niedziela, 23 lutego 2014

Pieniądze nie pójdą w las

Kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem być leśniczym. Nie było to pierwsze z moich marzeń, ani nawet nie największe. Ale marzyłem. Zwłaszcza podczas długich spacerów po sosnowych lasach centralnej Polski, podczas grzybobrania czy zimowego obserwowania ptaków.
Kiedy wychodziłem z domu i rozglądałem się dokoła, większą część horyzontu zamykała gdzieś linia lasu: to bliżej, to dalej, ale zawsze gdzieś udawało się wypatrzeć zadrzewienia, które dawały poczucie bezpieczeństwa. Trochę na przekór moim rodzicom, którzy w lesie widzieli zagrożenie dla dziecka, ja widziałem las jako miejsce bezpieczne, dające pokarm i schronienie. Obowiązywał mnie wtedy kompromis: samodzielnie mogłem chodzić po zagajnikach, niewielkich, najwyżej kilkunastohektarowych zadrzewieniach śródpolnych, a do "prawdziwego lasu" mogłem chodzić tylko z rodzicami lub dziadkiem. Przypominam sobie, że około 11 roku życia ten kompromis był już zamierzchłą przeszłością.
W mojej wyobraźni nie mieści się pojęcie życia bez lasu. Tak, wiem że są miejsca na ziemi, gdzie lasów nie ma. Tak, wiem, że są obszary Polski, na których zalesienie jest stosunkowo niewielkie. Nie mniej w mojej wyobraźni nie ma miejsca na brak lasu lub na las, do którego wchodzi się przez płatną bramkę.
Od zawsze towarzyszył mi las i od zawsze był on otwarty dla każdego.
Z dużym niepokojem przyglądam się politycznym szarżom na Lasy Państwowe. Zdaję sobie sprawę z tego, że państwowe przedsiębiorstwo po to jest, aby zasilało budżet państwa. Jako takie tez powinno tez podlegać niektórym regulacjom rynkowym, ale nie mogę nie brać pod uwagę, że przedsiębiorstwo, do którego należy 28% powierzchni Polski nie jest tylko do sprzedawania drewna na deski lub na opał. Zadania, które realizują Lasy Państwowe to nie tylko produkcja drewna i zarządzanie drzewostanem, to cały wachlarz funkcji, których nie da się rynkowo zważyć i wycenić, a które stanowią coś, co trzeba by określić mianem dziedzictwa narodowego.
Jest w Polsce tak, że ogromna większość lasów należy do przedsiębiorstwa Lasy Państwowe i w ten sposób ich właścicielem jest skarb państwa, czyli my. Są też lasy prywatne, ale ich udział nie przekracza kilku procent powierzchni zalesionych. Nie zawsze podobają mi się decyzje zarządu Lasów Państwowych, nie zawsze polityka leśna tego przedsiębiorstwa jest optymalna z punktu widzenia ekologii czy bioróżnorodności. Czasem złoszczę się na jakieś odgórne plany, ale tłumaczę to sobie koniecznością balansowania pomiędzy funkcjami gospodarczymi a pozaekonomicznymi przedsiębiorstwa. I jakoś to znoszę. Perspektywa położenia łapy na pieniądzach Lasów Państwowych wydaje mi się potworna. Jeśli prawdą jest, że LP przynoszą zyski i to przykuło uwagę srok sejmowych, to tym bardziej należałoby zastanowić się nad taką alokacją środków, które wspomagałyby pozaekonomiczną działalność przedsiębiorstwa, która per saldo przynosiłaby dodatkowe dochody budżetowe (redukcja strat zdrowotnych, tworzenie infrastruktury turystycznej itp.). Podnoszony jest argument, że chodzi o drogi, którymi z lasów wywożone jest drewno. Pamiętam te rozjeżdżone polne dukty, którymi po deszczu nie mógł nawet traktor przejechać, choć dawały radę ciężkie pojazdy do spedycji drewna. Faktycznie, może warto byłoby coś z tym zrobić, choć jeśli dobrze kojarzę fakty, to w oleju napędowym tych leśnych potworów, zdolnych karczować stuletnie sosny, też zawarty jest podatek drogowy...
Przeraża mnie perspektywa takiego manipulowania przy budżecie Lasów Państwowych, która doprowadzi do ich zapaści finansowych. Kiedy wynik finansowy przedsiębiorstwa osiągnie wartości ujemne, pojawią się głosy, że trzeba dokapitalizować firmę a inni zaczną krzyczeć, że trzeba lasy sprywatyzować, bo po co z budżetu dokładać do bankrutującego przedsiębiorstwa. Nie wiem, czy jest to czarnowidztwo, czy logiczna konsekwencja nielogicznych zapisów projektu zmian prawnych w odniesieniu do lasów. Jeśli Sejm dokona skoku na kasę LP, scenariusz będzie dość łatwy do przewidzenia. I to, że teraz dramatyzuję, nie będzie miało żadnego znaczenia wobec dramatu, który może się rozegrać.
Lasy Państwowe może mogłyby być lepiej lub gorzej zarządzane. Może leśnicy też nie są zgodni co do kierunku, w jakim przedsiębiorstwo powinno podążać: bardziej być fabryką drewna czy instytucją kultury i dziedzictwa narodowego. Obserwuję od kilkunastu lat przebudowę lasów. Z taniej sosny i świerków przechodzą na wielogatunkowy las mieszany, który rośnie wolniej i pociąga więcej nakładów. Pewnie już nie doczekam lasów mieszanych pokrywających większą część Polski, może czwarte lub piąte pokolenie obserwować będzie, jak tworzą się puszcze. To pieśń marzyciela. Jeśli jednak dziś nie zasugerujemy rządzącym, aby od lasów trzymali łapy daleko, ta pieśń się nigdy nie wyśpiewa, a jeszcze w tym pokoleniu obserwować będziemy postępującą dewastację lasów.
Proszę tej wypowiedzi nie traktować w kategoriach politycznych. Kieruje mną egoizm: nie wyobrażam sobie, żeby lasy nie były dla wszystkich. Nie wyobrażam sobie...

