wtorek, 29 listopada 2016

Dr Mackiewicz, Oktawiusz Mackiewicz

W ostatni weekend listopada telewizja Polsat bawiła widzów premierą filmu "Pingwiny z Madagaskaru" (2014) produkcji DreamWorks. Nie oglądałem, bo stronię od telewizji, a film miałem okazję obejrzeć w kinie przed dwoma laty. Pomyślałem jednak, że warto by przy tej okazji wspomnieć o jednej z postaci filmu, której przypadła rola szwarccharakteru, nad czym muszę ubolewać...
Nie mam zamiaru streszczać fabuły filmu, nie bardzo ją zresztą pamiętam. Generalnie, jak to w tego typu produkcjach bywa, liczy się dowcip, zaskoczenie, gra słów oraz groteskowy absurd. Głównym wrogiem bohaterów jest... ośmiornica Dave, który w antropomorficznym kamuflażu znany jest światu jako genialny Dr Oktawiusz Mackiewicz (oryg. Dr. Octavius Brine). Zaiste podła to i nieszczęśliwa postać, której przeznaczeniem jest przegrać w walce z pingwinami...
Bla, bla, bla. Nie wszystkie produkcje DreamWorks są dobre i ta należy (moim zdaniem) do tych, które nie bardzo wyszły. Jeśli jednak komuś przypadnie oglądać ten film (np. z dziećmi lub wnukami), może się przyjrzeć ośmiornicom w nim grającym. Najpierw więc Dave.
Dave, czyli dr Oktawiusz Mackiewicz (piękne nazwisko, prawda?) jest przykładem tego, jak bardzo inteligencja nie musi iść w parze z emocjonalnością. Jest takie powiedzenie, że złośliwość jest cechą inteligentnych, ale Dave nie jest złośliwy - jest chodzącym złem, ośmionożnym złem! Zła natura Oktawiusza to pokłosie krzywdy, której doznał; subiektywnej krzywdy,  która jednak okazała się głębokim zranieniem. Tak głębokim, że pragnienie odwetu stało się głównym motorem jego działań. Płynie stąd więc lekcja, że nie  ma ludzi złych, tylko są poranieni. A mięczaka zranić bardzo łatwo, najłatwiej ze wszystkich fajtłapów, nieudaczników, pięknoduchów czy wrażliwców. Pod tym względem dobór postaci wydaje się być bardzo trafiony. Dave jest mięczakiem (podatny na zranienia, wrażliwy), a dokładniej ośmiornicą, która - jak wiemy już nie z bajek a z obserwacji biologów, jest najinteligentniejszym spośród bezkręgowców, na głowę bijącym ptasie móżdżki... Oryginalne nazwisko Dave'a też nie jest bez znaczenia: Brine - mózg. Antropomorfizując  postać łatwo było przedstawić kompleks palialny głowonoga jako rozbudowaną mózgoczaszkę, gwarantującą pomieszczenie mózgu geniusza. Niektórzy twierdzą, że nazwisko Dav'a jest nawiązaniem do popkultury i do postaci Optimusa Prima - inteligentnego, ale dobrego trnasformersa. Nie wiem, czy o to chodziło, ale jeśli tak, to kalambur ten prysł całkowicie w tłumaczeniu. Ja natomiast jestem gigantycznym fanem polskiego tłumaczenia nazwiska, jakże mi bliskiego;) Mackiewicz - czy można było lepiej to ująć? Imię - nomen omen - nie jest pozbawione znaczenia, ale myślę, że niewielu najmłodszych widzów rozumie je, a i wśród dorosłych nie wiem, czy jest oczywistym nadanie tego imienia ośmiornicy (genus Octopus).
Poza doktorem Oktawiuszem Mackiewiczem w filmie występują również inne ośmiornice, które są jego sługusami, pogardliwie przez niego nazywanymi Pomiotłami. Te różnią się od Oktawiusza między innymi wielkością oraz... liczbą ramion (macek). Małe ośmiornice mają ramion sześć, co jest oczywistym odstępstwem od biologii, ale przecież mówimy o kreskówce. Świat filmowej fikcji może pomieścić znacznie więcej, niż sześcionogie ośmiornice walczące z pingwinami... W oryginalnej wersji ośmiornice mają swoje imiona, a kwestie wypowiadane przez Mackiewicza są kalamburami z nazwiskami hollywoodzkich gwiazd.
W naszym kręgu kulturowym ośmiornica jest znakiem prawie pustym, introdukowanym do naszego języka w skojarzeniach z mafijnymi układami. Gdyby w naszych wodach żyły głowonogi, może wówczas łatwiej byłoby im przypisać więcej cech, a tak pozostają nam skąpe ślady obecności mięczaków w popkulturze. Więc nie obrażając się na przygłupawą produkcję z DremWorks, cieszę się, że gdzieś te głowonogi się pojawiają, a że w złym świetle? Cóż, non omnia sunt perfecta!

