środa, 28 września 2011

Jesienna Warszawa

Zawodowo spędzam ten tydzień w Warszawie. Najpierw jest praca, potem troszkę czasu dla siebie. Plany są różne, z realizacją różniej... Wczoraj, zanim jeszcze od burzy lekko oberwałem, ruszyłem na pieszy spacer po Warszawskiej Cytadeli. Celów nie sprecyzowałem jasno, bo i po co: chciałem rozchodzić troszkę nogi, a przy okazji obejrzeć tę część Warszawy, na którą nigdy nie mam dość czasu.
Podłością z mojej strony byłoby myślenie, że nie chodziło mi o ślimaki. A owszem, myślałem też o tym, żeby się przyjrzeć tym ze stolicy, bo do tej pory co najwyżej miałem do czynienia z osobnikami z prowincji. Przyznam też, że planowałem pójść nad Wisłę, i nawet byłem, ale na wysokości Zamku Królewskiego i trochę utwierdziła mnie ta wizyta w przekonaniu, żeby może jednak zarzucić dalsze plany romansowania z królową rzek polskich. A to głównie z powodu jakości tego roztworu wodnego nieznanej mi mieszaniny związków organicznych i nieorganicznych, odprowadzonej kanałami do rzeki, o której Herbert pisał: "Rów, którym płynie mętna woda / nazywam Wisłą". No nie pachniała ładnie ta rzeka i była jeszcze gorsza niż oglądana przeze mnie w sobotę i niedzielę Wisła na wysokości Zamku Królewskiego na Wawelu (bo ostatni weekend spędziłem w Krakowie).
Coś mnie trafia, kiedy widzę, do jakiego stanu doprowadza się Wisłę. Rzecz niepojęta, jak można z wielkiej rzeki zrobić pospolity kanał ściekowy o niestandardowej szerokości. I to w czasach, kiedy samorządy pozyskują ogromne środki na budowę nowoczesnych oczyszczalni ścieków. Może w Warszawie uznano, że takich oczyszczalni nie potrzeba, wszak naukowcy zgadzają się co do tego, że rzeki mają zdolności do samooczyszczania...

Do Wisły wczoraj nie doszedłem, ale pospacerowałem po okolicach Cytadeli. W miejscu w którym autochtoni spożywali piwo, znalazłem pojedynczą skorupkę Vallonia pulchella, a nieco dalej już, za tzw. akweduktem, wypatrzyłem cztery gatunki pospolitych ślimaków, tj. zaroślarkę pospolitą Bradybaena fruticum, ślimaka zaroślowego Arianta arbustorum, ślimaka gajowego Cepaea nemoralis oraz ślimaka winniczka Helix pomatia. Ten ostatni pojawił się w jednoegzemplarzowej delegacji, natomiast o ślimaku gajowym rzekłbym, że tworzy populacje ilościowo i jakościowo bardzo zbliżone do tych, jakie znam z innych miast. Natomiast skorupki ślimaków tego gatunku charakteryzuje występowanie licznych uszkodzeń mechanicznych - widzialny znak bliskich spotkań z kosiarką.
Zastanawia mnie fenomen synantropijności ślimaków, które nie mają najłatwiejszego przecież życia z dwunożnymi sąsiadami. Poza stosowaniem cementu, w którym znajdują się cenne związki wapnia, oraz tworzeniem kryjówek, człowiek ie bardzo pomaga ślimakom w ich codziennym funkcjonowaniu. Musi być jednak coś, co przyciąga poszczególne gatunki w stronę człowieka. Humanizm? Raczej nie, bardziej chyba zazdrość o tę drugą nogę...
Być może, że gdyby burza nie przepędziła mnie z Cytadeli, znalazłbym jeszcze inne gatunki, zwłaszcza spośród tych, o których Urbański mówił "wszędobylskie". Dość mi jednak wiedzieć, że zabiegana i hałaśliwa Warszawa zachowała jeszcze niewielkie skrawki, na których mogą żyć ślimaki. Ciekawi mnie, czy choć troszkę miejsca zostało w wodach Wisły dla wodnych kuzynów ślimaków. Nie tracę w to wiary, choć trudno mi wyprzeć smutek ze wspomnień widoku (i odoru) tak pięknej rzeki, nieludzko przez Stolicę traktowanej...
W planach jeszcze Bielany i moja alma mater, ale czy to jeszcze w tym tygodniu, czy już w przyszłym roku, bladego pojęcia nie mam.

