środa, 29 października 2014

Herbert (29.10.1924 - 28.07.1998) Pan od przyrody

Przez lata potrafiłem z pamięci powtórzyć cały wiersz, a przecież nigdy na pamieć się go nie uczyłem. Nawet więcej: jego autor nie był mi wówczas szczególnie bliskim poetą, może dlatego, że wtedy żył, a ja wybierałem poetów umarłych. Potrafiłem wiersz ten powtórzyć w całości zatrzymując się zawsze na tym fragmencie: w drugim roku wojny / zabili pana od przyrody / łobuzy od historii.
Nie wiem dlaczego z taką mocą ten wiersz wołał do mnie. Nie doświadczyłem straty nauczyciela, ale zawsze odczuwałem jego brak. Nigdy nie miałem przyrodniczego mistagoga, autorytetu, który wprowadzałby mnie w tajniki obserwacji świata. Owszem, w domu rodzinnym mój przyrodniczy temperament nie był hamowany, ale brakowało mi tej szkolnej przestrzeni, która ten popęd do poznawania świata właściwie by kształtowała. Był więc moim wyobrażeniem nauczyciela przyrody, w starym stylu, jak z powieści Makuszyńskiego, Herbertowski Pan od przyrody.
Dziś, w dziewięćdziesiątą rocznicę urodzin najbliższego mi Poety, uświadamiam sobie, jak wielki wywarł na mnie wpływ swoją twórczością. Nie chodzi mi nawet o czas studiów nad nim zwieńczony obroną pracy magisterskiej o motywach teologicznych w jego twórczości, nie chodzi mi o moralną postawę klerka, która była i jest mi  bliska, nie chodzi mi nawet o tę etyczną wrażliwość na której się wychowywałem. Uświadamiam sobie, że to właśnie Zbigniew Herbert wprowadził mnie w przestrzeń zawieszenia pomiędzy światami, którą odnajduję w wierszu Pan od przyrody. Ta postawiona wątpliwość: jeśli poszedł do nieba... oznaczająca możliwość konstruowania różnych dróg, wobec których trzeba się ustosunkować, na których trzeba się odnaleźć w całym tym egzystencjalnym zagubieniu. On - przedstawiciel pokolenia odartego przez wojnę z ojczyzny (Lwów), młodości, beztroski, przyjaciół, nauczycieli - uczył mnie podążania niepewną drogą wierności w zmiennych okolicznościach świata, który się do nas nie przywiązuje. Jemu, Herbertowi, zawdzięczam tę twardą lekcję miłości do świata, który objawiając swoją różnorodność i zmienność, nieustannie powtarza: nikt cię nie pocieszy (Przesłanie Pana Cogito).

Kiedy w deszczowy poranek zdarzy mi się napotkać na drodze ślimaka i przenieść go na drugą stronę, żeby go ktoś nie rozdeptał, przypominają mi się słowa wiersza Pan od przyrody i uświadamiam sobie, że świat przyrody, to świat zadań moralnych, które dopiero trzeba odkryć. I za to Zbigniewowi Herbertowi dziękuję: za niedopowiedzenie zadań, które stawia.

Pan od przyrody

Nie mogę przypomnieć sobie
jego twarzy

stawał wysoko nade mną
na długich rozstawionych nogach
widziałem
złoty łańcuszek
popielaty surdut
i chudą szyję
do której przyszpilony był
nieżywy krawat

on pierwszy pokazał nam
nogę zdechłej żaby
która dotykana igłą
gwałtownie się kurczy

on nas wprowadził
przez złoty binokular
w intymne życie
naszego pradziadka
pantofelka

on przyniósł
ciemne ziarno
i powiedział: sporysz
z jego namowy

w dziesiątym roku życia
zostałem ojcem
gdy po napiętym oczekiwaniu
z kasztana zanurzonego w wodzie
ukazał się żółty kiełek
i wszystko rozśpiewało się
wokoło

w drugim roku wojny
zabili pana od przyrody
łobuzy od historii

jeśli poszedł do nieba
może chodzi teraz
na długich promieniach
odzianych w szare pończochy
z ogromną siatką
i zieloną skrzynią
wesoło dyndającą z tyłu

