czwartek, 30 grudnia 2010

Podsumowanie 2010

Wiele wskazuje na to, że za kilkadziesiąt godzin rok 2010 przejdzie do historii. W przeddzień jego zakończenia warto spojrzeć wstecz i dokonać pobieżnej choćby oceny własnych dokonań. Starożytni radzili często odwracać rylec, tzn. przypatrywać się temu, co zostało napisane, powiedziane, wykonane.
Rok 2010 uważam za udany. I to jest sukces, ogromny sukces zważywszy, że znajduję się w tej części populacji, która częściej dostrzega szklankę do połowy pustą...
To, co poniżej, nie stanowi rankingu, jest zapisem - dość chaotycznym - wniosków, które mi się nasuwają.
W tym roku powstał blog. Nie zaczął nawet dobrze raczkować, ma niecały roczek, ale od maja odwiedzono go 315 razy, w tym odnotowano gości z USA, Kanady, Francji, Włoch, Chin, Rosji, Chorwacji, Słowenii czy Niemiec. Większość odwiedzin to pewnie przypadkowe zajrzenia, ale ze statystyk wynika, że często powodem wejścia na bloga była informacja o XXVII Krajowym Seminarium Malakologicznym. Często tez trafiano tu wyszukując takich haseł jak Lymnaea turricula czy Jackiewicz. Największym zainteresowaniem cieszył się wpis dotyczących linków do stron malakologicznych, przypuszczam, że duża część tych wejść to były automaty spamujące...
Obyło się bez spektakularnych wyczynów w tym roku, ale udział w badaniach w Woli Branickiej był najważniejszym chyba warsztatem, z którego odniosłem wiele korzyści. I pierwsze notowanie Acanthinula aculeata w mojej kolekcji. Po raz pierwszy odnotowałem również Pyramidula pusilla z Olsztyna pod Częstochową. Tam też odbyłem ciekawą wyprawę we wrześniu, w celu poszukiwania Helicigona lapicida - jednak bez spodziewanego rezultatu. Z ciekawostek tegorocznych mogę wymienić Chondrula tridens z Czepowa w gminie Uniejów (Łódzkie), Cepaea vindobonensis z Burzenina nad Wartą i Ruthenica filograna z Woli Branickiej. Ciekawym było też znalezienie na jednym stanowisku Pupilla muscorumVertigo antivertigo - gatunków o odmiennych preferencjach wilgotnościowych - w Ostrówku nad Jeziorem Gopło.
Osobny rozdział to literatura. Udało mi się powiększyć bibliotekę o kilka ważnych książek, w tym o pracę Jarosława Urbańskiego Mięczaki Pienin. Sprowadziłem kilka książek z wydawnictwa Kontekst, znalazłem pracę o poczwarówkach Zofii Książkiewicz, zdobyłem kopię książki Współczesne i subfosylne mięczaki (Mollusca) Gór Świętokrzyskich,  nabyłem książkę dr Więcławskiej o ślimakach na hałdach tego regionu. Dawno już tak nie zaszalałem, choć zostało mi jeszcze przynajmniej 10 pozycji do sprowadzenia w przyszłym roku.
Druga część tego osobnego rozdziału to Internet. Ostatnio zabrakło mi miejsca na PenDrive,  tak się zagalopowałem. Kilkaset artykułów w różnych językach, w różnej tematyce, na różnym poziomie, ale wszystkie o mięczakach, zarówno współczesnych, jak i kopalnych; takich bliskich i takich zupełnie mi nie znanych. A ostatnio odkryłem skarbnicę udostępnionych skanów książek z XIX i XX w., powiększając cyfrową bibliotekę o prace Clessina, Westerlunda, Wagnera, Boettgeta czy Rossmaesslera. Regularnie odwiedzałem też witryny malakologów czeskich, słowackich, niemieckich, rosyjskich, włoskich, francuskich, amerykańskich, holenderskich, brytyjskich i katalońskich. Tylko na naszej, polskiej, jakoś niewiele się przez cały rok działo...
Rok 2010 to również smutne wydarzenie - śmierć prof. Riedla. Chciałem go kiedyś odwiedzić, nie bardzo było kiedy i jak. A teraz? Teraz pozostaje jedynie pójść na cmentarz przy którejś z wizyt w Warszawie.
W tym roku nawiązałem kilka nowych znajomości malakologicznych, z różnych środowisk: łódzkiego, kieleckiego, wrocławskiego, poznańskiego, śląskiego, warszawskiego; nazwisk nie zdradzam, bo nie pytałem o zgodę.
Mogę zatem patrzeć na rok 2010 z zadowoleniem, choć nie zrealizowałem wielu planów: nie byłem na XXVI Krajowym Seminarium Malakologicznym w Kudowie-Zdroju, nie dokończyłem katalogowania kolekcji, nie spenetrowałem kliku ciekawych miejsc - do których, z powodu zmiany pracy - trudniej będzie teraz dotrzeć.
Marzy mi się rok 2011 jako jeszcze bardziej twórczy, jeszcze bardziej ciekawy i jeszcze bardziej otwarty na możliwości.
Planów nie zdradzam, żeby nie mieć wyrzutów, że czegoś nie zrobiłem. Najciekawsze scenariusze pisze samo życie.
Wszystkim życzę, żeby w Nowym roku odnajdywali wiele powodów do radości i dziękczynienia.

czwartek, 23 grudnia 2010

Pax hominibus bonae voluntatis!

Boże Narodzenie... Przygotowania jeszcze w dalekim polu. Zwłaszcza te duchowe.
To trudny czas, pełen wewnętrznego napięcia i tarcia, skutecznie przyprószony tandetą, świecidełkami i mdłą muzyką w centrach handlowych.
W bezdusznym, zabieganym świecie, pełnym krzykliwego i wylansowanego chamstwa pojawia się nagle Dziecko, które - zależne całkowicie od swojej matki - ten świat zmienia na lepszy. Nie PR-owskimi metodami, z pogwałceniem zasad socjotechniki. Przychodzi jako bezbronna istota, ale Jego przyjście jest przecież największą w dziejach humanizacją ludzkich relacji.
Tego mnie uczy Boże Narodzenie: warto być, warto stawać się człowiekiem, czasem pod prąd, na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Wierząc, że dobro raz zasiane, nigdy nie umiera...
Drażnią mnie choinki, kolędy i piosenki bożonarodzeniowe, te wszystkie christmans-hity katowane w radiach i sklepach od połowy listopada. Drażni mnie to, że w poniedziałek po Świętach zniknie część świątecznych dekoracji, bo będą przestarzałe. I dobrze, że mnie drażni. Może to znaczy, że Boże Narodzenie wciąż pozostaje dla mnie Tajemnicą, że wciąż jest dla mnie świeżym wyzwaniem, któremu wciąż nie umiem sprostać.
Wciąż wierzę, że pod tą ckliwą namiastką kryje się wola odnalezienia rzeczywistości innej, za którą ludzkość tęskni nie potrafiąc jej czasem nawet nazwać. Wciąż wierzę, że Bóg się rodzi, moc truchleje...

Bóg staje się człowiekiem, żeby człowiek stawał się Bogiem

Niech pokój zagości w sercach wszystkich, którzy pokoju szukają

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Prawie skandal

W ostatnim tygodniu moja malakologiczna biblioteka powiększyła się o kolejną książkę. Nie wiem, czy słowo "książka" jest na miejscu, być może trafniejszym określeniem jest "broszurka". Publikacja licząca 52 strony jest cieńsza nawet od szkolnego zeszytu. Za to dużo od niego droższa, bo w księgarni zapłaciłem za nią 11 zł i 20 gr. Skandalicznie drogo! Czego się jednak nie robi dla ślimaków.
Broszurka daleko odbiega od moich podstawowych zainteresowań, ale chyba właśnie dlatego była mi potrzebna. Stanowi ona poradnik dla działkowców, którym zanadto rozmnożyły się ślimaki w uprawach. Jej autorem nie jest malakolog, a specjalista od ochrony roślin, prof. St. Ignatowicz.
Mnie się nie bardzo ta praca spodobała. Przede wszystkim dlatego, że traktuje o zwalczaniu ślimaków, a to przykre. Choć bardziej przykrym jest bycie pozbawionym ogórków, marchwi czy sałaty. Trzeba wyważyć. W kilku miejscach pojawia się nawet informacja, że ślimaki są pożyteczne w przyrodzie, ale bez przekonania. Treści niezbyt wiele, trochę fotografii (niektóre przyzwoite, inne - nieczytelne), kilka rysunków. Do szewskiej pasji doprowadza mnie zamieszczanie lustrzanych odbić rysunków i fotografii ślimaków! Nie tylko tutaj ten problem się pojawia, to dotyczy większości wydawnictw (por. okładkę Atlasu Penkowskiego i Wąsowskiego, okładki książek wyd Kontekst, a nawet rycinę Aplexa hypnorum w Małym Słowniku Zoologicznym Bezkręgowców). Z merytorycznych zastrzeżeń: informacja o trudności w oznaczeniu śliników wielkiego i luzytańskiego na podstawie wyglądu jest nieścisła: ich po prostu nie da się w ten sposób oznaczyć. Informacja o ochronie winniczka niezbyt dokładna - nie podano, że ślimaki legalnie można zbierać tylko w maju i to pod warunkiem, że wojewoda nie wyda innej decyzji. Nie podoba mi się poza tym określenie winniczka szkodnikiem w ogrodzie. Zabrakło informacji o takich ślimakach jak Arianta arbustorumBradybaena fruticum, które przecież są bardziej żarłoczne niż Cepaea hortensis nemoralis. Ostatecznie to tylko poradnik, ale rażą pewne zagalopowania, jak np. zaliczenie jaszczurki zielonej (Lacerta viridis) do sojuszników w walce ze ślimakami. Problem w tym, że ta jaszczurka być może w Polsce w ogóle nie występuje... Na fotografii (str. 45) znajduje się raczej samiec jaszczurki zwinki (Lacerta agilis).
Konkluzje: kto chce, niech nabywa, ale ostatnich oszczędności nie warto wydawać. Kto ma w ogródku ze ślimakami problem, niech kupi, powinien wyjść na swoje. Mieszane mam uczucia: przyznać muszę, że przeczytałem książkę o ślimakach szkodnikach. No cóż, nie wszystko takie różowe.
St. Ignatowicz (2009), Nieproszeni goście. Ślimaki. Wydawnictwo działkowiec, Warszawa, 52 ss.)

