na Stolicę Piotrową, entuzjazmu nie było, nawet wśród katolików.
Po kilku latach pontyfikatu oceniam Benedykta bardzo pozytywnie, widzę niezwykłą pracowitość papieża i jego otwartość, daleką jednakże od wylewności. Nie wiem, jakim przydomkiem obdarzą go potomni. Dla mnie jednak "pancerny kardynał" bardziej jest "papieżem od mięczaków", i  nietrudno przecież wyobrazić sobie, że w tym zestawieniu nie ma sprzeczności.
Od samego początku ciekawił mnie papieski herb. Nie mogło ujść mojej uwadze, że w herbie znajduje się tak bliski mi symbol. W przypadku papieża ma on jednak kilka przynajmniej odniesień, z których dwa wydają się najważniejsze.
Po pierwsze muszla w herbie Benedykta XVI odnosi się do rozpoznawalnego w Europie symbolu pielgrzymujących do Santiago de Compostela. Pisałem przed rokiem o tym troszkę więcej, omawiając książkę profesora Marka Wyrwy. Pielgrzymi, którzy podążali do grobu św. Jakuba, zabierali w drodze powrotnej muszle przegrzebków, które miały być dowodem odbytej pielgrzymki. Bycie pielgrzymem natomiast jest kwintesencją chrześcijańskiej egzystencji, stąd nie może dziwić, że taki symbol bliski jest papieżowi.
Po drugie - i może ważniejsze - muszla jest jednym z atrybutów św. Augustyna z Hippony, doktora Kościoła. Jest taka legenda (przyznaję, nie mogę znaleźć źródła, myślałem że to w Confessiones, ale to ie tam), która mówi o spotkanym przez Augustyna chłopcu, dziecku, które muszlą przenosiło wodę z morza i próbowało przelać je do wykopanego przez siebie dołka. Na uwagę, że nie zdoła przelać wody do dołka, usłyszał odpowiedź, że i jemu nie uda się pojąć Tajemnicy Trójcy Świętej ludzkim rozumem. W ten sposób muszla weszła do symboliki chrześcijańskiej jako znak ograniczoności teologii pozytywnej w stosunku do możliwości poznania Boga.
Swoją drogą to urzekające, jak codzienne obrazy mogą wyjaśniać skomplikowane zagadnienia wysublimowanych dociekań. Legenda o muszli i św. Augustynie łączy te dwa żywioły: prostoty i intelektualnych wyżyn. Benedykt XVI jest przedstawicielem tego drugiego świata: jest naukowcem, człowiekiem podporządkowanym racjonalnemu myśleniu (oświeconemu wiarą), członkiem Akademii Francuskiej. Muszla w jego papieskim herbie może być tym nieustannym memento: znakiem porządkującym właściwe proporcje. Myślę, że dzięki temu jest w stanie być nadal wytrawnym teologiem, jak i pasterzem, szukającym zagubionej owcy. Mam nadzieję, że to kiedyś zostanie dostrzeżone: jeśli był pancernym kardynałem, to pancerz jego zrobiony był z muszli i służył mu jedynie za ochronę wrażliwości, której nie wyrzekł się przyjmując wybór kardynałów...

wtorek, 17 kwietnia 2012

Ostryżyca japońska Crassostrea gigas

Dotarłem wczoraj do Rozporządzenia ministra środowiska z dn. 9 września 2011 r. .w sprawie listy roślin i zwierząt gatunków obcych, które uwolnione do środowiska przyrodniczego mogą zagrozić gatunkom rodzimym lub siedliskom przyrodniczym (Dz. U. nr 210 poz. 1260). Załącznik do tego rozporządzenia wymienia kilkanaście gatunków roślin i 36 gatunków zwierząt niebezpiecznych dla rodzimej przyrody. Wśród wymienionych zwierząt znalazły się cztery gatunki małży, z czego jeden jest wart osobnego omówienia. Rozporządzenie wymienia:
ostrygę pacyficzną - Crassostrea gigas
szczeżuję chińską - Sinanodonta woodiana
xx - Corbicula fluminea
xx - Corbicula fluminalis
Dwa "x" oznaczają brak polskiej nazwy gatunkowej. Wymienionym gatunkom poświecę kiedyś więcej czasu, dziś skupie się na najmniej mi znanym małżu. 
Crassostrea gigas doczekała się kilku przynajmniej nazw używanych w Polsce. Jest więc - w rozporządzeniu - nazywana ostrygą pacyficzną, ostrygą wielką w przepisach unijnych i otryżycą japońską w Wikipedii. Mnie najbardziej podoba się ostatnia nazwa, która wyraźnie odróżnia rodzaj Osrea od Crassostrea. Samo zresztą umiejscowienie systematyczne nie jest pewne i nazwa prawdopodobnie będzie się jeszcze zmieniać.
Ostryżyca japońska (ostryga pacyficzna = ostryga wielka) Crassostrea gigas Thunberg 1793 jest małżem jadalnym, najczęściej hodowanym przedstawicielem ostrygowatych. Od początku XX w. z powodzeniem hodowana najpierw u wybrzeży Stanów Zjednoczonych, obecnie rozpowszechniona właściwie na całym świecie. U wybrzeży Europy występuje w wodach Irlandii, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii i Portugalii. Unia Europejska, będąca czwartym na świecie producentem hodowlanej ostrygi, w 2007 r. wprowadziła na rynek 142000 t ostryg. Dlaczego więc gatunek, którego wartość rynkowa w UE w 2007 r. (takimi danymi dysponuję) wyniosła 295 mln euro, w Polsce uznany został za szkodliwy, a tym samym - zgodnie z atr. 120 ust. 2 ustawy z dn. 16 kwietnia 2004 r. o ochronie środowiska (Dz. U. 92 poz. 880 z późn. zm.) wymagającym zgody Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska na sprowadzanie, hodowanie, rozmnażanie czy przeznaczanie do sprzedaży?
W europejskich wodach Atlantyku małż ten zastąpił całkowicie ostrygę portugalską, której populacja - przetrzebiona połowami - wyginęła na skutek kilku epidemii. Jednocześnie ostryżyca japońska jest małżem charakteryzującym się szybkim wzrostem (do 75 mm w pierwszy18 miesiącach życia) i wielką płodnością (do 30-40 mln jaj w jednym złogu). Jest zatem wielce prawdopodobne, że wprowadzona do nowego środowiska, po zaaklimatyzowaniu, jest w stanie wypierać naturalnie występujące taksony. Małż ten dorasta do kilkunastu centymetrów (rekordowo ok. 40) i żyje do 10 lat.
Czy miałby szansę na skolonizowanie wybrzeży Bałtyku? Przypuszczam, że tak, skoro w miejscach kolonizacji zasiedla estuaria. Prawdopodobnie nie wymaga wysokiego zasolenia, choć w bałtyckich warunkach pewnie i tak by skarlała. Myślę, że to właśnie skłoniło Ministerstwo Środowiska do umieszczenia tego gatunku na niechlubnej liście niechcianych gatunków. I dobrze, ale bez ksenofobii.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Kraków z innej strony