ale jeśli nie poszedł do góry –

kiedy na leśnej ścieżce
spotykam żuka który gramoli się
na kopiec piasku
podchodzę
szastam nogami
i mówię:
–dzień dobry panie profesorze
pozwoli pan że panu pomogę
przenoszę go delikatnie
i długo za nim patrzę
aż ginie
w ciemnym pokoju profesorskim

na końcu korytarza liści



poniedziałek, 27 października 2014

Bolesław Kotula (1849-1898) - 165 rocznica urodzin

Jest taki zwyczaj, że dla uczczenia czyjegoś dorobku, nadaje się nazwie rodzajowej lub gatunkowej rośliny lub zwierzęcia nazwisko badacza lub osoby zasłużonej. Można też - tym samym sposobem - poczynić komuś małą uszczypliwość, jak (podobno) zrobił to sam Linnaeus, nadając ropusze szarej nazwisko Buffona, francuskiego przyrodnika i filozofa. W każdym razie jest tak, że zaszczytem dla przyrodnika jest posiadać "swój gatunek" lub gatunek sobie dedykowany. Przeglądając wykazy nazw gatunkowych znaleźć można wiele nazw, które nawiązują do nazwisk przyrodników. W wykazie chronionych mięczaków z obszaru Polski można wskazać Trichia lubomirskii czy Trichia bakowskii, Bythinella micherdzinskii czy Chilostoma rossmaesslaeri.
Żyje w Polsce również ślimak, którego nazwa podawana jest często w dwóch formach, z których jedna wydaje się być błędna. Już dawno temu zwróciła moją uwagę nazwa Semilimax kotulai i występująca równie często Semilimax kotulae. Drugą uważam za błędną ze względu na męski rodzaj nazwiska Kotula, od którego przeźrotka ta bierze nazwę. I temuż właśnie nazwisku chciałbym poświęcić dziś kilka słów. A dokładniej: jednej osobie, która to nazwisko nosiła: Bolesławowi Kotuli, polskiemu badaczowi chrząszczy, mięczaków i roślin alpejskich.
Bolesław Kotula urodził się 27 października 1849 roku w Cieszynie. Zainteresowania przyrodnicze, zwłaszcza botaniką i entomologią, odziedziczył po ojcu, urzędniku sądowym. W 1868 roku uzyskał świadectwo dojrzałości cieszyńskiego gimnazjum i tegoż roku podjął studia na Wydziale Medycznym uniwersytetu we Wiedniu, jednakże po dwóch latach przeniósł się na Wydział Filozoficzny (tak, tak, moi mili, zoologia kiedyś była nauką filozoficzną - gdyby kto dziś miał ją za rzecz mało praktyczną - tak było, popytajcie starszych malakologów, jaki tytuł mają na dyplomach magisterskich!). W 1871 roku przeniósł się na studia do Krakowa, na Uniwersytet Jagielloński, gdzie wkrótce został asystentem profesora Nowickiego w Katedrze Zoologii. Zajmował się w tym czasie faunistyką Babiej Góry, Tatr, Ojcowa i okolic Krakowa, a efektem jego prac było kilka publikacji zamieszczanych głównie w sprawozdaniach Komisji Fizjograficznej Akademii Umiejętności w Krakowie, z którą związał się w 1874 roku, która finansowała wiele z jego prac badawczych w terenie.
Prawdopodobnie nie przelewało mu się, skoro w latach 1874-75 pracował jako nauczyciel gimnazjalny we Lwowie, a od 75 do 88 na podobnym stanowisku w Przemyślu (inna sprawa, że i gimnazja wówczas nie kojarzyły się tak smutnie, jak obecnie). Wszędzie, gdzie pracował zawodowo, pracował też naukowo badając faunę okolic, w których zamieszkiwał. Szczególnym upodobaniem obdarzył jednak Tatry, w których spędzał kolejne wakacje od 1879 roku. Badał wówczas pionowe rozmieszczenie roślin naczyniowych, a stworzony przez niego zielnik zdeponowany jest obecnie w Instytucie Botaniki Polskiej Akademii Nauk. Zebrane przy okazji prac botanicznych ślimaki tatrzańskie pozwoliły mu opracować zagadnienie pionowego rozmieszczenia ślimaków w tatrach, a praca O pionowem rozsiedleniu ślimaków tatrzańskich wydana w 1884 r. uznawana jest za jedną z cenniejszych publikacji malakologicznych XIX wieku. Na podstawie zbiorów Kotuli, Westerlund, szwedzki malakolog, opisał kilka nowych gatunków ślimaków, w tym wspomniany na wstępie Semilimax kotulai.
Około 1888 roku zaczął podupadać na zdrowi i w związku z tym często wyjeżdżał do uzdrowisk na Śląsku, w Tyrolu i Bawarii. Kontynuował tam swoje prace botaniczne, których celem było poznanie poziomego i pionowego rozmieszczenia roślin alpejskich. Mieszkał wówczas w Insbrucku i stamtąd podejmował liczne wyprawy alpejskie, przeszło 500 w ciągu lat 1894-1898. Zebrany wówczas zielnik liczy sobie 25000 kart. Zielnik nie został jednak przez niego opracowany, gdyż w czasie sierpniowej wyprawy 1898 roku na lodowcu Ebenferner Bolesław Kotula tragicznie zginął w jednej z głębokich szczelin lodowca.
Dziś mija 165 lat od narodzin tego przyrodnika, którego przyrodnicza pasja warta jest pamięci. Czytam więc jego dzieło delektując się dziewiętnastowieczną  ortografią, przestarzałą systematyką, nieobecną już toponomastyką... Przedwcześnie odeszły pozostawił po sobie jednak spuściznę, która niesie jego imię, jak przeźrotka swoją zredukowaną muszlę...
No własnie: on sam używa określenia Vitrina Kotulae, więc chyba nie mam racji twierdząc, że powinno być kotulai...

