piątek, 30 grudnia 2016

Słowo na koniec roku



Idąc za radą mistrzów duchowości, staram się regularnie praktykować rachunek sumienia. Tak regularnie, że czasem przybiera częstotliwość raz do roku... Naprawdę, ale tylko w odniesieniu do mojej publicystyczno-malakologicznej działalności. Kiedy zbliża się koniec roku, dokonuję swoistego rachunku sumienia. Tym się to różni od bilansu, że staram się w tym wszystkim dostrzec swoją sprawczość i na tej podstawie wyprowadzać wnioski pomocne w unikaniu pewnych błędów i ulepszaniu przedsięwzięć. Czy wychodzi? Nie wiem, ale ponieważ rok 2017 puka już do drzwi, tradycyjnie spoglądam wstecz i dokonuję obrachunku z mijającym rokiem, który udało mi się przeżyć z wieloma malakologicznymi odniesieniami.

I znowu: nie mam zamiaru tworzyć rankingu, tylko przyjrzeć się różnym polom aktywności. A te mają to do siebie, że w różnym czasie podejmuje je z różną aktywnością. Na przykład takie coś, co dla mnie było zawsze źródłem największej radości, czyli łażenie w teren. Pod tym względem to chyba był najgorszy rok od lat dwudziestu, może nawet więcej... Tak źle chyba jeszcze nie było. W sumie udało mi się spędzić w terenie jakieś 45 minut z podziałem na pięć miejsc zahaczonych przy okazji służbowych wyjazdów. Z tych miejsc odnotowania warte jest stanowisko w wapienniku pod Sulejowem, gdzie wiosną szukałem pustych muszli Chondrula tridens. Wczesnym latem wylądowałem w okolicach polskiego Solnhoffen, czyli przy kamieniołomie w Owadowie koło Opoczna. Przy, a nie w. Właściwie przez kwadrans łaziłem po hałdzie przy kamieniołomie, nie znajdując niczego poza kilkoma Vertigo pygmaea. A spodziewałem się jakichś skamieniałości, może nie tak spektakularnych jak odkrycia Adriana Kina... Tymczasem hałda przy kamieniołomie okazała się wyjątkowo uboga i w skamieniałości, i w żywych przedstawicieli Mollusca. Byłem też przez chwilkę nad Widawką w Restarzewie lub Klęczu, ale znalezienie Potamopyrgus antipodarum nie nasyciło moich potrzeb zapoznawania się z gatunkami malakofuany Polski. W tej materii wsparła mnie darowizna sudeckich ślimaków, która trochę poszerzyła moje horyzonty. Dzięki temu jakoś wylizałem się z ran zadanych przez brak czasu na obcowanie z naturą. A ja naprawdę drug rok z rzędu nie byłem ani razu nawet na grzybach...
Wydarzeniem niezwykle ważnym, jeśli nie najważniejszym (podkreślam, to nie ranking), było XXXII Krajowe Seminarium Malakologiczne. Nie da się najeść na zapas na rok, ale gdyby z czymkolwiek to porównywać, byłoby to właśnie jedzeniem z wyprzedzeniem na rok przynajmniej do przodu. Jako współorganizator i uczestnik wysłuchałem wszystkich wystąpień (wszyściutkich!), a niektóre były naprawdę bardzo wciągające. Były też dyskusje: i te po wystąpieniach, i te w kuluarach i te przy stołach. W czasie Seminarium miała miejsce prezentacja książki, na którą czekałem od lat przynajmniej kilku. Po wielu perturbacjach nakładem Bogucki Wydawnictwo Naukowe ukazała się książka prof. Piechockiego i dr Wawrzyniak-Wydrowskiej pt. Guide to Freshwater and Marine Mollusca of Polnad.  I to jest naprawdę ogromnie ciesząca książka, którą polecam każdemu miłośnikowi mięczaków.

W czasie Seminarium miało również miejsce Walne Zebranie Członków Stowarzyszenia Malakologów Polskich. I było to zebranie, w czasie którego wybierano nowy zarząd. Władza przeszła - co zaraz zostało przez dyżurnych satyryków dostrzeżone - do Torunia, a najbliższą kadencję prezesować będzie, pierwszy raz w historii kobieta na tym stanowisku, prof. Elżbieta Żbikowska, autorytet w dziedzinie parazytologii. Stowarzyszenie Malakologów Polskich rozwija się, profesjonalizuje, działa coraz prężniej, choć bardzo dużo jest jeszcze do zrobienia. Mam nadzieję, że uda mi się też jakoś bardziej zaangażować jeszcze w życie organizacji, pomysłów kilka mam, ale powinien zacząć od wsparcia działań prof. Pokryszko, której udało się reaktywować po latach nieregularnik Ślimakurier. Zadania więc są, oby wystarczyło determinacji i czasu.
Mój udział w Seminarium wiązał się z prezentacją tematu, którym w 2016 roku zająłem się nieco bardziej szczegółowo, a mianowicie malakopedagogiką. Ten neologizm powtarzany przeze mnie ma na celu opisanie tej części działalności malakologicznej, jaką jest pisarstwo dla dzieci. Udało mi się przejrzeć  kilkadziesiąt tytułów dla dzieci i młodzieży, a wnioskami podzielić się z uczestnikami Seminarium. Jeden z wniosków okazał się wyciągnięty pochopnie, ponieważ w czasie późniejszych kwerend znalazłem książkę, w której występuje małż jako jeden z bohaterów...


Poczet prezesów SMP: prof. Andrzej Lesicki (obecnie rektor UAM), prof. Elżbieta Żbikowska oraz ustępujący prezes dr Tomasz Kałuski (IOR PIB w Poznaniu)
Skoro poruszyłem temat książek, to patrząc na mijający rok muszę stwierdzić, że był pod tym względem jednym z najlepszych dla mojej biblioteki. Nadal setki tytułów marzą mi się, ale realnie podchodząc do tematu porządnie rozbudowałem biblioteczkę o dostępne niedostępne tytuły. Uzupełniłem spore braki w publikacjach Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, głownie prace Wiktora, Jackiewicz, Bergera i Stępczaka. Nie udało mi się do kompletu zdobyć prac prof. Dzięczkowskiego, może kiedyś się to zmieni. Poza tym wydobyłem spod ziemi jakieś nowe stare tytuły z Polski i ze świata. Koniec roku przyniósł zaś wydanie książki prof. Camerona Slugs and Snails, w której znajduje się odwołanie do moich odkryć, którymi dzieliłem się w Łopusznej w czasie XXX Krajowego Seminarium Malakologicznego.
Mam jeszcze upatrzonych kilka książek, które bardzo chciałbym kiedyś pozyskać. Muszę jednak uzbrajać się w cnotę cierpliwości, której niejednokrotnie mi brakuje. Zabrakło mi jej na przykład w sprowadzaniu książki Muszle Penkowskiego i Wąsowskiego, która okazała się być  wznowieniem wydania ze zmienioną tylko okładką. Mocno się tym posunięciem rozczarowałem, bo w treści nie dokonano żadnych poprawek, a przewodnik aż o to krzyczy...




Jest jeszcze coś, o czym muszę wspomnieć, co ma związek z moją ślimaczą pasją. W przyszłym roku w Krakowie odbędzie się Europejski Kongres Towarzystw Malakologicznych organizowany pod auspicjami SMP przez prof. Tadeusza Zająca z Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie. Nie wiem, czy postanie tam moja noga, bo moja znajomość angielskiego skazałaby mnie na izolację w czasie kongresu. Z drugiej jednak strony to historyczne wydarzenie dla polskiej malakologii i dobrze byłoby tam być. Zobaczymy.

Z dużą nadzieją patrzę na nadchodzący rok. Nie rozbudowuję planów. Chciałbym mieć chwilkę na powrót do mojej kolekcji, na uporządkowanie jej i może przekazanie w dobre ręce. Podjąłem już w tej sprawie pierwsze kroki. Jeszcze bardziej chciałbym mieć więcej czasu na poznawanie nowych terenów i ich mieszkańców. Bardzo jestem za tym stęskniony, nie widzę jednak za dużo okazji. Może jednak program zaskoczeń będzie bogatszy niż program planów. Bardzo bym chciał... Miałbym wtedy o czym pisać.
I to na koniec: w ciągu kończącego się roku zanotowałem ponad 10 tysięcy odwiedzin mojego bloga. To dla mnie bardzo dużo. Bardzo liczę na komentarze, które pozwoliłby mi pisanie poprawiać. Więc zachęcam do kontaktu, bo ostatecznie najważniejszy jest dla mnie drugi człowiek, nawet jeśli jest mięczakiem, albo zwłaszcza jeśli jest mięczakiem. Tak jak ja.

sobota, 24 grudnia 2016

Puste miejsca przy stole


bł. Fra Angelico, Pokłon Mędrców

Przyjdź na świat,
By wyrównać rachunki strat.
Żeby zająć wśród nas,
Puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć że są puste miejsca przy stole*.

Może rodzi się właśnie gdzieś pod guzami w Aleppo lub w Południowym Sudanie, w muzułmańskiej wiosce bez wody... Może rodzi się właśnie gdzieś na Bałutach, w komunalnej kamienicy bez prądu i ogrzewania... A może rodzi się właśnie w bogatym domu z prywatną opieką medyczną, tak zimnym domu, jak granitowe posadzki... 
Gdziekolwiek na świat przychodzi niech nam przypomina w betlejemskim symbolu, że od czasu kiedy stał się człowiekiem, jesteśmy zobowiązani to człowieczeństwo przebóstwiać. 
Życzę, aby Jego obecność była Bliskością, której pragnie serce, niech z tej bliskości płynie ukojenie i pokój. Życzę też, aby Święta Bożego Narodzenia były naprawdę narodzinami Księcia Pokoju, który wyrówna rachunki krzywd... miłosiernym przebaczeniem.
Miłośnikom malakologii, Drogim Czytelnikom oraz wszystkim ludziom dobrej woli życzę cudownych i głębokich przeżyć duchowych z okazji Świąt Bożego Narodzenia.