Właśnie przez przypadek zauważyłem, że dokładnie rok temu byłem w Krakowie i o tej porze właśnie łaziłem wokół Wawelu poszukując ślimaków (przy wyjściu ze Smoczej Jamy można znaleźć Alinda biplicata - ma się całkiem dobrze). Oczywiście nie była to moja ostatnia wizyta w Grodzie Kraka, ale tak mnie jakoś naszło tęsknotą. Przy okazji przypomniałem sobie, że w moich zbiorach znajduje się mała książeczka, która idealnie wpisuje się moje wspomnienia.
Zasadniczo ślimaki nie mają szczęścia do dobrych odwzorowań w publikacjach nieprofesjonalnych (choć i w profesjonalnych zdarzają się karygodne wpadki z lustrzanym odbiciem). Książka, której chcę poświecić kilka słów, jest zaprzeczeniem tej tezy.
Wyprawa ślimaka do grodu Kraka to kilkunastostronicowa książeczka adresowana do dzieci. Wydaje mi się, że to bajka, w podręcznikowym znaczeniu tego słowa: krótki utwór wierszowany, z wyraźną puentą (kiedyś pisano: pointą). Fabuła nie jest nadmiernie rozbudowana, a jej osią jest wyprawa ślimaka ze spod miechowskiej wsi do Krakowa. Zwiedzanie, zakończone konkluzją: "nie ma jak rodzinne strony!" musiało zmęczyć nieco turystę, który nigdy nie wyszedł z własnego domu...
Tekst Barbary Sudoł znalazł dobrego ilustratora, który potrafił ślimakowi nadać wiele cech ludzkich (co charakterystyczne dla bajki), pozostając jednak wiernym zmysłowi obserwacji przyrody. Nie dość, że ślimak naprawdę przypomina ślimaka, to można nawet rozpoznać w nim winniczka Helix pomatia. Na dodatek prawoskrętnego (czyli takiego jakiego na ogół można znaleźć). Ilustratorowi - a był nim Andrzej Kłapyta - udało się oddać charakterystyczną strukturę muszli oraz budowę nogi ślimaka. Oczywiście nie to było celem ilustracji, ale to miłe, że ktoś potrafi oddać te szczegóły.
W książeczkach dla dzieci przyzwyczaiłem się już do upraszczania wizerunku ślimaka. Ta książeczka była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, jeśli więc komuś uda się ją znaleźć w księgarni, niech śmiało po nią sięga. Tekst rytmiczny, ośmiosylabowy, rymowany plus naprawdę dobre ilustracje to dobry materiał do zapoznania dziecka z Krakowem. Może z innej strony, ale przecież perspektywa ślimaka może być bliższa dziecku niż plany ciekawskiego rodzica...
Barbara Sudoł, Wyprawa ślimaka do grodu Kraka. Ilustrował Andrzej Kłapyta, Wydawnictwo Skrzat, 2008, ss. 16.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Pascha 2012

Przysięgał, że nie wierzy
Za nic nie da wiary
A tu przyszedł Pan Jezus
Wyspany i świeży

„Głupiś, chociaż stary
Włóż palec i zobacz”

Włożył rękę i prawie
Jak bóbr się popłakał
Niewiara wie, jak serce
Bić umie po łapach

Niełatwych pytań i niełatwych odpowiedzi, ale przede wszystkim doświadczenia Miłości, która poprowadzi wątpiącą rękę do źródła Tajemnicy życzę z okazji Świąt Paschalnych. 
Chrystus Zmartwychwstał!