wtorek, 21 października 2014

Mięczaki chronione w Polsce

Kiedy 8 października w Łopusznej zaczynało się XXX Krajowe Seminarium Malakologiczne, tego samego dnia weszło w życie opublikowane dzień wcześniej Rozporządzenie Ministra Środowiska z dn. 6 października 2014 roku w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt (Dz. U. 2014 poz. 1348). Ponieważ poprzednie rozporządzenie było z października 2011 roku i nieco różniło się zakresem, postanowiłem kilka słów skreślić na temat tego aktu wykonawczego. Pisałem już o mięczakach objętych ochroną, czas teraz na nową odsłonę.
W trzy lata po poprzednim rozporządzeniu w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt, nowe przepisy wprowadzają kilka niespodzianek. Pozwolę sobie - co jakoś jest wytłumaczalne - pominąć inne typy zwierząt, a zająć się wyłącznie mięczakami. Pragnąc uniknąć błędu pars pro toto nie będę wysuwał kategorycznych ocen, nie mniej analiza zapisów odnoszących się do mięczaków budzi mój niepokój co do jakości tych przepisów...
Według nowego rozporządzenia ochroną ścisłą objęte zostały następujące gatunki małży i ślimaków (Załącznik 1):
1.(498) Gałeczka żeberkowana Sphaerium solidum 
2.(499) Perłoródka rzeczna Margaritifera margaritifera [x]
3.(500) Skójka gruboskorupowa Unio crassus [1] [x]
4.(501) Niepozorka ojcowska Falniowskia neglectissima
5.(502) Poczwarówka pagórkowa Granaria frumentum
6.(503) Świdrzyk łamliwy Balea perversa
7.(504) Świdrzyk ozdobny Charpentiria ornata [x]
8.(505) Świdrzyk śląski Cochlodina ostata
9.(506) Świdrzyk kasztanowaty Macrogastra badia
10.(507) Świdrzyk siedmiogrodzki Vestia elata
11.(508) Ślimak tatrzański Faustina cingullelum (Chilostoma cingullelum)
12.(509) Ślimak Rossmasslera Faustina rossmaessleri (Chilostoma rossmaessleri)\
13.(510) Ślimak obrzeżony Helicodonta obvoluta
14.(511) b.p.n.g. Caseolus calculus [1]
15.(512) Ślimak  żeberkowany Helicopsis striata
16.(513) Poczwarówka pagoda Pagodulina pagodula
17.(514) Szklarka podziemna Mediterranea inopinata (Oxychilus inopinatus)
18.(515) Zatoczek łamliwy Anisus vorticulus [1]
19.(516) Poczwarówka kolumienka Columella columella
20.(517) Poczwarówka górska Pupilla alpicola
21.(518) Poczwarówka zębata Truncatellina claustralis
22.(519) Poczwarówka zwężona Vertigo angustior
23.(520) Poczwarówka północna Vertigo arctica
24.(521) Poczwarówka zwężona Vertigo moulinsiana
Objaśnienia:
(510) - liczby w nawiasach oznaczają pozycję w Załączniku nr 1 do rozporządzenia
[1] - oznacza zakaz umyślnego płoszenia lub niepokojenia
x - oznacza ochronę czynną
b.p.n.g. - brak polskiej nazwy gatunkowej

