piątek, 31 sierpnia 2018

Umysł pełen zadziwienia

I. Bardzo skróciła się lista książek malakologicznych z mojej biblioteczki, które jeszcze nie doczekały się odrębnego zrecenzowania przeze mnie. Owszem, dużą część wspominałem tylko na blogu lub omawiałem bądź rekomendowałem pobieżnie, nie mniej doskwiera mi bardzo i coraz bardziej brak nowych tytułów. Każdy więc wyjątek od tej reguły godzien jest więc właściwego wykorzystania.
II. Udając polskiego malakologa ma się wiele bardziej łatwiejsze zadanie, niż np. taki odpowiednik francuski, włoski, hiszpański, czy też amerykański lub wietnamski. Polski malakolog na co dzień spotkać może wyłącznie ślimaki lub małże, inne gromady mięczaków mogą być mu znane z jego szerokości geograficznych najwyżej z zapisu kopalnego. Lub z regałów z lodem na stanowiskach rybnych w lepiej zaopatrzonych sklepach...
III. Każda informacja w języku polskim o mięczakach inne niż wspomniane wcześniej ślimaki i małe, należy do rzadkości. Owszem, mógłbym wskazać konkretne rozdziały bardzo dobrych publikacji, a nawet wskazać konkretne tytuły monograficznych opracowań głowonogów (czy to kopalnych, czy współcześnie żyjących), ale to - generalizując - ilości śladowe. Pojawienie się nowego opracowania domaga się więc odnotowania. I to zamierzam właśnie uczynić.
IV. Rzadko się zdarza, abym trafił na jakiś malakologicznie ciekawy temat w odpowiednim czasie. Formuła bloga zakłada, że publicystyka powinna być podporządkowana aktualności. Czasem się tego trzymam, czasem odstępuję. Tym razem złożyło się, że dotykam tematu, który dopiero oficjalnie się pojawi za kilka dni. Od dziś jestem jednak szczęśliwym posiadaczem egzemplarza książki, której pobieżne przekartkowanie wprowadza mnie w stany euforyczne. Na kilka dni przed oficjalną premierą mam już egzemplarz pracy profesora Petera Gofrey-Smitha Inne umysły. Nie ekscytowałbym się tak tym tytułem, gdyby nie jego uzupełnienie: Ośmiornice i prapoczątki świadomości. Książkę wydało wydawnictwo Copernicus Center Press, które związane jest z działalnością krakowskiego filozofa przyrody, ks. prof. Michała Hellera, laureata Nagrody Templetona.
V. Nie mogę zrecenzować tej książki, bo nie byłem w stanie jej jeszcze przeczytać. Kilkanaście stron w czasie czerwonych świateł po drodze do domu to zdecydowanie za mało na osąd książki. Mogę się za to podzielić wrażeniami. A wrażenie zrobiła na mnie wspaniałe. Jest to coś, na co od lat czekałem i mam głęboką nadzieję, że pełna lektura potrzyma we mnie to wrażenie. Trudno mi nawet pokusić się o próbę zdefiniowania, z czym mam do czynienia: czy to esej, czy traktat, opowiadanie czy wykład, bo elementy wszystkiego tego znalazłem na tych kilkunastu wyrywkowych stronach. Mógłbym spróbować opisać to tak: to niezwykle żywy i barwny zapis fascynacji filozofa zaskoczonego interakcją między nim, a obserwowanymi głowonogami w ich środowisku życia. To pogłębiona refleksja fenomenologa o zoologicznym wyczuleniu lub zoologa o filozoficznej dociekliwości. Przez słowo "filozof" nie rozumiemy tu jednak sobie zrozumiałego intelektualnego pozera, ale prawdziwego miłośnika mądrości, który ma odwagę stawiać trudne pytania i za tymi pytaniami iść w stronę nieoczywistych odpowiedzi.
VI. Potrzebuję trochę czasu, żeby przez tę lekturę przejść i wrócić do niej z oceną. Dziś oddaję się tej niezwykłej atmosferze fascynacji, która jak światło słońca przez fale nad lagunami przebija z przeczytanych akapitów. Obiecuję szybko wrócić z refleksjami po lekturze. Tymczasem polecam jako nowość, jako rzadkość, jako źródło zadziwienia...

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Prof. Ludwik Żmudziński (17.08.1928 - 08.04.2005)

Przed kilkoma dniami minęła dziewięćdziesiąta rocznica urodzin profesora Ludwika Żmudzińskiego, i choć nieco spóźniony, postanowiłem wspomnieć na swój sposób przy tej okazji postać wybitnego polskiego hydrobiologa. Jest czas urlopów, czas oblegania bałtyckich plaż i każdy, kto chciałby poznać bałtycką zwierzynę, wcześniej czy później natknie się na prace Ludwika Żmudzińskiego.
Urodzony w Lubawie w 1928 roku, w 1952 roku na warszawskiej SGGW uzyskał tytuł inżyniera, a po pięciu latach w Olsztynie obronił tytuł magistra. Był już wówczas pracownikiem Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. Doktoryzował się również w Olsztynie (1964), ale habilitację przeprowadził w Szczecinie. Od 1979 roku, już jako profesor nadzwyczajny, związany był z Instytutem Biologii i Ochrony Środowiska Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku, którego pracownikiem był do końca swojego życia.
 Właściwie do wydania pracy Piechockiego i Wawrzyniak-Wydrowskiej Guide to Freshwater and Marine Mollusca of Poland (2016) popularnonaukowe opracowanie prof. Żmudzińskiego Świat zwierzęcy Bałtyku było jedynym opracowaniem w pełni prezentującym jakże ubogą bałtycką malakofaunę. A i teraz jest to jedyne wydawnictwo polskojęzyczne, w którym szukać można informacji o ślimakach i małżach naszego Bałtyku. Jest to wystarczający powód, by z ogromnego dobytku naukowego , docenić ten wkład w upowszechnienie wiedzy o Bałtyku.
W mojej biblioteczce znajduje się egzemplarz drugiego wydania wspomnianej pracy, z 1990 roku. Mniej więcej w tym czasie spotkałem się pierwszy raz z tym opracowaniem i zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. W specjalnym zeszycie miałem przerysowane wszystkie mięczaki tam zilustrowane...
Minęło już kilkanaście lat od jego śmierci. I kilkadziesiąt od wydania popularnej monografii fauny Bałtyku. Chyba już czas, aby w końcu światło ujrzało nowe opracowanie tego zagadnienia. Wiem, że takie już jest, ale utknęło gdzieś na Wilczej w Warszawie. Przez szacunek dla poprzednich pokoleń badaczy i popularyzatorów, Warszawo - obudź się i zróbże kolejny krok. Czytelnik prosi...


