czwartek, 31 stycznia 2013

OTOzakręconyLARYNGOLOG

Niedawno zaskoczono mnie pytaniem: kto ustanowił rekord Guinnessa w największej kolekcji muszli? Zacząłem wymieniać różnych mi znanych, ale odpowiedź, jaką usłyszałem, zbiła mnie zupełnie. Następnego dnia zacząłem szukać i oczywiście doszukałem się. Słychać, że dzwonią, tylko w którym kościele...
Pytanie było źle zadane, choć i tak nie znałbym na nie odpowiedzi. Właściwie powinno się je zadać tak: "Który Polak ustanowił rekord Guinnessa w największej kolekcji przedmiotów z wyobrażeniem ślimaka?" No który?
Oczywiście prof. Henryk Skarżyński! Dlaczego oczywiście? Można się domyślać, że ktoś, kto jest pionierem wszczepiania implantów ślimakowych, coś ze ślimakami musi mieć wspólnego. Choć tak naprawdę, wcale to oczywiste nie jest, choćby z tego powodu, że łaciński ślimak dla lekarza to cochlea a nie gastropoda czy concha, a mięczak to równie dobrze może być molluscum contagiosum czyli "mięczak zakaźny" (wg ICD-10 B08.1). O tym kiedyś.
Prof. Henryk Skarżyński to jedna z bardziej rozpoznawalnych postaci polskiej medycyny. Zasług wymieniać by dużo, a stworzone przez niego Światowe Centrum Słuchu w Kajetanach pod Warszawą jest jednym z najlepszych ośrodków tego typu w świecie. Osobiście znam chłopca, który dzięki metodom prof. Skarżyńskiego od trzech lat słyszy...
W lipcu 2012 roku prof. Skarżyński zaprosił wszystkich posiadaczy implantów ślimakowych na piknik, zjawiło się 557. Dało to oficjalny rekord Guinnessa. Tego samego dnia pobity został inny rekord, w kategorii "Największy zbiór przedmiotów z podobizną, wizerunkiem o wyglądzie ślimaka". Przez półtorej godziny skrutatorzy liczyli, liczyli i liczyli, aż naliczyli 1377 ślimaków. Tak naprawdę ślimaków jest tam mniej, bo dużo w kolekcji amonitów, ale dla niewtajemniczonych jest to ślimak (znaczy kształt ślimaka).
Zaskoczyło mnie to i zastanawiam się nawet, co zrobić, aby kolekcję profesora Skarżyńskiego powiększyć. Moje przypadkowe zbiory ślimakokształtnych przedmiotów - poza muszlami rzecz jasna - pewnie nie przekraczają setki. Może kiedyś uda mi się tę kolekcję zobaczyć, może też uda mi się coś przekazać z przekonaniem, że w dobre ręce trafi. Naprawdę dobre, skoro potrafią przywrócić słuch!
Kto ciekaw, nich spojrzy na stronę profesora. Oto zakręcony otorynolaryngolog!
http://www.henrykskarzynski.pl/
Fotografie z bicia rekordu pochodzą ze strony internetowej prof. Henryka Skarżyńskiego