XXX Krajowe Seminarium Malakologiczne - zapowiedź

Dwie miejscowości na Podhalu dzieli dwadzieścia trzy i pół kilometra i łączy trzydzieści lat. Kto zgadnie o co chodzi? O Krajowe Seminarium Malakologiczne, które po raz trzydziesty odbędzie się te dwadzieścia kilka kilometrów od pierwszego.
Tegoroczne, XXX Krajowe Seminarium Malakologiczne odbędzie się u podnóża Gorców, w Łopusznej, miejscowości położonej przy tej samej drodze wojewódzkiej 969, przy której leży Krościenko. Krościenko nad Dunajcem, miasto, które w 1987 r. gościło pierwszych malakologów poważnie myślących o zacieśnieniu współpracy środowiska naukowców i amatorów zajmujących się mięczakami, a i później kilkakrotnie udzielało im gościny na obrady.
Na szczegóły przyjdzie czas. Teraz w przedpremierowej odsłonie, dla zaplanowania wydarzeń na przyszłe półrocze: miejsce: Łopuszna, czas: 6-10 października 2014 r., wydarzenie: XXX Krajowe Seminarium Malakologiczne. Więcej informacji: na przełomie marca i kwietnia.
O organizatorach i innych ważnych sprawach napiszę po ogłoszeniu oficjalnego zaproszenia. Proszę rezerwować terminy i odkładać dudki, hej!