* Kolęda dla nieobecnych, słowa Szymon Mucha

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Robert A. D. Cameron Slugs and Snails

Zastanawiam się, co z tym fantem zrobić. Pojawiła się właśnie, 15 grudnia dokładnie rzecz ujmując, książka profesora Roberta Camerona pt. Slug and Snails. To liczące pół tysiąca stron opracowanie godne jest polecenia choćby ze względu na samego autora, który jest niekwestionowanym autorytetem w świecie malakologii, na dodatek dobrze znającym Polskę, polskie ślimaki i polskich malakologów. Ale to by był powód prywatny. Mam też prywatniejszy powód, by o tej książce pisać i ją polecać, ale o tym dopiero, jak książkę w rękach będę trzymał. Teraz chciałbym znaleźć obiektywny powód, dla którego warto rekomendować książkę o ślimakach lądowych angielskiego malakologa.
Pierwszy może być truizmem: bo to książka o ślimakach. Dla mnie powód wystarczający, choć prawda jest taka, że książek o ślimakach na całym świecie wydaje się bardzo dużo, tylko u nas tak kiepsko z tym idzie. Dopóki rządzić będzie dyktatura punktów za publikacje, nie będzie u nas porządnych monografii książkowych, bo kto się odważy poświęcić kilka lat pracy by dostać burę od dziekana, że za mało punktów z IF zrobił. No kto się odważy? A książki o ślimakach są potrzebne i co więcej: potrzebne są takie, które syntezują dostępną wiedzę. Takie książki służą latami, są początkiem nowych dyskusji i spekulacji naukowych. 
Drugi powód jest równie oczywisty: autorstwo Camerona. W Wielkiej Brytanii jest to jedno z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk wśród malakologów, a jego książki służą kolejnym pokoleniom zoologów. 
Po trzecie, i to jest bardzo merytoryczna przesłanka: szerokość ujęcia tematu. Analizowane w książce różne problemy pokazują złożoność tematu, w tym uwzględnione zostały odwołania do obecności ślimaków w kulturze (symbolice, poetyce, praktyce). To ujęcie, które nawet jeśli pojawia się w książkach, na ogół traktowane jest po macoszemu. Tutaj doczekało się kilkudziesięciu stron.
Choć na brytyjskie warunki książka jest dość tania, to na polską kieszeń już taka być nie musi. Cierpiący na chroniczny niedostatek finansów oraz nieutrzymujący się z reklam Malakofil nie może sprowadzić sobie tej książki ot tak, klikając odpowiednią ikonkę z napisem "BUY". Bardzo tego żałuje i chętnie skorzysta z czyjegoś wsparcia. Jeśli jednak dla kogoś ślimaki są powszednim chlebem zawodowym, powinien zainwestować w ten tytuł i co prędzej książkę sprowadzić na polską ziemię. Póki ślimaki śpią, jest czas, by o nich poczytać. A może jeszcze kto zdąży z tym pod choinkę? Ja bym się ucieszył...
Poniżej zamieszczam znaleziony spis treści:
Editors' Preface   vii
Author's Foreword and Acknowledgements   viii
Prologe: Two Unlikely Conquerors and One Tall Story   xiii 
1. Snails on Land: Structure, Evolution and Classification   1
2. Shells: Variations on a Spiral Theme   38
3. Why Be a Slug?   82
4. Variation Within Species   107
5. Staying Alive   142
6. Sex and Reproduction   186
7. Life Cycles, Longevity and Population Biology   221
8. Habitats and Microhabitats   252
9. Diversity, Distribution, Dispersal and the Origin of Snail Species   296
10. Snails and the Past   330
11. Invasions, Extinctions and Conservation   371
12. Pests and Snail-borne Diseases   405
13. The Uses of Slugs and Snails: Practical, Symbolic, Poetic and Recreational   426 
Appendix: Checklists and Identification Guides for the Land Slug and Snail Fauna of Britain and Parts of Europe   467 
Glossary   470
References   475
Species Index   489

General Index   497


Robert Cameron 2016. Slugs and Snails. New Naturalist Series no 133, Harper Collins, 508pp. + foto., il., tabl., 

niedziela, 11 grudnia 2016

Encyklopedycznie

Dziś kilka słów o książkach, którym powinno poświęcić się troszkę więcej czasu, ale tego oczywiście brakuje. O niektórych już wspominałem, niektóre są nowe (zarówno we wpisach blogowych, jak i w mojej biblioteczce). Łączy te książki jedna wspólna cecha, a mianowicie stanowią one cząstkę większej całości wydawniczej, którą czasem nazywa się serią. A chodzi o książki encyklopedyczne wpisujące się w literaturę popularno-naukową.
Dostęp do tych książek na ogół jest nieco utrudniony, ponieważ ukrywają się jako tomy kolejnych opracowań pod zbiorczym tytułem. A są to prace różne i o poziomie różnym, a nawet przeróżnym. O niektórych się rozpisywałem, rwąc przy okazji coraz rzadsze włosy. O innych pisałem z zachwytem, który mi nie minął. Co można o nich powiedzieć próbując zsyntezować wiedzę na ich temat?
Po pierwsze, że mając do czynienia z seriami wydawniczymi poświęconym zwierzętom, warto popatrzeć, czy nie znajdzie się coś o mięczakach. Czasem wyodrębniony jest osobny tom poświęcony wyłącznie mięczakom, czasem muszą się one podzielić z innym typem zwierząt. Często bezkręgowce muszą się pogodzić z tym, że kręgowce mają osobne zeszyty, a bezkręgowce wrzucone są do jednego worka.
Po drugie: poziom opracowań jest bardzo różny. Znów można by dzielić, ale chodzi o to, że są takie, które piszą znane malakologiczne nazwiska, i takie, których opracowanie prawdopodobnie zlecono komuś w redakcji za karę. Tych drugich należy unikać i pod żadnym pozorem nie dawać dzieciom do ręki. Na szczęście jest ich niewiele... Z dostępnych mi prac znalazłem takie, w których rozdziały poświęcone mięczakom opracowane zostały m.in. przez Gerharda Falknera, Beatę M. Pokryszko, Annę Sulikowską-Drozd czy Annę Abraszewską. Znalazłem też takie, które reprezentują dobry, wysoki poziom merytoryczny, ale wydawcy nie zadbali o poinformowanie, kto za tekstem stoi.
Po trzecie: część z tych leksykonów lub encyklopedii można nabyć zupełnie osobno, bez konieczności uzupełniania całego kompletu. Inne z kolei możliwe są do zdobycia (o ile w ogóle) tylko w całości, liczącej czasem kilkadziesiąt publikacji. Nieocenione wtedy okazują się być antykwariaty.
Po czwarte: książki tego typu wydawane są pod miarę. O co chodzi? Otóż o to, żeby ładnie wyglądały. Tak, taki jest ich podstawowy cel. Jeśli wydawnictwo jest porządne, wówczas potrafi połączyć walory estetyczne z walorami poznawczymi. Jeśli wydawcy przyświeca tylko perspektywa finansowego blasku, wychodzą kopcące knoty. Z jednej więc strony należy brać poprawkę na to, że książki mają wyglądać i niekoniecznie przewiduje się, aby do nich zaglądać, z drugiej nie można zapominać, że niektóre wydawnictwa specjalizują się po prostu w opracowaniach wielotomowych (kilka miesięcy spędziłem kiedyś w firmie wciskającej ludziom takie wielotomowe encyklopedie, o których szefostwo dobrze wiedziało, że nigdy nie będzie wybranych tomów... bo wydawca się wycofał).
Po piąte: bladego pojęcia nie mam, ile takich rozproszonych opracowań dostępnych jest w literaturze polskiej. Czasem udaje mi się coś znaleźć w zaprzyjaźnionych antykwariatach, czasem wpada mi coś w ręce w czasie wizyty u znajomych, którzy nawet pojęcia nie mieli, że takie coś na półce leży. Będę więc ogromnie zobowiązany, jeśli otrzymam czasem jakiś cynk, że jest coś nowego/starego, do czego warto zajrzeć lub dołożyć trudu zdobycia. Jako malakofil jestem jednocześnie bibliofilem o zacięciu kolekcjonerskim, stąd łasy jestem na takie informacje. Natenczas dzielę się tym, co znalazłem, prosząc, aby powiadomić mnie, gdyby ktoś znał inne jeszcze tytuły.









czwartek, 8 grudnia 2016

Świdrzyk ozdobny Charpentieria ornata (Rossmässler, 1836)