środa, 30 stycznia 2013

140 rocznica urodzin Wilhelma Friedberga

Wydaje się, że rocznice takie mijać będą bez echa. Może za dziesięć lat wpadnie ktoś na pomysł zorganizowania jakiejś sesji naukowej lub czegoś podobnego. Tymczasem wczoraj minęło 140 lat od narodzin Wilhelma Friedberga, polskiego geologa, paleontologa i malakologa.
Wilhelm Friedberg urodził się w Borysławiu 29 stycznia 1873 roku, był synem inspektora kopalń. Być może to fach ojca zadecydował o upodobaniach naukowych syna. Pracował jako profesor gimnazjalny w Rzeszowie (był nauczycielem późniejszego wybitnego botanika, Władysława Szafera) i we Lwowie, tam też, na Politechnice Lwowskiej, habilitował się w 1907 roku. Ze Lwowem związany był do zakończenia I wojny światowej (w czasie której został wcielony do wojska). Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości został powołany na stanowisko starszego geologa w Państwowym Instytucie Geologicznym, by po kilku miesiącach trafić do nowo powstałego Uniwersytetu Polskiego (obecnie Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu), gdzie tworzył  zakład paleontologii.
W 1929 roku przeniósł się do Krakowa, gdzie na Uniwersytecie Jagiellońskim objął po Nowaku katedrę paleontologii. W następnym roku został powołany na członka-korespondenta Akademii Umiejętności (obecnie PAU).
W 1933 przeszedł w stan spoczynku i wrócił do Lwowa, skąd po pięciu latach ponownie trafił do Krakowa, gdzie zajął się współtworzeniem Muzeum Przyrodniczego.
Zmarł 10 czerwca 1941 w Krakowie, tam też został pochowany.
Opus vitae Friedberga stanowi wielka, dwutomowa monografia "Mięczaki mioceńskie ziem polskich", w pierwszej części poświęcona ślimakom, w drugiej małżom mioceńskim, które przez lata pracy naukowej gromadził i opisywał, stając się rozpoznawanym na świecie specjalistą od paleomalakologii. Monografia poświęcona mięczakom wydawana była przez blisko trzydzieści lat, pierwsze zeszyty ukazały się jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, zaś dwa ostatnie drugiej części wydano w latach 1934-1936. Monografia zawiera opis ponad 700 form mięczaków, z czego 130 to nowe dla nauki, opisane przez Friedberga. Ci, którzy go znali, podkreślają jego szczególną cnotę naukową - rzetelność. W pracach naukowych często odnosił się do własnych poglądów, prostował błędy i pomyłki, weryfikował ustalenia poddając w wątpliwość wcześniejsze ustalenia. Uważał, że mięczaki mioceńskie nie bardzo nadają się na skamieniałości przewodnie w stratygrafii, jednak dobrze opisał wykorzystanie przegrzebków do określania warstw tortonu.
Nie jestem w stanie określić, jak dziś odbierana jest działalność Friedberga wśród geologów. Nie wiem, czy jego poglądy się obroniły na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Nawet nie udało mi się poznać nigdy jego monografii mięczaków. Znam kilka jego prac, dostępnych w Annales Societatis Geologorum Poloniae. Mam nadzieję, że kiedyś dotrą w moje ręce zeszyty poświęcone mięczakom ziem polskich (których to ziem dziś w większości lepiej szukać na Ukrainie). Mam też nadzieję zobaczyć kiedyś choćby cząstkę zbiorów skamieniałości, ofiarowanych w testamencie Muzeum Przyrodniczemu w Krakowie.
Wspomnienia o prof. Friedbergu autorstwa Franciszka Biedy i Wilhelma Kracha znaleźć można na stronie Annales Societatis Geologorum Poloniae pod adresem http://www.asgp.pl/19_1

czwartek, 17 stycznia 2013

Duchowa odsiecz

Tak w nawiązaniu do tego, o czym pisałem przed paroma godzinami: Polska Rada Ekumeniczna wydała wczoraj apel następującej treści:

Drodzy Bracia i Siostry!
Kierujemy do Was ekumeniczny list, który jest apelem i prośbą o zachowanie stworzenia jako dzieła Bożego.

„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1) – tymi uroczystymi słowami zaczyna się Pismo Święte. Świat nie powstał w wyniku ślepego przypadku, lecz z woli kochającego i mądrego Boga, podobnie jak człowiek, którego „Bóg stworzył na swój obraz” (por. Rdz 1,27). Potem, jak stwierdza Pismo, „Pan Bóg wziął człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2,15). Stwórca zaprasza człowieka do współpracy w trosce o swoje dzieło, służące wszystkim żywym istotom. Każda chrześcijańska tradycja podaje przykłady wybitnych ludzi, którzy z miłością traktowali całe Boże stworzenie. Niestety, nie zawsze jesteśmy wierni temu wezwaniu.