Dr Oktawiusz Mackiewicz, kadr z filmu

Pomiotła Mackiewicza, kadr z filmu

sobota, 26 listopada 2016

Konstanty Jelski (17.02.1837-26.11.1896) w 120 rocznicę śmierci

Warto odnotować, że właśnie dziś mija 120 lat od chwili, gdy "[26 listopada], w czwartek, o godz. 4-tej po południu, zmarł K. Jelski. Została po nim wdowa, córka ś.p. Edmunda Korsaka, zdolna uczennica Rubinstejna i dwoje dziatek: dzieweczka Kostusia i chłopczyk Antosiek". Tak donosił o tym jeden z warszawskich nekrologów, natomiast więcej szczegółów podawał nekrolog przygotowany przez redakcję krakowskiego "Wszechświata": "Dnia 26 z. m. zakończył życie ś.p. Konstanty Jelski, kustosz zbiorów przyrodniczych Akademii Umiejętności w Krakowie. Wielkie zamiłowanie w badaniach przyrody, rozległa wiedza w zakresie systematyki zwierząt i roślin,
niestrudzona gorliwość w ciężkiej a nie rozgłośnionej pracy czyniły z niego siłę poważną i pożyteczną. Był to człowiek prawy i skromny, a zgasł na stanowisku, gdyż przed skonem pracował jeszcze w Akademii. Cześć i spokój jego pamięci".
Konstanty Jelski urodził się 17 lutego 1937 roku na terenie obecnej Białorusi. Matka jego była rodzoną siostrą Stanisława Moniuszki, co jednak nie przyczyniło się do życiowych wyborów przyszłego badacza Ameryki Południowej (choć poślubił uzdolnioną nauczycielkę muzyki, stąd może jednak genetyczne zamiłowania muzyczne towarzyszyły mu w życiu).  Studiował medycynę w Moskwie, następnie nauki przyrodnicze w Kijowie, gdzie też zatrudniony był jako kustosz zbiorów zoologicznych tamtejszego uniwersytetu. Już wówczas zajmował się badaniem mięczaków, czego owocem jest m.in. opisanie nowego dla nauki gatunku Valvata menkeana Jelski, 1863. W tymże 1863 roku, najprawdopodobniej z powodu związków z ruchami narodowo-wyzwoleńczymi, pośpiesznie opuścił (na zawsze) Kijów i poprzez Turcję (wówczas wielu Polaków znajdowało tam azyl), gdzie przez krótki czas prowadził badania, w tym również nad mięczakami, dotarł do Francji. Francja otworzyła zupełnie nowy rozdział w jego życiu: w 1865 wypłynął w rejs do Gujany Francuskiej, gdzie prowadził badania nad tamtejszą fauną. Warto zaznaczyć, że ten rajski skrawek ziemi był wówczas kolonią karną, stąd poziom organizacji życia naukowego musiał odpowiadać po części charakterowi tych ziem. Wspomnienia z tamtego okresu spisał w formie beletrystycznej, a opublikowane zostały w Krakowie w dwa lata po jego śmierci, w 1898 roku.
Największe bodaj zasługi dla nauki położył na polu badania innej części Ameryki Południowej, a mianowicie Peru. Trafił tam krótko po zakończeniu wojny z Hiszpanią, kiedy Peru wykuwało swoją niepodległość, również na arenie ekonomicznej. Działał już tam wówczas inny znany Polak, Ernest Malinowski, budowniczy najwyżej (do niedawna) położonej linii kolejowej. Pobyt i badania w Peru finansował Jelskiemu ich inicjator, hrabia Konstanty Branicki, mecenas wielu podróżników i badaczy polskiego pochodzenia (m.in. Dybowskiego, Sztolcmana, Taczanowskiego). Jemu to, Branickiemu, przesyłał Jelski odłowione w Peru okazy fauny oraz zbiory geologiczne. Kolekcja muszli, która powstała w ten sposób, a od 1887 roku stanowiąca dużą część Muzeum Branickich, była jedną z ciekawszych kolekcji europejskich końca XIX wieku, a w wieku XX stała się częścią zbiorów dzisiejszego Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie.
Po powrocie do Polski (właściwiej: na ziemie polskie), Jelski osiadł w Krakowie, gdzie został kustoszem zbiorów zoologicznych Akademii Umiejętności (dzisiejsza PAU). Tam też, przy pracy dla Akademii, zakończył życie 26 listopada 1896 roku, o czym donosiły nekrologii sprzed 120 lat.
Wiek XIX był okresem, w którym wielu Polaków, z przyczyn politycznych nie mogąc rozwijać kariery w kraju, robili to w różnych jej zakątkach. Największą ich zasługą jest to, że w wielu miejscach, ale głównie w Amerykach, zapisali się jako bohaterowie narodowi państw i często jest tak, że sława ich bardziej tam na obczyźnie pobrzmiewa, niż pośród rodaków. Mam nadzieję, że nie pójdą w zapomnienie te nazwiska, wśród nich i Jelskiego. Mam też nadzieję, że dożyję momentu, kiedy konchologiczne zbiory Jelskiego z Kolekcji Branickich znów będzie można oglądać w Warszawie, może kiedyś w porządnym Muzeum Historii Naturalnej. Ale to już osobny temat, o czym kiedyś napiszę.
Na koniec jeszcze polecę tylko lekturę książki Radosława Tarkowskiego Konstanty Jelski. Przyrodnik i badacz Ameryki Południowej (Kraków 2011), z której obficie korzystałem przygotowując ten okolicznościowy wpis...