8 grudnia 1786 roku, a więc przed 230 laty urodził się we Freibergu Johann von Charpentier, który do historii przeszedł jako modernizator górnictwa oraz glacjolog. Jak przystało na naukowca XIX wieku zajmował się wieloma dziedzinami wiedzy, które wówczas nie były jeszcze tak poszatkowane, jak obecnie. Swój udział miał zatem również w malakologii, a ślad ten jest obecny na przykład w nazwie rodzajowej jednego ze świdrzyków, którego znaleźć można i na polskich ziemiach. I dzisiaj właśnie o świdrzyku z okazji rocznicy urodzin Jeana de Charpentiera.
Świdrzyk ozdobny Charpentieria ornata (Rossmässler, 1836) jest jednym z najrzadziej występujących świdrzyków w Polsce, a liczba jego stanowisk nie przekracza kilku, zlokalizowanych w Ziemi Kłodzkiej. Wszystkie one są izolowane od zwartego zasięgu występowania i potencjalnie skrajnie zagrożone zniszczeniem. To z tego też powodu świdrzyk ozdobny został objęty w Polsce ochroną gatunkową, ale też ochroną czynną (jako jedyny ze ślimaków objętych regulacjami prawnymi). Skąd to chuchanie i dmuchanie na ten gatunek? Bo stanowiska w Polsce są najdalej na północ wysuniętymi miejscami występowania tego południowego (wschodnioalpejskiego) gatunku. Prawdopodobnie są to stanowiska reliktowe, pozostałość po atlantyckim optimum klimatycznym. Najbliższej znaleźć go można jeszcze w Czechach, na Morawach, w Austrii i Chorwacji (Góry Dynarskie). Stanowiska w Polsce związane są głównie z kamieniołomami wapieni krystalicznych, sporadycznie występuje również na śródleśnych skałkach (Wiktor, 2004), choć jest określany jako typowy gatunek środowisk otwartych o niskiej wilgotności, petrofilny, górski, ale żyjący na średnich wysokościach (do 700 m n.p.m) (Alexandrowicz, Alexandrowicz, 2011).
Muszla podobna jest nieco do pospolitego w Polsce świdrzyka lśniącego Chochlodina laminata, tzn. jest połyskująca, gładka, jasnobrązowa lub brązowoczerwoanawa, z szerokim ujściem ("gruszkowatym lub romboidalnym" - Wiktor, 2004). Najbardziej charakterystyczną cechą muszli tego gatunku jest regularne występowanie na niej podłużnych guzków w górnej części szwu. Poza tym w lekkim powiększeniu widoczne jest delikatne, równomierne prążkowanie.
Muszla nie przekracza 18 mm wysokości i ok. 4,5 mm szerokości.
Polskim badaczem tego gatunku jest Tomasz K. Maltz, którego artykuły na temat Charpentieria ornata lekturze polecam.


Świdrzyk ozdobny Charpentieria ornata

P.S. Dziś liczba odwiedzin mojego bloga przekroczyła 50.000. Dziękuję za zaglądanie i zapraszam!

wtorek, 6 grudnia 2016

Muszla bajeczna

Kontynuuję temat malakopedagogiki. Może mi to całego życia nie zajmie, ważne, że na tę chwilę przynosi mi to satysfakcję. Taką zastępczą, ale jednak satysfakcję.
Książeczki i książki dla dzieci to w ostatnim czasie główny składnik mojej malakologicznej strawy. Czasem jest bardziej papkowata, czasem treściwsza, raz smaczna, raz mdła i pozbawiona smaku. Rad bym konsumować coś poważniejszego, ale książki malakologiczne w języku polskim pojawiają się zdecydowanie za rzadko. Zostało mi już coraz mniej tytułów do zdobycia, więc muszę tę strawę dodatkowo porcjować...
W ostatnim czasie biblioteczkę powiększyłem o pięć tytułów, dziś o jednym z nich. To książka dla dzieci w wieku około 4+, ale młodszym chyba też można czytać, lub pokazywać, jeśli kto woli. Muszla Joanny M. Chmielewskiej to bardzo ładnie wydana książka dla dzieci, z bardzo ciepłymi pastelowymi ilustracjami autorstwa Agnieszki Żelewskiej. Gatunkowo to coś pomiędzy opowiadaniem a bajką terapeutyczną, a główny motyw dotyczy przeżywania tęsknoty. Z racji zawodowych choćby temat jest mi bardzo bliski. Nie zdradzając szczegółów fabuły (ta wszakże nie jest nadmiernie rozbudowana) wspomnę o tym, co siłą rzezy mnie zainteresować musiało najbardziej, czyli o muszli. Rysunek bardzo stereotypowy, dziecięcy, nienarzucający się, bliższy symbolicznemu niż realistycznemu. Opisów w tekście nie ma co szukać poza "piękna", "zaczarowana", "tajemnicza", więc dla malakologa to mało istotne. A jednak to przecież muszla jest - w zamyśle - tym najważniejszym przedmiotem, który ma moc przezwyciężania tęsknoty.
Bardzo lubię wykorzystywanie muszli do pracy z dzieckiem, w ogóle motyw muszli jest dla mnie bardzo pociągający, zwłaszcza jej szum. Oczywiście pobrzmiewa tu resentyment dzieciństwa, ale proszę się uczciwie przyznać: kto nie wsłuchiwał się w dzieciństwie w szum morza zamknięty w muszli? Zatem ten pospolity dosyć motyw szumiącej muszli stał się osią fabuły historyjki o walorach terapeutycznych. Praca z dzieckiem przeżywającym rozłąkę lub stratę kogoś bliskiego śmiało może być wsparta książką Joanny M. Chmielewską pt. Muszla. Myślę jednak, że nie należy w żaden sposób zamykać tej książki w getcie "literatury pomocniczej", bo to naprawdę ciekawa książka dla dzieci i bardzo atrakcyjna zarówno tekstowo, jak i graficznie.
Przede mną jeszcze kilka dziecięcych tytułów, większość już przetrawiłem, na kilka jeszcze czekam. Muszlę mogę jednak bez obaw polecić do wspólnej lektury z dzieckiem lub samodzielnej lektury dziecięcej.


Joanna M. Chmielewska, Muszla, Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2013

wtorek, 29 listopada 2016

Dr Mackiewicz, Oktawiusz Mackiewicz

W ostatni weekend listopada telewizja Polsat bawiła widzów premierą filmu "Pingwiny z Madagaskaru" (2014) produkcji DreamWorks. Nie oglądałem, bo stronię od telewizji, a film miałem okazję obejrzeć w kinie przed dwoma laty. Pomyślałem jednak, że warto by przy tej okazji wspomnieć o jednej z postaci filmu, której przypadła rola szwarccharakteru, nad czym muszę ubolewać...
Nie mam zamiaru streszczać fabuły filmu, nie bardzo ją zresztą pamiętam. Generalnie, jak to w tego typu produkcjach bywa, liczy się dowcip, zaskoczenie, gra słów oraz groteskowy absurd. Głównym wrogiem bohaterów jest... ośmiornica Dave, który w antropomorficznym kamuflażu znany jest światu jako genialny Dr Oktawiusz Mackiewicz (oryg. Dr. Octavius Brine). Zaiste podła to i nieszczęśliwa postać, której przeznaczeniem jest przegrać w walce z pingwinami...
Bla, bla, bla. Nie wszystkie produkcje DreamWorks są dobre i ta należy (moim zdaniem) do tych, które nie bardzo wyszły. Jeśli jednak komuś przypadnie oglądać ten film (np. z dziećmi lub wnukami), może się przyjrzeć ośmiornicom w nim grającym. Najpierw więc Dave.
Dave, czyli dr Oktawiusz Mackiewicz (piękne nazwisko, prawda?) jest przykładem tego, jak bardzo inteligencja nie musi iść w parze z emocjonalnością. Jest takie powiedzenie, że złośliwość jest cechą inteligentnych, ale Dave nie jest złośliwy - jest chodzącym złem, ośmionożnym złem! Zła natura Oktawiusza to pokłosie krzywdy, której doznał; subiektywnej krzywdy,  która jednak okazała się głębokim zranieniem. Tak głębokim, że pragnienie odwetu stało się głównym motorem jego działań. Płynie stąd więc lekcja, że nie  ma ludzi złych, tylko są poranieni. A mięczaka zranić bardzo łatwo, najłatwiej ze wszystkich fajtłapów, nieudaczników, pięknoduchów czy wrażliwców. Pod tym względem dobór postaci wydaje się być bardzo trafiony. Dave jest mięczakiem (podatny na zranienia, wrażliwy), a dokładniej ośmiornicą, która - jak wiemy już nie z bajek a z obserwacji biologów, jest najinteligentniejszym spośród bezkręgowców, na głowę bijącym ptasie móżdżki... Oryginalne nazwisko Dave'a też nie jest bez znaczenia: Brine - mózg. Antropomorfizując  postać łatwo było przedstawić kompleks palialny głowonoga jako rozbudowaną mózgoczaszkę, gwarantującą pomieszczenie mózgu geniusza. Niektórzy twierdzą, że nazwisko Dav'a jest nawiązaniem do popkultury i do postaci Optimusa Prima - inteligentnego, ale dobrego trnasformersa. Nie wiem, czy o to chodziło, ale jeśli tak, to kalambur ten prysł całkowicie w tłumaczeniu. Ja natomiast jestem gigantycznym fanem polskiego tłumaczenia nazwiska, jakże mi bliskiego;) Mackiewicz - czy można było lepiej to ująć? Imię - nomen omen - nie jest pozbawione znaczenia, ale myślę, że niewielu najmłodszych widzów rozumie je, a i wśród dorosłych nie wiem, czy jest oczywistym nadanie tego imienia ośmiornicy (genus Octopus).
Poza doktorem Oktawiuszem Mackiewiczem w filmie występują również inne ośmiornice, które są jego sługusami, pogardliwie przez niego nazywanymi Pomiotłami. Te różnią się od Oktawiusza między innymi wielkością oraz... liczbą ramion (macek). Małe ośmiornice mają ramion sześć, co jest oczywistym odstępstwem od biologii, ale przecież mówimy o kreskówce. Świat filmowej fikcji może pomieścić znacznie więcej, niż sześcionogie ośmiornice walczące z pingwinami... W oryginalnej wersji ośmiornice mają swoje imiona, a kwestie wypowiadane przez Mackiewicza są kalamburami z nazwiskami hollywoodzkich gwiazd.
W naszym kręgu kulturowym ośmiornica jest znakiem prawie pustym, introdukowanym do naszego języka w skojarzeniach z mafijnymi układami. Gdyby w naszych wodach żyły głowonogi, może wówczas łatwiej byłoby im przypisać więcej cech, a tak pozostają nam skąpe ślady obecności mięczaków w popkulturze. Więc nie obrażając się na przygłupawą produkcję z DremWorks, cieszę się, że gdzieś te głowonogi się pojawiają, a że w złym świetle? Cóż, non omnia sunt perfecta!