Produkujemy góry śmieci, trującą żywność, wycinamy lasy, otaczamy się światem z plastiku. Oślepienie żądzą zysku sprawia, że czyste strumienie zamieniamy w trujące ścieki, a bujne lasy i łany zboża w jałową i pustą ziemię, zaś cuda natury w zwały betonu. Żyjemy tak jakbyśmy byli ostatnim pokoleniem, które zamieszkuje Ziemię.

Ochrona środowiska to nie tylko techniczny problem równowagi ekologicznej, ale także problem moralny i duchowy współczesnego człowieka, który zapomina, że on sam i świat są Bożym stworzeniem.

Wielu chrześcijan na całym świecie angażuje się w konkretne programy służące ochronie Bożego stworzenia. Do najbardziej znanych należą projekty zarządzania budynkami w celu zmniejszenia zużycia energii elektrycznej i cieplnej, a także zmniejszenia produkcji odpadów, odzysku surowców, kompostowania itp.

Bracia i Siostry, trzeba propagować tę wrażliwość! Ufamy, że nasz apel spowoduje, że ludzie wierzący wpłyną na swoje otoczenie, by zlikwidować szkodliwe działania, takie jak wywożenie śmieci do lasu czy bezmyślne zaśmiecanie ulic, dróg i pól.

Nasz apel kierujemy także do władz państwowych i samorządowych. Wyrażamy troskę w kwestii prywatyzacji i komercjalizacji zasobów wody i przestrzeni publicznej.

Zachęcamy do kształtowania takiej polityki społecznej, która promuje bezpieczne przetwarzanie i utylizację trujących odpadów. Wzywamy przede wszystkim do:

  • redukcji odpadów miejskich, odzyskiwania i utylizacji wysypisk śmieci, oczyszczania powietrza, wody i gleby;
  • ochrony lasów oraz zagrożonych gatunków roślin i innych skarbów przyrody, do odtwarzania ekosystemów;
  • stosowania technologii ekologicznych w przetwarzaniu i konserwacji żywności oraz produkcji opakowań;
  • opracowania umów międzynarodowych dotyczących sprawiedliwego wykorzystywania zasobów morskich, które nie doprowadzą do zachwiania równowagi ekologicznej.
Przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa i zesłanie Ducha Świętego Bóg objawił, że przezwycięża wszelkie zepsucie i śmierć. Chrześcijanin jest wezwany do ukazania swej wiary w Boga, Stwórcę i Pana wszechświata przez swe czyny. Dlatego zabiegamy o ochronę życia człowieka od samego poczęcia i o respektowanie jego godności. Apelujemy o wspieranie takiej polityki społecznej, która pozwala na krzewienie życia wszędzie tam, gdzie radykalnie zmniejsza się przyrost naturalny. Świat potrzebuje takiego świadectwa nie tylko tych nielicznych, zaangażowanych w ochronę środowiska, ale wszystkich uczniów Chrystusa. W zrozumieniu tych procesów pomocną dla chrześcijan może stać się dynamicznie rozwijająca się refleksja biblijna i teologiczna na temat stworzenia.
Nasze wspólne działania winny wyrażać prawdę o potrzebie roztropnego i umiarkowanego postępowania we wszystkim, co jest związane z naszym środowiskiem. Mądra asceza wyraża się unikaniem nadmiernej konsumpcji, odpowiedzialnym korzystaniem z dóbr naturalnych oraz rezygnacją z produkowania i gromadzenia nadmiaru przedmiotów i opakowań. Jednym z jej przejawów jest coraz bardziej zapominany post, który jako samoograniczanie własnych pożądań, staje się narzędziem duchowej przemiany i pomocy potrzebującym. Zlecone nam przez Stwórcę zadanie panowania nad rzeczami służy temu, aby nie zapanowały one nad nami.