wtorek, 7 grudnia 2010

Palaeontologia

Kiedy zima daje o sobie znać, trzeba robić wszystko, żeby najlepiej przygotować się do kolejnego sezony i dobrze zamknąć poprzedni. To drugie idzie mi na razie nie najlepiej, czeka mnie jeszcze oznaczenie kilkunastu zbiorów i skatalogowanie całości, za to pierwsze - nie ustaje. Ostatnio, w ramach poszukiwań informacji nt pochodzenia mięczaków, sięgnąłem po paleontologię. A to za sprawą kwartalnika Acta Palaeontologica Polonica wydawanego przez Instytut Paleontologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Poza tym wspomniany instytut wydaje również Palaeontologica Polonica, obie serie dostępne w całości w zasobach internetowych.
Artykułów dotyczących mięczaków (głównie amonitów, belemnitów, kopalnych małży i sporadycznie innych gromad) można znaleźć blisko setki, począwszy od 1957 roku. Wszystkie zapisane w pdf, co bardzo ułatwia korzystanie z nich.
Rozpiętość zagadnień jest ogromna, szczególnie godne polecenia wydają się prace prof. Jerzego Dzika odnoszące się się do amonitów. Nie doszedłem tylko do tego,  w jaki sposób preparuje się kopalne zwierzęta: jak wytrawia się skały, jak zabezpiecza się przed zniszczeniem najcenniejszych warstw, no ale mam trochę czasu na lektury, może się dowiem.

piątek, 3 grudnia 2010

Z Kielecczyzny

Dotarła do mnie przed trzema dniami przesyłka z Kielc, z Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego im. Jana Kochanowskiego, w dokładnie z Wydawnictwa tej uczelni. Przesyłką była zamówiona książka autorstwa Jadwigi Anny Bargi-Więcławskiej, Sukcesja ślimaków na hałdach regionu świętokrzyskiego (Kielce, WSP im. Jana Kochanowskiego, 1997).
Lekturę zakończyłem następnego dnia od doręczenia, zatem refleksje mają charakter świeżych uwag, niekoniecznie mocno przemyślanych.
Publikacja zrobiła na mnie dobre wrażenie. Ciekaw byłem, co tam znajdę, bo bliski jest mi temat środowisk antropogenicznych. Ponieważ nie jestem malakologiem zawodowym, łatwiej mi czasem "spenetrować" jakieś hałdy zakrzaczone, niż atrakcyjne malakologicznie leśne ostępy i uroczyska. Lektura utwierdziła mnie w przekonaniu, że czasem miejsca dziwne, nieładne, opuszczone i niechciane mogą stanowić ciekawy teren badań. Pamiętam, jak w czerwcu tego roku właziłem na hałdę przy kopalni w Łęczycy, znajdując tam m.in. Oxychilus draparnaudi i wiele jurajski skamieniałości. Wracając jednak do pracy p. Więcławskiej: zaczynając lekturę warto znać wcześniejszą pracę prof. Piechockiego Współczesne i subfosylne mięczaki Gór Świętokrzyskich (Łódź, 1981). Obie te prace wzajemnie się uzupełniają, choć założenia redakcyjne są zgoła odmienne. Piechockiemu zależało na opisaniu malakofauny w miarę niezmienionych środowiskach naturalnych, Więcławska podjęła się zbadania fauny mięczaków w miejscach przez człowieka najbardziej przetworzonych. Zawarte wnioski są bardzo ciekawe. Okazuje się, że niektóre gatunki, które w Świętokrzyskiem w warunkach naturalnych występują bardzo rzadko, na pokopalnianych hałdach występują bardzo licznie, osiągając liczebność nawet kilkuset osobników w zebranej próbie. Ciekawe jest stwierdzenie takich gatunków jak Semilimax kotulaiPyramidula rupestris (właściwie pusilla wg ostatnich ustaleń) czy Helix lutescens na hałdach, jak również - co było dla mnie pewnym zaskoczeniem - stwierdzenie bardzo liczebnej populacji Truncatellina cylindrica na węglanowym podłożu stanowiska w Wolicy.
Interesujące tez wydają się być generalne wnioski z przeprowadzonych badań, wskazujące na to, że istniejące od kilku stuleci hałdy mogły przyczynić się do wędrówki gatunków południowych na północ.
Nie mam dość kompetencji, żeby obalać przedstawione wnioski. Wydaje mi się, że większość jest poprawnie argumentowana. Podoba mi się to, że praca wskazuje na pewien pragmatyczny wymiar malakologii - na możliwość monitoringu zmian środowiska przyrodniczego z zastosowaniem mięczaków jako markerów zmian.
Mam też małe zastrzeżenia, np. informacja o północnej granicy występowania Helicella obvia w regionie świętokrzyskim zdaje się być źle sformułowana, bo osobiście znam stanowiska tego ślimaka (bardzo łatwo ulegającego zawleczeniu) z Łodzi, Łowicz i Gdańska. Nie wydaje mi się również zasadnym twierdzenie, że Cepaea hortensis nie jest gatunkiem synantropijnym (obie inf. na str. 123).
Próbując dokonać generalnego podsumowania uważam, że książka warta jest zapoznania. Stanowi ciekawe spojrzenie na obszary, które przyrodnikom nie kojarzą się dobrze, widać niektóre ślimaki mają to gdzieś.
Varia. Minęło już dziesięć lat, odkąd nie stanąłem na świętokrzyskiej  ziemi. Zatęskniłem za nią, bo to bardzo atrakcyjny obszar w Polsce. Może uda się, już w przyszłym roku, wyprawić się na Święty Krzyż, do Bodzentyna, do Kielc, Sandomierza, Opatowa czy innych stron...

wtorek, 16 listopada 2010

Wielkie problemy małych ślimaków

Zakończyłem przed chwilą pierwszą lekturę książki Z. Książkiewicz Higrofilne gatunki poczwarówek północno-zachodniej Polski (Świebodzin 2010, Wydawnictwo Klubu Przyrodników). Kilka gorących uwag, póki jeszcze pamiętam.
Bardzo dobrze, że powstała książka napisana dla pół-amatorów, tzn. nie dla zawodowych malakologów, a dla tych, którzy z malakologią muszą sobie dać radę np. w pracy. Pod tym względem praca jest bardzo ważna i potrzebna. Jeśli wziąć jeszcze pod uwagę, że dotyczy ona gatunków chronionych prawem krajowym i europejskim, to jej walor wzrasta.
Poza tym jest sporo materiału ilustracyjnego (fotografie, rysunki, mapki). Tych mapek najbardziej szkoda. Szkoda, że nie zostały zaktualizowane dla całego obszaru Polski, można to oczywiście zrozumieć, ale szkoda... Mam też małe wątpliwości, czy przy omawianiu Columella edentula nie powinno się uwzględnić również bardzo podobnego Columella aspera, którego prawdopodobieństwo znalezienia jest nie mniejsze.
Poza opisem biologii i wymagań ekologicznych kilku gatunków Vertiginiade, znaleźć można szereg informacji metodologicznych, i to zaadresowanych do laików. To też plus publikacji. 
Najciekawsze jest chyba jednak to, że ktoś podjął się popularyzacji ochrony ślimaków tak niewielkich rozmiarów, tak "mało znaczących dla PKB", tak mało spektakularnych, a jednak ważnych i chronionych prawem. 
Warto zapoznać się z tą niewielką książeczką. Myślę, że byłaby rewelacyjną propozycją dla nauczycieli szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, dla  animatorów ochrony środowiska, dla samorządowców działających na rzecz zachowania naturalnych obszarów. Tych grup można by jeszcze wymieniać. Ważne i to, że popularyzuje program Natura 2000, który w Polsce wciąż wydaje się być traktowany po macoszemu.
Podsumowując: książeczka pisana jest z pewnym pośpiechem, jest to wyczuwalne w takcie lektury. Można ją przeczytać w krótkim czasie, ale dostarcza wiedzy i poprawia warsztat na długo. Kto może, niech po nią sięgnie. A kto nie może, niech się postara móc...
A kto by się zdecydował, niech zajrzy na www.poczwarowki.kp.org.pl

Vive l' France

Przed pięcioma dniami pojawił się w sieci 6 nr francuskiego rocznika MalaCo. Jestem właśnie w trakcie lektury, co nie jest zajęciem najprostszym, kiedy się nie zna francuskiego. Radzę sobie w ten sposób: otwieram plik w najnowszej wersji Adobe, zaznaczam fragment, wklejam go do translatora Google i próbuję zrozumieć, o co chodzi w tej chińszczyźnie... Metoda może powolna, ale tania i dająca jakiś ogląd.
Polecam lekturze, teksty są naprawdę dobre, z bardzo dobrym materiałem ilustracyjnym.
Całość do znalezienia na www.journal-malaco.fr
Polecam

czwartek, 11 listopada 2010

XXVII Seminarium Malakologiczne, cz. I

Dzięki życzliwości jednej bardzo dobrej osoby otrzymałem pierwsze informacje nt XXVII Seminarium Malakologicznego. Oficjalnie jeszcze nic nie wiem, i pewnie się nie dowiem...
Przyszłoroczne Seminarium organizowane będzie przez Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, a miejscem obrad będzie Tleń w Borach Tucholskich.
Więcej szczegółów na
http://www.home.umk.pl/~jkob73/sm/index.html

Zapraszam (w/z organizatorów)

Dwa słowa o Cepaea

W poniedziałek, 8 listopada, w dzień ciepły i deszczowy, wczesnym ranem, nim jeszcze słońce świecić zaczęło, szedłem do pracy. Aby skrócić drogę, szedłem torami nieczynnej linii kolejowej. I co? I widziałem, jak ślimaki Cepaea nemoralis (Wstężyki gajowe), w różnym wieku - od maluchów po dorosłe osobniki - spokojnie chodziły po podkładach kolejowych. Wydawało mi się, że poszły już spać, zwłaszcza te starsze. Widać nie boją się zimy...
To najpóźniejsza obserwacja C. nemoralis jaką udało mi się przeprowadzić, potwierdzona 10 listopada w tych samych warunkach. Tym razem nie obserwowałem już dorosłych osobników.

niedziela, 7 listopada 2010

Może jednak do zimy daleko?