czwartek, 17 listopada 2016

Ślimak aksamitny Causa holosericum (Studer, 1820)

Wspominałem wczoraj o ślimaku obrzeżonym odgrażając się, że wkrótce napiszę o ślimaku aksamitnym, który do pierwszego jest dość podobny. To również gatunek znany mi tylko z muszli, którego jak dotąd nie udało mi się spotkać w terenie. Ale czemu miałbym go w terenie spotkać, skoro kolejny rok ni razu nie polazłem w las...
Usprawiedliwiam się przed sobą samym, że terapeutyzuję się pisaniem o mięczakach. Nie mam w ostatnim czasie możliwości oddawania się łażeniu po krzakach i chaszczach, więc żeby zachować resztki psychicznej równowagi pozwalam sobie na wykradanie paru chwil dla swojej niepojętej pasji. Może pozwoli mi to przetrwać te kilka miesięcy dokarmiając nadzieję okruchami ślimaczych widoków.
Ślimak aksamitny Causa holosericum (Studer, 1820) (obecnie częściej jako Causa holosericea) jest przedstawicielem rodziny Helicidae, do której należą największe oskorupione krajowe ślimaki lądowe. Nie należy jednak do grupy tych największych, dochodząc do 12 mm szerokości i ok. 6 mm wysokości. Jest zatem zbliżony rozmiarami do ślimaka obrzeżonego i do ślimaka maskowca Isognomastoma isognomastoma, który jednak ma wyraźnie wyższą skrętkę. Muszla ślimaka aksamitnego jest prawie płaska, wierzchołek tylko nieznacznie wystaje poza obrys ostatniego skrętu. Oskórek muszli (periostarcum) tworzy bardzo liczne i bardzo krótkie włoski, które u żywych osobników wyglądają jak aksamit (niestety nie widać tego na zamieszczonych poniżej zdjęciach). Zaobserwować można gołym okiem linie przyrostu muszli, które dają efekt lekkiego prążkowania. Ujście brązowej muszli zakończone jest białą wargą uzbrojoną w dwa wyraźne zęby (bazalny i palatalny), natomiast dołek osiowy jest otwarty i głęboki, ale wąski (ok. 1/5 szerokości).
Jest to typowo górski ślimak, występujący do 2000 m n.p.m. Na ogół żyje w lasach, zwłaszcza porastających kamieniste zbocza. Żyje w ściółce, pod kamieniami i pod kłodami drewna. W Polsce jest gatunkiem rzadkim i choć występuje od Podgórza Sudeckiego przez Tatry do Przełęczy Dukielskiej, jego populacje są niewielkie i narażone na wyginięcie. Nie znalazł się w Polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt, ale znajduje się na Polskiej Czerwonej Liście  Zwierząt Ginących i Zagrożonych (kategoria NT - bliski zagrożenia). W Polsce nie jest objęty ochroną gatunkową, ale zasługuje na uwagę. Nie jest mi znana biologia tego gatunku, niewiele wiem ponad to, że jest gatunkiem jajorodnym, cieniolubnym, petrofilnym (wg Analizy malakologicznej Alexandrowiczów), charakterystycznym dla lasów o średniej wilgotności. Nie znam też nikogo, kto zajmowałby się tym gatunkiem bardziej szczegółowo, a przydałoby się poznać jego cykl życiowy i wzbogacić nieco wiedzę o jego biologii. Może kiedyś doczekam jakiegoś bardziej szczegółowego opracowania, najlepiej polskojęzycznego, bo przyznaję się, że nawet w zasobach internetowych niewiele udało mi się znaleźć na jego temat.