Dr Oktawiusz Mackiewicz, kadr z filmu

Pomiotła Mackiewicza, kadr z filmu

sobota, 26 listopada 2016

Konstanty Jelski (17.02.1837-26.11.1896) w 120 rocznicę śmierci

Warto odnotować, że właśnie dziś mija 120 lat od chwili, gdy "[26 listopada], w czwartek, o godz. 4-tej po południu, zmarł K. Jelski. Została po nim wdowa, córka ś.p. Edmunda Korsaka, zdolna uczennica Rubinstejna i dwoje dziatek: dzieweczka Kostusia i chłopczyk Antosiek". Tak donosił o tym jeden z warszawskich nekrologów, natomiast więcej szczegółów podawał nekrolog przygotowany przez redakcję krakowskiego "Wszechświata": "Dnia 26 z. m. zakończył życie ś.p. Konstanty Jelski, kustosz zbiorów przyrodniczych Akademii Umiejętności w Krakowie. Wielkie zamiłowanie w badaniach przyrody, rozległa wiedza w zakresie systematyki zwierząt i roślin,
niestrudzona gorliwość w ciężkiej a nie rozgłośnionej pracy czyniły z niego siłę poważną i pożyteczną. Był to człowiek prawy i skromny, a zgasł na stanowisku, gdyż przed skonem pracował jeszcze w Akademii. Cześć i spokój jego pamięci".
Konstanty Jelski urodził się 17 lutego 1937 roku na terenie obecnej Białorusi. Matka jego była rodzoną siostrą Stanisława Moniuszki, co jednak nie przyczyniło się do życiowych wyborów przyszłego badacza Ameryki Południowej (choć poślubił uzdolnioną nauczycielkę muzyki, stąd może jednak genetyczne zamiłowania muzyczne towarzyszyły mu w życiu).  Studiował medycynę w Moskwie, następnie nauki przyrodnicze w Kijowie, gdzie też zatrudniony był jako kustosz zbiorów zoologicznych tamtejszego uniwersytetu. Już wówczas zajmował się badaniem mięczaków, czego owocem jest m.in. opisanie nowego dla nauki gatunku Valvata menkeana Jelski, 1863. W tymże 1863 roku, najprawdopodobniej z powodu związków z ruchami narodowo-wyzwoleńczymi, pośpiesznie opuścił (na zawsze) Kijów i poprzez Turcję (wówczas wielu Polaków znajdowało tam azyl), gdzie przez krótki czas prowadził badania, w tym również nad mięczakami, dotarł do Francji. Francja otworzyła zupełnie nowy rozdział w jego życiu: w 1865 wypłynął w rejs do Gujany Francuskiej, gdzie prowadził badania nad tamtejszą fauną. Warto zaznaczyć, że ten rajski skrawek ziemi był wówczas kolonią karną, stąd poziom organizacji życia naukowego musiał odpowiadać po części charakterowi tych ziem. Wspomnienia z tamtego okresu spisał w formie beletrystycznej, a opublikowane zostały w Krakowie w dwa lata po jego śmierci, w 1898 roku.
Największe bodaj zasługi dla nauki położył na polu badania innej części Ameryki Południowej, a mianowicie Peru. Trafił tam krótko po zakończeniu wojny z Hiszpanią, kiedy Peru wykuwało swoją niepodległość, również na arenie ekonomicznej. Działał już tam wówczas inny znany Polak, Ernest Malinowski, budowniczy najwyżej (do niedawna) położonej linii kolejowej. Pobyt i badania w Peru finansował Jelskiemu ich inicjator, hrabia Konstanty Branicki, mecenas wielu podróżników i badaczy polskiego pochodzenia (m.in. Dybowskiego, Sztolcmana, Taczanowskiego). Jemu to, Branickiemu, przesyłał Jelski odłowione w Peru okazy fauny oraz zbiory geologiczne. Kolekcja muszli, która powstała w ten sposób, a od 1887 roku stanowiąca dużą część Muzeum Branickich, była jedną z ciekawszych kolekcji europejskich końca XIX wieku, a w wieku XX stała się częścią zbiorów dzisiejszego Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie.
Po powrocie do Polski (właściwiej: na ziemie polskie), Jelski osiadł w Krakowie, gdzie został kustoszem zbiorów zoologicznych Akademii Umiejętności (dzisiejsza PAU). Tam też, przy pracy dla Akademii, zakończył życie 26 listopada 1896 roku, o czym donosiły nekrologii sprzed 120 lat.
Wiek XIX był okresem, w którym wielu Polaków, z przyczyn politycznych nie mogąc rozwijać kariery w kraju, robili to w różnych jej zakątkach. Największą ich zasługą jest to, że w wielu miejscach, ale głównie w Amerykach, zapisali się jako bohaterowie narodowi państw i często jest tak, że sława ich bardziej tam na obczyźnie pobrzmiewa, niż pośród rodaków. Mam nadzieję, że nie pójdą w zapomnienie te nazwiska, wśród nich i Jelskiego. Mam też nadzieję, że dożyję momentu, kiedy konchologiczne zbiory Jelskiego z Kolekcji Branickich znów będzie można oglądać w Warszawie, może kiedyś w porządnym Muzeum Historii Naturalnej. Ale to już osobny temat, o czym kiedyś napiszę.
Na koniec jeszcze polecę tylko lekturę książki Radosława Tarkowskiego Konstanty Jelski. Przyrodnik i badacz Ameryki Południowej (Kraków 2011), z której obficie korzystałem przygotowując ten okolicznościowy wpis...




czwartek, 17 listopada 2016

Ślimak aksamitny Causa holosericum (Studer, 1820)

Wspominałem wczoraj o ślimaku obrzeżonym odgrażając się, że wkrótce napiszę o ślimaku aksamitnym, który do pierwszego jest dość podobny. To również gatunek znany mi tylko z muszli, którego jak dotąd nie udało mi się spotkać w terenie. Ale czemu miałbym go w terenie spotkać, skoro kolejny rok ni razu nie polazłem w las...
Usprawiedliwiam się przed sobą samym, że terapeutyzuję się pisaniem o mięczakach. Nie mam w ostatnim czasie możliwości oddawania się łażeniu po krzakach i chaszczach, więc żeby zachować resztki psychicznej równowagi pozwalam sobie na wykradanie paru chwil dla swojej niepojętej pasji. Może pozwoli mi to przetrwać te kilka miesięcy dokarmiając nadzieję okruchami ślimaczych widoków.
Ślimak aksamitny Causa holosericum (Studer, 1820) (obecnie częściej jako Causa holosericea) jest przedstawicielem rodziny Helicidae, do której należą największe oskorupione krajowe ślimaki lądowe. Nie należy jednak do grupy tych największych, dochodząc do 12 mm szerokości i ok. 6 mm wysokości. Jest zatem zbliżony rozmiarami do ślimaka obrzeżonego i do ślimaka maskowca Isognomastoma isognomastoma, który jednak ma wyraźnie wyższą skrętkę. Muszla ślimaka aksamitnego jest prawie płaska, wierzchołek tylko nieznacznie wystaje poza obrys ostatniego skrętu. Oskórek muszli (periostarcum) tworzy bardzo liczne i bardzo krótkie włoski, które u żywych osobników wyglądają jak aksamit (niestety nie widać tego na zamieszczonych poniżej zdjęciach). Zaobserwować można gołym okiem linie przyrostu muszli, które dają efekt lekkiego prążkowania. Ujście brązowej muszli zakończone jest białą wargą uzbrojoną w dwa wyraźne zęby (bazalny i palatalny), natomiast dołek osiowy jest otwarty i głęboki, ale wąski (ok. 1/5 szerokości).
Jest to typowo górski ślimak, występujący do 2000 m n.p.m. Na ogół żyje w lasach, zwłaszcza porastających kamieniste zbocza. Żyje w ściółce, pod kamieniami i pod kłodami drewna. W Polsce jest gatunkiem rzadkim i choć występuje od Podgórza Sudeckiego przez Tatry do Przełęczy Dukielskiej, jego populacje są niewielkie i narażone na wyginięcie. Nie znalazł się w Polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt, ale znajduje się na Polskiej Czerwonej Liście  Zwierząt Ginących i Zagrożonych (kategoria NT - bliski zagrożenia). W Polsce nie jest objęty ochroną gatunkową, ale zasługuje na uwagę. Nie jest mi znana biologia tego gatunku, niewiele wiem ponad to, że jest gatunkiem jajorodnym, cieniolubnym, petrofilnym (wg Analizy malakologicznej Alexandrowiczów), charakterystycznym dla lasów o średniej wilgotności. Nie znam też nikogo, kto zajmowałby się tym gatunkiem bardziej szczegółowo, a przydałoby się poznać jego cykl życiowy i wzbogacić nieco wiedzę o jego biologii. Może kiedyś doczekam jakiegoś bardziej szczegółowego opracowania, najlepiej polskojęzycznego, bo przyznaję się, że nawet w zasobach internetowych niewiele udało mi się znaleźć na jego temat.