Ochroną częściową objęte zostały (Załącznik nr 2):
1.(63) Gałeczka rzeczna Sphaerium rivicola
2.(64) Groszkówka głębinowa Pisidium conventus
3.(65) Szczeżuja wielka Anodonta cygnaea
4.(66) Szczeżuja przypłaszczona Pseudoanodonta complanata
5.(67) Igliczek karpacki Acicula parcelineata
6.(68) Zawójka rzeczna Borysthenia naticina
7.(69) Źródlarka czerwonawa Bythinella metarubra
8.(70) Źródlarka żywiecka Bythinella zyvionteki
9.(71) Źródlarka Micherdzińskiego Bythinella mierdzinskii
10.(72) Pomrowik mołdawski Deroceras moldavicum
11.(73) Ślimak ostrokrawędzisty Helicigona lapicida
12.(74) Ślimak żółtawy Helix lutescens
13.(75) Ślimak winniczek Helix pomatia [4]
14.(76) Ślimak Bąkowskiego Petasina bakowskii (Trichia bakowskii)
15.(77) Ślimak Bielza Petasina bielzi (Trichia bielzi)
16.(78) Ślimak wielkozębny Perforatella dibothrion
17.(79) Błotniarka otułka Myxas glutinosa
18.(80) Pomrowiec nakrapiany Tandonia rustica
19.(81) Bursztynka piaskowa Quickella arenaria (Catinella arenaria)
20.(82) Poczwarówka Geyera Vertigo geyeri
21.(83) Poczwarówka zmienna Vertigo geesii
22.(84) Alderia niepozorna Alderia modesta
Objaśnienia j.w.
[4] - zakazy przetrzymywania, posiadania, zbywania, oferowania do sprzedaży, wymiany, darowizny, a także wywożenia poza granicę państwa, o których mowa w § 6 ust. 1 pkt 6, 10 i 11 oraz w § 7 pkt 4, 5 i 6, nie dotyczą okazów gatunków, pozyskanych poza granicą państwa i wwiezionych z zagranicy na podstawie zezwolenia regionalnego dyrektora ochrony środowiska lub Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska

Jest kilka niespodzianek. Po pierwsze, pojawia się ślimak, o którym większość malakologów w Polsce może powiedzieć, że nie występuje w naszym kraju i nigdy w nim nie występował. Mowa tu o Caseolus calculus Lowe, 1854, ślimaku żyjącym m.in na Maderze... Trafił na listę pewnie z tabel unijnych przepisów, tak przypuszczam, ale źle to świadczy chyba o prawodawcy, skoro pozwala sobie na takie niedopatrzenia... Być może za decyzją ministra stoją jakieś poważne racje, o których mi nic nie wiadomo, ale konia z rzędem temu, który ten gatunek znajdzie w Polsce na naturalnym stanowisku...
Zaskoczeniem może okazać się również wymienienie w Załączniku 2 trzech gatunków źródlarkowatych opisanych przez Falniowskiego w 1987 roku, których oznaczenia podjąć się może chyba co najwyżej sam Falniowski. Może przesadzam, ale nie znam malakologów, którzy potrafiliby odróżnić Bythinella zyvionteki od Bythinella micherdzinskii. Zapewne gatunki te zasługują na ochronę. Słyszałem, że B. zyvionteki nie występuje już na stanowiskach w okolicach Żywa, z których została opisana. W przypadku tych gatunków brak chyba dobrych pomysłów: na ochronę zasługują, ale jak tę ochronę skutecznie im zapewnić? Pojęcia nie mam.
Zaskoczyła mnie również obecność jedynego bałtyckiego ślimaka na ministerialnej liście. Ciekaw jestem, ilu ludziom udało się w Bałtyku spotkać alderię niepozorną Alderia modesta (Loven, 1844). Ten tyłoskrzelny ślimak z rzędu workojęzycznych jest nielicznym przedstawicielem podgromady w naszych wodach. Nie przekracza w polskich warunkach ok. 10 mm długości, a postępujące zanieczyszczenie wód Bałtyku przyczynia się do spadku populacji Alderii. Nie udało mi się jeszcze wypatrzeć go nigdy i wiedzę o tym, jak wygląda, czerpałem głównie z  prac Żudzińskiego...