piątek, 16 września 2011

Drogi i bezdroża ewolucji mięczaków

Teraz trochę zakręcę: za niespełna tydzień minie 10 lat od ukazania się recenzji książki prof. Andrzeja Falniowskiego "Drogi i bezdroża ewolucji mięczaków". Recenzję zamieściła 21 września 2001 r. Gazeta Wyborcza na stronach działu kulturalnego. Co w tym tak interesującego? Otóż autorstwo recenzji. Podjęła się jej ostatnia z naszych Noblistek, Wisława Szymborska. I od razu trzeba dodać, że krótka recenzja doskonale wpisuje się w literacki styl poetki: dowcipna, rzeczowa, konkretna, osobista. Miło się ją czyta. Warto odszukać, wciąż jest dostępna na stronie internetowej Gazety.
Dobra recenzja dobrej książki. Tu mam swoisty dylemat: czy rozpisywać się o stylu noblistki, czy o stylu malakologa. Myślę, że skoncentrować się jednak muszę na tym drugim, choć nie na samym stylu, a na treści książki. Bardzo dobrej książki...
Prof. Andrzej Falniowski jest malakologiem związanym z Uniwersytetem Jagiellońskim, specjalizuje się w ślimakach przodoskrzelnych i zna się na genetyce (tak wynika z publikacji, zwłaszcza tych w ostatnim czasie). Jako autora poznałem go kilkanaście lat temu z rozprawy Przodoskrzelne (Prosobranchia) PolskiHydrobidae [Kraków, wyd. UJ, 1989], poświęconej kilku rodzinom krajowych ślimaków przodoskrzelnych. Znam również jego dużą pracę, nieco starszą, Hydrobidaea of Poland z pierwszego zeszytu Folia Malacologica. Jest też profesor Falniowski odkrywcą dla nauki kilku gatunków ślimaków występujących w Polsce, z rodzaju Bithynella oraz zupełnie nowego rodzaju Falniowskia z jednym gatunkiem niepozorka ojcowska Falniowskia neglectissima (Falniowski et Steffek, 1987).
Książka, o której chcę wspomnieć, zasługuje na uwagę szczególną. Od dawna planowałem zabrać się za jej prezentację, ale powstrzymywał mnie brak czasu. Teraz też nie zrobię tego tak, jakbym to sobie planował, ale trudno...
Drogi i bezdroża ewolucji mięczaków to napisana w języku polskim rozprawa naukowa, stanowiąca pierwszy tom serii Rozprawy Wydziału Przyrodniczego Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. Jak na rozprawę przystało, książka liczy ponad trzysta stron, z bardzo bogatym materiałem ilustracyjnym (również barwne wklejki z fotografiami). Rozprawy mają to do siebie, że na ogół dotykają różnych aspektów zagadnienia, przedstawiają je w miarę całościowo i systematycznie. W przypadku pracy Falniowskiego dodać trzeba również zauważalny styl wykładowo-rozprawczy; styl bardzo lekturę ułatwiający, choć naszpikowany terminologią trudną do ogarnięci dla laików mojego pokroju. Przyznaję, że są takie fragmenty książki, które czytać musiałem ze cztwery razy i nadal nie wiem, czy zrozumiałem o co chodzi. Dotyczy to np. rozważań filogenetycznych, które przecież są budowaniem modelu teoretycznego z z bardzo skąpych nieraz przesłanek empirycznych. Bardzo podoba mi się komunikowanie z czytelnikiem: Autor często robi przypomnienia, informuje o rozwoju toku myśli, zaprasza do poszukiwań. Kiedy czytałem ją po raz pierwszy, a było to w 2009 roku, byłem nią po prostu zafascynowany (proszę też pamiętać, jak bardzo jestem wygłodzony literatury malakologicznej).
Rozprawa składa się z czternastu rozdziałów, po których następują zestawienia bibliograficzne, tablice morfologiczne i anatomiczne mięczaków oraz indeks nazw łacińskich. Kolejne rodziały to:
1. Początki mięczaków
2. Mięczaki bez muszli - igłoskóre
3. Powstanie i wczesna ewolucja muszlowców, ewolucja Diasoma i współczesna łódkonogi
4. Zróżnicowanie małży
5. Powstanie ślimaków i głowonogów
6. Zróżnicowanie morfologii ślimaków
7. Zróżnicowanie pokarmu i jego zdobywania u ślimaków
8. Ślimaki lądowe
9. Gigantyczne małże
10. Łodzik - czy rzeczywiście żywa skamieniałość?
11. Współczesne głowonogi I
12. Współczesne głowonogi II
13. Legenda i fakty - gigantyczna kałamarnica
14. Mięczaki i człowiek
Spośród wymienionych rozdziałów trudno mi wskazać szczególnie godny polecenia. Z pewnością jednak warto - w zależności od zainteresowań - przeanalizować część poświęconą łodzikowi (bardzo ciekawa), rozdział o gigantycznej kałamarnicy (ot, paradoks: szukamy życia we wszechświecie, a niewiele potrafimy powiedzieć o największym żyjącym głowonogu!). Niezatarte wrażenie zrobił na mnie ostatni rozdział książki, podejmujący kwestę wzajemnych relacji ludzko-mięczakowych, z wyraźną niekorzyścią dla tych drugich... Wysoko oceniam rozdziały poświęcone ślimakom i małżom, zwłaszcza ślimakom lądowym.
Nie wiem, gdzie można jeszcze tę książkę zdobyć. Na Sławkowskiej 17 w Krakowie obecnie jej nie ma (tak mi mówili w czerwcu), pewnie trzeba grzebać w internecie. Mój egzemplarz ma swoją własną historię: został mi podarowany przez prof. Wiktora z Wrocławia, za co jestem winien mu ogromną wdzięczność.
Mija dziesięć lat od wydania rozprawy poświęconej mięczakom. W tym czasie pewnie przyszła z pomocą wielu studentom biologii i adeptom malakologii. Może nie wszystkim przypadła do gustu, ja jednak należę do tych, którzy książkę Falniowskiego polecać będą innym. Bo to naprawdę dobra książka.