środa, 16 listopada 2016

Ślimak obrzeżony Helicodonta obvoluta (O. F. Müller, 1774)

Przed kilkoma laty, od października do lutego jeździłem w okolice Wałbrzycha na ważne antypijackie szkolenie. Pracowałem wówczas jako terapeuta i szlifowałem swój warsztat profesjonalnej pomocy. Jednocześnie szlifowałem swój warsztat malakologiczny, jeżdżąc w bardzo ciekawe pod tym względem rejony Polski. Nie byłbym sobą, gdym nie nadmienił, że autorska moja metoda łączenia przyjemnego z pożytecznym na niewiele się wówczas zdała, bo comiesięczne wyjazdy odbywały się zasadniczo zimą, a to dość niefortunna pora na poznawanie malakofauny in situ. Niewiele też z tamtych wyjazdów udało mi się utrwalić w kolekcji: kilka pospolitych gatunków, które zebrałem w Szczawnie-Zdroju i w Czarnym Borze to zdecydowanie za mało na mój apetyt. Każdorazowo jednak jadąc i wracając rozmarzałem się o ślimakach, które uda mi się podpatrzeć na przykład w okolicach zamku Książ... Marzenia nie zostały zrealizowane i wciąż nie wiem, jak wyglądają żywe niektóre spośród sudeckich ślimaków. A jest wśród nich kilka gatunków, które w szczególny sposób chciałbym poznać, przede wszystkim ślimak obrzeżony Helicodonta obvoluta (O. F. Müller, 1774) oraz ślimak aksamitny Causa holosericum (Studer, 1820). O tym drugim postaram się wkrótce coś napisać, dziś kilka słów o ślimaku obrzeżonym.
Wydaje mi się (a jest to na wskroś subiektywna wypowiedź), że to jeden z najładniejszych naszych ślimaków, nie tak oczywiście widowiskowy jak Cepaea, ale niepowtarzalnej urody. Muszla, która jest barwy ciemnego brązu, pokryta jest (zwłaszcza u młodszych osobników) gęstymi i króciutkimi włoskami (Helicidae lubią eksperymentować z włosami;). Bardzo ciekawy jest jej kształt, a mianowicie każdy kolejny skręt jest szerszy od poprzedniego i muszla jest prawie planspiralna, a jej wierzchołek znajduje się poniżej górnego brzegu muszli (czyli, jak to podaje Wiktor, jest "zaklęśnięty" - bardzo ładne słowo w języku polskim, godne częstszego stosowania). Ujście muszli, skierowane nieco ku dołowi, zaopatrzone jest w grubą, białą lub różowawą wargę, na której występują dwa zęby, dzielące ujście na trzy zatoki. Jeśli wierzchołek jest "zaklęśnięty", to i dołek osiowy powinien być głęboki - i taki jest: szeroki i głęboki, stanowiący ok. 1/3 szerokości muszli. Czasem w ujściu muszli można dostrzec, zwłaszcza w okresach suszy oraz w czasie zimowej hibernacji, białą błonę zwaną epifragmą, chroniącą ciało ślimaka przed utratą wody.
Jest to leśny gatunek, spotykany w zacienionych i wilgotnych miejscach, na powalonych butwiejących  kłodach drewna lub pod kamieniami i w rumoszu skalnym. W Polsce dość licznie występuje też na zakrzewionych ruinach w okolicach zamku Książ. Poza tym stanowiskiem oraz poza rezerwatem Muszkowicki Las Bukowy trafia się bardzo rzadko i w bardzo małych populacjach. Jest więc gatunkiem zagrożonym u nas wyginięciem (kategoria CR w Polskiej Czerwonej Księdze), a przez to objętym ochroną gatunkową (w rozporządzeniu Ministra Ochrony Środowiska z 7 października 2014 roku - Dz.U 2014 poz. 1348 wymieniony w załączniku 1 - podlegający ochronie ścisłej). Stanowiska w Polsce znajdują się na północnej granicy zasięgu tego gatunku. Najbliższych stanowisk poza Polską trzeba by szukać w południowych Niemczech, na południu Słowacji oraz na południowych Morawach i północnych Węgrzech. Wszędzie preferuje wielogatunkowe, zacienione lasy liściaste z bogatym w wapń podłożem, a jego pokarm stanowią grzyby i rośliny rozwijające się na próchniejącym drewnie.
Nie polecam poszukiwania tego gatunku, zwłaszcza o tej porze roku, niech sobie w spokoju próbuje znaleźć sposób na przetrwanie. Pewnie ukryty w spróchniałych kłodach czeka na powrót wiosny. Najbardziej szkodzi mu pozbawianie go siedlisk, zatem nie tylko niszczenie lasów liściastych, ale też przesadne ich uporządkowywanie. Zagrożeniem mogłyby też być prace konserwatorskie na stanowiskach związanych z ruinami: tam gdzie wchodzi konserwacja zabytków, często dochodzi do bezpowrotnego zniszczenia stanowiska ślimaka, może warto by więc też konsultować ten temat przed przystąpieniem do prac rewitalizacyjnych... Gdyby jednak przez przypadek wpadła komu w rękę skorupka tego ślimaka, to niech wie, że jej wymiary wynoszą ok. 6 mm wysokości i ok. 10-11 mm szerokości (maksymalnie do 15). Gdyby komu taka skorupka przez przypadek wpadła w ręce, niech da znać, może być przecież tak, że nie znamy jeszcze wszystkich stanowisk tego ślimaka.
Malakologiem, który prowadzi badania nad tym ślimakiem (między innymi, oczywiście) jest doktor Tomasz Maltz z Muzeum Przyrodniczego Uniwersytetu Wrocławskiego, którego prace o tym gatunku polecam lekturze w archiwalnych numerach Folia malaclogica z 2003 i 2004 roku.


czwartek, 3 listopada 2016

Kurier ślimaczy

Z lat późnej podstawówki pamiętam drukarkę igłową, na której drukowałem pisane w DOS-ie teksty szkolnej gazetki. Nie była to jednak publikacja ulotna, a materiał na tak zwaną gazetkę ścienną, czyli podłej jakości wykładzinę oprawioną w ramę, na której tępymi szpilkami co jakiś czas przypinane były nowe teksty. 
Z lat liceum pamiętam już drukarkę laserową i ksero, niezbędne do powielenia 100 egzemplarzy szkolnego organu publicystycznego o prowokacyjnym tytule GazEdka... Pamięć podpowiada mi również, że pomimo kolosalnych cen za usługi kserograficzne (0,2 zł za jednostronną odbitkę w połowie lat dziewięćdziesiątych!) pismo było tytułem samofinansującym się i utrzymującym się bez reklam. Ale żyło tylko pół roku z kawałkiem, bo nikt nie chciał schedy przejąć po redaktorze.
A w czasie studiów była już gazetka drukowana w offsecie, w nakładzie ponad 1000 egzemplarzy, z redakcją, z której wyrzucono mnie (założyciela pisma!) przy składaniu trzeciego numeru. Później przywrócono mi łamy, ale bez przeprosin, więc się nie liczyło.
Nie wiem czemu, ale w pracy też się przy okazji zajmuję redagowaniem gazetki... Przypadek? Nie, bardziej chyba zamiłowanie. Odkąd pamiętam ciągnęło mnie zawsze w stronę domorosłych tytułów, partyzanckich działań na powielaczach, takich strasznie nieprofesjonalnych redakcji, które łączyły w sobie ludzi o różnych poglądach i aspiracjach. Ale z tą samą pasją...
Przeglądam właśnie trzeci numer Ślimakuriera. Nieoficjalnego pisma polskich malakologów, samozwańczo redagowanego przez prof. Beatę Pokryszko. I choć Redaktor Naczelna (zwąca się "samozwańczą") jest reanimatorem pisma, trzeba przyznać że udaje się jej postawić je na jednej nodze (bo ślimaki są jednonożne, gdyby ktoś miał wątpliwości). W trzecim numerze (o poprzednich dwóch już wspominałem) pojawił się nowy autor i to od razu z najwyższej, magnificenckiej półki.
Ślimakurier jest tworzony z przymrużeniem czułka, z rozwalającą przekorą, a z powagą, która ukrywa się za troską. To sprawia, że malakologiczny nieregularnik czyta się bardzo przyjemnie, z ogromnym uznaniem dla kalamburowego zacięcia Redaktor Naczelnej. Z największą więc satysfakcją zachęcam do lektury pisma dostępnego na stronie Stowarzyszenia Malakologów Polskich. Coś mi we mnie mówi, że powinienem się do Ślimakuriera przykleić troszkę, co wpisywałoby się w moją historię życia, i pewnie wcześniej czy później stanę do odpowiedzi wywołany do tablicy przez Panią Profesor.

czwartek, 20 października 2016

8th Congress of the European Malacological Societies

Zapowiadałem, że napiszę kilka słów na temat przyszłorocznego święta malakologii. Robię to zatem bardziej w formie fraszki niż epopei, ale przyjdzie czas na rozpisywanie się. Teraz trzeba zaznaczyć, że takie święto jest planowane, a moim zadaniem jest trąbić o tym najgłośniej, jak potrafię.
Raz na trzy lata organizowany jest gdzieś w Europie kongres towarzystw malakologicznych. Ostatni miał miejsce w 2014 r. w Cambridge, następny, ósmy z kolei, odbędzie się u nas, w Krakowie, a jego organizatorem jest Stowarzyszenie Malakologów Polskich i Instytut Ochrony Przyrody PAN (połączone osobą prof. Tadeusza Zająca, koordynatora działań organizacyjnych).
Działa już strona internetowa wydarzenia, przed chwilą otrzymałem pierwszy okólnik. W dniach 10-14 września 2017 roku Kraków stanie się celem europejskich malakologów, którzy będą dzielić się doświadczeniami i zarysowywać plany współpracy przy ogólnoeuropejskich projektach.
Prośba więc jest taka, aby informować znajomych z Polski i zza granicy o organizowanym kongresie i zachęcać do wybrania się do nas. Dla mnie takie wydarzenia są świętowaniem (chociaż okupionym ogromną pracą), a świętowanie ma to do siebie, że pozwala na codzienność spojrzeć z innej perspektywy.
Co zatem robić? Najpierw odwiedzić stronę wydarzenia http://www.euromal.pl/ i zapoznać się z harmonogramem i założeniami  organizacyjnymi. Należy też dzielić się tym z wykorzystaniem mediów społecznościowych, do których mam umiarkowanie chłodny stosunek. I myśleć o tym, czym by warto się podzielić z Europą. Bo mamy naprawdę wiele do zaproponowania...  