Nie podoba mi się w rozporządzeniu systematyczny bałagan. Widać tam jakieś trzymanie się układu systematycznego, ale mało jest przekonujące. Chyba lepiej byłoby oprzeć się na starszych podziałach systematycznych, alb posłużyć się porządkiem alfabetycznym. Byłoby wygodniej, bo przecież systematyka mięczaków to obecnie wojna pozycyjna z licznymi frontalnymi atakami i przesuwaniem okopów to w jedną, to w drugą stronę, a wszystkiemu towarzyszy coraz to większe spustoszenie...

W porównaniu z poprzednim brzmieniem rozporządzenia, lista mięczaków nieco się wydłużyła, z 38 do 46 gatunków, ale zmniejszyła liczba gatunków objętych ochroną ścisłą czynną (do trzech z dziewięciu w 2011 r.). Jest również różnica w części dotyczącej ślimaka winniczka, z którą też mam pewien problem. Wprowadzono rozporządzeniem wymiar ochronny dla Helix pomatia, rozróżniając jednak na województwa. I tak w województwach: śląskim, opolskim, małopolskim, świętokrzyskim, podkarpackim i lubelskim wymiar ten wynosi 31 mm, na pozostałym obszarze 30 mm. Ten jeden milimetr różnicy musi skądś pochodzić. Nie znam jeszcze publikacji o tym traktujących, ale jeśli istnieją - znajdę je. Musi ten milimetr robić wielką różnicę, szkoda, że nie wiadomo - komu?

Jest więc kilka zmian w przepisach, z którymi warto się zapoznać. Generalnie można odnieść wrażenie, że pomimo wydłużenia list gatunków, przepisy zostały nieco złagodzone, ale bardzo nieznacznie. W rozporządzeniu mowa jest o okazach zwierząt bez doprecyzowywania o ich części, co było szczególnie istotne dla ornitologów, ale i dla malakologów może mieć znaczenie. Posiadanie bocianiego pióra to przecież nie to samo, co posiadanie okazu gatunku...
Muszę sobie dać chwilę na lepsze rozeznanie w nowych przepisach. Mam kilka tropów do detektywistycznej pasji, od choćby skąd ten maderski ślimak przylazł do Ministerstwa Środowiska... Obawiam się tylko, że zanim się tego dowiem, przepisy znów się zmienią.

