piątek, 30 grudnia 2022

Na koniec (roku)

Z nostalgią wspominam lata, kiedy babranie się w szlamie w poszukiwaniu muszelek nowych gatunków mięczaków przynosiło mi taką przyjemność, że nie odpuszczałem żadnej okazji, aby choć na chwilę dać nura w krzaki bądź szuwary. Nadal mam tak, że wywołuje to we mnie dreszcze emocji, ale bardzo rzadko zdarza mi się łazić za muszelkami. Notoryczny niedoczas powoduje, że nie zapuszczam się w teren, bo ten wymaga nie tylko czasu sam dla siebie, ale również czasu na uporządkowanie i oznaczenie zebranego materiału. Stąd jeśli gdzieś łażę, to zdecydowanie częściej z aparatem fotograficznym niż z fiolkami. Ma to zresztą swoje dodatkowe plusy. Zwłaszcza w mijającym roku tego doświadczyłem. Odkryłem bowiem poznaną w 2020 roku aplikację iNaturalist, która świetnie odpowiedziała na moje potrzeby eksploracyjne. Poświęcę jej osobny wpis w nieodległym czasie, teraz tylko wspomnę, że rok 2022 będzie dla mnie przede wszystkim początkiem relacji z iNaturalist. Jest to społeczność obserwatorów przyrody z całego świata, którzy za pomocą choćby telefonów komórkowych rejestrują obserwacje udostępniając je w sieci. Użytkownicy serwisu oznaczają również obserwacje, dzięki czemu nawet amatorska obserwacja może mieć znaczenie dla profesjonalistów. Obecnie to blisko 125 milionów rekordów, w tym mniej niż 850 moich (303 z tego to mięczaki, co nie daje nawet pierwszej setki w Europie, ale jest podium w Polsce).

Zwykłem podsumowywać lata. Potrzebuję tego, bo nie bardzo radzę sobie z upływem czasu, ale jeszcze bardziej nie radzę sobie z przeciekaniem tego czasu przez palce. To był trudny rok. Odszedł mój przyjaciel i mentor, ks. Jerzy Kaczmarek (9.05), i chociaż minęło już ponad pół roku odczuwam niezaklejoną dziurę w sercu. Jest to w mojej biografii postać, która ukształtowała mnie bardziej, niż mogę to dziś nazwać. W dniu, w którym jego ciało oddawano ziemi, wspominałem go wśród malakologów obecnych na seminarium w Toruniu. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, że za kilkanaście dni przyjdzie nam pożegnać jedną z legend polskiej malakologii - prof. Beatę Pokryszko, która 5 czerwca zakończyła ziemskie życie. Dla mnie pozostanie legendą i żałować mogę tylko, że nasza współpraca nie była bardziej intensywna (zwłaszcza w obszarze popularyzacji i historii malakologii). W mijającym roku odszedł również prof. Norbert Wolnomiejski (23.08), hydrobiolog zajmujący się m.in. głowonogami. 

W maju 2022 roku po dwuletniej przerwie udało się malakologom spotkać w Toruniu na XXXVI Krajowym Seminarium Malakologicznym. Dobry to był czas, choć przyznaję, że w tym czasie nawet nie pobiegłem nad Wisłę popatrzeć na ślimactwo, a miałem do niej jakieś... 200 metrów.

Z tegorocznych wypraw udane były dwie, w tym jedna nawet bardzo. W lipcu stanąłem po raz pierwszy powyżej 2000 m n.p.m. Padło na Monte Cimone w Apeninie Toskańskim, ale ślimaczo było nędznie. Spotkałem po drodze trzy ślimaki podobne do Arion ater, ale mógł to być również A. rufus, tylko że czarny, smoliście czarny. Dwa dni później byłem w San Marino. To maciupkie śródlądowe państewko było niespodziewanym pocieszeniem po wcześniejszym czasie posuchy. Bardzo mi się tam podobało: ślimaki występowały licznie nawet w miejscach mocno zadeptywanych przez turystów. Pierwszy raz spotkałem Aegopis verticulus oraz Tandonia rustica. Oczywiście między innymi. San Marino to był ten udany wypad. Drugi był do Kazimierza Dolnego, nieco przy okazji, ale równie ładujący baterie. Chciałbym kiedyś więcej czasu spędzić w Kazimierzu, po którego okolicach bardzo intensywnie łaził za ślimakami przed siedemdziesięciu laty(!) Adolf Riedel... 

Zbyt intensywnie to po polu nie łaziłem, ale udało mi się znaleźć nowe stanowiska Monacha sp., zobaczymy co to za gatunek. Wypatrzyłem też coś zupełnie nowego, ale o tym jeszcze pomilczę, by w odpowiednim momencie powiedzieć: "Tadam!" Antycypując mogę tylko powiedzieć: warto się rozglądać, bo zawsze się coś nowego może nadarzyć. A swoją drogą: w marcu dostałem kilka muszelek z sopockiej plaży, a wśród nich dwie połówki muszli Rangia cuneata. Znaczy, że zwiększa swój zasięg (donoszono mi, że w Świnoujściu występuje masowo...). Może by się ktoś przyjrzał temu uważniej?

Więcej niż w polu, byłem na kanapie z książką w łapie. Moja biblioteczka powiększyła się o kilkadziesiąt nowych pozycji, ale tylko kilka takich poważnie malakologicznych. Reszta to zbiory malakopedagogiczne. Zdobyłem przynajmniej trzy tytuły, o których byłem przekonany, że trzeba na nich postawić krzyżyk. No proszę, a jednak się udało. Pisałem o tym niedawno, teraz tylko powtórzę: w 2022 roku ukazała się polska edycja książki Monarchowie mórz traktująca o ewolucji głowonogów. Bardzo takich książek u nas brakuje...

Za chwilę zmieni się data i przez kilkanaście dni trzeba będzie pamiętać, żeby pisać '23 tam, gdzie dotąd pisaliśmy najczęściej '22. Nie mam planów na najbliższy rok. Chciałbym częściej wyłazić w pole uzbrojony w aparat fotograficzny. Jeszcze nie zrobiłem listy gatunków, na które bardziej chciałbym zapolować, ale w głowie siedzi kilka gatunków z rodzaju Truncatelina, Acanthinula, Acicula, Vertigo czy Gyraulus, zatem raczej drób. Co wyjdzie, czas pokaże. Cieszył się będę ze wszystkiego, ale za nowościami trochę się już stęskniłem.

Jeśli myślę o czymś, co mogłoby się wydarzyć w 2023 roku, to najbardziej chciałbym, żeby skończyła się wojna na Ukrainie. Rok temu nikomu bym nie uwierzył, że taka wojna w ogóle jest możliwa. Teraz chciałbym tylko wierzyć, że jej koniec jest możliwy. 









 





 

czwartek, 29 grudnia 2022

XXXVII Krajowe Seminarium Malakologiczne - zapowiedź

Choć przed Świętami nie złowiłem żadnego karpia ani nawet nie ulepiłem choćby jednego pieroga, byłem dość zalatany, by nie zdążyć podzielić się bardzo ważną informacją. Póki więc głowy nie są zajęte balejażami i brokaceniem fryzur, informuję, że Organizatorzy XXXVII Krajowego Seminarium Malakologicznego rozesłali do malakologów pierwszy komunikat. Co z niego wynika? Bardzo wiele. Przede wszystkim miejsce i czas. Otóż najbliższe, XXXVII  Krajowe Seminarium Malakologiczne zorganizowane zostanie w Katowicach w dniach 25-27 maja 2023 roku. Z komunikatu wynikają jeszcze dwie daty: nadsyłania zgłoszenia oraz uregulowania wpisowego. Zgłosić się należy do 19 lutego, a do końca marca należy wpłacić wpisowe. Szczegóły rozsyłane będą do tych, którzy się zgłoszą, więc lepiej nie przespać lutowego terminu. 