Bracia i Siostry, żyjąc dzisiaj, pomyślmy o jutrze. Pomyślmy o tym, że my i całe stworzenie jesteśmy powołani do życia w rzeczywistości opisanej w ostatniej księdze Biblii jako „nowe niebiosa i nowa ziemia” (Ap 21,1). Dlatego codziennie dokonujmy odpowiedzialnych wyborów oszczędzających energię i zasoby ziemi oraz szanujmy wszystko, co żyje. Nawet niewielkie, ale konsekwentne działania przyniosą ogromny skutek w ochronie całego stworzenia, które, jak czytamy w pierwszej księdze Pisma Świętego, „Bóg uczynił bardzo dobre” (por. Rdz 1,31).


Warszawa, 16 stycznia 2013 r.

w imieniu Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumeniczne i Konferencji Episkopatu Polski podpisali:
ks. prezbiter Gustaw Cieślar, przewodniczący Rady Kościoła Chrześcijan Baptystów w RP
ks. bp Jerzy Samiec, Biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP
ks. bp Edward Puślecki, Biskup Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w RP
ks. bp Marek Izdebski, Biskup Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP
ks. bp Wiktor Wysoczański, Biskup Kościoła Polskokatolickiego w RP
ks. bp Ludwik Jabłoński, Biskup Naczelny Kościoła Starokatolickiego Mariawitów w RP
Metropolita Sawa, Prawosławny Metropolita Warszawski i Całej Polski
ks. abp Józef Michalik, Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski

(http://www.ekumenia.pl/index.php?D=181)

Latami czekałem na ten gest. Oczekiwałem go dawno jeszcze od Jana Pawła II, miałem nadzieję, że którąś z encyklik poświęci ochronie przyrody. Jego pontyfikat, bardzo przecież bliski idei dzieła stworzenia, nie przyniósł jednak oczekiwanego przeze mnie dokumentu.
Apel ekumeniczny, podpisany w dniu wczorajszym, jest spełnieniem jednego z moich marzeń. Oto duchowi przewodnicy chrześcijan w Polsce przestali udawać, że nie ma problemu degradacji środowiska. Zauważyli, że ochrona przyrody to nie jest tylko kwestia rozwiązań technicznych, ale że to przede wszystkim kwestia oceny moralnej naszych działań. Dziękuję za to stanowisko. To krok w bardzo dobrym kierunku. Pierwszy tak poważny krok. Dziękuję. Bóg zapłać;)

Poczwarówka jajowata Vertigo moulinsiana (Dupuy, 1849)