Korzystałem ze wspomnienia autorstwa Zbigniewa Mudryka opublikowanego w Zeszycie I z 2006 r. Wiadomości Hydrobiologicznych. Fotografia prof. Żmudzińskiego pochodzi z cytowanego źródła.

sobota, 11 sierpnia 2018

World Congress of Malacology 2019 - zapowiedź

Nie dorobiliśmy się w języku polskim takiego pojęcia, które oznaczać by mogło rocznicę wydarzenia, które dopiero nastąpi. A szkoda, bo bardzo by mi się przydał taki termin. Nie będę się silił na jakieś neologizmy (choć zapraszam do zabawy, czekam na propozycje nazwy!), przerabialiśmy już w Polsce "miesięcznice", można więc i wymyślić określenie rocznic przyszłych wydarzeń. A dokładnie za rok odbędzie się dwudziesty już Światowy Kongres Malakologiczny, lepiej znany jako WORLD CONGRESS OF MALACOLOGY. Rozpocznie się 11 sierpnia 2019 roku w San Francisco w Kalifornii, na kontynencie północnoamerykańskim.
Zapisywać się już można, działa strona wydarzenia obsługiwana przez California Academy of Sciences. Czasu jest wiele, ale warto już zapoznać się z pierwszymi zapowiedziami przygotowanymi przez organizatorów. Wszystko dostępne jest pod adresem https://www.calacademy.org/world-congress-of-malacology-2019 i tam odsyłam wszystkich, którzy rozważają wycieczkę do Nowego Świata. Jeśli dowiem się czegoś więcej, dam znać.

piątek, 10 sierpnia 2018

Mięczak, na którego patrzeć nie mogę

Pamiętacie słynny tekst z Latającego Cyrku Monthy Pythona? "A teraz coś z zupełnie innej beczki". Więc ja za klasykami chciałbym teraz powtórzyć i kilka słów skreślić o mięczaku, który mięczakiem nie jest, chociaż jest mięczakiem. Od niedawna znam go trochę z osobistych doświadczeń, więc dziś o nim. Ale krótko, bo nie temu poświęcony jest mój blog.
Kiedy wpisuje się w wyszukiwarce hasło "mięczak", w podpowiedziach pojawia się uzupełnienie "zakaźny". Zrozumiałbym, gdyby było "pokaźny", bo przecież niektóre mięczaki są pokaźnych rozmiarów dając im pierwszeństwo w wielkości wśród bezkręgowców, na przykład gigantyczne kalmary. Mając dzisiejszą wiedzę cieszę się jednak, że nie chodzi o mięczaka pokaźnego, choć mięczakiem zakaźnym cieszyć się nie zamierzam. O co więc chodzi? Otóż jest taka choroba zakaźna wśród ludzi, która nazywa się mięczakiem zakaźnym, po łacinie molluscum contagiosum. W międzynarodowej klasyfikacji chorób i zaburzeń oznaczona jest kodem ICD-10 B 08.1. Jeśli więc gdzieś na skierowaniu do dermatologa wypatrzycie taki symbol, znaczy że to mięczak.
Jest to choroba zakaźna wywołana przez wirus z grupy ospy, choć przejście przez ospę wietrzną nie daje odporności na mięczaka. Zakażenie następuje przez skórę. Praktycy twierdzą, że idealnym miejscem do złapania mięczaka jest pływalnia. Wysokie temperatury i wilgotność sprzyjają przenoszeniu wirusa, który wnika przez uszkodzenia ciągłości naskórka (więc np. wszelkie podrażnienia po goleniu, zadrapania, skaleczenia, otarcia itp.).  Na ogół jest to większa lub mniejsza krotstka, wielkości od 2 do 6 mm, wypełniona płynem, lekko biaława, często z charakterystycznym wklęśnięciem pośrodku. W przypadku problemów z odpornością rozsiew może być intensywny, szpecąc skórę i powodując swędzenie. Leczy się to różnymi sposobami, najczęściej wypalając lub wymrażając i zaopatrując jodyną lub wodorotlenkiem potasu. Czasem stosuje się leki przeciwwirusowe, zasadniczo wszystko, co zaleci dermatolog.
Nie wiem, z jakiego powodu ta przykra dolegliwość znalazła taką nazwę. Z faktami podobno się nie dyskutuje, więc i zmienić tej nazwy za bardzo nie ma jak. Mnie się to z mięczakami nijak nie kojarzy, ale może opisujący chorobę miał jakieś bogatsze skojarzenia.