Wystarczyło parę minut, żeby pojawiły się wątpliwości. Chciałem sprawdzić, jak do zimy przygotowały się ślimaki z ogródka. Od dobrych kilku tygodni nie widać ich na roślinach i chodnikach czy trawie, były więc podstawy twierdzić, że zagrzebały się w ziemi na sen zimowy. Kiedy jednak zacząłem lekko odchylać kamienie ze skalniaka, okazało się, że ślimaki nie myślą o spaniu. Perforatella i Cepaea jakby zapomniały, że listopad już się zasiedział i bardziej trzeba się zimy niż wiosny spodziewać. Podobnie Deroceras, też nie myśli chować się głęboko. Natomiast dobrze zostały zabezpieczone jaja Arion sp., który latem niemal pozbawił mnie ogórków. Jaj ślinika jest ogrom, pod kamieniami, deskami, grudami ziemi, co będzie wiosną, strach pomyśleć...
Dotąd późną jesienią nie wybierałem się w teren, może czas zrewidować założenie...

piątek, 5 listopada 2010

Nowe nabytki

Późno wróciłem wczoraj ze spotkania Klubu Przyjaciół Tygodnika Powszechnego w Łodzi. Było już dobrze po 22 kiedy zbliżałem się do mieszkania. Odruchowo sprawdziłem skrzynkę pocztową i przekonany, że zastanę tam stertę papierów reklamowych, energicznie wyjąłem zawartość. O jakie miłe zaskoczenie, kiedy dłoń napotkała inną fakturę i ciężar niż się spodziewała. W skrzynce czekała przesyłka z Poznania. Nie to, żebym na nią nie czekał, a i owszem, i to bardzo, ale spodziewałem się jej najwcześniej w piątek, a raczej nawet w poniedziałek. A tu proszę, jest!
Udało się. Sprowadziłem z Wydawnictwa Kontekst trzy książki, które od dawna powinienem znać: Marii Jackiewicz Błotniarki Europy oraz Bursztynki Polski i Elżbiety Karolewskiej-Batury  Ślimak żółtawy. Trzy monografie w języku polskim, omawiające łącznie kilkanaście gatunków naszej malakofauny. Jestem dopiero po pobieżnej lekturze (trochę przed snem, trochę po drodze do pracy), ale już mogę powiedzieć, że nabycie tych książek było bardzo dobrym posunięciem. Powstrzymam się od recenzji, na to przyjdzie czas po przestudiowaniu prac. Kilka zdań natury ogólnej: wydaje się, że takie prace pojawiać się będą coraz rzadziej. Nie wiem, co gra tu pierwsze skrzypce: ekonomia, wymogi stawiane naukowcom, postępująca specjalizacja w nauce? Naprawdę nie wiem. Oczywiście, monografie będą się ukazywać, już jest kolejna publikacja z serii malakologicznej Wydawnictwa Kontekst, K. Szybiak Ruthenica filograna. Ale po angielsku. Z jednej strony to bardzo dobrze - takie prace mają szansę zaistnieć w świecie zoologicznym, pomóc naukowcom z różnych szerokości geograficznych, jeśli tylko choć trochę władają językiem Szekspira. Z drugiej natomiast monografie w języku angielskim nie spełniają jednej z podstawowych ról - nie docierają do czytelnika "nieprofesjonalnego". Posłużę się tu przykładem klucza prof. Urbańskiego: swoją popularność zawdzięcza m.in. temu, że napisany jest dla różnych odbiorców, ale głównie dla tych, którzy samodzielnie chcieliby rodzimą malakofaunę poznać. Sam Urbański pisał bardzo dużo po niemiecku (cała seria poświęcona mięczakom Bałkanów), ale klucz wydany po polsku i to przez wydawnictwo szkolne, mógł niemalże "trafić pod strzechy".
W dyskusji nad udziałem języków narodowych w dyskursie naukowym nie potrafiłbym dziś zająć jednoznacznego stanowiska. Z jednej strony bowiem mam świadomość, że nauka zawsze poszukiwała jakiejś unifikacji (przez stulecia prym wiodła greka, potem, mniej więcej od IV w. po Chr. łacina; w muzyce zadomowił się włoski...), nauka zawsze też zarezerwowana była dla tej wąskiej grupy, która posiadła znajomość pisma i miała dość środków, by z tej znajomości poczynić użytek. Z drugiej jednak strony, na przestrzeni ostatniego stulecia nastąpił gwałtowny rozwój nauk, spowodowany między innymi ogólnym dostępem do informacji. W wielu obszarach północnej półkuli zaniknął problem analfabetyzmu. Nauka nie jest już zarezerwowana dla wybranej kasty, a rozwój technologii informatycznych znosi kolejne bariery. Może zatem tym bardziej należałoby kłaść nacisk na języki narodowe w publikacjach, które dotyczą określonych warunków geograficznych. Nie jest łatwe znalezienie odpowiedzi. Bo czy chrześcijaństwo wyszłoby na świat, gdyby Dobra Nowina głoszona była wyłącznie w aramejskim dialekcie, nie zrozumiałym być może i dla wielu żydów z diaspory? Ówczesna greka (koine) była bardzo zubożoną odmianą greckiego, z językiem Homera nie mogła startować bez kompleksów, ale dzięki swemu uproszczeniu była zrozumiała mniej więcej od Hiszpanii do Indii. Cały starożytny świat, związany z kulturą grecko-rzymską posługiwał się jednym językiem, i nie tyle był to język urzędowy, ile praktyczne narzędzie komunikacji w handlu i administracji. Może więc dzisiejszy angielski po trosze jest powrotem do sytuacji sprzed dwóch tysięcy lat?
Niemniej, bardzo się cieszę, że takie monografie w języku polskim są. Jak będą po angielsku, też się będę cieszył. Byleby były. I najlepiej, żeby były ogólnie dostępne.

środa, 27 października 2010

Legend ciąg dalszy

O ile ślimaki doczekały się jakiejś reprezentacji w literaturze polskiej, o tyle małże zagrzebawszy się gdzieś w odmętach, pozostają na jej uboczu. I nie chodzi o bohaterów "Placówki" B. Prusa i "Małża" Marty Dzido...  Opracowań w całości poświęconych gromadzie Bivalvia u nas jak na lekarstwo, toteż zeszyt 7A serii Fauna Słodkowodna Polski jest szczególnym rarytasem. Autorzy tomu - profesor Andrzej Piechocki i nieżyjąca już prof. Anna Dyduch-Falniowska, stanęli na wysokości zadania: stworzyli publikację omawiającą wszystkie słodkowodne małże obszaru Polski. A nie było to zadanie proste, jeśli wziąć pod uwagę, że zdecydowana większość krajowych Bivalvia należy do rodzaju Pisidium i swoją wielkością nie przekracza na ogół ziarnka grochu, od którego bierze nazwę. Są też i "giganty" jak na polskie warunki, np. Anodonta cygnea, dość zaznaczyć, że małże konsekwentnie jak i ślimaki w naszej szerokości geograficznej do kolosów nie należą.
Książka zawiera opis gromady, informacje na temat biologii, ekologii, rozmieszczenia i występowania. Zawiera również poglądy systematyczne i ogólne informacje na temat małży. W drugiej części, składającej się na klucz, przedstawiono szczegóły umożliwiające sprawną identyfikację wszystkich słodkowodnych gatunków. Klucz ułożony jest tradycyjnie: oznaczenie co do gromady, rodziny, rodzaju, gatunku. Następnie szczegółowy opis gatunku, rewelacyjne ryciny pani Ewy Zajączkowskiej-Matusiak, siatka UTM z naniesionymi stanowiskami sprzed i po 1950 r.
Klucz o tyle rewelacyjny, że pozwalający oznaczać gatunki Pisidium, które obok Zonitidae są jednymi najtrudniejszych do oznaczeń mięczaków występujących w Polsce. Oczywiście miło by było zobaczyć barwne tablice, ale ich brak wcale nie umniejsza wartości książki, zwłaszcza, że materiał ilustracyjny jest naprawdę wyśmienity.
Minęło już siedemnaście lat od wydania klucza Mięczaki (Mollusca). Małże (Bivalvia), zatem prawie dwie dekady. To dużo, jak na dzisiejsze warunki przyśpieszonego przepływu informacji. Widać to trochę w kluczu, bo na dzień dzisiejszy nie omawia ok 10% znanych nauce małży występujących w Polsce. Chodzi oczywiście o gatunki obce, których nie stwierdzono w latach dziewięćdziesiątych, ale są już obecne w polskich wodach. Gdyby przygotowywane było kolejne wydanie, trzeba byłoby je uzupełnić o dane o takich gatunkach, jak Sinanodonta woodiana, Corbicula fluminea i Corbicula fluminalis, które kolonizują nasze wody, zwłaszcza o szczeżui chińskiej, która może spowodować spustoszenie w krajowych Unidae.
Warto by również, gdyby planowano drugie wydanie - pomyśleć o rozszerzeniu zakresu na małże morskie (bałtyckie), o których w kluczu wspomniano tylko przy systematyce i wykazie gatunków. Może w końcu dostarczono by pewną informację na temat bałtyckich omułków: czy mamy do czynienia z jednym Mytilis edulis, czy też żyje u nas również Mytilis trossulus. Ale to wpisuje się w mój stary postulat opracowania kompletnego klucza do oznaczania mięczaków Polski. Takiego klucza, który stałby się legendą.

poniedziałek, 25 października 2010

Klucze

Mając dobre klucze, można otworzyć wszystkie zamki. Truizm. Gdzie szukać dobrych kluczy? W mojej bibliotece znalazło się kilka, dziś parę słów o wybranych.

Zacznijmy od klasyka, może lepiej: od legendy. Pierwszy (i jak dotąd jedyny) kompletny klucz do oznaczania malakofauny obszaru Polski został wydany w Warszawie, w 1957 r. przez Jarosława Urbańskiego. Czy coś stracił przez półwiecze? Zapewne, zmienił się stan wiedzy o mięczakach, odkryto kilka nowych gatunków, zmieniła się nomenklatura i systematyka. I to tyle. Przez te pięćdziesiąt z okładem lat nie powstał drugi taki klucz, taki, który nosiłby podtytuł Klucz do oznaczania wszystkich gatunków dotąd w Polsce wykrytych.
To jedyny klucz, który pomaga oznaczyć nie tylko mięczaki, ale na tyle kompletny, że zawiera opisy zarówno ślimaków lądowych, jak i wodnych, morskich i słodkowodnych, małży z tych i tamtych wód, a ponadto: jedyny zawierający informacje o bałtyckich ślimakach tyłoskrzelnych. Dziś, szukając o nich informacji, trudno cokolwiek znaleźć. Niektórzy twierdzą, że w polskich wodach Bałtyku zupełnie wyginęły. Ja dotąd nie znalazłem żadnej świeżej informacji na ten temat. To jedna z "białych plam" najnowszej malakologii polskiej. Warto by coś w tym zmienić...
Ślimaki i małże Polski to książka stara, niełatwo ją zdobyć. Pozostaje wizytować antykwariaty w nadziei, że kiedyś będzie tam czekać. Przez pewien czas w prywatnej bibliotece posiadałem nawet dwa egzemplarze, jeden już przekazałem w dobre ręce, w nadziei, że będzie ozdobą i pomocą w profesjonalnym warsztacie naukowca. Ale jeśli kiedykolwiek znalazłbym kolejny egzemplarz, nie wahałbym się chwili, aby go nabyć. Nawet gdybym musiał zegarek w zastaw oddać.