Dawno już nie obserwowano w Polsce takiego zainteresowania ślimakami, jak w ostatnim tygodniu. Dokładnie jednym gatunkiem, którego na żywo w Polsce widziało kilkanaście, góra kilkadziesiąt osób. Zaczęło się 14 stycznia, kiedy Poznański Oddział Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad ogłosił przetarg na przeniesienie siedliska poczwarówki jajowatej z planowanego odcinka zachodniej obwodnicy Poznania w przebiegu drogi S11.
Największe serwisy informacyjne zaczęły się ścigać w podawaniu mrożących krew w żyłach informacji o tym, jak ciężko jest polskim kierowcom z powodu małego ślimaka. Publicznie obwiniano poczwarówkę za ślimacze tempo budowy dróg w Polsce, a jedna z gazet pytała nawet, czy blokowanie przez 3-milimetrowego ślimaka budowy ekspresówki nie jest paranoją.
Tak więc poczwarówka przebojem weszła na salony. Szkoda przede wszystkim, że przy okazji dorobiono jej gębę i rzucono na pożarcie tym wszystkim ekspertom-taksówkarzom, co się znają na wszystkim.
Gdyby poczwarówka jajowata Vertigo moulinsiana była wielkości krowy albo konia, pewnie nie byłoby dyskusji nad sensownością przenoszenia siedliska. Gdyby była kolorowa jak kraska albo żołna, nie byłoby problemu. Gdyby produkowała jubilerskie perły, albo jej muszla wykorzystywana byłaby w medycynie, nikt nie krytykowałby pomysłu. No ale że ma to coś 3 mm, że nie daje mleka, że nie zarabia to na siebie, to na cholerę wydawać tyle pieniędzy i wstrzymywać budowę drogi ekspresowej, która będzie dźwignią ekonomicznego sukcesu stolicy Wielkopolski?
Niespodziewanie okazało się, że poczwarówka jajowata posiadła zdolność, której nie dostrzeżono. Otóż okazało się, że potrafi skupić w sobie jak w soczewce nasze - społeczeństwa - wyobrażenia na temat ochrony przyrody. I dobrze się stało, że choć przez chwilę wpełzła do ekranów telewizorów, laptopów, smartfonów czy zwykłych szpalt drukarskich. Przez chwilę brylując jako czarna owca dla drogowców, pozwoliła na spojrzenie, jak to jest z tą naszą ochroną przyrody.
Trzeba powiedzieć, że decyzja GDDKiA w Poznaniu jest decyzją pionierską w Polsce. Można się nabijać, można włosy wyrywać z głowy, ale jest to bodaj pierwsze działanie mające na celu przeniesienie siedliska, nie samego tylko zwierzęcia. Więc niezależnie od tego, jak oceniamy GDDKiA - chwała jej za to.
Stąd oczywiste jest jednak pytanie, czy przenoszenie siedliska jest w ogóle sensowne? Jaka jest pewność, że przeniesione o pół kilometra dalej trzydziestoarowe siedlisko nadal będzie tym samym siedliskiem, charakteryzującym się tymi samymi cechami, które dawały możliwość przetrwania poczwarówce. Skąd wiadomo, że przeniesienie takiego obszaru zagwarantuje te same stosunki wodne? Działania tego typu obarczone są sporym ryzykiem i ostatecznie nie wiadomo, czy wyłożone pieniądze dosłownie nie pójdą w błoto.
Cieszy mnie, że wygrał legalizm. Tutaj może i ktoś zapragnąłby mnie kopnąć w część ciała, na której plecy tracą swą szlachetną nazwę, ale co mi tam! Zdecydowaliśmy podjąć się ochrony gatunkowej, to powinniśmy być konsekwentni. Skoro poczwarówka jajowata jest objęta w Polsce prawną ochroną, nie można udawać, że przy budowie drogi nie ma z tym problemu. Ekologia nie może być podporządkowana jedynie walorom ekonomicznym, bo interes ludzki nie pokrywa się na ogół z interesem zwierzęcym, zwłaszcza, jeśli zwierzę nie jest większe od główki zapałki...
Łatwo jest przekonywać do ochrony czegoś, co jest znane i ładne. A jeśli jeszcze byłoby puszyste lub miało sympatyczny wygląd, to w ogóle nie ma dyskusji. Co jednak zrobić ze stworzeniami, które odbiegają od naszych wzorców piękna i od naszej megalomanii? Poczwarówka pokazuje niestety, jak bardzo potrafimy być prymitywni, dostrzegając tylko to, co jest wielkie, spektakularne, atrakcyjne, rekordowe... W myśleniu opartym na takich przesłankach nie ma miejsca na to, na czym nie da się zarobić. A na poczwarówce jajowatej kokosów się nie zbije...
Chcemy jeździć dobrymi i szybkimi drogami. Historia dowodzi, że drogi są podstawą rozwoju cywilizacji. Szlak bursztynowy, Via Appia, Camino de Santiago - wszystko to wpisuje się w historię cywilizacji europejskiej. Drogi trzeba budować, bo to pozwala na skuteczniejszą wymianę handlową i kulturową. Ale budując drogi trzeba maksymalnie koncentrować się na minimalizowaniu generowanych strat. Strat, których w środowisku naturalnym już nigdy nie będziemy potrafili zniwelować. I dlatego proszę: dajcie spokój, panowie dziennikarze, małej poczwarówce. Nie śmiejcie się z urzędników, no przynajmniej w tym przypadku. Ona nie potrzebuj Waszych złośliwości i czepiania się jej wzrostu. Nie zabiera dzieciom chleba i nie przenosi chorób, dziesiątkujących kontynenty. Nawet nie mieszka na balkonach czy rabatkach kwiatowych, tylko na moczarach, gdzie ludzie cywilizowani się nie zapuszczają. Dajcie jej spokój i pozwólcie jej łazić w tę i z powrotem po liściach turzyc. A jeśli o niej chcecie mówić, to pozwólcie sobie na odrobinę tkliwości i pomyślcie, że jej całego życia zabrakłoby na przejście jednego pasa ekspresówki w poprzek...
Mnie się nigdy nie udało znaleźć Vertigo moulinsiana. Do niedawna ten gatunek znany był w Polsce tylko z kilku stanowisk. Po 2007 roku udało się poznać kilkanaście nowych, głównie za sprawą inwentaryzacji w Lasach Państwowych. Jest to gatunek określany w Polskiej Czerwonej Liście Zwierząt jako CR - krytycznie zagrożony. Wszędzie tam, gdzie występuje, a jest gatunkiem atlantycko-śródziemnomorskim, jest zagrożony wyginięciem. Jest wymieniana w II załączniku Dyrektywy Siedliskowej UE (kod 1060).
Zagrożenie gatunku związane jest przede wszystkim z likwidacją siedlisk. Poczwarówka ta, wybitnie higrofilna, żyje na mokradłach, szuwarach, torfowiskach, w pobliżu brzegów niewielkich rzek lub przepływowych jezior. Preferuje alkaliczne podłoże, jest bardzo wrażliwy na przesuszanie podłoża, ale stałe podtopienie terenu również nie sprzyja jej przeżyciu.
Jest to jedna z większych naszych poczwarówek, wysokość jej muszli dochodzi do 2,73 mm (w mediach podają, że 3mm, ale ja w literaturze takiego rozmiaru nie spotkałem), szerokość nie przekracza 1,65 mm. Muszla jest prawoskrętna, bardzo delikatnie prążkowana,  tak że zdaje się być prawie gładka, jest lśniąca i żółta, żółtawa lub brązowawa. W ujściu muszli znajduje się 4 - 8 zębów, wyjątkowo 9.
Zainteresowanych odsyłam do wydanej w 2010 r. przez Klub Przyrodników w Świebodzinie książki Zofii Książkiewicz Higrofilne gatunki poczwarówek północno-zachodniej Polski. Autorka przedstawia nie tylko gatunek, ale również metodykę poszukiwań i obserwacji stanowisk poczwarówek wilgociolubnych. Zamiast lektury newsów przerażających informacją, jak to strasznie ślimaki opóźniają budowę dróg, lepiej poczytać o niepozornych poczwarówkach i spróbować zrozumieć ich racje (bytu).
Ilustracja muszli za: http://www.staff.amu.edu.pl/~polmal/smp/v64.htm
Szczegóły przetargu na przeniesienie siedliska: http://www.gddkia.gov.pl/pl/530/powyzej-progow-unijnych