środa, 16 listopada 2016

Ślimak obrzeżony Helicodonta obvoluta (O. F. Müller, 1774)

Przed kilkoma laty, od października do lutego jeździłem w okolice Wałbrzycha na ważne antypijackie szkolenie. Pracowałem wówczas jako terapeuta i szlifowałem swój warsztat profesjonalnej pomocy. Jednocześnie szlifowałem swój warsztat malakologiczny, jeżdżąc w bardzo ciekawe pod tym względem rejony Polski. Nie byłbym sobą, gdym nie nadmienił, że autorska moja metoda łączenia przyjemnego z pożytecznym na niewiele się wówczas zdała, bo comiesięczne wyjazdy odbywały się zasadniczo zimą, a to dość niefortunna pora na poznawanie malakofauny in situ. Niewiele też z tamtych wyjazdów udało mi się utrwalić w kolekcji: kilka pospolitych gatunków, które zebrałem w Szczawnie-Zdroju i w Czarnym Borze to zdecydowanie za mało na mój apetyt. Każdorazowo jednak jadąc i wracając rozmarzałem się o ślimakach, które uda mi się podpatrzeć na przykład w okolicach zamku Książ... Marzenia nie zostały zrealizowane i wciąż nie wiem, jak wyglądają żywe niektóre spośród sudeckich ślimaków. A jest wśród nich kilka gatunków, które w szczególny sposób chciałbym poznać, przede wszystkim ślimak obrzeżony Helicodonta obvoluta (O. F. Müller, 1774) oraz ślimak aksamitny Causa holosericum (Studer, 1820). O tym drugim postaram się wkrótce coś napisać, dziś kilka słów o ślimaku obrzeżonym.
Wydaje mi się (a jest to na wskroś subiektywna wypowiedź), że to jeden z najładniejszych naszych ślimaków, nie tak oczywiście widowiskowy jak Cepaea, ale niepowtarzalnej urody. Muszla, która jest barwy ciemnego brązu, pokryta jest (zwłaszcza u młodszych osobników) gęstymi i króciutkimi włoskami (Helicidae lubią eksperymentować z włosami;). Bardzo ciekawy jest jej kształt, a mianowicie każdy kolejny skręt jest szerszy od poprzedniego i muszla jest prawie planspiralna, a jej wierzchołek znajduje się poniżej górnego brzegu muszli (czyli, jak to podaje Wiktor, jest "zaklęśnięty" - bardzo ładne słowo w języku polskim, godne częstszego stosowania). Ujście muszli, skierowane nieco ku dołowi, zaopatrzone jest w grubą, białą lub różowawą wargę, na której występują dwa zęby, dzielące ujście na trzy zatoki. Jeśli wierzchołek jest "zaklęśnięty", to i dołek osiowy powinien być głęboki - i taki jest: szeroki i głęboki, stanowiący ok. 1/3 szerokości muszli. Czasem w ujściu muszli można dostrzec, zwłaszcza w okresach suszy oraz w czasie zimowej hibernacji, białą błonę zwaną epifragmą, chroniącą ciało ślimaka przed utratą wody.
Jest to leśny gatunek, spotykany w zacienionych i wilgotnych miejscach, na powalonych butwiejących  kłodach drewna lub pod kamieniami i w rumoszu skalnym. W Polsce dość licznie występuje też na zakrzewionych ruinach w okolicach zamku Książ. Poza tym stanowiskiem oraz poza rezerwatem Muszkowicki Las Bukowy trafia się bardzo rzadko i w bardzo małych populacjach. Jest więc gatunkiem zagrożonym u nas wyginięciem (kategoria CR w Polskiej Czerwonej Księdze), a przez to objętym ochroną gatunkową (w rozporządzeniu Ministra Ochrony Środowiska z 7 października 2014 roku - Dz.U 2014 poz. 1348 wymieniony w załączniku 1 - podlegający ochronie ścisłej). Stanowiska w Polsce znajdują się na północnej granicy zasięgu tego gatunku. Najbliższych stanowisk poza Polską trzeba by szukać w południowych Niemczech, na południu Słowacji oraz na południowych Morawach i północnych Węgrzech. Wszędzie preferuje wielogatunkowe, zacienione lasy liściaste z bogatym w wapń podłożem, a jego pokarm stanowią grzyby i rośliny rozwijające się na próchniejącym drewnie.
Nie polecam poszukiwania tego gatunku, zwłaszcza o tej porze roku, niech sobie w spokoju próbuje znaleźć sposób na przetrwanie. Pewnie ukryty w spróchniałych kłodach czeka na powrót wiosny. Najbardziej szkodzi mu pozbawianie go siedlisk, zatem nie tylko niszczenie lasów liściastych, ale też przesadne ich uporządkowywanie. Zagrożeniem mogłyby też być prace konserwatorskie na stanowiskach związanych z ruinami: tam gdzie wchodzi konserwacja zabytków, często dochodzi do bezpowrotnego zniszczenia stanowiska ślimaka, może warto by więc też konsultować ten temat przed przystąpieniem do prac rewitalizacyjnych... Gdyby jednak przez przypadek wpadła komu w rękę skorupka tego ślimaka, to niech wie, że jej wymiary wynoszą ok. 6 mm wysokości i ok. 10-11 mm szerokości (maksymalnie do 15). Gdyby komu taka skorupka przez przypadek wpadła w ręce, niech da znać, może być przecież tak, że nie znamy jeszcze wszystkich stanowisk tego ślimaka.
Malakologiem, który prowadzi badania nad tym ślimakiem (między innymi, oczywiście) jest doktor Tomasz Maltz z Muzeum Przyrodniczego Uniwersytetu Wrocławskiego, którego prace o tym gatunku polecam lekturze w archiwalnych numerach Folia malaclogica z 2003 i 2004 roku.