Dla kontrastu chciałbym przedstawić publikację o wiele świeższą, ładniejszą, o niebo kolorowszą  od poprzedniej. To wydana przez Multico praca Rafała Wąsowskiego i Aleksandra Penkowskiego Ślimaki i małże Polski [Warszawa, 2003]. Różni je prawie wszystko: pierwsza wydana na starym papierze, druga na błyszczącym papierze kredowym. Pierwsza szara i pożółkła, druga lśniąca i kolorowa. Pierwsza zawierająca wyłącznie ryciny, druga ciesząca oko barwnymi fotografiami i akwarelowymi tablicami. Pierwsza w postrzępionej okładce, druga zabezpieczona laminatem i foliową okładką (ten pomysł akurat uważam za wyśmienity). I to tyle dobrego, co o tej drugiej chciałem powiedzieć. Bo pomimo tak jaskrawie przedstawionych różnic, nowszy klucz wypada blado przy poprzedniku, bardzo blado. A to z kilku powodów: po pierwsze nie jest kompletny - i pod tym względem przypomina nieco wcześniejszy klucz Urbańskiego, Poznaj krajowe ślimaki i małże [Warszawa, 1953], który zawierał opis stu najpospolitszych mięczaków z obszaru Polski. Publikacja Penkowskiego i Wąsowskiego zawiera również około stu opisów, każdy z barwną fotografią. Ale nie każda z tych fotografii uchwyca cechy wyróżniające. Czasem jest "przedobrzona", zadbano o tło tak bardzo, że nie wykontrastowano elementów istotnych dla oznaczenia zwierzęcia (np. w przypadku Viviparidae, gdzie cień na fotografii zamazuje wypukłość skorupek lub fotografie Ancylus fluviatilis i Acroloxus lacustris).

Poza tym w redakcji znalazło się wiele błędów, źle podpisanych gatunków (Cochlodina laminata pomylona z Bulgarica cana), zbytnich uproszczeń prowadzących do ewidentnych błędów rzeczowych (por. opis Poczwarówki drobnej Vertigo pusilla: Lewoskrętność muszli poczwarówek jest rzadką cechą wśród ślimaków. W zasadzie w Polsce występują jedynie opisane dwa gatunki o takich muszlach" [s. 23, kol. 2] Może odnosi się to do dwóch gatunków Vertiginidae, ale nie do ślimaków w ogólności, bo przecież lewoskrętne są wszystkie krajowe Clausiilidae, Physiidae, niektóre Planorbidae, a i trafiają się lewoskrętne okazy naturalnie prawoskrętnych gatunków (czasem Helix pomatia czy Lymanea stagnalis). Takie lapsusy obniżają wartość pracy sprawiając, że może ona się nie obronić. O ile nie martwię się o Urbańskiego, którego klucz długo jeszcze będzie niezastąpiony, o tyle młodszy może nie ponieść zadania, które nań nałożono. Warto go mieć, ale dla beletrystyki, dla walorów estetycznych, optymalnie łącznie z poprzednim.

Mam w bibliotece jeszcze inny klucz, mało znany, niewielki, ograniczony do wybranych kilkudziesięciu gatunków. Liczy sobie już dziesięć lat, ale świata nie zawojował. Autorstwa Aleksandra Herczka i Jacka Gorczycy Lądowe ślimaki Polski. Atlas i klucz [Krzeszowice, 2000], do Urbańskiego nawet nie może startować. I co z tego, że na kredowym papierze, i co z tego, że barwne fotografie? Ubogi, zapchany miejscami fotografiami środowiska niewiele wnoszącymi do treści. Ubóstwo gatunków. Dobry chyba tylko na początek, na późne klasy podstawówki, może to niesprawiedliwa ocena, ale takie odnoszę wrażenie. Poza tym - chyba niezależnie od autorów - książka zepsuta przesyceniem kolorów i ich przesunięciem. Ale podstawowy zarzut brzmi: nie jest to przegląd wybranych gatunków, ale pobieżny przegląd rodzin z opisami kliku gatunków. Szkoda. Niedosyt. Niedosyt...
Może dożyjemy jeszcze takich czasów, że do księgarń trafi dostępny, estetyczny, aktualny, zawierający opis wszystkich znanych mam gatunków, całościowy klucz. Marzę o tym. Modlę się o to.

niedziela, 24 października 2010

Lektury obowiązkowe

Jedną z najlepszych książek o ślimakach, jaką można zdobyć w języku polskim, jest wydana przed sześciu laty książka wrocławskiego profesora Andrzeja Wiktora, Ślimaki lądowe Polski [Mantis, Olsztyn 2004]. To też jedna z najczęściej cytowanych książek przez malakologów środkowoeuropejskich. Absolutna lektura obowiązkowa, więcej: fundamentalna pozycja w bibliotece każdego malakologa, bez względu na proweniencję, zarówno dla amatora, jak i profesjonalisty.
Autor jest emerytowanym profesorem, pracownikiem Muzeum Przyrodniczego Uniwersytetu Wrocławskiego, jedną z legend polskiej malakologii, człowiek niezwykle zasłużony dla nauki. Jeden z najwybitniejszych znawców ślimaków nagich świata, odkrywca kilkudziesięciu gatunków. A do tego człowiek niesamowitej osobowości, bardzo ciepły, pogodny, wspierający, radosny i dowcipny. Takiego Go przynajmniej znam. Obdarzony niezwykłą wrażliwością i pogodą ducha. Wielki umysł i wielkie serce.
Twierdzi, że Ślimaki lądowe Polski napisał wyłącznie z patriotycznych pobudek, sam jest zwolennikiem częstszego publikowania w językach narodowych (wypowiedź w jednym z numerów pisma PAUza). Publikacja napisana dobrym językiem, zarówno stylistycznie, jak i metodologiczne. Bardzo przejrzysta, czytelna, łatwa w "nawigacji", zawierająca opis ponad stu pięćdziesięciu gatunków ślimaków lądowych stwierdzonych, bądź możliwych do stwierdzenia w Polsce. Podaje szczegółowy opis wyglądu zwierzęcia, szczególnie zwraca uwagę na podobieństwa do innych gatunków, wprowadza wyszczególnienie cech identyfikacyjnych w postaci graficznej - znaku (!) zamieszczonego przy opisie wyróżniającej cechy. Klucz jest w ogóle rewelacyjny. A do tego rysunki! Jakie rysunki! Przy wielu z nich fotografie wydają się być uwstecznieniem. Zdecydowana większość rysunków wyszła spod ręki samego Autora. Tylko niewielka część pochodzi z innych prac (częściowo z Pokryszki i ś.p. Riedla). Wykonane "w ołówku" charakteryzują się niezwykłą wiernością, rewelacyjnym oddaniem faktury i formy. Owszem, to tylko ryciny, nie oddają kolorystycznych niuansów, ale są czymś zdecydowanie więcej niż tylko odwzorowaniem wyglądu ślimaka czy jego skorupki. Każda z rycin to taka miniaturka dzieła sztuki. Dla takich laików jak ja są też tablice barwne, na końcu pracy. Mam do nich pewne zastrzeżenie: nie bardzo oddają różnice wielkości (choć są zaopatrzone w skale porównawcze), ale przecież nie o to chodzi, żeby pokazać wzajemne odniesienia wielkości, tylko żeby łatwiej było zapamiętać wygląd zwierzęcia.
Każdy gatunek ma mapkę rozmieszczenia w Polsce, opartą na pracach malakologów i obserwacjach Autora. Przy opisie podano również najpospolitsze nazwy synonimiczne, co pomaga w poruszaniu się w malakologii na przestrzeni dziejów. 
Wniosek: koniecznie trzeba zdobyć. Wcale to nie jest łatwe. Mnie udało się sprowadzić przez jedną księgarnię internetową, która zajmuje się głównie... owadami. To jest chyba najsłabsza strona tej książki. Wydaje się, że taka publikacja powinna zagościć w każdej szkolnej bibliotece, jest przecież najnowszą prezentacją wiedzy o ślimakach lądowych od przeszło pięćdziesięciu laty. Najwidoczniej jednak wydawca nie potrafił tego dostrzec, albo nie ma dość środków, aby się przebić. A szkoda, bo to naprawdę coś rewelacyjnego.
Kiedyś słyszałem, że planowane jest drugie wydanie. Nie mogę się doczekać. Kibicuję panu Profesorowi!

piątek, 22 października 2010

Biblioteka Zakręconego Człowieka

Ponieważ idzie ta pora roku, którą co najwyżej Vitrea może lubi, albo Semilimax kotulai, ale na pewno nie ja. Jesień wyraźnie ustępuje pola zimie i pewnie w ciągu najbliższych paru tygodni zima przypuści frontalny atak. Trzeba się na to przygotować i układać strategię przetrwania. Ja stawiam na dwa skrzydła strategii: porządkowanie zbiorów z ostatniego roku i lektury. Różne lektury, ale te zakręcone w szczególności.
Od kilku tygodni jestem posiadaczem książki niezwykłej: Jarosława Urbańskiego Mięczaki Pienin. To przedruk pierwszego wydania z 1939 r., książka niezwykła, wciągająca, urzekająca, zachwycająca: stylem, treścią, erudycją, metodologią, ale też prostotą, pasją, świeżością. Napisana przed siedemdziesięciu laty straciła na aktualności tylko w kwestiach nomenklaturalnych - pozmieniało się nazewnictwo łacińskie, poprzesuwano systematykę, uzupełniono o nowe badania, ale pomimo tego wszystkiego nie czuć, aby praca Urbańskiego była przestarzała. A nawet pokuszę się o dość śmiałą tezę: na tle dzisiejszych publikacji jest ona w swym spojrzeniu o wiele świeższa niż wiele nowych prac powtarzanych według tego samego kanonu, w tym samym układzie, z różnymi graficznymi pomysłami na prezentację wniosków. Nie znaczy to, że współczesne prace nie są ważne - owszem, są i to bardzo, ale brak im tego czegoś, co nazwać by można fantazją. Brak im rozmachu i nie chodzi wcale o monumentalizm, a raczej o odwagę patrzenia szerzej, o pragnienie zaznaczenia czegoś nowego, co nie będzie tylko kompilacją i weryfikacją tego, co powiedzieli inni.
Warto zainwestować, warto nabyć tę pracę Urbańskiego, bo to coś więcej niż obligacje - nie tylko zysk pewny, ale i dynamika godna akcji.
W Polsce wydaje się obecnie mało malakologii. Są tego bardzo poważne przyczyny, nie mamy przecież "porywającej" malakofauny, ale przecież mamy dobrych malakologów. Szkoda, że muszą zabiegać o punktacje, o publikacje w periodykach z listy filadelfijskiej - może mieliby więcej możliwości dzielenia się swoimi pasjami, może pisaliby bardziej dla takich jak ja - malakologicznych pół-analfabetów, którym trzeba wszystko łopatologicznie wkładać do głowy. Marzy mi się, aby malakolodzy porywali się na takie zamiary, jak swego czasu profesor Urbański - autor jedynego w języku polskim kompletnego klucza do oznaczania malakofauny Polski. Czekam, czy kto przejmie pałeczkę w tej sztafecie i - zarazi przez to bakcylem kolejnych amatorów.
To nie sztuka być malakologiem w strefach tropikalnych,
sztuką jest zakochać się w ubiquistycznych ślimakach strefy umiarkowanej...
Piękne słowo "ubiquistyczne" - później profesor używał już raczej "wszędobylskie" - jeszcze piękniejsze...
Malakolodzy, piszcie. Do serca piszcie, bo język i serce najbardziej twardością przypominają mięczaki...