środa, 19 października 2016

XXXII Krajowe Seminarium Malakologiczne - podsumowanie

Drugi raz w życiu dane mi było wziąć udział w święcie, na które każdego roku niecierpliwie czekam. W tym roku jednak czekałem w inny sposób, bo uczestniczyłem również "od kuchni", z tym że termin ten odnosi się do przygotowań, nie do jedzenia;)
W dniach 13-15 października 2016 roku miało miejsce w Spale XXXII Krajowe Seminarium Malakologiczne. Spała, z jej przyrodą i historią, była świetnym miejscem do organizacji dorocznego spotkania malakologów, zwłaszcza, że gościny udzieliła stacja terenowa Wydziału Biologii Uniwersytetu Łódzkiego (organizującego KSM trzeci raz w historii, 1996, 1999, 2016). Od czwartku do soboty (a właściwie od środowego wieczoru) trwały dyskusje, referaty, komunikaty, spotkania, dyskusje - bardziej i mniej oficjalne; słowem wszystko, co potrzebne jest do wymiany doświadczeń, spostrzeżeń, planów wśród ludzi, których łączy pasja lub przynajmniej wspólny przedmiot badań i aktywności zawodowej.
Co roku Krajowe Seminaria Malakologiczne dają mi coś nowego. Największym tegorocznym odkryciem dla mnie pozostanie informacja (dla niektórych od lat oczywista, a dla mnie nowość) o notowaniu Helix pomatia na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w warstwach sprzed 6 tysięcy lat. Zawsze podtrzymywałem ten mit o obcym pochodzeniu winniczka na ziemiach polskich, a tu się okazuje, że kiedyś był rodzimym składnikiem naszej malakofauny i jego introdukcja w czasach średniowiecza jest mniej oczywista...
W tym roku wystąpienia podzielone zostały w dużej mierze na sekcje tematyczne. Była więc sesja poświęcona mięczakom fosylnym, ochronie małży słodkowodnych, badaniom nad Dreissena polymorpha, rewizjom molekularnym w taksonomii... Wydaje mi się, że każdy mógł zaczerpnąć czegoś dla siebie niezależnie od kierunku, w jakim się specjalizuje zawodowo. Zabrakło mi w tym roku wątku helikokultury, choć był jeden poster na ten temat (na dodatek z nowego ośrodka). Jeśli chodzi o nowości, to warto podkreślić również pierwszą obecność reprezentantów biologii z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, planujących nieco wiślańskiej faunistyki. Nowa była książka profesora Piechockiego, o której wspominałem w poprzednim wpisie, nowa też była zmiana zarządu Stowarzyszenia Malakologów Polskich. Po dwóch kadencjach zarządzania Stowarzyszeniem przez dr Tomasza Kałuskiego, stery przeszły w ręce pani profesor Elżbiety Żbikowskiej, zajmującej się parazytologią, a dokładniej relacjami między przywrami a ślimakami jako ich żywicielami. Tak więc z wyjątkiem Tomasza Kałuskiego, który pełnić będzie funkcję wiceprezesa, zarząd Stowarzyszenia tworzony będzie przez środowisko toruńskie (wszelka zbieżność okoliczności jest czysto przypadkowa;)
Podczas Walnego Zebrania Członków SMP omówiono również bardzo ważny temat przyszłorocznego wydarzenia organizowanego w Krakowie, a mianowicie 8 Kongres Europejskich Stowarzyszeń Malakologicznych. Wkrótce podam dużo więcej szczegółów, ale już teraz warto odnotować, że będzie się to działo w dniach 10-14 września 2017 roku.
Streszczenia wystąpień dostępne są stronie Stowarzyszenia Malakologów Polskich w zakładce "Publikacje", i myślę, że lepiej jeśli zaproszę do ich lektury, niż jeśli zacznę je streszczać osobiście.
Ucztowałem. Każde wystąpienie było dla mnie czymś nowym, choć tematyka badań często kontynuowana jest latami. Na razie nie deklaruję, co z przyszłoroczną imprezą (Krajowe Seminarium Malakologiczne połączone będzie z Kongresem Europejskich Stowarzyszeń Malakologicznych), jest jeszcze trochę czasu, choć zdecydowanie za mało, by nadrobić braki w znajomości języka angielskiego...


foto Anna Sulikowska-Drozd


poniedziałek, 17 października 2016

Guide to Freshwater and Marine Mollusca of Poland

Przed kilkoma dniami, w czwartek 13 października 2016 roku, miała miejsce oficjalna prezentacja książki prof. Andrzeja Piechockiego i dr Brygidy Wawrzyniak-Wydrowskiej pt. "Guide to Freshwater and Marine Mollusca of Poland". Działo się to w czasie inauguracji XXXII Krajowego Seminarium Malakologicznego w Spale (relacja bardzo wkrótce;). To najpełniejsze opracowanie krajowej wodnej malakofauny obszaru Polski, w tym polskich wód Bałtyku, na dodatek opracowanie w języku angielskim.
Miałem to szczęście uczestniczyć w wielu rozmowach na temat tej książki w czasie, kiedy powstawała. A powstawała długo, choć jak na ten typ publikacji - i tak szybko. Bo od tego trzeba zacząć: cóż to za typ publikacji. Czesław Miłosz, rozpoczynając jedno z największych dzieł swojego późnego życia, Traktat teologiczny rozpoczął od słów: Takiego traktatu młody człowiek nie napisze. Chciałbym, aby to było coś na kształt motta do rozważań przed początkiem lektury. Bo i to, co piszę poniżej, nie jest recenzją (tę pisze się po przeczytaniu dzieła), a raczej dzieleniem się i informacją o tej książce, i emocjami (podkreślam emocjonalną motywację), które towarzyszą mi w związku z jej posiadaniem.
Wyszła dosłownie na dniach i nawet próżno jej jeszcze szukać na stronach wydawcy (to należałoby natychmiast nadrobić!). Jej okładkę widziałem już kilka miesięcy temu, układ graficzny również, przy okazji któregoś ze spotkań z prof. Piechockim. I to, co jest pierwszym efektem, w mojej ocenie wypada bardzo dobrze: książka z daleka prezentuje się bardzo ładnie, wzięta do ręki cieszy swoją wagą i starannością wydania. Sztywna oprawa zdradza pewien zamysł: ta książka ma długo służyć. O tym za chwilę.
Kiedy krążą mi po głowie słowa Miłosza, mam na myśli to, że młody naukowiec nie podejmie się takiej syntezy. Do tego trzeba ogromnej wiedzy, ale również doświadczenia w jej wykorzystywaniu. Nie o to przecież chodzi, by napisać wszystko, ale by napisać tyle, by było wiadomo gdzie wszystkiego szukać. Drugą sprawą jest to, że młodzi naukowcy nie mogą dziś koncentrować się na pracach syntetycznych, bo te zabierają za dużo czasu i są za nisko oceniane w punktacji. W książkach takich jak ta odbija się jak w soczewce paradoks dzisiejszych czasów: spełnienie marzeń w postaci napisania książki jest mniej doceniane niż opublikowanie krótkiego artykułu, za to w "renomowanym" piśmie (o wysokim IF). Dlatego takiego traktatu młody człowiek nie napisze. Tym bardziej się cieszę, że udało się w końcu stworzyć książkę, która uzupełnia brak informacji o wodnej malakofaunie Polski. Ogromne za to podziękowania należą się pierwszemu autorowi, prof. Piechockiemu, którego determinacja zaowocowała piękną i ważną publikacją. Oczywiście podziękowania należą się również dr Brygidzie Wawrzyniak-Wydrowskiej, która wykonała większość materiału fotograficznego dla tej pozycji.
Książka została porządnie przygotowana i miło się do niej zagląda. Myślę, że mało przekonującym argumentem jest określenie, że "miło się zagląda". Ważniejsze jest, po co tam można zajrzeć. Jestem przekonany, że książka znajdzie czytelników (odbiorców) zarówno w Polsce (wszak do tego obszaru odnosi się jej zawartość), jak i w Europie, i to Wschodniej, jak i Zachodniej. Napisana po angielsku stanowi syntezę wiadomości o mięczakach występujących w centralnej Europie, dając tym samym ogląd malakologom europejskim na to, co  każdy z nich może znaleźć u siebie. Bardzo dobre charakterystyki gatunków, przejrzysty układ, cenne opisy biologii gatunków, na to wszystko bardzo dobre fotografie: wszystko zdaje się być przepustką do sukcesu, który wyrażać się powinien w dwóch równorzędnych wektorach: ilości odbiorców i trwałości treści. Myślę, że przez najbliższe dekady będzie to najczęściej wykorzystywana przez biologów publikacja na temat mięczaków wodnych tego obszaru Europy.
Książka zawiera opis 110 gatunków wodnych mięczaków, w tym 63 gatunki ślimaków i 47 gatunków małży. Nie było u nas jeszcze tak obfitego opracowania, oczywiście z wyłączeniem klucza prof. Urbańskiego, który dotychczas jest jedynym w Polsce opracowaniem całości malakofauny. Omówione zostały gatunki zarówno słodkowodne, jak i słonawowodne i morskie. To ważne, ponieważ te dwie grupy są bardzo słabo reprezentowane w polskiej literaturze. Tak więc znaleźć tu można informacje o krajowych Rissoiddea, Hydrobidea, a nawet o ślimakach tyłoskrzelnych, których cztery gatunki trafiają się w wodach Bałtyku.
Na szczegóły przyjdzie czas, by omawiać. Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre, choć psuje je nieco nagromadzenie edytorskich pomyłek, które mogą zamieszać tym, którzy przygodę z malakologią dopiero zaczynają. Na wielu fotografiach pojawiają się źle podpisane skale. Oczywiście wiedząc, jakiej wielkości jest dany gatunek (a to zawsze znajduje się w opisie zwierzęcia), nie jest to tragedią, ale jednak nieco podrażnia w odbiorze. Albo potrzebne będą "errata" w kolejnych egzemplarzach, albo w dodruku bądź drugim wydaniu trzeba będzie to pozmieniać.
Wydaje się, że na dzień dzisiejszy opisane zostały wszystkie gatunki z terenu Polski. Pewnie z czasem sytuacja będzie się zmieniać, zwłaszcza że w systematyce mięczaków nadal panuje światowy chaos potęgowany pracami molekularnymi. Zapewne przybywać będzie gatunków obcych, zrewidowane zostaną stanowiska systematyczne jakichś gatunków (np. z rodzaju Bithynella), ale to z czasem. Po dwudziestu trzech latach małże krajowe doczekały się kompletnego opracowania, ślimaki wodne czekały na to lat trzydzieści siedem... Kto zatem posiada napisany przed dwunastu laty klucz do lądowych ślimaków Polski autorstwa prof. Andrzeja Wiktora oraz bardzo ważną, a nienależycie przeze mnie docenianą pracę profesorów Stefana i Witolda Alexandrowiczów Analiza malakologiczna, ten nabywając najnowszą książkę o mięczakach wodnych posiądzie wiedzę o wszystkich krajowych Mollusca. Prawie, bo przydałoby się uzupełnić klucz do ślimaków lądowych o kilka nowych u nas gatunków (a będzie tego przynajmniej pięć gatunków).
Od kilku dni jestem posiadaczem (i czytelnikiem) książki Guide to Freshwater and Marine Mollusca of Poland. Książki, na którą czekałem wiele lat. Już jest. Kto jeszcze jej nie ma, niech puka do drzwi wydawnictwa Bogucki Wydawnictwo Naukowe z Poznania. I lepiej z tym nie czekać do świątecznych prezentów, bo w mojej ocenie szybko się książka po świecie rozejdzie, bardzo szybko...