Organizatorem najbliższego KSM jest Zespół Hydrobiologów Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach oraz Stowarzyszenie Malakologów Polskich. Komitet Organizacyjny reprezentują panie Anna Cieplok, Mariola Krodkiewska i Aneta Spyra. Kontaktować się można z Organizatorami pisząc na specjalnie przygotowany adres mailowy semmalakologiczne.katowice(at)gmail.com. Technikalia, takie jak opłaty, sposób redagowania streszczenia itp. mogę udostępnić zainteresowanym. I tutaj kilka słów prywaty...

Kiedy pierwszy raz widziałem się ze śp. prof. Małgorzatą Strzelec, długo rozmawialiśmy o moim pomyśle na obserwowanie tempa sukcesji ślimaków w zbiornikach antropogenicznych tworzonych wzdłuż nowo budowanych autostrad i dróg ekspresowych. Mój pomysł bardzo podobał się pani profesor, ale nigdy nie został wdrożony, co między innymi spowodowane było stanem zdrowia katowickiej hydrobiolog i malakolog. Liczę, że ktoś kiedyś mój pomysł podejmie, w Katowicach byłaby okazja o tym porozmawiać. Temat może być przecież atrakcyjny nie tylko dla malakologów czy hydrobiologów, ale przecież również dla ekologów oraz inżynierów ochrony środowiska. Te praktyczne aspekty mogłyby dobrze wybrzmieć w Katowicach. Chociaż katowickie środowisko malakologów kojarzone jest głownie z hydrobiologią, nie do przecenienia jest wkład tego zespołu w praktyczne aspekty ochroniarskie i rekultywacyjne, może więc XXXVII KSM byłby dobrą areną dla sprawdzenia się ekologów i specjalistów od zarządzania środowiskiem? Tak rzucam...

Co do mnie, to deklaruję chęć wzięcia udziału. Obmyśliłem już nawet temat wystąpienia, ale nie wiem, czy nie za wysoko postawiłem sobie poprzeczkę. Czasu mam jeszcze trochę, żeby podjąć decyzję, czy przygotować wystąpienie. Ale piętnaście minut na referat? Toż to za mało, żeby się przedstawić... Postaram się jednak bardziej trzymać dyscyplinę wystąpień, to jedno z moich noworocznych postanowień...



sobota, 24 grudnia 2022

Życzenia dla Mięczaków

Jeśli być twardym
to jak opłatek kruchy
co serc nie łamie
ale je zmiękcza
łzami wzruszonego słowa

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia wszystkim Czytelnikom, zarówno tym w mięczakach zakochanym, jak i za Mięczaków się uważających, życzenia prawdziwego pokoju emanującego z obecności Boga pośród ludzi przesyła Malakofil Ślimaćkiewicz



sobota, 26 listopada 2022

Królestwa w czasach republiki


Bardzo nie lubię tej pory roku, kiedy wychodząc rano do pracy nie mogę po drodze spotkać jakiegoś ślimaka. Niestety w naszej szerokości geograficznej to raptem kilka miesięcy w roku... Od lat próbuję takiego zabiegu, że w ciepłe miesiące, kiedy wypatrywanie ślimactwa przy spontanicznych okazjach wydaje się być naturalne, gromadzę literaturę, którą ratować się będę w czasie zimowej posuchy. Na początku września najzupełniej przypadkiem rzuciła mi się w oczy książka, na którą czekałem od lat, a którą byłbym przegapił. Miałem, że będzie moją zimową konfiturą słodzącą zapachem letniej bryzy za długie zimowe wieczory. Nie dałem jednak rady. Zaniedbawszy nieco obowiązków w dwie noce zlizałem czarne ścieżki liter z kolejnych stronic. Zacząłem od razu nawet pisać recenzję, ale spostrzegłszy, że oryginalne wydanie doczekało się sporej liczby omówień, zaniechałem. Zbliżają się jednak mikołajki i pomyślałem, że to mogłaby być świetna podpowiedź. 

Mniej więcej w kwietniu 2022 roku wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało książkę Danny Staaf Monarchowie mórz. Niezwykła opowieść o pięciuset milionach lat ewolucji głowonogów. To jeden z tytułów serii Na ścieżkach nauki, którą od lat warszawskie wydawnictwo popularyzuje zagadnienia naukowe. 

Wyświechtaną powtórzę frazę, że tytułów poświęconych głowonogom w polskiej literaturze ze świecą szukać. Takich tylko o głowonogach to w mojej biblioteczce są trzy pozycje, ta jest czwartą, ale pierwszą, która traktuje o ich ewolucji bazując na ogromnym materiale paleontologicznym interpretowanym w świetle evo-devo

Największym atutem książki jest lekkie przeprowadzenie przez meandry bardzo skomplikowanej ewolucji głowonogów, z której bogactwa co świadomości co niektórych docierają zaledwie amonity i belemnity (w tym do mnie, choć mógłbym jeszcze wymienić inne grupy, ale już miałbym problem z przypisaniem do wieku geologicznego lub pozycji systematycznej). Autorce, absolwentce Uniwersytetu Stanforda, udało się - zachowując lekkość narracji - streścić w ośmiu rozdziałach pół miliarda lat ewolucyjnych fluktuacji i wyjaśnić - powołując się na dociekania współczesnych paleontologów - jaka jest obecna kondycja ewolucyjna tej gromady. Nawiasem mówiąc dopiero z tej książki dowiedziałem się, że łodziki trafiły na listę CITES, co oznacza, że nie można ich muszli swobodnie przewozić jako pamiątki z dalekowschodnich wojaży. Dowiedziałem się również, dlaczego nie bardzo do łodzików pasuje określeni "żywa skamieniałość". Kiedy w 2018 roku rozmawiałem w Toruniu z profesorem Norbertem Wolnomiejskim (1938-2022) o połowach kalmarów, zwrócił moją uwagę na fakt, że mięso większość z nich jest niejadalne z powodu zawartości amoniaku. Wyjaśnienie tej kwestii można znaleźć na kartach omawianej książki. Również to, dlaczego znajduje się bardzo rzadko skamieniałe ośmiornice, ale nie znajduje się skamieniałych kałamarnic. 

Ponieważ jesienią nie mogłem się powstrzymać przed przeczytaniem tej książki, dziś już nie wszystko pamiętam z należytym ułożeniem. Oznacza to, że któregoś zimowego wieczoru znów sięgnę po tę książę, żeby z prawdziwą przyjemnością zaczytywać się o minionych epokach świetności głowonogów, których potomkowie pozostają dla nas (w naszej szerokości geograficznej) czystą egzotyką. Depozyty jurajskie i kredowe i mniej liczne z wcześniejszych okresów znajdowane na obszarze Polski pozwalają jednak na wyobrażenie, z jakim bogactwem form mieliśmy do czynienia. Warto sięgnąć po książkę Monarchowie mórz, żeby przypatrzeć się procesom, które wywindowały wiele z tych form do gigantycznych rozmiarów, żeby poznać mechanizmy, które pozwoliły jednym grupom a innym nie, przetrwać kolejne wielkie wymierania. Książka to też dobry przewodnik bibliograficzny dla tych, którzy chcieliby doczytać więcej. I nie mógłbym nie wspomnieć, że są i polonika, bowiem przy pisaniu książki Danna Staaf przeprowadzała rozmowy telefoniczne (i przez Sype'a, co odnotowuje w przypisach) z kilkoma współczesnymi paleontologami, w tym z profesorem Jerzym Dzikiem. 

Zbliżają się mikołajki. Naprawdę warto sprezentować komuś tę książkę, a najlepiej komuś i sobie. I wziąć się za wciągającą lekturę. Ja w każdym razie się w niej rozpłynąłem. I tylko żałować mogę, że w pluralistycznej rzeczywistości jest tak mało popularnonaukowych opracowań malakologicznych tematów.



Staaf D., Monarchowie mórz. Niezwykła opowieść o pięciuset milionach lat ewolucji głowonogów. Tłumaczenie Elżbieta Józefowicz, Warszawa, Prószyński i S-ka, 2022, 270pp

piątek, 7 października 2022

Świat i pasożyty człowieka - palce lizać!

Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby nie wziąć jej do ręki przed wakacjami, ale nie mogłem. Więc obiecałem sobie, że nie będę o niej pisał, dopóki wakacje się nie skończą. A ponieważ nawet studenci z wakacji już wrócili, mogę zająć się tematem, który wisi mi już od maja. Dokładniej: od 13 maja 2022 roku. W tej właśnie dacie jest dedykacja autorska. Uważnym przypomnę, że tego dnia kończyło się Krajowe Seminarium Malakologiczne w Toruniu, organizowane przez prof. Elżbietę Żbikowską, ówczesną Prezes Stowarzyszenia Malakologów Polskich. Gdybym był na Seminarium do Torunia nie pojechał, pewnie nie dowiedziałbym się, że w roku 2021 nakładem Towarzystwa Naukowego w Toruniu ukazała się książka profesor Elżbiety Żbikowskiej pt. Świat i pasożyty człowieka. Przewodnik nie tylko dla turystów. Zatem mam dowód na obronę stwierdzenia: podróże kształcą. Ale mam też sporo obiekcji co do dalszych podróży, bo mogą też narażać na otwarcie się na niezwykły świat pasożytów, którego wolałbym niezwykłość podziwiać tylko w teorii... A tej teorii (i to w jakiej dawce!) dostarcza lektura tego nieco przemilczanej książki.

Jako malakolog-amator rzuciłem się do lektury zaraz po powrocie do domu (więc dosyć dawno). Jako czytelnik słabo wyrobiony w terminologii biologicznej (no bo bądźmy szczerzy: może o mięczakach coś tam wiem, ale ogólną wiedzę biologiczną to mam bardziej dziurawą niż łódzkie drogi - kto nie był, niech nie sprawdza, szkoda auta). Ślęczałem nieraz nad kolejnymi akapitami jak przed laty składając z sylab A-la-ma-ko-ta... Różnica jednak była taka, że pochłaniałem kolejne akapity, strony, podrozdziały. A prawie na każdej stronie znajdowały się przypisy z wyjaśnieniem co bardziej skomplikowanych sformułowań, których - naprawdę - czasem było bardzo dużo. Kiedy próbuje się ogarnąć nazwy pierwotniaków i nazwy chorób przez nie wywoływane, to nie wystarczy ogólna wiedza, że końcówka -oza dodana do członu głównego oznacza diagnozę medyczną. Jeszcze przy pierwotniakach to jakoś to było, ale przy przywrach zaczęła się jazda, która przyśpieszyła nawet nieco przy płazińcach i obleńcach... Chociaż to akurat przy przywrach (a konkretniej przy przywrach digenicznych) skupiać się musiałem szczególnie, bo w ich rozwoju musi pojawić się ślimak, żeby przywra mogła wyjść na ludzi... Bardzo to porządny zastrzyk wiedzy (rzekłbym nawet szpryca, nie zastrzyk...). Nie wiem, jakim dydaktykiem jest profesor Żbikowska, ponieważ nie słyszałem jej nigdy na wykładach. Ale na podstawie doświadczeń z prezentacji referatów na krajowych seminariach malakologicznych mogę twierdzić, że dydaktykiem jest bardzo dobrym. Kiedyczytałem kolejne strony jej pracy, wyraźnie słyszałem sposób, w jaki mówi i w jaki zwraca uwagę na rzeczy bardzo dla niej ważne. I kiedy czyni dygresje (zawsze zdyscyplinowane i konkretne), to dygresje tylko podbijają walor tej pracy, choćby były zawoalowanym komentarzem do jakiejś politycznej opinii. W ogóle to uwielbiam czytać książki autorów, których znam osobiście. Wtedy czytanie zdaje mi się bardziej słuchaniem audiobooka w  interpretacji autora. Mam nadzieję, że czytelnicy tej książki, którzy znają osobiście sposób wypowiadania się profesor Żbikowskiej, zgodzą się ze mną, że na każdej stronie tej książki słychać doskonale tę kulturę wykładu. Mnie to bardzo zachęcało do śledzenia wcale nie łatwych dla mnie zagadnień z zakresu parazytologii i medycyny.

Książka jest napisana bardzo czysto, z głębokim namysłem, wydaje mi się również, że z poczuciem misji, a na pewno z pasją i niezwykłą świeżością. Jest to również zapis niesamowitej erudycji i bardzo porządnego warsztatu naukowego (sama bibliografia to 34 strony zestawiania tytułów, przynajmniej po kilkanaście na stronę). Jednocześnie ta wiedza nie przytłacza, podana jest w sposób ciekawy, wciągający, uwzględniający historyczne wprowadzenie, okraszona licznymi ciekawostkami łaskoczącymi poznawczy apetyt. No i nie wolno przemilczeć i tego, że jest to bardzo konkretne opracowanie dla medyków, którzy nie muszą się zachwycać ewolucyjnymi relacjami pasożyt-żywiciel, ale muszą wiedzieć, jak temu żywicielowi pomóc wyjść z opresji, kiedy zanadto rozwija się w nim życie wewnętrzne (tym bardziej, jeśli jeszcze tym zaraża bezwiednie).

Książka, licząca 284 strony, składa się z trzech rozdziałów, epilogu, bibliografii, odrębnego słowniczka (!), tabelarycznego zestawienia w układzie alfabetycznym pasożytów notowanych u człowieka na całym świecie, indeksu łacińskich nazw pasożytów oraz ośmiu barwnych tablic z rycinami świństw i człowieczeństw pasożytniczych. Pierwszy rozdział to systematyczny przegląd pasożytów od protistów (fuj, fuj!) przez przywry digeniczne (fuj!, zwłaszcza że czepiają się też ślimaków), tasiemce (fuj!), nicienie (znów fuj!) po wrzęchy (to już stawonogi, ale też fuj!). Przy omawianiu każdego z gatunków wyodrębniono część opisową odnoszącą się do biologii, część "Epidemiologia i profilaktyka" oraz część "Wykrywanie i leczenie". Już ten układ sugeruje praktyczne zastosowanie opracowania. Rozdział 2 nosi tytuł "Pasożyty i medycyna" i poświęcony jest relacjom między medycyną a parazytologią. Trzeci rozdział, który zadedykować można by turystom, nosi tytuł "Pasożyty na mapie świata - czyli przeczytaj przed planowaną podróżą". Tego tytułu muszę się troszeczkę przyczepić, bo w mojej ocenie samo przeczytanie trzeciego rozdziału bez przeprawienia się przez dwa poprzedzające, może nie do końca dać obraz powagi sytuacji i albo za bardzo przestraszy (dlatego nie chciałem pisać o tej książce przed wakacjami), albo nie doceni zagrożeń. I właściwie do tego mógłbym ograniczyć uwagi krytyczne. No może jeszcze dodałbym, że łacińskie nazwy rodzajowe powinno się w tekście wyróżniać kursywą, a tutaj konsekwentnie stosowano kursywę tylko wtedy, kiedy łacińska nazwa rodzajowa uzupełniana była o epitet gatunkowy. Dorzuciłbym też osobny indeks wszystkich nazw gatunkowych (bardzo by mi to ułatwiło szukanie informacji o konkretnych gatunkach mięczaków zadających się z przywrami lub nicieniami). 