wtorek, 14 października 2014

XXX Krajowe Seminarium Malakologiczne - Sprawozdanie

Obiecałem, że coś napiszę. Myślałem: wieczorami siadał będę i opisywał cały dzień. Oj naiwny, naiwny... Nie było wieczorów na siedzenie przed komputerem, bo wieczory należały do rozmów, konwersacji, dyskusji, szeroko rozumianego życia towarzysko-kulinarnego i innych aktywności, które skutecznie wieczór przesuwały daleko w noc. Skoro jednak obiecałem coś napisać, to trzeba się wywiązać, choć wcale to łatwe nie będzie. A dlaczego? Bo wciąż towarzyszy mi ekscytacja, wiąż jeszcze nie zeszły ze mnie emocje tamtych dni.
Tegoroczne Krajowe Seminarium Malakologiczne miało jubileuszowy charakter, bo było trzydziestym z kolei spotkaniem polskich malakologów. Pierwsze z seminarium, zorganizowane z inicjatywy prof. Stefana Alexandrowicza, odbyło się w Krościenku nad Dunajcem w 1985, a uczestników seminarium Organizator wyszukiwał po publikacjach i wydzwaniał z zaproszeniem korzystając z książek telefonicznych…
Dziś, w dobie mediów społecznościowych, Internetu i telefonów komórkowych, dotarcie do malakologów jest nieporównywalnie łatwiejsze, co widać w rosnącej liczbie wystąpień i uczestników kolejnych seminariów. Moja noga stanęła tam pierwszy raz i był to czas, który wciąż zajmuje obie moje półkule mózgowe…
Seminaria malakologiczne – jak wszystkie tego typu konferencje, sympozja czy kongresy – ma dwie strony: naukową, związaną z prezentacją wyników ostatnich badań, konsultacjami, dyskusjami i nawiązywaniu nowych relacji badawczych, oraz silnie z tym powiązaną stronę towarzyską, gdzie każda chwila sprzyja już nie tylko wymianie poglądów, ale również wspomnieniem, anegdotom i ogólnie ujmując: pielęgnowaniu przyjaźni. Nawiasem mówiąc, bardzo spodobała mi się kuluarowa anegdotka rodem z Torunia, bardzo bliska moim amatorskim doświadczeniom. Opowiadała jedna z osób* zajmująca się przywrami digenicznymi, że w czasie ćwiczeń terenowych ze studentami, podczas zbierania zatoczków do badań nad stopniem zarażenia przywrami, zapytał ktoś z autochtonów, czym się zajmują. Pouczona doświadczeniem, chcąc uniknąć skomplikowanego tłumaczenia celu badań, zdawkowo odpowiedziała: „Badamy jakość wody”. W odpowiedzi dało się słyszeć z ust nadjeziornego autochtona: „A myślałem, że zbieracie te zatoczki, co są zarażone tymi przywrami…”
Smaczków temu podobnych więcej było w czasie jubileuszowego Seminarium. Niech one zostaną we wspomnieniach uczestników, niech obrastają własnym życiem, powtarzane jako dygresje w trakcie wykładów. Nie mogę jednak nie docenić tej właśnie strony Krajowego Seminarium Malakologicznego: od jakiegoś czasu udaje mi się zdobywać tomy konferencyjnych streszczeń, wiem  mniej więcej, o czym się dyskutuje, w jakim kierunku podążają badania. Najbardziej brakowało mi jednak kontaktu z ludźmi, którzy większą lub mniejszą cześć swojego życia, nie tylko zawodowego, związali z malakologią. Miałem okazję poznać już kilku malakologów, z kilkunastoma utrzymuję mniej lub bardziej intensywną korespondencję. Ale to wciąż mało, mało, mało. Seminarium stworzyło mi okazję nie tylko osobistego spotkania z legendami (tak, tak właśnie mam prawo określać niektóre z osób uczestniczących w seminarium), ale również rozmów z nimi, wymiany poglądów czy po prostu wyrażenia im swojej wdzięczności za wprowadzenie mnie w świat pasji. Bardzo żałuję tylko, że nieobecna był prof. Anna Stańczykowska-Piotrowska, z której książki Zwierzęta bezkręgowe naszych wód jako kilkuletni chłopiec przerysowywałem muszle mięczaków podpisując je łacińskimi nazwami i poszukując polskich odpowiedników. Może następnym razem uda mi się osobiście pokłonić Pani Profesor i cząsteczkę swojego długu wobec niej spłacić. Żal mi również, że nie spotkałem i innych – Tomasza Umińskiego, Andrzeja Kołodziejczyka czy Stanisława Myzyka, ale przecież nie można mieć wszystkiego…