wtorek, 11 października 2016

Zaproszenie na wykład prof. Roberta Camerona

Na jutro, 12 października 2016 roku, na godzinę 14, Wydział Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego zaprasza na gościnny wykład profesora Roberta Camerona z Uniwersytetu w Sheffield. Wykład zatytułowany jest: The rise, fall and resurrection of a model organism: the ecological genetics of Cepaea snails. Spotkanie z angielskim malakologiem będzie miało miejsce w Łodzi na ul. Banacha 12/14, w budynku A, piętro V, sala 5.1.
Profesor Robert D. Cameron znany jest jako współautor jednego z najlepszych kluczy do oznaczania lądowych ślimaków zachodniej i północnej Europy oraz autor klucza do lądowych ślimaków Wysp Brytyjskich, przed kilkoma laty koordynował ogólnoeuropejski projekt badawczy EvolutionMegaLab, którego celem była ocena zmian klimatycznych na podstawie zmienności ubarwienia muszli ślimaków z rodzaju Cepaea.
Profesor Cameron jest również polonofilem i stałym już uczestnikiem organizowanych w Polsce krajowych seminariów malakologicznych.



czwartek, 22 września 2016

Wodożytka nowozelandzka Potamopyrgus antipodarum (Gray, 1843)

Myślę sobie czasem, jak spektakularne kariery można w świecie zrobić. I wcale nie chodzi mi po głowie polska zbrojeniówka. Myślę sobie - a jakże - o ślimakach, bo przecież o innych rzeczach to ja prawie nie myślę...
Ponieważ ten rok należy do niepospolicie skąpych w spotkaniach ze ślimakami (tak źle nie było przez ostatnie dwadzieścia lat chyba), każda - nawet najmniejsza okazja - była dla mnie dobra, żeby się im przypatrywać. Kiedy więc gnając służbowo między różnymi placówkami na krańcach województwa łódzkiego przejeżdżałem przez most na Widawce, postanowiłem nieco wyhamować i na chwilę zanurkować. Most jest zaraz za Restarzewem, wydaje mi się, że w Klęczu, ale nie pamiętam. Ważniejsze było dla mnie, że mogłem ręką sięgnąć wody i wydobyć z niej nieco zieleniny, żeby przyjrzeć się wodnym ślimakom. Liczyłem, że znajdę którąś z naszych zawójkowatych (Valvatidae). Poziom wody dość niski ułatwiał wyciąganie zielstwa (moczarka kanadyjska) i przyglądanie się temu, co na nim siedzi. A siedziało wiele, choć nie to, czego się spodziewałem. Poza jedną młodziutką błotniarką z rodzaju Radix, w miejscu, gdzie przycupnąłem, znalazłem tylko jeden gatunek: wodożytkę nowozelandzką Potamopyrgus antipodarum (Gray, 1843). Oto jest znak czasu: w centralnej Polsce, w nizinnej rzece, na roślinie z Kanady znajduję ślimaka z Nowej Zelandii! Globalizacja...
Wodożytka nowozelandzka to przykład niezwykłej światowej kariery. Z endemicznego gatunku stać się jednym z najbardziej rozprzestrzenionym kosmopolitycznym najeźdźcą... Oczywiście bez udziału człowieka by się to nie udało, ale o tym za chwilę.
Poza tym, że jest to obcy u nas gatunek, warty jest odnotowania choćby dlatego, że to jedyny przedstawiciel malakofauny w Polsce, który rozmnaża się partenogenetycznie. Oznacza to, że do powstania nowego pokolenia nie jest potrzebna obecność samca. Tam, gdzie wodożytka występowała naturalnie, w populacjach spotykane są samce. W środowiskach kolonizowanych samców się nie spotyka. Niewykluczone, że możliwość dzieworództwa zwiększyła sukces kolonizacyjny tego niewielkiego ślimaka. W każdym razie od drugiej połowy XIX wieku trwa ekspansja tego gatunku w różnych kierunkach, z Antypodów przez Zachodnią Europę do obu Ameryk. W Polsce notowana jest od lat trzydziestych XX wieku.
Ślimak jest to niewielkich rozmiarów, do 6,5 mm wysokości muszli i ok. 3,5 mm szerokości. Muszla jest spiczasta, jajowato-stożkowata, grubościenna, zaopatrzona w wieczko (operculum). Muszla jest brązowawa, natomiast ciało szare, ciemnoszare lub czarne, ze zmienną pigmentacją w okolicach głowy. Czułki nitkowate, krótkie.
Przypuszcza się, że ślimak ten przedostał się z Nowej Zelandii na nowe tereny wraz z wodami balastowymi statków morskich (to nadal jeden z najpopularniejszych wektorów środków transportu wodnej malakofauny). Jest bardzo odporny na niesprzyjające warunki: znosi zasolenie przekraczające 25 promili (choć do rozmnażania potrzebuje wody nieco słodszej, do 17 promili), dobrze toleruje deficyty tlenowe i jest dość odporny na wysychanie zbiorników, które zamieszkuje. Czytałem kiedyś, że świetnie też sobie radzi z układami pokarmowymi ptaków: podobno przechodzi nietknięty przez kacze żołądki i jelita.. Czytałem też, że potrafi się przemieszczać przyczepiony do ptasich piór i nóg. Zamieszkuje bardzo różne typy zbiorników o bardzo różnej jakości wód. Spotykać go można i w wielkich, jak i małych rzekach, w jeziorach, strumieniach, stawach, w zbiornikach antropogenicznych. Żyje również w estuariach rzek i wodach przybrzeżnych Bałtyku.
W Polsce jest notowany na różnych szerokościach geograficznych, zarówno w środowiskach antropogenicznych, jak i naturalnych. Tam, gdzie żyje, osiąga na ogół wysoką liczebność, w Borach Tucholskich w niektórych jeziorach jego liczebność przekracza 10.000 os/m2. Takie zagęszczenie populacji może przekładać się na ubożenie rodzimej malakofauny, z którą wodożytka nowozelandzka konkuruje o pokarm.
Jest jednym z najpospolitszych ślimaków Górnego Śląska, zwłaszcza w środowiskach mocno przekształconych przez człowieka. W moich zbiorach mam próbki z Rybnika, Strzemieszyc Wielkich, krakowskiej Wisły, jeziora Gopło czy z Łeby. W tym roku dołączyło stanowisko z rzeki Widawki. Tam występuje bardzo licznie, zwłaszcza na moczarce. Nawiasem mówiąc: nie mogę sobie przypomnieć, czy gatunek ten wymienia Piechocki w swojej pracy "Mięczaki rzeki Grabi i jej terenu zalewowego" sprzed pięćdziesięciu laty. Dałbym sobie uciąć jakąś mało istotną część ciała, że nie... A Grabia to dopływ Widawki.
Szkoda mi było, że podczas mojego przystanku nad rzeką spotkałem akurat wodożytkę nowozelandzką, a nie którąś z naszych zawójek. Bardzo chciałem zrobić zdjęcie zawójce, więc muszę jeszcze poczekać na lepsze czasy. Szkoda mi jednak bardziej tego, że nie wypatrzyłem innych ślimaków ani małży, poza wspomnianą smarkulą z rodzaju Radix. Natomiast ciszę się, że spotkałem jakiegokolwiek ślimaka, któremu mogłem poświęcić troszkę uwagi. Może kiedyś uda mi się napisać więcej, bo to bardzo ciekawy gatunek i z pewnością jeden z lepiej przebadanych naukowo.