Książka Świat i pasożyty człowieka. Przewodnik nie tylko dla turystów zdecydowanie jest przewodnikiem, ale wydaje mi się, że turyści to trzecia lub czwarta kategoria adresatów. Przede wszystkim jest to przewodnik dla medyków i specjalistów od bezpieczeństwa sanitarno-epidemiologicznego. Jest to też przewodnik dla biologów, nie tylko zajmujących się parazytologią lub którąś z dziedzin szczegółowych zoologii bezkręgowców. To przewodnik i gotowy skrypt akademicki dla wykładowców, którzy chcieliby zwiększyć świadomość słuchaczy w zakresie niezwykle ciekawych (choć z ludzkiej perspektywy przerażających) mechanizmów wypracowanych przez ewolucję. To w końcu książka również dla malakologów takich jak ja, którzy w ślimakach widzą samo dobro i ze wstydem przemilczają ich niechciane romanse z przywrami. A ponieważ wszystkim wyżej wymienionym zdarza się gdzieś podróżować, to w tym znaczeniu jest to i przewodnik dla turystów. I byłoby bardzo dobrze, gdyby przewodnik ten dotarł również do wszelkich decydentów, w których rękach leży finansowanie bezpieczeństwa sanitarnego populacji ludzkiej (nie tylko w Polsce). Wydaje mi się, że naczelna myśl tej książki da streścić w zdaniu: "Najlepszą obroną przed pasożytami jest edukacja". Gdybyśmy więcej się edukowali, może nie bylibyśmy skazani na pasożytów, których sami wybieramy na naszych reprezentantów (i proszę to zdanie traktować w najszerszym z możliwych kontekstów).

Choć na każdej prawie stronie książka kipi najróżniejszymi świństwami, najgoręcej polecam. Palce lizać, pod warunkiem oczywiście, że wpierw te palce zostaną odpowiednio umyte...

 


Żbikowska Elżbieta, Świat i pasożyty człowieka. Przewodnik nie tylko dla turystów. Toruń, TNT, 2021, 284pp.

czwartek, 22 września 2022

Odradzam odradzanie Odry

Jak można najbardziej pomóc Odrze? Nie przeszkadzając jej. Mógłbym tak podsumować wysiłki podejmowane, aby ratować Odrę po katastrofie, jaka dotknęła ją na przełomie lipca i sierpnia. Nie jestem jednak hydrobiologiem i nie mam prawa wypowiadać się na temat prób naprawiania sytuacji. Powinno się było nie doprowadzać do tej tragedii, teraz to płakanie nad rozlanym mlekiem. W odróżnieniu od wielu uważam, że sierpniowa katastrofa była tylko spektakularną uwerturą, której introit zapadnie nam w uchu po wielokrotnych powtórzeniach granych na kolejnych strunach polskich rzek. Nie wierzę, że się coś zmieni. Nie będzie winnych. Nie będzie wniosków. A jak tak dłużej pójdzie nie będzie niczego...

Mawiali, że dzieci i ryby głosu nie mają. Dzieci głosu się doczekały. Ginące milionami sztuk ryby też doczekały się uwagi i współczucia. Szczerze płakano nad nimi, szczerze i rzewnie. Pewnie dlatego, że ryby to jednak inwestycja, że ryby to wędkarze, a wędkarze to też potencjalni wyborcy. No więc teraz będzie naprawianie szkód przez ponowne zarybianie, grosza nie będzie szczędził jeden z drugim dysponent publicznych środków. I trąbić będą, że szkody zostały naprawione. 

Gówno zostały naprawione, tak chciałoby się najdelikatniej podsumować te wysiłki... Można w rzekę teraz pompować kolejne miliony, nie zaszkodzi już jej tak bardzo, ale czy pomoże? Nie wierzę... Rzeka to organizm a nie rów z wodą, którym raz płyną ścieki a raz odhodowane jesiotry. Dopóki na rzeki patrzeć będziemy jak na graniczne rowy, a nie jak na tętnice tłoczące życiodajne składniki, nic się nie zmieni, a na pewno nie zmieni się na lepsze. 

Temat Odry zniknął już  z nagłówków gazet i z pasków w najlepszym czasie antenowym głównych stacji telewizyjnych. Być może firmy zajmujące się utylizacją odpadów już poradziły sobie ze smrodem milionów rozkładających się organizmów wodnych. Faktury zostaną opłacone, zapory na rzece zdemontowane, brzegi uporządkowane. Może nawet cofnięte zostaną zakazy zbliżania się do rzeki. Okazywany będzie entuzjazm, kiedy ktoś zobaczy gdzieś jakąś  rybkę albo może nawet dorodną sztukę złowioną na wędkę. A ja i tak będę karmił swój pesymizm i wyrażał empatię dla Kasandry... 

Jeszcze naukowcy próbują coś powiedzieć, na coś zwrócić uwagę. Abstrahuję, że naukowcami są zarówno hydrobiolodzy jak i hydrolodzy, ale cele badawcze obu dziedzin mogą się drastycznie różnić. Zanim naukowcy odkryją w swoim genomie dziedzictwo Kasandry, polecam tekst Ani Łabęckiej w Instytutu Nauk o Środowisku Uniwersytetu Jagiellońskiego, która w kontekście tragedii odrzańskiej pisze o małżach skójkowatych: https://naukadlaprzyrody.pl/2022/09/19/dlaczego-gina-malze-nie-tylko-w-odrze/ . Bardzo potrzebne są takie głosy, ale bądźmy szczerzy: kto się z nimi liczy? Ilu i jakich naukowców włączono w zespół do spraw wyjaśnienia skażenia Odry? Ja jestem laikiem, ale swoje wiem: czego by nie policzono, zawsze to będzie wierzchołek góry lodowej, prawdziwy problem pozostanie poza zasięgiem naszej świadomości. Gdyby w Odrze nie było problemu ze śnięciem ryb, kto by się problemem przejmował? Rzeka to nie tylko ryby. Doniesienia medialne ocierały się nawet o zrozumienie problemu, wspominano o innych grupach organizmów, na zdjęciach wypatrzeć można też było niezliczone muszle żyworódek (Viviparus). Nad nimi nikt nie płakał. A jeśli nawet, to dlatego, że było ich dużo i są to duże (jak na nasze warunki) ślimaki. Uważam, że pilnie potrzeba zinwentaryzować straty w odrzańskich ekosystemach. Przejrzawszy jakąś ilość zdjęć z Odry mogę uważać, że bardzo ucierpiały małże i ślimaki oddychające skrzelami. W polskich wodach jest kilkanaście gatunków ślimaków, które oddychają za pomocą skrzeli. Żyworódki wypatrzeć łatwo, poza tym sporo uwagi (naukowej) poświęciła im swego czasu śp. prof. Anna Stańczykowska, a obecnie dr hab. Beata Jakubik. Sam obserwowałem ogromne ławice pustych muszli żyworódek rzecznych unoszących się na powierzchni Wisły i ogromne pokłady pustych muszli tego gatunku w okolicach Sobieszewa nad Bałtykiem. Zmiany liczebności tego gatunku zdają się mieć jakąś stałość. Ale gatunkiem oddychającym skrzelami jest również zawójka rzeczna Borysthenia naticina (Menke, 1845), której stanowiska w Odrze należały do jednych z ostatnich w Polsce. Podobnie jest z namułkiem pospolitym Lithoglyphus naticoides, niby obcym elementem w naszej malakofaunie, ale nie tylko nie będącym inwazyjnym, ale wręcz zasługującym na ochronę... Czy ktoś zwrócił uwagę na sytuację rozdepki rzecznej Theodoxus fluviatilis? A małże? Poza dużymi (i bardzo dużymi) skójkami i szczeżujami w Odrze występowały też gatunki z rodziny Sphaeriidae, uważane za rzadkie lub bardzo rzadkie: Sphaerium rivicola i jeszcze rzadsze S. solidum. Czy ktoś jest w stanie powiedzieć, co się z nimi stało? Bardzo mało wiemy o biologii tych gatunków, wiemy tylko, że są bardzo wrażliwe na zanieczyszczenia środowiska. Jak więc ma wyglądać przywracanie życia w Odrze? Wpompujemy miliony litrów wody z narybkiem ryb hodowlanych, nie sprawdzając nawet, czy nie są zarażone glochidiami szczeżui chińskiej? Pyta o to również dr Łabęcka... Może lepiej ogłosić sukces, że wydano ileś milionów na zarybienie rzeki... Nie jestem ichtiologiem, ale nawet taki nieuk jak ja wie dobrze o tym, że w ekosystemie musi być równowaga, a równowaga to nie znaczy po równo: tona karpia, tona amura, tona sandacza, tona węgorza... Wpuszczany narybek musi mieć też coś jeść, a katastrofa w Odrze zniszczyła całe łańcuchy troficzne, które przecież nie składają się z samych ryb. Mięczaki to też część tych łańcuchów. A poza nimi tysiące innych organizmów, w tym również takich, które nawet nie doczekały się polskich nazw...