A następnym razem będzie o innych książkach.

poniedziałek, 27 września 2010

Kochana Jura

Były kiedyś takie czasy, że byliśmy ciepłym morzem z ciekawymi rafami. Trudno by jednak szukać w katalogach firm turystycznych ofert wypoczynku nad polskim morzem sargasowym, bo było to paręset milionów lat temu, a pozostałością po tym stanie rzeczy są pokłady wapnia na terenach na północ od Sudetów. A zwłaszcza Jura, sięgająca od Krakowa po Załęcze, a może i do Wielunia, jak kiedyś przyjmowano. W każdym razie obszar Jury Krakowsko-Częstochowskiej jest miejscem magicznym, niezwykłym, niebanalnym, pięknym, zachwycającym, etc., etc. Kocham Jurę, i chociaż bywam na niej zdecydowanie za rzadko, uważam że jest jednym z najpiękniejszych rejonów Polski. I ciekawym malakologicznie, choć odnoszę wrażenie, że pod tym względem nieco niedocenionym.
W ostatnią sobotę, 25 września, w ramach powitania jesieni, wybrałem się do Olsztyna k. Częstochowy. Otoczony ostańcami jurajskimi jest uroczy o każdej porze roku. Tradycyjnie poszedłem na Biakło, ostaniec znajdujący się po lewej stronie drogi na Biskupice. Złożony z kilku skał cenionych przez amatorów wspinaczki, jest miejscem, na którym od kilku lat obserwuję sporadycznie zmiany w faunie mięczaków. Cel właściwie miałem jeden i celu tego nie osiągnąłem, ale wyjazd uważam za udany. Postawiłem sobie za cel, że odnajdę żywe osobniki Helicigona lapicida, ale żywej populacji nie udało mi się stwierdzić. Puste skorupki znajdowałem na północ od szczytu Małego Giewontu, czyli na stokach Mnicha, jeśli dobrze znam nazwę skał. Jedną pustą i mocno uszkodzoną znalazłem zdecydowanie niżej, u stóp Sfinksa, bardziej na południe wysuniętej części ostańca. Największe skupisko znalazłem w ziemi pod skałami, gdzie panowała wysoka wilgotność, nie wiem czy ma to znaczenie, ale może mieć.
Udało mi się znaleźć żywe osobniki Chondrina clienta - znane mi dotąd tylko z pobliskiego Wzgórza Zamkowego, po raz pierwszy znalazłem Pyramidula rupestris (głównie na Sfinksie)żywe Lacinaria plicata i Cochlodina orthostoma, bardzo liczne miejscami, przedstawiciele Zonitidae, Vitrea sp., Xerolentia obvia, Cepaea vindobonensis. Znalazłem również kilkanaście pustych skorupek Chondrula tridens.
Na przestrzeni kilku ostatnich lat najbardziej rozwinęła się populacja ślimaka przydrożnego, który zaczął występować na Biakle masowo. Zobaczymy, co będzie dalej, czy nie wyprze innych gatunków. I wciąż mnie zastanawia Helicigona lapicida: jest obecna, czy nie? Żyje tam jeszcze, czy populacja wyginęła? Pewnie następne podejście będzie dopiero w przyszłym roku. Nie tracę nadziei, że kiedyś cel osiągnę.

Łobudzice

W piątek, 24.09.2010r., po pracy, jadąc do domu, zatrzymałem się w miejscowości Łobudzice w powiecie bełchatowskim (ok. 200 m n.p.m.). Przez Łobudzice przepływa rzeczka zwana Pilsią. Tam też wylądowałem, a dokładnie pod mostem na tej rzeczce. Na podstawie moich dośiadczen stwierdzam, że betonowe konstrukcje mostów na ogół pomagają ślimakom w znalezieniu potrzebnego im wapnia. Nie zawiodło mnie doświadczenie tym razem i w penetrowanym miejscu znalazłem dużą populację Cochlicopa lubrica, Vallonia pulchella, Zonitoides nitidus, pojedyncze: Pupilla muscorum, Vertigo pygmaea, Vitrea sp., Carychium minimum (pod liśćmi olchy), jeden okaz Galba truncatula oraz kilka skorupek dwóch gatunków rodzaju Pisidium. Obecność swą zaznaczyły ponadto Cepaea nemoralis i Helix pomatia, nie włączone jednak do zbioru.
Zdziwiła mnie niobecność ślimaków wodnych; ponieważ nie miałem ze sobą czerpaka, nie mogłem też przejrzeć dna, pewnie coś by się znalazło ciekawego. Wszystko dopiero przed nami.

czwartek, 23 września 2010

Na grzyby po euconulus

Późne lato, wczesna jesień, nasycenie niskiego światła, ciepło słonecznych promieni i przejmujący chłód cienia, to wszystko, co nosić będę dopóki mi tego demencja nie zabierze. Bardzo lubię tę porę roku i choć przypomina o przemijaniu, pełna jest owoców płodności roku. Jesień to czas tańca Eros i Tanathos: z jednej strony świadomość, że wszystko umiera, z drugiej bogactwo form życia.
O tej porze warto znaleźć chwilkę, żeby uciec do lasu. Na przykład na grzyby. Jest z czego wybierać, zwłaszcza, jeśli w dzieciństwie do lasu chodziło się z atlasem grzybów...
W niedzielę 19 września zagnało mnie w okolice Zielencic koło Łasku. To miejscowość położona nad Grabią, wśród sosnowych lasów. Są chwile w życiu, kiedy trzeba wybierać pomiędzy pasjami. Malakologia nad mykologią chyba przeważyła, bo po niedługim grzybobraniu wylądowałem po kolana w torfowisku na którymś ze starorzeczy Grabi. Zebrałem niewiele, ale to z tego głównie powodu, że grząsko było, a byty na grzyby były przygotowane, nie na nurkowanie. Wyciągnąłem z wody Viviarus contectus, Physa fontinalis, Stagnicola corvus, Planorbis carinatus, Planorbarius corneus, Anisus contortus i Anisus vortex. Głównie pojedyncze osobniki, ale uwagi metodologiczne chyba wyjaśniły problem.
A kilkaset metrów dalej, bliżej Okupu, znalazłem pojedynczy okaz Euconulus fulvus. I jak tu takiego puścić na grzyby...

sobota, 18 września 2010

Z braku laku dobre linki

Ponieważ zaległości wciąż mi towarzyszą, a czasu na wyjścia w teren strasznie ubyło, żeby uspokoić sumienie trochę internetu. To część przejrzanych stron, powinienem dopisać więcej, ale nie bardzo jest kiedy.
Stowarzyszenie Malakologów Polskich (The Assotiation of the Polish Malacologists) – stowarzyszenie działa od 1997r. i skupia obecnie około 70 osób. Siedziba znajduje się w Poznaniu, przy ul. Umultowskiej 89. Corocznie organizuje Krajowe Seminarium Malakologiczne, najbliższe, XXVII planowane jest na 2011 rok. Stowarzyszenie jest wydawcą rocznika Folia Malacologica.
Strona administrowana sporadycznie i dość chaotycznie, nie ma co liczyć na świeże informacje... zwłaszcza o Seminariach
Oficjalna strona Folia Malacologica, pisma SMP. Pierwszy numer pisma ukazał się w 1987 roku i wydany był przez Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Od 1998 r. pismo wydawane jest w Poznaniu, a w 2009 r. ukazał się 17 tom rocznika. Po zarejestrowaniu się można pobrać, zapisane w PDF archiwalne numery od 6 (1998r.) do 17 (2009r.).
Mankamentem strony jest jej aktualizowanie – materiały pojawiają się z dużym opóźnieniem, niektóre pliki zapisane są z błędami technicznymi.
Rafał Sionek nie jest malakologiem, przynajmniej tak się określa. Zajmuje się ochroną roślin, a ślimaki to takie poboczne zainteresowanie. Ale na stronie internetowej wygląda to troszkę inaczej. Polecam. Dużo w języku polskim, i to przydatnych informacji. I fotografie, niczego sobie, wybranych gatunków.
Jacek Glanc z Radzionkowa jest konchologiem, albo lepiej – kolekcjonerem i miłośnikiem muszli. To prawdziwy człowiek z pasją. Szczególnie polecam z kilku powodów: bieżących aktualizacji, ciekawych galerii, „forum ekspertów”, linków i wywiadów z kolekcjonerami. Są również relacje z wystaw muszli.
Strona bazowa do malakologii niemieckiej, na której znajdują się odnośniki do instytucji, organizacji i osób zajmujących się malakologią. Stanowi bardzo bogate zbiory użytecznych linków, informacji nt. różnych grup systematycznych mięczaków. Trochę trąci myszką, pewnie okres świetności ma już za sobą, ale i tak gorąco polecam. Dla tych, co nie znają niemieckiego – wersja anglojęzyczna, troszkę uboższa, ale nawigacyjnie wydolna.
Strona, na której znajduje się lista publikacji Petera Glöera, niemieckiego malakologa, autora bardzo dobrego klucza do oznaczania słodkowodnych ślimaków Północnej i Środkowej Europy. W wykazie publikacji wiele odnośników do publikacji zapisanych w PDF, do pobrania bez konieczności logowania.
Witryna, na której znaleźć można artykuły niemieckiego półrocznika (chyba) Mollusca, dostępne w PDF od 2007 r. Polecam, tym bardziej, że to profesjonalne pismo. Czasem można spotkać polskich autorów (np. A. Sulikowską-Drozd).
Strona internetowego rocznika malakologicznego Malakologia Bohemoslovaca, wydawanego przez naszych południowych sąsiadów. Artykuły udostępniane są na bieżąco, średnio co 2 miesiące, zapisane w PDF, można pobrać bez konieczności logowania. Poza tym na stronie archiwalne numery, informacje o autorach oraz wykazy ich publikacji. Polecam serdecznie. Czesi i Słowacy mają naprawdę dobrą malakologię.
Francuska strona z kilkoma numerami rocznika MalaCo, od jakiegoś czasu w ogóle nie aktualizowana. Ale materiału do poczytania dużo, zwłaszcza dla tych, którzy opanowali język Balzaca i Exupery’ego. Możliwa nawigacja w języku angielskim.
Association Française de Conchyliologie, z siedzibą w Paryżu. A strona dostępna w języku francuskim, z angielską nawigacją. Wydaje kwartalnik Xenophora, setny numer dostępny jako PDF. Dla tych, którzy z mięczaków lubią tylko najtwardszą ich część…
Włosi mają najlepsze wina i artystów, ale i wcale nie najgorsze tradycje malakologiczne. Kontynuatorem najlepszych tradycji jest Società Italiana di Malacologia, wydająca Notiziario della Società Italiana di Malacologia, Bollettino Malacologico i Lavori S.I.M. Większość w języku Petrarki i Vivaldiego, ciekawa galeria fotografii, aktualności i ogłoszenia. Warto.
Witryna internetowa L'Associació Catalana de Malacologia (ACM), czyli Katalońskiego Towarzystwa Malakologicznego, strona zawiera artykuły rocznika SPIRA, w języku chyba hiszpańskim albo katalońskim (tego niestety nie sprawdziłem), zapisane w PDF, do pobrania bez rejestracji.
Do niedawna strona była podwieszona w sieci, ale obecnie jej nie ma. Może to tylko przejściowe. Oficjalna strona Socyedad Malacologya de Espanola, zawierająca również niewielkie ilości archiwalnych zasobów Noticiario.
Z południa na wschód. Ruthenica to rocznik rosyjskich (rosyjskojęzycznych) malakologów. Trzeba co jakiś czas sprawdzać, bo w zwyczaju autorów jest zamieszczać całe artykuły tylko przez czas trwania bieżącego okna. Do archiwum trafiają już tylko streszczenia. Polecam, dużo tekstów z dobrym materiałem graficznym, resume w języku angielskim.

www.spirula.nl

Holendrzy zapisali się w historii jako żeglarze, kupcy, artyści, misjonarze i ludzie żyjący w depresji. Oficjalna strona The Netherlands Malacological Society (NMV) nie należy do najżywszych (choć wygląda o niebo lepiej od polskiej odpowiedniczki). Towarzystwo wydaje trzy pisma: Spirula, Vita malacologica i Basteria. Na wielkie łupy nie ma co liczyć, ale abstrakty i spisy treści można znaleźć w PDF. Zdecydowanie dla tych, którzy znają niderlandzki.