rzeka Widawka, widok z mostu na drodze wojewódzkiej 480

Wodożytka nowozelandzka Potamopyrgus antipodarum na i obok moczarki kanadyjskiej

piątek, 9 września 2016

Ślimak przydrożny Helicella obvia (Menke, 1828)

Pamiętam, że było zupełnie jak w książkach: skoro przydrożny, to trzeba go szukać przy drodze. I był. Było w tym coś z intuicji, jakieś wewnętrzne przekonanie, że tam go znajdę. Działo się to prawie dwadzieścia lat temu, ale do dziś pamiętam to spotkanie i co więcej: do dziś mogę bardzo precyzyjnie wskazać miejsce, gdzie pierwszy raz spotkałem tego ślimaka.
A to było tak: szedłem sobie chodnikiem wzdłuż Alei Włókniarzy w Łodzi, między ulicą Srebrzyńską a kościołem Najświętszego Zbawiciela. W tym miejscu tory kolejowe znajdują się bardzo blisko ulicy, a pas zieleni między ulicą a torami rozszerza się w kierunku kościoła. Nad torami znajduje się kładka dla pieszych, a pod tą kładką znaleźć można m.in. Pupilla muscorum. Ale wtedy, wtedy skoncentrowany byłem na poszukiwaniu ślimaka przydrożnego, bo intuicja podpowiadała mi, że będzie jak piszą w kluczach: że żyje przy nasypach kolejowych, w rowach przydrożnych, w miejscach nasłonecznionych i suchych. Nie uszedłem kilkudziesięciu metrów, jak wypatrzyłem pierwszego ślimaka przyklejonego do kłosowej części trawy.
Ślimak przydrożny Helicella obvia (Menke, 1828) jest obcym gatunkiem w naszej malakofaunie, ale dobrze już zadomowionym. To przybysz z południowo-wschodniej Europy, stąd też bywa określany mianem gatunku pontyjskiego. Jako przybysz z tamtych stron lubi ciepło i sucho, stąd wybiera miejsca, które niezbyt chętni wybierają inne nasze ślimaki. Torowiska, pasy przydrożne, żwirownie, ugory porośnięte niskimi trawami, do tego środowiska naturalne o kserotermicznym charakterze to miejsca, w których można się go spodziewać. Niektórzy twierdzą, że dlatego jest "przydrożny" ponieważ dostał się do nas z ładunkami piasku i żwiru transportowanymi koleją. Tym się tłumaczy łacińską i polską nazwę gatunkową.
Jak rozpoznać ten gatunek? Otóż jest to ślimak trzonkooczny (Stylommatophora), o płaskiej, zmatowiałej muszli białej barwy z brązowymi  pasami, które mogą być mniej lub bardziej wyblakłe. Paski mogą być przerywane, od jednego do czterech. Ujście muszli jest okrągłe i opada lekko ku dołowi. Brak jest wargi. Ważną cechą jest szeroki i głęboki dołek osiowy. Muszla dochodzi do 20 mm szerokości i wysokości ok 8 mm. Na ogół jednak wartości te są nieco niższe. Tam, gdzie ślimak ten występuje, pojawia się masowo i często spotkać można go oblepionego na suchych badylach po kilkadziesiąt osobników.
Spotykam ten gatunek w różnych miejscach. Najdalej na południe Polski spotykałem go na Wzgórzu Wawelskim, gdzie jednak nie spotkałem nigdy żywych osobników. Na Biakle w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w Olsztynie występuje masowo. W Łodzi znam cztery przynajmniej stanowiska: wspomniane przy Alei Włókniarzy, nieco dalej przy ulicy Drewnowskiej, w ogródkach działkowych przy Odolanowskiej i przy ul. Świtezianki (również w pobliżu torów kolejowych). To ostatnie z łódzkich stanowisk natchnęło mnie do nakreślenia tych kilku słów, bo nie dalej jak przedwczoraj spotkałem ślimaka przydrożnego w drodze do pracy. Najdalej na północ znanym mi stanowiskiem Helicella obvia jest Mrągowo, gdzie w 2014 roku widywałem ją przy ulicy Wojska Polskiego.
Ślimak przydrożny jest jednym z żywicieli pośrednich motyliczki wątrobowej Dicrocelium dendriticum, która w wątrobotrzustce ślimaka przeobraża się z miracidium przez sporocystę w cerkrię. Cerkarie wędrują do jamy płaszczowej i ze śluzem wydostają się na zewnątrz, gdzie do dalszego rozwoju muszą być zjedzone przez mrówki z rodzaju Formica. Zarażona mrówka zmienia swoje zachowanie, niejako prowokując do bycia zjedzoną. Gdzieś przeczytałem, że taka mrówka czepia się szczękoczułkami traw i czeka, aż zje ją jakiś przeżuwacz, na noc wraca zaś do mrowiska. Ale czy tak jest, nie wiem, bo nie spotkałem się z tą informacją w poważniejszych źródłach. Ważne, że motyliczka wątrobowa bez ślimaka przydrożnego miałaby utrudnione i tak bardzo skomplikowane rozmnażanie.
Za oknami słoneczny, suchy i ciepły wrzesień. Ślimaki myślą już o szukaniu kryjówek na zimę, więc ostatnie okazje, żeby poprzyglądać się ciepłolubnym gatunkom w czasie ich aktywności. Polecam przypatrzeć się koloniom tego ślimaka na suchych zboczach, gdzie tworzą czasem prawdziwe hetmańskie buławy na baldachach krwawnika lub innych ziołorośli.



poniedziałek, 29 sierpnia 2016

XXXII Krajowe Seminarium Malakologiczne - jeszcze przed

Ponieważ trwa wakacyjna bieganina (tak, tak, wakacje też mogą być bardzo zapracowane), przypomnę szybko, że coraz mniej czasu zostało na przesyłanie streszczeń wystąpień. Do XXXII Krajowego Seminarium Malakologicznego zostało już nieco półtora miesiąca, więc pora śpieszyć się ze streszczeniami. Nie wiem, do kogo to piszę, do siebie czy do osób, które przesłały już zgłoszenia... Ja w każdym razie jeszcze nie skończyłem, a to ostatni tydzień. Przypominam zatem, że do 5 września przesyłamy streszczenia wystąpień na adres spala2016@gmail.com.
A szczegóły organizacyjne pewnie pojawią się wkrótce. O czym również poinformuję. Może już z mniejszą zadyszką;)

 

środa, 17 sierpnia 2016

Bursztynki Polski

Zdarzyło się niedawno, że w jednym z przydrożnych centrów ogrodniczych kupowałem sadzonkę dębu. Rzecz działa się w okolicach Łasku, w centralnej Polsce, a szczegół ten podaję ze względu na bliskość rzeki Grabi i jej polderów. Nie byłbym sobą, gdybym szukając sadzonek, nie rozejrzał się za możliwymi ślimakami. Centra ogrodnicze typuję jako miejsca nowych stanowisk ślimaków dotąd niewystępujących w Polsce. Łudzę się, że kiedyś jako pierwszy wypatrzę gagatka zawleczonego skądś tam i pisząc o tym artykuł, będę dzierżył laur pierwszeństwa. Tym razem jednak moja megalomania musiała ustąpić miejsca pospolitej bursztynce i pospolitemu mojemu nieuctwu, bowiem wypatrując bursztynkę, nie potrafiłem przypisać jej do gatunki. I dziś o tym kilka słów.
Tak naprawdę z bursztynkami (Succinidae) to nie powinno być w Polsce problemu, bo to raptem pięć gatunków. Ale problem jest, bo nawet nie wiadomo, czy pięć, czy może jednak cztery. Nie jest to najczęściej badana rodzina ślimaków, choć doczekała się w naszym języku kilku opracowań, w tym jednej monografii autorstwa prof. Marii Jackiewicz.
Chodzi o to, że na ogół podaje się z terenu Polski pięć gatunków bursztynek: pospolitą Succinea putris, Pfeiffera Succinea (Oxyloma) elegans, wysmukłą S. (Oxyloma) sarsi, podłużną Sucinea (Succinella) oblonga oraz piaskową Catinella (Quicella) arenaria. Osobiście ustawiam się po stronie tych, którzy powątpiewają w obecność tej ostatniej u nas i biorą bardzo ostrożnie doniesienia z Polski na jej temat (a jest podawana np. z Kampinoskiego Parku Narodowego - badania dr Bargi-Więcławskiej). Należę również do tych, którzy wcale dobrze nie czują się w oznaczeniach tej rodziny. Ślimaki te są bardzo do siebie podobne i trzeba by je kroić, żeby mieć jakąś pewność. Ważne jest też, żeby kierować się biologią identyfikowanego gatunku, gdyż pomaga ona w odróżnianiu bursztynek od siebie. I tak na przykład bursztynki, które obserwowałem w centrum ogrodniczym, raczej nie należały do gatunku Succinea putris, bo były i za małe, i za ciemne. Ponieważ znalazłem je jednak sporo od wody, raczej nie były to S. sarsi, bo za sucho, ale czy S. oblonga - nie wiem, bo nie kroiłem (nawet nie zabrałem próbki). Wydaje mi się, że nie S. putris, bo nie siedziały na roślinach wysoko, tylko pełzały po ziemi, a mnie się bursztynka pospolita S. putris kojarzy raczej ze ślimakiem, który lubi łazić po krzakach. Zostaje zatem oblonga lub elegans, ale tego już nie rozstrzygnę.  
Wszystkim, którzy chcieliby coś więcej poczytać o polskich bursztynkach, polecam pracę sprzed kilkunastu lat, autorstwa prof. Marii Jackiewicz. To jak dotychczas najobszerniejsze opracowanie tej rodziny w języku polskim. Praca ukazała się w 2003 roku nakładem poznańskiego wydawnictwa Kontekst.