Rzeka będzie żyła. Nie będzie to to samo życie, ale będzie. Na zdjęciach nie wypatrzyłem wśród padłych zwierząt ślimaków płucodysznych (to między innymi zatoczkowate i błotniarkowate). Wyginięcie jakichś organizmów tworzy nisze ekologiczne, które zajmowane będą przez inne organizmy, które być może skorzystają z ewolucyjnej szansy. Ale bardziej prawdopodobne jest, że spustoszone ekosystemy zajęte zostaną przez niepożądane gatunki obce, których strategie życiowe faworyzować będą lepiej dostosowane do deficytów tlenowych i zaburzonego reżimu termicznego osobniki. Nawet jeśli katastrofa wymiotła obce gatunki, one zdecydowanie szybciej skolonizują na powrót opustoszałe nisze, niż zrobią to narażone gatunki rodzime...

Przez kilka dni na stole w mojej kuchni leżał pomidor. Jakoś go nie włożyłem do lodówki mając zamiar zjeść go na kolację. Dopóki był cały, leżał sobie i czekał na moją decyzję. Któregoś wieczoru uszkodziłem go nieco nieostrożnie stawiając garnek. Rano oblepiony był muszkami owocówkami, brzeg pękniętej skórki pokrył się lekkim nalotem pleśni, a wewnątrz panoszyły się procesy fermentacyjne. Nie nadawał się już do zjedzenia. Po co mi ten pomidor (swoją drogą, też gatunek obcy)? Żeby pokazać prawidłowość: dopóki nie jest zaburzony całokształt, organizm funkcjonuje. Jak tylko naruszy się tkankę, zaczyna się niekontrolowany (ale naturalny) proces przekształcania. Zdrowa rzeka obroni się się przed obcymi przybyszami. Rzeka potraktowana przez pryzmat interesów człowieka staje się jeszcze bardziej narażona na ataki z różnych stron...

Odrazą napawają mnie obrazki odradzania Odry. Odradzałbym takie odradzanie Odry. Chcesz pomóc, to nie szkodź. Tyle i aż tyle...

Taki obrazek z Łodzi z 2014 roku, kiedy oczyszczano staw na rzece Jasień. Ważne, że kaczki teraz pływają...


wtorek, 2 sierpnia 2022

Światowy Kongres Malakologiczny Monachium 2022

Właśnie wakacje osiągnęły półmetek (no może nie dla studentów), a tu okazuje się, że bardzo blisko nas (no może blisko, nie bardzo blisko) rozpoczyna się najbardziej intensywny czas dla malakologów z całego świata. W stolicy Bawarii, w Monachium, rozpoczął się World Congress of Malacology i potrwa do 5 sierpnia. Rozpoczął się w niedzielę, wczoraj był pierwszy dzień sympozjum. Żeby była jasność: donoszę o tym z Polski, nie z Monachium. Jest tam grupa Polaków, ale o tym poniżej. Organizatorem kongresu jest Uniwersytet Ludwika Maksymiliana w Monachium oraz Unitas Malacologica (świętująca w tym roku 60 urodziny). Na stronie internetowej wydarzenia dostępny jest już tom streszczeń, który pozwala zorientować się w prezentowanej tematyce poruszanych problemów. Poukładane zostały w sesje tematyczne, co ma swoje odzwierciedlenie w układzie tomu. Publikacja liczy 356 stron, a to oznacza, że zgłoszonych zostało całkiem sporo wystąpień...

Polska reprezentacja na Światowym Kongresie Malakologicznym może nie należy do najliczniejszych, ale chyba bez kompleksów można stwierdzić, że jesteśmy tam obecni. W komitecie naukowym znalazło się dwóch naukowców z Polski, specjalizujących się w paleobiologii mięczaków (Andrzej Kaim z Instytutu Paleobiologii PAN oraz Aleksandra Skawina z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego). Wystąpienia prezentowane będą między innymi przez Andrzeja Falniowskiego, Kamilę Zając, Annę Sulikowską-Drozd, Małgorzatę Proćków, Tadeusza Zająca czy Magdalenę Marzec, ale wkład polskich malakologów w przygotowane wyniki jest zdecydowanie większy i obejmuje nie tylko zespoły krajowe, ale również międzynarodowe. Trochę w tej publikacji brakuje indeksu osób albo wzorem naszych publikacji z seminariów malakologicznych wykazu uczestników (z adresami), co jednak trzeba wybaczyć usprawiedliwiając znaczną liczbą uczestników. A zapowiedziało się ich około 320 z 40 krajów świata (w tym jedna osoba z Ukrainy...). Organizatorzy wyraźnie podkreślają solidarność z Ukrainą i potępiają działania Rosji, ale nie wykluczają z uczestnictwa malakologów rosyjskich. Trudno byłoby się spodziewać, żeby taki bojkot miał jakikolwiek sens, chociaż... Nie wiem...

Obrady potrwają do piątku. Mam nadzieję, że dla wielu uczestników będzie to czas szczególnie cenny. Mam też taką nadzieję, że czas ten zaowocuje nowymi pomysłami i stworzy okazję do współpracy z między malakologami z całego świata. Bo różnorodność prowadzi do wzbogacenia, zwłaszcza bioróżnorodność...




wtorek, 19 lipca 2022

Zmarł prof. Zdzisław Bogucki (02.05.1937 - 16.07.2022)

Otrzymałem dziś wiadomość, że 16 lipca 2022 roku zmarł prof. dr hab. Zdzisław Bogucki, emerytowany profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Akademii Pomorskiej w Słupsku, zoolog specjalizujący się w ekologii zwierząt, malakolog, wieloletni członek Stowarzyszenia Malakologów Polskich.

Nie spotkałem osobiście nigdy profesora Boguckiego. W zbiorach bibliotecznych mam tylko dwa artykuły jego autorstwa. Wiem jednak, że nie tylko działał na polu malakologii, ale też był ważną osobą w życiu polskich malakologów.

Nieznane są mi szczegóły związane z uroczystościami pogrzebowymi. Postaram się przekazać, jeśli uda mi się takowe pozyskać.

Niech odpoczywa w Pokoju. 

Edit: Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się mszą świętą na cmentarzu parafialnym w Puszczykowie 27 lipca 2022 (środa) o godz. 13 po czym nastąpi złożenie do grobu.

Fotografia ze strony UAM


niedziela, 26 czerwca 2022

Taka fajna apka

W nadmiarze wad własnych jednej przypisać sobie nie mogę: nie jestem gadżeciarzem. Nie lubuję się w technicznych nowinkach, nie wymieniam aparatu telefonicznego z każdym nowym modelem na rynku, nawet nie mam telewizora (to akurat świadomy i konsekwentny wybór). Posługuję się co prawda smartfonem, ale nie wykorzystuję większości jego zastosowań. Choć ostatnio coś się tutaj zmieniło i wkręciłem się na dobre w jedną z jego multifunkcjonalności. Kolega z pracy pokazał mi kiedyś aplikację ro rozpoznawania roślin i zwierząt. Przyjąłem ją z pewnym dystansem, ale z czasem... Z czasem wkręciłem się na tyle, że dziś idąc na spacer sprawdzam, czy aby przypadkiem nie zapomniałem zabrać telefonu ze sobą.

Mam tu na myśli aplikację Seek udostępnioną przez iNaturalist - społeczność naukową związaną z Kalifornijską Akademią Nauk i National Geographic Society. Może kiedyś napiszę coś więcej o samej idei nauki obywatelskiej, czyli wielkoskalowych projektach badawczych, do których dane gromadzone są przez społeczności naukowców i amatorów na całym świecie korzystających z otwartych baz danych. Aplikacja Seek jest jednym z darmowych rozwiązań proponowanych przyrodnikom, zwłaszcza młodszym. Jej zadaniem jest rozpoznawanie gatunków roślin, grzybów i zwierząt znajdujących się w zasięgu obiektywu użytkownika aplikacji. Każdy rozpoznany gatunek przybliża do zdobycia wirtualnego medalu i wspięcia się  na wyższy poziom kompetencji. Są też wyzwania tematyczne, w których zadaniem jest obserwacja konkretnych biotopów lub poszczególnych gatunków. 