Poza organizacjami zrzeszającymi malakologów, istnieją również organizacje zrzeszające te organizacje. Czymś takim jest Unitas malacologica, organizująca Światowe Kongresy Malakologiczne (ostatni w Tajlandii, w lipcu 2010). Na stronie dostępny Newsletter zapisany w PDF.
Zjednoczone Królestwo nie imponuje stroną internetową Conchological Society of Great Britain & Ireland, ale warto ją odwiedzić. Choćby z tego względu, że towarzystwo wydaje bardzo ważne pismo Journal of Conchology. Ale szata graficzna niegodna konchistów…
Pozostałe strony polecam również, jedne mniej, inne bardziej, ale zabrakło mi czasu na dalsze komentarze. Obiecuję nadrobić

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Atrakcje Łodzi Północnej

W piątek, 21 sierpnia, wylądowałem na północy Łodzi, a właściwiej to na pograniczu Łodzi i Zgierza, na Henelówku. Jest tam las, mieszany, z dużymi obszarami lasu liściastego, na podmokłym terenie, z rzeczką, na której zbudowano "Nową Gdynię" - hotel i basen. Efektem dwugodzinnego pobytu było stwierdzenie m.in.:
- w strumyku i stawach oraz rozlewiskach śródleśnych znalazłem Lymnaea corvus, Aplexa hypnorum, Planorbarius corneus, Anisus contortus i Anisus leuscostomus. Nie jestem pewien oznaczenia tego ostatniego, zwłaszcza że część skorupek przypomina A. spirorbis, a część A. septemgyratus. Odnotować wypada, że zebrane osobniki P. corneus wykazywały różnorodność budowy skorupek, część sklasyfikowałem jako P. corneus f. ammonoceras - nie tylko z powodu środowiska, ale głównie ze względu na charakterystyczne skarlenie, nieregularność przyrostu oraz brak wyraźnego rozszerzenia ostatniego skrętu. Ucieszyła mnie obecność A. hypnorum - lubię ten gatunek, a dotąd udało mi się go znaleźć tylko na trzech stanowiskach.
- wokół wody, w lesie i na jego obrzeżach odnotowałem występowanie: C. lubrica, S. putris, Z. nitidus, A. biplicata, A. rufus, T. hispida, P. bidentata, C. nemralis, A. arbustorum i H. pomatia.
- A. rufus występuje licznie, nawet bardzo licznie. Obserwowałem kilkanaście kopulujących par, z charakterystycznym układem choreograficznym (układ symetryczny, obrót zgodnie ze wskazówkami zegara). Osobniki barwy pomarańczowej do jasnobrązowej, bardzo duże (ok.150 - 180 mm); część osobników nosiła znamiona okaleczenia (prawdopodobnie skutek walki i wzajemnego podgryzania się ślimaków).
- A. arbustorum występowała licznie na roślinach w bezpośrednim sąsiedztwie wody, nie znalazłem ani jednego dojrzałego osobnika (jeśli za dojrzałość uznać obecność wyraźnej, w pełni ukształtowanej wargi). Być może osobniki dojrzewają późnym latem lub jesienią.
- Alinda biplicata występuje w różnych środowiskach, zarówno suchych, jak i podmokłych. Obserwowałem sporą ilość młodocianych osobników, w tym kilka na pustej skorupce poprzedniego gatunku.
Tyle z ważniejszych informacji. Pewnie jest tam sporo innych gatunków, warto uzbroić się w czerpak i nieco więcej czasu, a może znajdzie się coś ciekawego z wodnej malakofauny (nie znalazłem żadnego gatunku Bivalvia, a niemożliwe żeby nie było tam choćby Pisidium). Może znajdzie się też Carychium, Acanthinula, Discus lub punctum? Trzeba sprawdzić, dobrze by było, gdyby jeszcze w tym roku.

Uzupełnienie do Czestkowa

Sprawdziłem i wiem: rezerwat o którym pisałem to "Jodły Łaskie" w gm. Sędziejowice. Powinienem był się geograficznie trzymać Pruszkowa, bo rezerwat położony jest na terenie Uroczyska Pruszków. I nie myliłem się, że chodzi o jodły. Doczytałem, że najstarsze mają ok 130 lat i są najlepiej zachowanymi w środkowej Polsce. Polecam portal www.old.ziemialodzka.pl - można znaleźć wiele cennych informacji o walorach województwa łódzkiego.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Czestków i komary

Czestków to kilka miejscowości w powiecie łaskim, oznaczone administracyjnie kolejnymi lterami alfabetu. Gdzieś w okolicy Czestkowa B (a jest i nawet F w pobliżu Buczku), jadąc w kierunku Pruszkowa (tego koło Marzenina), mija się niewielką rzekę o uroczej nazwie Końska (jest Końska Prawa i Końska Lewa, ale w tym miejscu jest już chyba tylko Końska). Nad brzegiem rzeki znajduje się rezerwat przyrody, prawdopodobnie chroniący jodłę, bo tam ją widziałem. Sam rezerwat taki nietypowy, bo bardzo widać w nim człowieczą rękę, ale dobrze że jest. Po drugiej stronie drogi, w lesie o lęgowym trochę charakterze, mieszanym, z dużą ilością próchniejących pniaków, zebrałem kilkanaście okazów Discus rotundatus, wszystkie pod korą i kawałkami drewna. Poza tym znalazłem kilka okazów Perforatella bidentata, pojedyncze Nesovitrea hammonis i - w zaroślach nad rzeką - Succinea putris, niezbyt liczną na tym stanowisku.
Komary dają się we znaki coraz mocniej. Wystarczyło, żeby trochę popadało i zrobiło się mniej upalnie, a już przejęły rolę straży leśnej pilnując, aby nikt niepowołany nie wszedł do lasu.
A właśnie zaczynają się grzyby. Poza amatorem malakologii jestem również adeptem mykologii stosowanej. Może wystarczy czasu, żeby jedno z drugim połączyć...

czwartek, 22 lipca 2010

A może... na dzień do Tomaszowa



A może byśmy tak, najmilsza
wpadli na dzień do Tomaszowa?

Tomaszów jest dla mnie miejscem szczególnym, choćby z tego powodu, że przyszedłem w nim na świat. Ale nie tylko. To miasto trzech rzek: Pilicy, Wolbórki i Czarnej, rezerwatu "Niebieskie Źródła", kopalni piasku "Biała Góra", sosnowych lasów i innych atrakcji. Dziś zatrzymałem się na chwilę nad Pilicą w Smardzewicach, poniżej zapory. Powolny odcinek o lekko kamienistym dnie, ze sporą warstwą mułu i pustych skorupek Dreissena polymorpha. Najliczniejsze zdawały się Viviparus viviparus, Planorbarius corneus, Lymnaea stagnalis i Lymnaea peregra. Trafiały się również inne: Bithynia tentaculata, Lymnaea corvus, Valvata piscinalis, Acroloxus lacustris, Gyraulus sp., a z małży Anodonta cygnaea i Unio pictorum i Pisidium sp. Chociaż te zdecydowanie mniej licznie niż D. polymorpha.
Interesuje mnie bardzo kopalnia. Z oddali widać turkusową, kryształową wodę. Ciekawy jestem, czy w wodzie na kwarcowym podłożu rozwija się jakaś ciekawa populacja mięczaków. Może kiedyś uda się to sprawdzić

środa, 21 lipca 2010

Urlopu ciąg dalszy



Centralna Polska, Równina Piotrkowska, okolice Piotrkowa Trybunalskiego. Las sosnowy, ten sam, w którym dwa tygodnie temu zebrałem Columellę. Tym razem byłem po potwierdzenie - potrzebowałem kilku dorosłych egzemplarzy do zakonserwowania w alkoholu. Znalazłem tylko jeden i kilkanaście młodocianych. Może uda się oznaczyć, bo póki co są wątpliwości, czy to aby nie Columella aspera. Zobaczymy. Ponadto znalazłem dwa Euconulus fulvus.
Wczoraj, 20 lipca, ols w Lesie Wolborskim (północny wschód od Piotrkowa). Kępy olch rozdzielone rozlewiskami gnijącej wody. Pokrzywy sięgające szyi, komary odporne na preparaty odstraszające... Na gnijących kawałkach drewna kilkanaście egzemplarzy Carychium sp., jeden młodociany Vertigo (ten mnie zainteresował mocniej), duże okazy Cochlicopa lubrica i Succinea putris, ponadto Perforatella bidentata, Zonitoides nitidus, Vallonia pulchella, Bradybaena fruticum. Znalazłem też Cepaea nemoralis i niemal identyczny w rozmiarach i kształcie - C. hortensis. Przed kilkoma tygodniami znalazłem tam również Helix pomatia, tym razem nie nastawiałem się na poszukiwanie.
Z wodnych: Viviparus contectus, Bithynia tentaculata, Planorbis planorbis (a może carinatus?), Anisus contortus, Planorbarius corneus, Lymnea turricula (?). Słowem: się dzieje.
Pozostają łąki w Meszczach - wydaje się, że można tam jeszcze poszaleć. Jeśli uganianie się za mięczakami można traktować jako szaleństwo...