czwartek, 3 listopada 2016

Kurier ślimaczy

Z lat późnej podstawówki pamiętam drukarkę igłową, na której drukowałem pisane w DOS-ie teksty szkolnej gazetki. Nie była to jednak publikacja ulotna, a materiał na tak zwaną gazetkę ścienną, czyli podłej jakości wykładzinę oprawioną w ramę, na której tępymi szpilkami co jakiś czas przypinane były nowe teksty. 
Z lat liceum pamiętam już drukarkę laserową i ksero, niezbędne do powielenia 100 egzemplarzy szkolnego organu publicystycznego o prowokacyjnym tytule GazEdka... Pamięć podpowiada mi również, że pomimo kolosalnych cen za usługi kserograficzne (0,2 zł za jednostronną odbitkę w połowie lat dziewięćdziesiątych!) pismo było tytułem samofinansującym się i utrzymującym się bez reklam. Ale żyło tylko pół roku z kawałkiem, bo nikt nie chciał schedy przejąć po redaktorze.
A w czasie studiów była już gazetka drukowana w offsecie, w nakładzie ponad 1000 egzemplarzy, z redakcją, z której wyrzucono mnie (założyciela pisma!) przy składaniu trzeciego numeru. Później przywrócono mi łamy, ale bez przeprosin, więc się nie liczyło.
Nie wiem czemu, ale w pracy też się przy okazji zajmuję redagowaniem gazetki... Przypadek? Nie, bardziej chyba zamiłowanie. Odkąd pamiętam ciągnęło mnie zawsze w stronę domorosłych tytułów, partyzanckich działań na powielaczach, takich strasznie nieprofesjonalnych redakcji, które łączyły w sobie ludzi o różnych poglądach i aspiracjach. Ale z tą samą pasją...
Przeglądam właśnie trzeci numer Ślimakuriera. Nieoficjalnego pisma polskich malakologów, samozwańczo redagowanego przez prof. Beatę Pokryszko. I choć Redaktor Naczelna (zwąca się "samozwańczą") jest reanimatorem pisma, trzeba przyznać że udaje się jej postawić je na jednej nodze (bo ślimaki są jednonożne, gdyby ktoś miał wątpliwości). W trzecim numerze (o poprzednich dwóch już wspominałem) pojawił się nowy autor i to od razu z najwyższej, magnificenckiej półki.
Ślimakurier jest tworzony z przymrużeniem czułka, z rozwalającą przekorą, a z powagą, która ukrywa się za troską. To sprawia, że malakologiczny nieregularnik czyta się bardzo przyjemnie, z ogromnym uznaniem dla kalamburowego zacięcia Redaktor Naczelnej. Z największą więc satysfakcją zachęcam do lektury pisma dostępnego na stronie Stowarzyszenia Malakologów Polskich. Coś mi we mnie mówi, że powinienem się do Ślimakuriera przykleić troszkę, co wpisywałoby się w moją historię życia, i pewnie wcześniej czy później stanę do odpowiedzi wywołany do tablicy przez Panią Profesor.