Andrzej Falniowski. 2001. Drogi i bezdroża ewolucji mięczaków. Kraków, Polska Akademia Umiejętności, Rozprawy Wydziału Przyrodniczego, tom I, ss. 378

środa, 14 września 2011

Ślimak żółtawy Helix lutescens Rossmässler, 1837

Przed kilkoma tygodniami miałem okazję cieszyć wzrok skorupką ślimaka żółtawego Helix lutescens
Rossmässler, 1837. Dotąd nie dane mi było spotkać tego jegomościa, choć bardzo dobrze znam się z jego kuzynem, ślimakiem winniczkiem. Myślę, że wart jest kilku słów, wszak należy do ślimaczych VIPów (jest objęty ochroną prawną w Polsce - Załącznik 1 do Rozporządzenia Ministra Środowiska z dn. 28 września 2004 r. w sprawie gatunków dziko występujących zwierząt objętych ochroną - Dz. U. nr 220 poz. 2237). 
Uważa się, że jest gatunkiem zagrożonym (kategoria LR - gatunki niższego ryzyka, wg Głowacińskiego). Podstawowym zagrożeniem dla niego jest podobieństwo do winniczka, również chronionego, ale tylko częściowo.
Zacznijmy więc od wyglądu: jak sama nazwa wskazuje, jest żółtawy, a żółtawość ta odnosi się do ubarwienia skorupki. Zacytujmy Wiktora: "Skorupka kulistawa ze stożkowatą skrętką. Szerokość 30-35 mm, wysokość podobna do szerokości. Dołek osiowy zakryty. Powierzchnia muszli prawie gładka, biaława lub żółtawa, przed otworem żółtobrunatna. Najczęściej brak paska, ale niekiedy, zwłaszcza u młodych osobników, występuje brązowy pasek. Warga biała lub różowawa" [A.Wiktor. 2004. Ślimaki lądowe Polski. Olsztyn, wyd. Mantis. s. 278].
W monografii poświęconej ślimakowi żółtawemu, Elżbieta Koralewska-Batura stwierdza, że muszla składa się z 4 do 4,5 słabo wypukłych skrętów, oddzielonych płytkim szwem. Twierdzi ponadto, że muszla jest bardziej stożkowata niż u Helix pomatia L. [E. Koralewska-Batura. 2002. Ślimak żółtawy (Helix lutescens Rossm.). Budowa, biologia, ekologia i występowanie w Polsce. Poznań, wyd. Kontekst. s. 11-12].
Gdzie występuje? Przyjmuje się, że gatunek ten ma w Polsce północno-zachodnią granicę zasięgu, przebiegającą przez południowo-wschodnią część kraju. Występuje na Wyżynie Lubelskiej, Roztoczu, Nizinie Sandomierskiej i Wyżynie Małopolskiej, na podgórzu Beskidu Wschodniego, a w ostatnim czasie stwierdzony również w Świętokrzyskiem przez Bargę-Więcławską na terenie Świętokrzyskiego Parku Narodowego i w jego otulinie. Ślimak żółtawy jest gatunkiem kserofilnym, tzn. lubi ciepłe i nasłonecznione stanowiska, jakie jak murawy, stepy, suche zarośla i nasłonecznione zbocza. Preferuje podłoże wapienne lub lessowe.
Co ciekawe, ślimak staje się coraz rzadszy w naturalnych biotopach, ale coraz częściej obserwowany jest jako synantrop. Albo więc podpatrzył to u winniczka, albo sam doszedł do przekonania, że z ludźmi da się wyżyć. Czy osiąga z tego jakieś korzyści? Pewnie tak, ale nie wiem jakie. Znajdowany bywa w parkach, na cmentarzach, na obrzeżach lasów, a także w ogródkach działkowych i przydomowych rabatkach.
Wspomniałem, że największym zagrożeniem dla niego jest podobieństwo do winniczka. W okresie zbioru winniczka (przypomnijmy: wojewoda ma prawo określić termin zbioru lub całkowity zakaz na swoim terenie, wielkość skorupki nie może być mniejsza niż 35 mm. W nowym projekcie rozporządzenia przewiduje się inne okresy zbioru, niż te określone w 2004 r., a obejmujące  czas od 1 do 31 maja). Mylony z winniczkiem bywa odławiany do celów handlowo-konsumcyjnych, kończąc na talerzach Francuzów, Włochów czy Hiszpanów. Oby nie skończył swojej obecności u nas. Trudno dziś ocenić realną populację tego ślimaka w Polsce. Być może jest to - jak uważa Koralewska-Batura - najliczniejsza populacja w Europie.
Ponieważ rejony południowo-wschodniej Polski są mi prawie nieznane, dzięki ślimakowi żółtawemu nie będę się czuł tam obco, kiedy uda mi się wybrać w tamtym kierunku. Tylko kiedy to nastąpi? Kiedy?