Na fotografiach las sosnowy w okolicach Proszenia w gm. Wolbórz, pow. Piotrkowski (ok. 198-200 m n.p.m.)

poniedziałek, 19 lipca 2010

Uczta, uczta, uczta

Od kilku dni jestem na urlopie, a urlop o najlepszy czas na zajmowanie się tym, co tygryski lubią najbardziej. Ponieważ od tygodnia upały wypalają wszystko co się da, o siwiznę przyprawiając amatorów malakologii, trzeba było wdrożyć plan awaryjny. Tym razem chodziło o poddanie krytycznej ocenie dotychczasowych oznaczeń.
Dzień spędzony na Uniwersytecie pozostanie na długo w pamięci. Mikroskop stereoskopowy pozwolił zobaczyć to, co dotąd pozostawało zakryte przed moimi oczyma. Jakaż to uczta była! Columella i Vertigo, Carychium i Acicula - wszystkie wielkie, dorodne, wyraźne, że można prążki na skorupkach liczyć. Vallonia i Punctum nie odbiegały wielkością od winniczka...
Cóż to za uczta była. I ten niedosyt. Ale zawsze lepiej zostawić coś na przyszłość. Tylko się teraz doczekać nie mogę...

Starorzecze Grabi

W sobotę, 10 lipca, zatrzymałem się w Marzeninie. Zatrzymałem się nad rzeką, z której przed laty doktorat wyłowił profesor Piechocki ("Mięczaki rzeki Grabi i jej terasy zalewowej"). Czasu było niewiele, więc podszedłem do starorzecza, które - z racji na tegoroczne powodzie - utrzymywało przyzwoity poziom wody. Wyłowiłem kilka samic i dwa samce Viviparus contectus a do tego po kilka: Planorbarius corneus, Planorbis planorbis i Radix peregra.
W rzece woda wciąż nie wrócila do swojej normy. Nieco wyższy poziom niż zazwyczaj o tej porze, ale przede wszystkim kolor wody - brunatny, ciemny, nieprzejrzysty. Musi trochę Wisły upłynąć, zanim rzeki wrócą do siebie...

niedziela, 4 lipca 2010

148 x 0,9 mm czyli "Na jagodach"

Już raz w tym roku było Proszenie. Teraz była powtórka, chociaż w innym miejscu. Las sosnowy, z dębem w podszyciu, borówką czarną (Vaccinium myrtillus L) w runie i Columella edentula w owocach jagody.
Las znajduje się po prawej stronie w kierunku Piotrkowa, pomiędzy Proszeniem a Meszczami. Po drugiej stronie ten sam las jest częścią Sulejowskiego Parku Krajobrazowego. Stamtąd miałem już pojedyncze okazy C. edentula, głównie z okolic Koła. Tym razem jagodobranie - bo to było celem wyprawy do lasu - dostarczyło 148 egz. gatunku. Wszystkie ślimaki znalazły się na owocach, ponad połowę stanowiły osobniki bardzo małe, takie ok 3 zwojów, przypominające miniaturki i tak maleńkiego Euconulus fulvus. I dla statystyki: obszar, z którego zebrane były ślimaki, to ok 0,5 km kw., na dwóch stanowiskach, odległych od siebie o ok 500 m, pierwsze w pobliżu drogi, drugie w pobliżu wsi.
I pomyśleć, że idąc na jagody, nawet nie myślałem o ślimakobraniu...

wtorek, 22 czerwca 2010

Alinda i nie tylko


Dzięki uprzejmości dr D. wybrałem się w teren na dłużej. Była środa, 16 czerwca. Miejsce: Wola Branicka k. Zgierza, las nad Moszczenicą. Podpatrywałem, jak to się robi fachowo, jak się wyznacza obszar, stanowiska, poznałem metodologię pobierania próbek. Uczta.
A i miejsce bardzo ciekawe i bogate. Wszystkiego nie wymienię, bo mógłbym pominąć. Ale z ciekawszych gatunków: Acanthinula aculeata (po raz pierwszy!), Ruthenica filograna (również), Punctum pygmeum (niestety pojedynczy, na dodatek uciekł mi...), Perforatella bidentata i P. incarnata. Przede wszystkim jednak była Alinda biplicata, populacja dorodna, z wieloma osobnikami przekraczającymi 20 mm. Widać dobrze im tam.
Wiem troszkę więcej, mam kolejne doświadczenia. I powody do wdzięczności. Czasem samouk spotka kogoś, kto przyśpieszy edukację o kilka lat. To było takie spotkanie, z A. biplicata w tle...

P.S. Portret w akcji, prawa autorskie do zdjęcia drAD

środa, 16 czerwca 2010

Znów zaległości

Ograniczę się do kilku słów, kilku konkretów. Był Burzenin (Łódzkie, osada nad Wartą). Przy drodze w kierunku Szynkielowa, po prawej stronie, znajduje się skarpa z wapiennym podłożem. Kiedyś eksploatowano tam wapń, obecnie jest tam punkt przyrodniczo-krajobrazowy, stanowisko roślin kserotermicznych. Dla mnie istotniejsze, że znaleźć tam można Cepaea vindobonensis, dość rzadki gatunek w Łódzkiem. Towarzyszy mu masowy Helicella obvia i pojedyncze Helix pomatia.
W rowie śródpolnym (od drogi w kierunku Warty): Aplexa hypnorum, Stagnicola corvus, Planorbis planorbis, Planorbarius corneus, Succinea putris i elegans.
Dzień później, 10 czerwca, na chwilę zatrzymałem się w Wilamowie, gm. Uniejów. Znalazłem dużą populację Trichia hispida, kilka Helix pomatia i jedną żywą Ena obscura. Do tej pory udało mi się tylko raz znaleźć ostatni z wymienionych gatunków, więc bardzo się ucieszyłem. Jest tam, w Wilamowie, park wokół szkoły, wydaje się być godnym sprawdzenia: kilkudziesięcioletnie drzewa liściaste, głównie klony, ale też jesiony, może pozwoliły na utrzymanie się jakichś ciekawych gatunków. Niech no się tylko nadarzy okazja...
Zaległości. Zaległości w notatkach, w oznaczeniach, w porządkach. Listy, na które trzeba odpowiedzieć, prace, które trzeba wykonać i plany, które tak ciężko zrealizować. Ale o tym przy innej okazji.

niedziela, 30 maja 2010

O się działo

To było tydzień temu, tydzień z okładem. Okład wynosi od dwóch do trzech dni. Niepokoi mnie, że znów pojawiają się zaległości. Systematyczność jest cnotą (czy osiągalną?).
Zaczynając po kolei: Łęczyca, Proszenie, Piotrków, Ostrówek...
Najpierw Łęczyca. Przy wjeździe do miasta, po lewej stronie, jadąc drogą krajową nr 1 w kierunku Gdańska, można zobaczyć kopalnię. Trzeba skręcić i jadąc obok cmentarza przejechać kilkaset metrów. Zatrzymać się i spojrzeć na prawo. Znajduje się tam hałda odpadów z kopalni, na której - jak to w środowisku antropogenicznym - pospolite C. nemoralis i H. pomatia, można znaleźć również Oxychilius sp. (draparnaudi? cellarius?) i V. pulchella. Ale wybrałem się tam skuszony perspektywą znalezienia skamieniałości amonitów. Znalazłem tylko skamieniałości małży z okresu jury, myślę jednak, że warto tam wrócić na poważniejsze poszukiwania. Populacja winniczka dość liczna, osobniki żywe pozbawione w większości warstwy periostracum, być może z powodu ekspozycji na promienie słoneczne i brak dobrych kryjówek na hałdzie.
Następnego dnia była niewielka wieś położona w sąsiedztwie DK 8, między Piotrkowem Trybunalskim a Tomaszowem Mazowieckim. Z dala od wsi, przy samej "gierkówce" znajduje się opuszczony zakład. Od kilku lat nic się tam nie dzieje i chociaż straszy brakiem inwestycji, dla ślimaków jest miejscem chyba dobrym. Miałem konkretny cel: postanowiłem poszukać wałkówki Ena obscura którą znalazłem w sąsiedztwie zakładu około 12 lat temu. Poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Nie potwierdziłem obecności (wtedy też znalazłem tylko pustą skorupkę), za to znalazłem dość liczną populację Pupilla muscorum, Vallonia pulchella i pojedyncze okazy Nesovitrea hammonis, Euconulus fulvus i Perforatella rubignosa. Najliczniejsze były - nieobecne przed dziesięcioma laty - C. nemoralis i H. pomatia. Pod kłodą drewna znalazłem dorodnego wstężyka, który składał jaja. Było ich ponad trzydzieści. Jeśli się uda, za kilka dni sprawdzę, co się wykluło.
Wieczorem tego samego dnia, a była to sobota, 22 maja (w Poznaniu trwała jeszcze konferencja poświęcona prof. Jarosławowi Urbańskiemu...), zatrzymałem się na chwilę przed Piotrkowem, na granicy Lasu Wolborskiego. Znam tam stanowisko Perforatella bidentata (obecne) i bardzo ciekawą populację Planorbarius corneus. Ciekawą, ponieważ trafiają się okazy, których ostatni skręt jest odklejony od poprzednich zwojów muszli.
Najwięcej się działo w niedzielę, w Ostrówku nad Gopłem. Poziom wody w jeziorze bardzo wysoki; pomost, w pobliżu którego jesienią zbierałem mięczaki, całkowicie zanurzony w wodzie. Drzewa rosnące zazwyczaj dwa metry od brzegu, teraz stanowią część trzcinowiska. Na odcinku ok. 30 m przeszukałem prawie wszystkie liście. Znalazłem 3 egz. Carychium minimum, kilka P. muscorum, po 1 egz. Euconulus alderi i Vertigo sp. i dużo Vallonia costata, Succinea putris oraz Zonitoides nitidus. Były też ślimaki wodne, ale tych za dużo nie zbierałem. Znalazłem puste skorupki Planorbis carintus i Bithynia producta (?), a z żywych: bardzo ładne zatoczki rogowe: grube, masywne i dobrze odżywione, błotniarki stawowe i jajowate, rozdętki pospolite, przyczepki jeziorowe... a wszystko to przy samym brzegu. Ciekawie zachowywały się obłystki, których woda odcięła od lądu: wspięły się na konary drzew i siedziały 2-3 cm nad lustrem wody. Helicidae, które znalazły się w podobnej sytuacji, wybierały stanowiska zdecydowanie wyżej położnowe, przynajmniej 20 - 40 cm nad lustrem.
Niepokoi wielka woda. Nie w jeziorze, tylko w mijanych po drodze rzekach. Warta podtapiała właśnie Uniejów, Ner podlewał Dąbie, znajomi informowali o wysokim poziomie Pilicy w Sulejowie... Tegoroczna powódź raz jeszcze powinna dać do myślenia, ale o tym przy następnej okazji.

piątek, 14 maja 2010

Bełchów i Kołacin


Wczoraj (13.05) przejeżdżałem przez dwie malownicze miejscowości, nie mające ze sobą wiele wspólnego, poza tym, że leżą w Łódzkiem i że blisko im do jakiejś wody. Najpierw Bełchów, potem Kołacin.
Przez Bełchów przepływa dziwna rzeka. Dziwna, bo ma przynajmniej dwie nazwy. Jedną nazwą jest Łupia, drugą Skierniewka. Łupia odnosi się głównie do górnego odcinka, źródłowego. Całkiem niedaleko od Bełchowa znajduje się renesansowy park w Arkadii. Parę lat temu, kiedy zwiedzałem Arkadię, w wodzie widziałem Viviparus viviparus i Radix peregra. Postanowiłem sprawdzić, czy znajdę w rzece w Bełchowie. Ale nie znalazłem. Może dlatego, że znowu rzekę oglądałem z brzegu, a nie od środka. A w otoczeniu Łupii znaleźć można dorodną populację Helix pomatia, pojedyncze osobniki Bradybaena fruticum, całkiem liczne (pakiet standard): Trichia hispida, Succinea putris, Cepaea nemoralis (pod mostem), Zonitoides nitidus i - prawie masowy w okolicach mostu - jakiś golas, chyba Limax.
A potem był Kołacin koło młyna. Znalazłem tam dwa dorodne, gorzkoczekoladowe golasy z rodzaju Arion. Czy to rufus czy lusitanicus, pojęcia nie mam. Oba poza naturalnym zasięgiem występowania. Bliskość młyna wskazuje na zawleczenie, oba gatunki łatwo ulegają zawleczeniu. Kiedyś postaram się nauczyć rozpoznawać nagusy, ale to program na następne dziesięciolecia... Mam nadzieję tylko, że do tego czasu Arion nie zeżre wszystkiego dokoła.