Dla osób, które przygodę z malakologią – tak jak ja – zaczęły od fascynacji muszlami, spotkanie z profesorem Samkiem musi być  wydarzeniem niezwykłym. Zdążyłem mu powiedzieć, że pierwszą egzotyczną muszlę udało mi się oznaczyć na podstawie jego książki Świat muszli z 1976. Do dziś uważam tę książkę za niezwykle cenną publikację na temat nie tylko mięczaków i ich muszli, ale również historycznych i kulturowych związków człowieka z mięczakami.
Wiele mógłbym wymieniać nazwisk, które znaczyły kolejne etapy na drodze mojej malakologicznej pasji. Ale w jednym miejscu: prof. Wiktor, Piechocki, Alexandrowicz, Pokryszko, Lewandowski a nawet Robert Cameron… Gubię się i nadal nie odnajduję słów oddających emocje, które wciąż mi towarzyszą…
Bardzo miłe były również te momenty, kiedy wyciągając rękę mogłem się przedstawić  ludziom, z którymi od jakiegoś czasu pozostaję w korespondencyjnym kontakcie. Nie będę ich wymieniał, bo to duża część z tych, którzy malakologią się zajmują. Ale to naprawdę miłe. A jeszcze milsze były te momenty, kiedy po jakimś czasie rozmowy okazywało się, że Malakofil to ja… Oj, połechtało to próżność niejednokrotnie, oj połechtało…
Spotkania z legendami to jedno. Ale spotkania z nadziejami są nie mniej ekscytujące. Kiedy siedziałem i przysłuchiwałem się wystąpieniom polskich malakologów, którzy karierę naukową dopiero budują, widziałem niezwykłe perspektywy otwierające się przed nimi. Nisko się chylę przed nimi, przed ich pracowitością, pasją, dążeniem do znaczących wyników. Może w tym sporo jest mojej naiwności, a niech tam, ale to przecież kolejna zmiana sztafety, to oni za lat trzydzieści będą podpisywać swoje książki takim zawstydzonym amatorom, których niechcący zarazili pasją… Oczyma wyobraźni widzę ich – dzisiejszych magistrów i doktorów, jak uzyskują kolejne stopnie i tytuły. Widzę ich i milcząco zachwycam się ich pracą…
Pora zejść z górnego C i oddać kilka słów wystąpieniom. Nie będę ich omawiał. Te, które najbardziej mnie interesowały, udało mi się wysłuchać, w ogóle nie opuściłem żadnego z wystąpień. Żadnego! I tylko mój pęcherz mi świadkiem, że czasem nie było łatwo pogodzić śle dennie wywodu z fizjologią i perspektywą wymiany spostrzeżeń w czasie krótkiej przerwy kawowej. No w dwóch miejscach jednocześnie jeszcze nie nauczyłem się bywać, stąd fizjologia musiała ustępować pierwszeństwa pasji… Nie było chyba takiego referatu, który by mnie znudził, choć były takie, które wysłuchiwałem trochę jak na tureckim kazaniu. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka dziura w biologicznej wiedzy. Czasem po prostu zwyczajnie ni w ząb nie rozumiałem, o czym prelegent mówi. I chyba niektóre referaty były dla mnie trudniejsze niż wystąpienie prof. Camerona, który mówił po angielsku, a ja jakoś nigdy tego języka się nie uczyłem (słowo daję, że coś tam zrozumiałem, zwłaszcza liczby;)).
Pierwszego dnia obrad największe wrażenie zrobił na mnie najmniej malakologiczny referat prof. Witolda Alexandrowicza pt. Ile trwają dwie minuty? Dydaktyczny majstersztyk! Dla mnie, który przez kilkanaście tygodni tego roku walczył z książką Jerzego Dzika Dzieje życia na Ziemi było to jak odsłonięcie zasady działania magicznej sztuczki: iluzja fascynuje, kiedy jest nieznana, ale kiedy ujrzeć ją od drugiej strony, radość jest jeszcze większa i rozlewać się chce na innych. Tak właśnie się czułem, jakby ktoś wtajemniczył mnie w magiczną sztuczkę. A na czym sztuczka polegała? Żeby dzieje Ziemi skorelować z rocznym kalendarzem i kolejnym datom przypisać ważne wydarzenia w dziejach planety. Świetne!