środa, 9 stycznia 2013

Już nie napiszę do Kina

Najpierw w marcu zeszłego roku dość głośno w mediach było o znalezieniu największego w Polsce amonita, jednego z największych znanych nauce. Odkrycia dokonał młody paleontolog związany z Uniwersytetem Jagiellońskim, a wywodzący się z Łodzi i z nią związany przez działania Stowarzyszenia Przyjaciół Nauk o Ziemi Phacops. Niedługo potem główne serwisy informacyjne  ogłosiły odkrycie bogatego stanowiska paleontologicznego w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego (tak dokładnie to w powiecie opoczyńskim, ale w świat poszło, że koło Tomaszowa). Oba wydarzenia łączyło jedno nazwisko - Adrian Kin.
Doniesienia te bardzo mnie zainteresowały, bo i dotyczyły mięczaków, i odnosiły się do stron troszkę mi znanych. Miałem taki plan, żeby odczekać troszkę, aż pogasną światłą telewizyjnych reflektorów i zaczepić mailowo autora sensacyjnych odkryć. Nie byle co! Bardzo dobrze zachowane okazy z najwyższej późnej jury pozwoliły na nadanie nazwy stanowisku "Polskie Solnhofen". Stanowisko to jest młodsze od Solnhofen o (tylko!) dwa miliony lat, co pozwala na śledzenie specjacji, czyli rozwoju ewolucyjnego gatunków.
Na początku tego roku zacząłem szukać w Acta Paleontologica Polonica informacji o tych odkryciach. Chciałem przygotować się troszkę do korespondencji z dr Adrianem Kinem. W czwartym numerze z 2012 r. przeczytałem jednak coś, czego nie byłem w stanie się spodziewać. W dniu 26 czerwca 2012 r. Adrian Kin zmarł po długiej chorobie.
Zaraz, myślę sobie, jak to? Przecież to niemożliwe, przecież dopiero co wywołał ferment w świecie paleontologów, wszedł przebojem na naukowe salony... Jak to, w tym wieku się zdobywa świat, a nie umiera...