środa, 5 maja 2010

Nidzica, Giłwa, Wkra. Pierwszy wypad na Północ

Przełom kwietnia i maja to ciekawy czas. Choćby dlatego, że przy odrobinie dobrych wiatrów, można nieco odpocząć, gdzieś się wybrać, coś zobaczyć. Łączyłem przyjemne z pożytecznym na wyjeździe służbowym.
Ucieszyła mnie perspektywa wyjazdu na Północ, na Warmię. Tam mnie jeszcze nie było.
Najpierw przystanek w Nidzicy. Piękny zamek krzyżacki. Tym razem nie udało się zwiedzić - zbliżająca się godzina 16 oznaczała, że zamek nie zostanie zdobyty. A w otoczeniu zamku, poza "nagusami" tylko Trichia hispida, Cepaea nemoralis i Helix pomatia. Pewnie i coś jeszcze, ale nie udało mi się znaleźć w czasie krótkiego spaceru.
Potem był Gietrzwałd z sanktuarium maryjnym, trochę skupienia, trochę dyskusji, nowi, ciekawi ludzie. Duchowe przeżycia i poranny spacer nad Giłwę. Pod mostem, grzebiąc w dennym piasku, wyciągnąłem kilka skorupek Theodoxus fluviatilis, Viviparus contectus, Lymnaea stagnalis, Lymnaea peregra, Lymnaea auricularia, Planorbarius corneus, Planorbis planorbis, Unio tumidus, Unio pictorum, Pisidium sp. Z żywych znalazłem tylko rozdepkę, reszta to puste skorupki, ale zbierałem z brzegu i nie dość intensywnie, żeby wyciągać poważniejsze wnioski. Znalazłem też skorupkę Succinea elegans, pewnie żyła gdzieś w pobliżu, bo pomimo wartkiego nurtu nie była zniszczona. A jak daleko płynęła? Któż to zdoła obliczyć.
W stawach w otoczeniu rzeki liczne Viviparus contectus i Planorbarius corneus. A wokół stawów: Arianta arbustorum (nieliczny), Bradybaena fruticum, Cepaea nemoralis i Helix pomatia (oba gatunki liczne) i bardzo liczna Succinea putris. I byłbym zapomniał o Perforatella rubiginosa - liczna i silna populacja osobników o dorodnych skorupkach.
A w drodze powrotnej Wkra na wysokości Strzegowa. Kilka osobników Th. fluviatilis i V. viviparus z czarnym nalotem na skorupkach, zebrane z kamieni przy brzegu rzeki. Dla porównania z innymi próbkami...
Lubię wyjazdy w nowe strony. I tylko żałuję, że zawsze tak mało czasu i tak słaba metodologia wciąż mi towarzyszą.
Następne chyba dopiero za miesiąc, znów będzie kumulacja wolnych dni od pracy.

sobota, 24 kwietnia 2010

Znów blisko Łodzi


Wiele się działo w ostatnim czasie, chciałem coś napisać, ale zrezygnowałem wobec inflacji słowa patetycznego. Żałoba narodowa się skończyła, za chwilę zacznie się narodowa rzeź-publica.
Jednym z rozwiązań jest emigracja wewnętrzna. Nie chodzi o to, żeby uciec, ale o to, żeby ochronić przed rozdeptaniem.
Byłem w Lutomiersku, około 300 metrów od Neru, przy stawie i rzeczce, której nazwy nie znam. Znalazłem jedną pustą skorupkę przedstawiciela Planorbidae, którego nie udało mi się oznaczyć, stawiam na któregoś Gyraulus, ale widzę go po raz pierwszy, więc jeszcze nie wiem, co to za typ. Poza tym akwaryjnym czerpakiem (siatką do odławiania rybek, cena ok 5 zł) wyciągnąłem z dna kilkanaście żywych osobników Sphaerium corneum i chyba jakieś Pisidium. Nie jestem dobry w oznaczaniu małży... Oczywiście również "wszędobylskie" (jak to pisał prof. Urbański) Bithynia tentaculata i Trichia hispida.
Byłem w Konstantynowie nad stawem w pobliżu DK71 w kierunku Pabianic. Było to, co nad stawem, same pospolite gatunki, ale znaleźć udało mi się jeden okaz Vertiginidae, jeszcze nie oznaczyłem, bo nie mam lupy.
A wczoraj przez chwilę w Lesie Łagiewnickim (foto), bardzo blisko klasztoru oo. franciszkanów. Wystarczyło podejść do pierwszego z brzegu przewróconego pniaka, nadgniłego już nieco, i podnieść korę. Kilka osobników Discus rotundatus i kilka Vertigo, oczywiście nie wiem których, bo nie mam lupy. Przydałoby się posiedzieć tam dłużej, ale może następnym razem...

sobota, 27 marca 2010

Arianta już nie śpi

Zanim wygospodaruję dość czasu, żeby wybrać się na dłużej w teren, zadowalam się krótkimi wypadami w najbliższą okolicę. W piątek, 26.03, wczesnym popołudniem wybrałem się na chwilkę nad Sokołówkę. To rzeczka (struga, ciek prawie) przepływająca przez północną część miasta. Przepływa przez Park Julianowski, w którym tworzy kilka stawów. Wokół dużo terenów zielonych, zdewastowanych nieco (barbarzyński zapis upodobań do spożywania C2H5OH na łonie natury). Z ziemi wystają już pierwsze rośliny (prym wiedzie glistnik jaskółcze ziele), i tu niespodzianka: w blasku słońca połyskuje na młodych pędach charakterystyczny ślad śluzu. Chwila poszukiwań (tropienia) i jest: pierwszy w tym roku w pełni aktywny Arianta arbustorum. Po chwili okazało się zresztą, że z całą rodzinką, bo w ciągu pięciu minut znalazłem jeszcze dziewięć innych osobników. W różnym wieku: były stare wyjadacze i żółtodzioby, jeśli to określenie można odnieść do ślimaków.
Poza tym w otoczeniu stawu znalazłem pospolite Cochlicopa lubrica, Perforatella rubiginosa, Helix pomatia i Cepaea nemoralis. Oczywiście na razie tylko skorupki. Za miesiąc będzie trzeba wrócić i przyjrzeć się uważniej, co w trawie siedzi.
A co do Arianta arbustorum: to jeden z ładniejszych krajowych Helicidae, stosunkowo łatwy do identyfikacji (stożkowato-kulistawa muszla ze wzniesioną skrętką, barwy brązowej z czarnym pasem i białawymi plamkami, z białą wargą, ok 17 mm wys i 20 szerokości), ale żarłoczny i szkodliwy w ogródkach. Lubi miejsca wilgotne, chociaż nie przesadza z bliskością wody. W miastach czuje się dobrze, choć w Łodzi występuje nieco rzadziej niż Cepaea nemoralis.

wtorek, 23 marca 2010

Pierwsze wyjście w teren, tej wiosny

Skoro wiosna, nie ma co się oglądać, tylko podwijać rękawy i brać się do dzieła.
Nie minęła jeszcze siódma rano, jak wylądowałem nad brzegiem stawu na rzece Bzura na łódzkim Arturówku (Las Łagiewnicki). Za zimo było, żeby wchodzić do wody (latem jest tu kąpielisko), więc brodząc w wodzie po kostki przyjrzałem się i taki efekt:
1. Najliczniejsza wydaje się być populacja Valvata piscinalis, której skorupki znajdowałem dość licznie wzdłuż brzegu. wszystkie skorupki były puste, nie znalazłem nawet jednego żywego osobnika, ale to kwestia metody: nie miałem ze sobą kasarka ani nawet nie przegrzebałem dobrze dna, żeby poszukać w piasku i mule.
2. Drugie miejsce zajęła Bithynia tentaculata, ale chyba dzieląc z B. leachi (troscheli?), zdecydowanie jednak mniej liczna. w odróżnieniu od zawójki, zagrzebka prezentowała się dość żywo, znalazłem kilka żywych osobników.
3. Brąz przypadł w udziale Radix peregra (tutaj pewności nie mam, czy nie lagotis, nie potrafię jeszcze rozróżniać), choć w tym przypadku gatunek nie wystawił do konkurencji żywych osobników, reprezentacja składała się wyłącznie z dość sztywnych skorup. Zebrałem kilka.
Dalej, poza podium, Planorbarius corneus (dość liczny, ale tak zniszczone skorupki, że żadnej nie udało mi się wybrać), jakiś Anisus (połamany, jeszcze nie oznaczyłem) i - tu byłem nieco zdziwiony - Potamopyrgus antipodarum (=jenkinsi).
W sumie, jak na piętnastominutowy spacer brzegiem stawu, nieźle. Część zebrałem, po wysuszeniu i oczyszczeniu trafi do zbiorów. Ważniejsze, że jest po co jechać. Niech no tylko zrobi się cieplej, pozostało do przeszukania przecież jeszcze kilka stawów i sama rzeka (to okolice jej źródeł), i oczywiście sam Las Łagiewnicki, który warto by obejrzeć: od dołu - w poszukiwaniu ślimaków, i od góry - łapiąc świeże powietrze i śpiew ptaków, którym hormony już zaczynają szaleć.
Zatem wiosna, pierwszy "teren" - jak zwykle "przy okazji i za krótko", ale gdyby ktoś był zainteresowany, to potwierdzam: coś tam się ślimaczy.