sobota, 22 lutego 2014

Solidarnie z Ukrainą

Z wielkim niepokojem przyglądam się i przysłuchuję temu, co dzieje się na Ukrainie. Wychowany na Herbercie (urodzonym we Lwowie przecież), nie potrafię stanąć po innej stronie niż ta, która domaga się ludzkiego traktowania. Żywię nadzieję, że Ukraina przez te wydarzenia przejdzie cało, a krew ofiar obudzi obie strony konfliktu do głębszej refleksji...
Tak, jestem marzycielem. Wierzę jednak, że możliwe jest autentyczne przebaczenie i sprawiedliwe osądzenie, bez brania odwetu. Modlę się o to, aby Ukraina dojrzała do pokojowego zażegnania konfliktu.
Mam na Ukrainie kilku znajomych. Znam też kilku ukraińskich malakologów. W duchu solidarności chciałbym dziś spoglądając na wschód, kilka słów poświęcić malakologii na Ukrainie.
Naukowcy z byłych republik radzieckich dużo częściej piszą w języku rosyjskim niż po angielsku czy w językach narodowych. Taka jest moja obserwacja na podstawie internetowych kwerend, z których wyłania się obraz rosyjskojęzycznej malakologii. Ponieważ obecnie to język angielski jest podstawowym językiem komunikacji w świecie nauki, autorzy piszący po rosyjsku czy ukraińsku pozostają po trosze poza głównym obiegiem, inaczej niż jeszcze trzydzieści, czterdzieści lat temu, kiedy większa część świata posługiwała się rosyjskim. Zdarza mi się czasami usiąść przy jakimś tekście np. Guralovej i składając bukwy  czytać na głos krótsze lub dłuższe ustępy. Nie znam rosyjskiego na tyle, żeby mówić o zrozumieniu. Z ukraińskim też nie miałem do czynienia podczas pobierania edukacji, stąd czytając opieram się na fonetycznych skojarzeniach tylko, łudząc się, że coś zrozumiałem. Ale lubię to, to takie odprężające ćwiczenie. A prawdą jest, że Ukraińcom zazdroszczę dużo bogatszej fauny mięczaków, bardziej różnorodnej, dużo ciekawszej, zwłaszcza na południu kraju. Stąd i chętnie zaglądam do publikacji poświęconych ukraińskiej malakofaunie.
Bardzo cennym jej źródłem jest strona www.pip-mollusca.org, związana z Narodowym Muzeum Historii Naturalnej Ukrainy we Lwowie. Prowadzona przez Muzeum strona ma pełnić rolę platformy, na której wiedzę o mięczakach znajdą zarówno profesjonaliści - przyrodnicy i muzealnicy - jak i amatorzy, w tym dzieci, a także nauczyciele, dla których przygotowywane materiały mają być pomocą w dydaktyce zajęć o mięczakach.
Ważnym dopowiedzeniem może być to, że początek zbiorów malakologicznych lwowskiego muzeum sięga działalności XIX polskiego malakologa, Józefa Bąkowskiego, który zbierał i opisywał malakofaunę Galicji.
Szczególnie polecam dział "Publikacje", niezwykle bogaty, choć otwarty głównie dla znających "cyrylicę".
Zupełnie innym obliczem malakologii na Ukrainie jest ośrodek krymski, reprezentowany m.in. przez Michała Sona. Wspominałem kiedyś o nim przy omawianiu książki o inwazyjnych mięczakach pobrzeża Morza Czarnego. Strona Sona http://malacologukraine.narod.ru/index.htm od dłuższego już czasu nie jest aktualizowana, nie mniej znaleźć można na niej sporo informacji o mięczakach Krymu.
Tym z kolei, mięczakom Krymu, poświęcona jest strona http://malacology.crimea.edu/, prowadzona przez Siergieja Leonowa. Może jej aktualność pozostawia wiele do życzenia, nie mniej niesie ze sobą sporą dawkę wiedzy o krymskiej malakofaunie.
Postaram się kiedyś więcej miejsca poświęcić malakologii naszych wschodnich sąsiadów. Mam nadzieję, że doczekają oni spokojnych dni, kiedy będą mogli oddawać się codziennym swoim zajęciom, z pożytkiem dla Ukrainy i nauki. Mam nadzieję. I że się kiedyś wybiorę w tamte strony, też taką mam nadzieję...