P.S. Proszę zwrócić uwagę na okładkę książki. Coś jakby poskręcało tego ślimaka... Niestety, zbyt często graficy bawią się w lustrzane odbicia fotografii, stąd takie błędy. A za jakość zdjęcia muszli przepraszam, nie dorobiłem się jeszcze normalnego aparatu.

piątek, 9 września 2011

Błotniarka stawowa Lymnaea stagnalis (Linnaeus, 1758)

Spośród rodzimej malakofauny, wśród której dominują wszelkiej maści maluchy, ten gatunek wyróżnia się kolosalnymi wręcz rozmiarami. Poza małżami z rodziny Unionidae jest największym spotykanym u nas mięczakiem wodnym. Literatura podaje rozmiary rzędu 25-60, a nawet 70 mm wysokości i 11-30 mm szerokości skorupki (Piechocki, 1979). Muszla jest stożkowata, ostatni skręt nieco rozdęty (nieproporcjonalnie w stosunku do wcześniejszych). Młodociane osobniki mają muszle wieżyczkowate. Kruche i delikatne na ogół, choć zdarzają się populacje o stosunkowo mocnych muszlach.
 Muszla jest raczej zamienna, a zmienność uzależniona głównie od czynników środowiskowych. Gatunek występuje pospolicie niemal we wszystkich typach zbiorników. Strzelec i Serafiński (2004) stwierdzili obecność tego ślimaka we wszystkich badanych typach środowisk antropogenicznych Górnego Śląska, na ogół w liczebnych populacjach. Charakterystyczny dla nizinnych obszarów (w Polsce nie stwierdzony w Tatrach, Bieszczadach czy Pieninach), i tam na ogół występuje pospolicie. Preferuje zbiorniki silnie zarośnięte, choć nie odżywia się świeżymi roślinami (raczej woli glony i szczątki roślinne oraz detrytus).
Bardzo często można zaobserwować błotniarkę stawową chodząca po wodzie. Jest to ta umiejętność, która wśród ludzi uważana byłaby za cudowną, natomiast Lymnaea stagnalis radzi z nią sobie na ogół bez pomocy sił nadprzyrodzonych. Zaznaczyć jednak wypada, że chodzenie po wodzie odbywa się w dość zaskakujący sposób, a mianowicie do góry nogą: ślimak pełza po powierzchni wody znajdując się poniżej jej lustra. W ten sposób błotniarki nie tylko pobierają tlen atmosferyczny, którym oddychają, ale również pobierają pokarm. Wtedy też łatwo zaobserwować tarkę (radula), którą obraca zlizując powierzchnie wody.
Ślimak często atakowany jest przez pasożyty i jak większość błotniarkowatych jest nosicielem różnych przywr, co powoduje, że nie nadaje się do spożycia (ponoć również strasznie czuć go mułem... ale nie próbowałem, więc powtarzam tylko opinie surwiwalowców). W akwariach też się nie sprawdza, bo brudzi śluzem.
W literaturze spotkać można informacje o lewoskrętnych populacjach, np. http://mollusca.sav.sk/pdf/6/6.Vinarski.pdf, natomiast mnie nie udało się dotąd spotkać żadnej lewoskrętnej błotniarki, co pewnie bardzo by mnie ucieszyło.
Dlaczego o niej piszę? Bo próbując porządkować kolekcję natrafiam na ogromne problemy z oznaczaniem krajowych Lymnaeidae i tylko z tą jedną daję sobie jakoś radę bez większych problemów. Natomiast mam z nią problem taki, że zajmuje sporo miejsca i szybko się uszkadza, przez co trzeba ją szczególnie zabezpieczać. Jednak jako rekordzistce rozmiarów należy się jej jakieś miejsce, zwłaszcza na blogu...