Aplikacja jest bezpłatna i dokleja reklam. Ma to swoje ogromne plusy, ale ma też pewne mankamenty. Jest przede wszystkim nieco niedoinwestowana i przez to aktualizacje aplikacji pojawiają się dość rzadko, a tym samym rzadko usuwane są błędy. Poza tym jest dość niestabilna, często się zawiesza, wyłącza, spowalnia pracę telefonu. Obserwując ruchliwe zwierzęta (choćby ptaki czy owady) można się nieco poirytować tempem jej pracy. Rozwiązaniem jest robienie zdjęć i identyfikowanie gatunków ex post, korzystając z zasobów zapisanych w pamięci telefonu. O tyle jest to dobre, że w terenie czasem trudno o dostęp do dobrego połączenia z internetem, a im łącze słabsze, tym wolniejsza praca aplikacji. Słabo współpracuje z aparatem fotograficznym, zwłaszcza w kwestii ostrzenia kadru, nie ma też możliwości automatycznego włączenia lampy błyskowej (co akurat mogłoby być wadliwym rozwiązaniem, ale już manualny tryb włączania lamy byłby jak najbardziej przydatny)

Dobrych klika lat temu ludzkość ogarnięta była manią poszukiwania pokemonów. Absolutnie wówczas byłem wolny od pokusy uganiania się po ulicach z włączonym aparatem w telefonie, aby poszukiwać wirtualnych potworków. Gdyby jednak ktoś popatrzył na mnie z dystansu, mógłby pomyśleć, że właśnie za takimi pokemonami biegam... Wtedy wykorzystywane były algorytmy rzeczywistości nadpisanej. Tutaj nie chodzi o to, żeby coś wyimaginowanego odnaleźć, ale nazwać to, co jest pod ręką. Cały algorytm opiera się na zasadzie klucza dychotomicznego, aplikacja weryfikując występowanie cechy sprawdza wyniki od najwyższych do najniższych kategorii taksonomicznych. Czasem identyfikuje obiekt tylko do królestwa, częściej do rzędu lub rodziny. Zdarza się, że wykonując kilkadziesiąt zdjęć nawet, nie może zidentyfikować gatunku zatrzymując się na rodzaju. Zdarza się też tak, że identyfikacja następuje w ułamek sekundy. Najczęściej dotyczy to roślin. Zdarzało się, że identyfikacja szła zupełnie gdzieś w kosmos, na przykład psa domowego wrzucała do wiewiórkowatych, lemurowatych lub innych, a jedno ze zdjęć psa podpisane zostało, że to kaczkowate. Zawsze wtedy Seek przeprasza, że nie dokonał pełnej identyfikacji i że się uczy, co jest pocieszające. Z mięczakami jednak radzi sobie wyjątkowo słabo. Nie są to ruchliwe zwierzęta, teoretycznie wiec można je obserwować na spokojnie dając czas aplikacji na weryfikację oznaczenia. Tutaj popełnia sporo błędów, zwłaszcza w odniesieniu do pospolitych gatunków. Zatoczek rogowy Planorbarius corneus po setkach prób podpisany został jako Planorbella trivolvis, Lissachatina fulica pierwotnie zidentyfikowana została jako błotniarka stawowa a Malacolimax tenellus jako Arion subfuscus. Ślimaki z rodzaju Monacha, Xerolenta czy Fruticicola trafiają ostatecznie jako Theba pisana. Małża do tej pory nie udało mi się zidentyfikować żadnego. Nawiasem mówiąc obserwacje nadwodne są wyjątkowo trudne i mało owocne, autorzy aplikacji jednak za każdym razem, kiedy uruchamiany jest na nowo aparat fotograficzny, przypominają o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. 

W ciągu niespełna roku zidentyfikowałem przy pomocy tej aplikacji ponad trzysta pięćdziesiąt gatunków, z czego najwięcej roślin (do tych najłatwiej podejść i poczekać aż program rozpozna). Myślę, że jest to bardzo ciekawe narzędzie zarażania poznawczą pasją młodszego pokolenia, które przecież smartfonami posługuje się w bardziej naturalny sposób niż dziadersy pamiętające jeszcze czarno-biały świat starych filmów. Jakkolwiek uważam, że należy zdecydowanie odciągać dzieci i młodzież od smartfonów, to już przy założeniu, że młody człowiek urządzeniem tym się posługuje, warto motywować do korzystania z tego typu narzędzi. Wydaje mi się również bardzo dobrym wprowadzenie aspektów rywalizacji poprzez wprowadzanie wirtualnych nagród. Jeśli dzięki temu dziecko nauczy się, że nie każdy robal to robak i nie każdy ptak to kaczka, to już dużo. A jest to na pewno bardzo dobre narzędzie do pokazania bioróżnorodności i jej bogactwa nawet w zurbanizowanych środowiskach, w jakich przyszło żyć większej części ludzkości...


 





poniedziałek, 6 czerwca 2022

Zmarła Prof. Beata M. Pokryszko (21.10.1956-05.06.2022)

Czas niech płynie poprzez nas

Kto zgasł

Temu niepotrzebny czas

Głos twój ciepły ucichł głos

Już noc

Niebu niepotrzebna noc

Łzy niech płyną wyschną łzy

Więc wiesz

W niebie nie potrzeba łez

Adam Nowak, Już

 

Dotarła dziś do mnie przygnębiająca wiadomość, że w dniu 5 czerwca 2022 roku odeszła do Wieczności śp. prof. dr hab. Beata M. Pokryszko, wybitna malakolog, naukowiec związana z Muzeum Przyrodniczym Uniwersytetu Wrocławskiego, jedna z legend środowiska malakologicznego w Polsce.

Przyszła na świat we Wrocławiu 21 października 1956 roku. W latach 1975-1980 studiowała biologię na Uniwersytecie Wrocławskim, tam obroniła tytuł magistra, a w 1986 doktoryzowała się. Habilitowała się w 1997 roku, a w 2008 roku otrzymała tytuł profesora. Cała jej działalność naukowa skupiona była wokół mięczaków i w tej specjalności weszła do światowej ligi.

Zajmowała się drobiem. Nie tym opierzonym drobiem, a tym ślimaczym, to znaczy najmniejszymi ślimakami lądowymi. Jej monografia poświęcona Vetriginidae Polski (opublikowana w 1990 roku) należy do najczęściej cytowanych prac polskich malakologów. Również rodzaj Lyropupa (Pulmonata, Pupilloidea), endemiczny dla Hawajów, który wzięła za przedmiot badań habilitacyjnych, zalicza się do drobiu. Od połowy lat dziewięćdziesiątych angażowała się w badania międzynarodowe i ten profil badań przewijał się przez kolejne lata. Jeśli nawet zasługi dla światowej malakologii bronią się same, trudno sobie wyobrazić środowisko polskich malakologów bez jej zaangażowania. Wydaje się, że była ostatnim malakologiem, który na polską malakologię patrzył nie przez pryzmat aspektów badań, ale stosunku do tego przedmiotu. Była zwornikiem środowiska, traktowała je niemal jak licealną paczkę, z którą spotyka się dla samej przyjemności spotkania i wspominania. Bez niej nie byłoby emocjonalnego ładunku, który spajał specjalistów różnych dziedzin zajmujących się mięczakami. Była chodzącą historią "krościenek" i Stowarzyszenia Malakologów Polskich, którego była członkiem-założycielem, a od 2019 roku Członkiem Honorowym. Poza malakologią zajmowała się również historią malakologii oraz jej popularyzowaniem. Była bodajże największym rezerwuarem anegdot z życia polskich malakologów. 