Choć nigdy nie miałem okazji spotkać Adriana Kina (rocznikami rówieśnik), był mi gdzieś bardzo bliski. Podobało mi się to, że z takim zaangażowaniem popularyzował naukę, że był wizjonerem, że potrafił swoje pomysły odpowiednio ubierać i prezentować, jak choćby plan stworzenia centrum edukacyjno-rozrywkowego Szczercowskie Diamenty prezentującego dzieje ziemi w bezpośrednim sąsiedztwie jednej z największych odkrywek w Europie. Prawdopodobnie nie wszyscy podzielali jego entuzjazm, miał też pewnie swoich krytyków (pamiętam choćby komentarze do sposobu pozyskania największego amonita, dalekie były od przychylnych). Ale ludzie tacy jak on robią dla nauki coś niezwykłego: wywołują powszechną ciekawość, a to właśnie ona jest podstawą wszelkich badań naukowych.
Informacja o śmierci Adriana Kina wybiła mnie z rytmu. Nie wiem, jak to się stało, że w ogóle tej informacji nie wychwyciłem na bieżąco, bo była dostępna na wielu lokalnych, łódzkich portalach i w środowisku paleontologów też nie przeszła bez echa. Jakoś nie dane mi było o tym wiedzieć wcześniej, pewnie moje przygnębienie byłoby jeszcze większe. Był człowiek, który odkrył ślady życia sprzed 148 milionów lat. Nie ma człowieka, ale pozostały jego odkrycia, jego naukowy testament.
Kiedy oglądam archiwalny zapis programu "Kocham Łódzkie", w którym Adrian Kin opowiada o historii odkrycia, widzę człowieka pełnego pasji, pełnego planów, entuzjazmu; widzę człowieka, który złapał wiatr w żagle. Trudno uwierzyć w to, że kilka tygodni później ci, którzy dzwonili do niego z gratulacjami, dzwonili do jego żony z kondolencjami. Nie jest łatwo się z tym godzić.
Pamięć o nim pielęgnuje Stowarzyszenie, którego był założycielem, przy pomocy którego chciał realizować swoje marzenia. Na stronie stowarzyszenia można przeczytać jego publikacje, zapoznać się z jego sylwetką. Myślę, że warto wspomnieć młodego naukowca, którego choroba zatrzymała przed dalszymi osiągnięciami i definitywnie zakończyła jego działania. Warto pamiętać o talencie, który objawił się, zanim śmierć upomniała się o swoją daninę. Dlatego warto, żeby w działaniach Adriana Kina wyczytać to, co przetrwało jego śmierć: zobaczyć pasję.
Dr Adrian Kin (ur. 12 lutego 1979 w Łodzi, zm. 26 czerwca 2012 w Katowicach) polski paleontolog, odkrywca stanowiska w Owadowie Brzezinkach, odkrywca największego w Polsce amonita, autor kilkunastu publikacji z zakresu paleontologii, popularyzator nauki, założyciel Stowarzyszenia Przyjaciół Nauk o Ziemi PHACOPS w Łodzi. Człowiek pasji.
Ilustracja amonitów pochodzi z: First record of the puzosiine ammonite genus Pachydesmoceras from the Middle and Upper Turonian of Poland, Cretaceous Research 33 (2012), artykuł dostępny na www.phacops.pl.
Fotografia Adriana Kina za www.phacops.pl