Kiedy pierwszy raz spotkałem się z prof. Andrzejem Wiktorem w jego gabinecie we Wrocławiu, nie miał okazji przedstawić mi jej (była gdzieś w terenie). Słabo ją wtedy znałem, wiedziałem tylko o poczwarówkach, że się nimi zajmuje. Profesor Wiktor, którego była uczennicą, powiedział wówczas o niej, że "jest człowiekiem wielu talentów" i że "dawno go już przerosła". Od 2010 roku sporadycznie zaczepiałem ją mailowo, posyłając informacje o stanowiskach Columella aspera. Pierwszy raz spotkaliśmy się w Łopusznej na XXX Krajowym Seminarium Malakologicznym. Ostatni raz widzieliśmy się w styczniu 2019 roku na pogrzebie wspomnianego profesora Andrzeja Wiktora. Należała do stałych czytelników moich malakofilnych wypocin, zachęcała mnie do włączenia się w redagowanie "Ślimakuriera" (taki newsletter Stowarzyszenia, przez lata redagowany jednoosobowo przez prof. Pokryszko), tłumaczyła recenzje, które przygotowywałem do Folia malacologica. Mam nadzieję, że któryś z jej przyjaciół szerzej rozpisze się o jej zasługach. Była nieprzeciętną osobowością oddziałującą na otoczenie. Z jej odejściem zamyka się ogromny rozdział polskiej malakologii. Postaram się, kiedy opadną emocje, napisać więcej o jej wpływie na środowisko, którego samozwańczą cząstką się czuję...

Nie są jeszcze znane szczegóły dotyczące pochówku. Poinformuję, kiedy tylko czegoś się dowiem.

Niech spoczywa w Pokoju. 

Edit:

Uroczystości pogrzebowe odbędą się na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu 15 czerwca 2022 r. o godz. 14, natomiast pożegnanie akademickie zaplanowano na 24 czerwca 2022 r. o godz. 12 w Oratorium Marianum.





 


niedziela, 15 maja 2022

XXXVI Krajowe Seminarium Malakologiczne - podsumowanie

Po dwuletniej przerwie spowodowanej wiadomo czym, bez spotkań on-line  w tym czasie, udało się w końcu zorganizować XXXVI Krajowe Seminarium Malakologiczne. Według planów spotkanie malakologów polskich, opatrzone tym numerem porządkowym, odbyć się miało w maju 2020 roku w Wiśle. Od tego czasu wody w Wiśle upłynęło sporo, ale wraz z jej biegiem nie rozmyła się idea seminarium i w roku 2022 pochwycił ją Toruń (gospodarz m.in. XXXIV KSM w 2018 roku). Chwała Organizatorom! Napracowali się i wziąwszy na siebie ogromne ryzyko związane z rozwojem sytuacji pandemicznej w Polsce, przeszli do działań, które zaowocowały spotkaniem polskich malakologów u kopernikańskiej kołyski (hotel, w którym się odbywało wydarzenie znajduje się w kamienicy należącej kiedyś do dziadka Mikołaja Kopernika). Choć formalnie Krajowe Seminarium Malakologiczne w Toruniu trwało w dniach 12-14 maja 2022 roku, faktyczne obrady trwały dwa dni, od 12 do 13 maja. 

Seminarium otworzyła prof. Elżbieta Żbikowska z UMK. Chociaż nauka powinna opierać się na racjonalnych przesłankach, podkreślić trzeba, że spotkania naukowe nie mogą się obyć bez pewnej emocjonalnej oprawy. I bardzo zostało to podkreślone we wstępie: tęsknota to stan emocjonalny, który towarzyszył przez ostatnie dwa lata. Radość to też emocja. Więc spotkanie - jak najbardziej racjonalne - musiało też dać wyraz emocjom. I bardzo się cieszę (to też emocje), że do niego doszło.

Pierwszym blokiem wystąpień była tematyka parazytologiczna. Znam się na tym jak na tuwińskim śpiewie laryngalnym, a jednak wszystkie wystąpienia w tym bloku przygotowane były bardzo ciekawie, nawet taki laik jak piszący te słowa mógł - nie rozdziawiając gęby - słuchać i przyswajać nową wiedzę.

W drugiej i trzeciej sesji było trochę o biologii gatunków; prof. Andrzej Lesicki zasygnalizował odkrycie nowego dla nauki gatunku ślimaka ze szklarni w Trydencie (czekam na publikację, żeby poznać szczegóły). Głos miała rodzina Clausiliidae (Anna Sulikowska-Drozd, Tomasz Maltz), było Vertigo, mikrobiom Helix pomatia, ale też był referat na temat badań malakologicznych naukowców ukraińskich. Tego dnia, 12 maja, była też sesja posterowa (naliczyłem tylko dziewięć plakatów). 

Piątek, 13 maja, zaczął się od intrygującej zagadki kryminalnej: prof. Witold Alexandrowicz próbował odpowiedzieć na pytanie o śmierć Stefanii - wypadek czy zabójstwo (Stefania to okaz nosorożca z okresu interstadiału eemskiego, ok. 120 tys. lat temu; szkielet nosorożca został znaleziony przy budowie trasy S3, zadaniem zespołu "kryminologów" było określenie warunków, w jakich żył i zginął nosorożec). O wykopaliskach mówił również Marcin Szymanek, profesor UW, który francuskim archeologom pomagał identyfikować warunki sprzed czterdziestu tysięcy lat. W tej sesji jeszcze wepchnął się Jarosław Maćkiewicz z występem na temat motywów malakologicznych w publikacjach dla dzieci. 

W piątej sesji do głosu dopuszczone zostały małże. Prof. Lewandowski mówił o rozmiarach muszli Anodonta cygnaea (imponujące wrażenie zrobiło zestawienie fotografii największej muszli ze zbiorów profesora z rozmiarami muszli opisanej w 1930 przez Stanisława Feliksiaka). Dwa referaty dotyczyły inwazyjnych małży z rodzaju Corbicula i Sinanodonta. Dowiedziałem się, że w Polsce mamy do czynienia z Corbicula leana (Prime, 1867). Sprawa wymaga dalszych badań,bo przynależność systematyczna nie była przedmiotem rozważań, nie mniej i sam muszę więcej na ten temat poszukać (okazy C. leana mam w zbiorach z jeziora Garda we Włoszech).

Ostatnia sesja tematyczna reprezentowana była przez tematy luźno ze sobą powiązane, ale wciągające. Adam Ćmiel mówił o inwestycji w potomstwo u krajowych Unionidae, natomiast Aleksandra Jaszczyńska mówiła o wynikach badań molekularnych nad rodzajem Bithynella (wszystko wskazuje na to, że znów będzie trzeba zrewidować listę krajowych gatunków). W tej sesji również przedstawiono dwa wspomnienia: prof. Krzysztof Lewandowski przypomniał sylwetkę prof. Anny Stańczykowskiej-Piotrowskiej, natomiast Jarosław Maćkiewicz przedstawił postać i dorobek księdza Jerzego Kaczmarka, którego uroczystości pogrzebowe odbywały się równolegle z obradami Seminarium.

Ważnym wydarzeniem w czasie KSM było również Walne Zebranie Członków Stowarzyszenia Malakologów Polskich. Ważne, bo było to tzw. zebranie wyborcze. Na nową kadencję prezesem Stowarzyszenia został Marcin Szymanek, prof. Uniwersytetu Warszawskiego. Wiceprezesem Stowarzyszenia została Anna Sulikowska-Drozd, prof. UŁ, skarbnikiem dr hab. Tomasz Maltz, sekretarzem dr hab. Małgorzata Proćków, zaś członkiem zarządu dr Elżbieta Kuźnik-Kowalska. Redaktorem naczelnym Folia Malacologica został na kolejną kadencję Andrzej Lesicki, prof. UAM. Ustalono również, że kolejne seminarium przygotowane zostanie przez malakologów z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Wróciłem bardzo zadowolony. Uczestniczyłem w każdym wykładzie (do wielu miałem pytania, ale to wynika tylko z mojego notorycznego nieuctwa), jedynie na łażenie po Toruniu zabrakło mi czasu, ale tak to jest, jak się na ostatnią chwilę przygotowuje wystąpienia...





wtorek, 10 maja 2022

Zmarł ks. Jerzy Kaczmarek (15.09.1940-9.05.2022)

Odszedł dziś mój przyjaciel. Bogu niech będą dzięki. Odszedł do Wieczności. On odszedł, a mi został smutek i wyrzut, że się nie potrafię cieszyć. Wielokrotnie go ostrzegałem, że wcale mi nie będzie łatwo się cieszyć. Droczyłem się nawet, że mu numer wykręcę i wepchnę się w kolejkę przed niego. A prawiąc sobie przyjacielskie złośliwości groziłem mu, że pojadę na pogrzeb, żeby wygłosić solenną przemowę. Z bólu aż zatykał uszy na taką groźbę: błagał, żebym tego nie robił. A ja błagałem, żeby jeszcze nie umierał. A bardzo chciał już umrzeć. I już nie miał siły, a ja go przekonywałem, że jeszcze mi wszystkiego nie powiedział, że jeszcze wszystkiego mi nie wytłumaczył, że jeszcze wszystkiego nie zrozumiałem. I wymyślałem kolejne preteksty, żeby przedłużyć rozmowę. Bardzo często kończyło się negocjacją: "No to na długość papieroska". Słyszałem wtedy w słuchawce, jak zapalał ćmika i kontynuował rozmowę. A po jakiejś półgodzinie pytał, czy może zapalić ćmika... Wtedy kurtuazyjnie przeciągałem negocjacje i kontynuowaliśmy rozmowy, które zawsze kończyły się niedosytem. Było tych rozmów pewnie grubo ponad tysiąc. Na ogół kończyły się zapewnieniem: "Do usłyszenia jutro lub w Wieczności". Powtarzał, że ma nadzieję dziś umrzeć. I tak było do zeszłego tygodnia. Nie usłyszeliśmy się od 30 kwietnia. Nie miał już siły na rozmowę. Później już nawet nie miał siły, żeby włączyć telefon. Dziś otrzymałem informację, że odszedł. A ja, chociaż przygotowywałem się na to od dawna i co dzień zapewniałem go, że o śmierć modlę się razem z nim, rozkleiłem się jak rozmoczona koperta...

Na tydzień przed 58. rocznicą święceń kapłańskich, w 82. roku życia odszedł do Wieczności. Wymodlonej, wyczekiwanej, utęsknionej. Mój przyjaciel Jerzy Kaczmarek, ksiądz Jerzy Kaczmarek. Odszedł do Wieczności 9 maja 2022 roku.

Urodził się 15 września 1940 roku w Poznaniu na Komandorii. W 1958 roku zdał maturę w III Liceum Ogólnokształcącym w Poznaniu i w tym samym roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w tymże Poznaniu. Po święceniach kapłańskich 17 maja 1964 roku rozpoczął pracę duszpasterską w parafii w Ujściu nad Notecią. Posługiwał następnie w Swarzędzu (1968-1969) i w Kórniku (1969-1974), a następnie objął probostwo w Sobocie (1974-1982), w Obrzycku (1982-1995) i w Mchach (1995-2010). Po przejściu na emeryturę mieszkał w Domu Księży Emerytów przy ulicy Sędziwoja w Poznaniu. 

Nie sposób wymieć wszystkich pozaduszpasterskich aktywności księdza Jerzego Kaczmarka. Był uznanym malakologiem, ornitologiem, entomologiem, filatelistą, w każdej tej dziedzin zapisując się w pamięci specjalistów jako znawca i pasjonat. To właśnie pasja przyciągała do niego kolejne pokolenia miłośników przyrody, spośród jego wychowanków wywodzą się dzisiejsi profesorowie nauk biologicznych. Jego zbiory malakologiczne (wciąż czekające na naukowe opracowanie) stanowią obecnie własność Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Choć nie publikował, wzmianki o jego zbiorach można znaleźć w pracach prof. Jackiewicz, prof. Stępczaka czy dr Krystyny Szybiak. Również w opracowaniach ornitologicznych (zwłaszcza w odniesieniu do Wielkopolski) jego obserwacje wymieniane są często, a opracowaniu Coleoptera Środkowej Europy autorstwa Marka Bunalskiego wykorzystane zostały między innymi jego zbiory (szczególnie cieszyły go stanowiska Aphodius). W filatelistyce skupiał się głownie na polonikach - niestety nie pamiętam dziś nazwisk kolekcjonerów, którym przekazał swoje zbiory. Był poza tym miłośnikiem polskiej prozy (Gołubiewa znał prawie na pamięć), do końca zachował doskonały słuch muzyczny (kształtowany w młodzieńczym wieku przez Stefana Stuligrosza), poza tym był aktywnym członkiem PTTK i innych organizacji turystycznych i krajoznawczych. Pasjami mógłby obdarzyć z tuzin osób i każda miałaby co robić. Do tego był znawcą historii Polski i jej wielkim miłośnikiem. Wielu zapamięta go również jako społecznika i propagatora pamięci o arcybiskupie Antonim Baraniaku (o budowę pomnika którego zabiegał w parafii we Mchach  - jego świadectwo utrwalone zostało w filmie dokumentalnym Jolanty Hajdasz Zapomniane męczeństwo z 2012 r.). I jeszcze biegle posługiwał się gwarą poznańską i aktywnie ją promował. Nawet trochę mnie jej uczył... Zawsze jednak, bez względu na to, z jaką pasją mówił o swoich aktywnościach, był katolickim księdzem.

Dla mnie pozostał Pustelnikiem, któremu została wolność wyzbycia się wszystkiego. Dosłownie i w przenośni. Kto znał go osobiście w ostatnim etapie życia, ten wie, że pustelnikiem był prawdziwym. Szło się do niego jak do mędrca po radę, a jego osąd nie raz dawał się we znaki. Był bezkompromisowy, ale zawsze miłość stawiał przed racją. 

 Uroczystości pogrzebowe odbędą się 13 maja 2022 roku o godz. 11 w parafii pw. Św. Marcina Biskupa w Mchach. Zadbał o to, żebym mu pogrzebu nie zakłócił. W tym samym czasie w Toruniu mam referat na XXXVI Krajowym Seminarium Malakologicznym. Postawił na swoim: nie chciał, żebym na pogrzebie rozwodził się nad jego cnotami heroicznych rozmiarów, więc zadbał, żeby Opatrzność w inne wysłała mnie wtedy miejsce. Spotkamy się, to sobie to po przyjacielsku wyjaśnimy. Tylko kiedy zajrzę do nieba to pewnie będzie pokazywał właśnie Świętemu Jakubowi Apostołowi, gdzie w Polsce szukać Pagodulina pagodula. Bo w niebie właśnie organizuje sekcję wieczną Stowarzyszenia Malakologów Polskich, z honorowym przewodniczącym w osobie Apostoła z muszelką na pielgrzymim kapeluszu...




piątek, 15 kwietnia 2022

Pascha MMXXII

Misteriów Paschalnych nie da się świętować na kształt urodzin, czyli wspominania wydarzeń, które miały gdzieś kiedyś miejsce. Świętowanie Wielkanocy to przeżywanie wydarzeń, które wypięły się z osi czasu stanowiąc zwornik między tym, co czasowe, a tym co wieczne. Wielkanoc uaktualnia się w każdym momencie pozwalając na jednoczesne umieranie i zmartwychwstawanie. Nie świętujemy zatem Paschy jako wydarzenia historycznego, a jako wydarzenie kosmiczne oczekując, że dotknie każdej komórki naszego ciała. 

Niech to świętowanie przyniesie więc wyzwolenie, przede wszystkim od lęku i niepokoju, niech napełnia pokojem i pozwala doświadczyć bliskości i Miłości, która jest fundamentalną zasadą wszechświata.