Prace „słodkowodne” wypełniły pierwszy dzień Seminarium. Z otwarta gębą przysłuchiwałem się kolejnym referatom i komunikatom, latałem wzrokiem za slajdami prezentacji i chłonąłem jak gąbką wszystko, o czym tylko była mowa. A po zakończonych obradach jeszcze Walne Zebranie Członków Stowarzyszenia Malakologów Polskich… Również pierwsze w mojej historii…
Jak to określił prof. Wiktor, drugiego dnia wypełzliśmy na ląd. Od początku popołudniowej sesji (bo przed południem była wycieczka – spływ Dunajcem) zaczęła się tematyka ślimaków lądowych. I tutaj znów zachłanność wiedzy wygrywała z potrzebami innej natury, ale i prezentowane referaty były nad miarę wciągające, a wystąpienie nt Mikrotomografii komputerowej w badaniach malakologicznych, które przyjąłem w harmonogramie jako jedno z tych, co nic nie zrozumiem, okazało się rewelacją (łac. revelatio oznacza objawienie). Odniosłem również wrażenie, że i wśród słuchaczy spotkało się z wielkim zainteresowaniem, wskazując na nową metodę badań, która zapowiada świetne wyniki. A kiedy sobie pomyślę, że już kilka tygodni temu wiedząc, co będzie przedmiotem wystąpienia Anny Sulikowskiej-Drozd, nie wypytałem o szczegóły. A to takie niesamowite rzeczy się okazały!
Czekałem na wystąpienie dr Tomasza Kałuskiego (prezesa Stowarzyszenia), który podjął temat śliników z rodzaju Arion (to te wielkie, oślizgłe, brązowe lub czarne, co zjadają warzywa na działkach;). Wniosek płynął z referatu taki: Arion lusitanicus jest endemitem iberyjskim, a to, co zżera nam marchewkę, to niewątpliwie jest Arion vulgaris. No przesadziłem z tym „niewątpliwie” – wątpliwości nadal jest sporo i wiele warzyw zostanie jeszcze zjedzonych, zanim szkodnikowi ostatecznie nadane zostanie imię…
Zaskoczył mnie też referat malakologa praktycznego pt. Wpływ barwy światła na parametry rozrodu i tempo wzrostu ślimaka Helix aspersa aspersa. W tomach streszczeń pokonferencyjnych dotychczas pomijałem te referaty w pierwszej lekturze i czytałem je dopiero na koniec, dla całości obrazu. A ten mnie zaciekawił i postanowiłem, że w końcu poświecę na blogu trochę miejsca pracy malakologów z Instytutu Zootechniki z Balic, co przekładałem dotąd z nieznanych (nieuświadomionych) przyczyn.
Zanim nastał dzień trzeci, była jeszcze uroczysta kolacja. I jubileuszowy tort ze ślimakiem. I podziękowania dla organizatorów. A zasłużyli na gorące słowa podziękowań, bo zorganizowali naprawdę porządnie całe Seminarium, dbając i o umysł, i o ciało. I o wypoczynek też, w malowniczym cieniu Gorców i Pienin. A odpowiedzialnymi za organizację byli w tym roku malakolodzy z Wrocławia. Świetna robota!
I nastał dzień trzeci. Tu głos należał najpierw do przeszłości: badania nad ślimakami trzecirzędowymi i czwartorzędowymi prezentowane były przez malakologów poruszających się z wprawą po geologii. Nie wyobrażałem sobie, żeby nie wysłuchać wystąpienia doc. Ewy Stworzewicz z Krakowa na temat Eoceńskich ślimaków w inkluzjach bursztynu bałtyckiego. Znowu byłem zmieszany, bo szczęka mi opadała z wrażenia i bałem się ślinotoku na widok złotych muszelek w bursztynie…
W ostatnim bloku tematycznym, po ostatniej przerwie kawowej, a przed obiadem, zaczął się trochę maraton sprintem, czyli gonienie czasu i walka z trudnościami technicznymi, które nieoczekiwanie dały znać o sobie. Pośpiech nie pomagał w zrozumieniu najtrudniejszych dla mnie zagadnień, czyli fizjologii, genetyki i badań molekularnych, które wtedy były właśnie najbardziej reprezentowane. Pośpiech nie oszczędził również prof. Samka, który również musiał pomijać części swojego referatu na temat wykorzystania mięczaków jako wzorca w technice i sztuce. Czekałem na to, jak na gwóźdź programu, stąd lekki niedosyt odczułem. Ale rozumiem, że czasem tak z czasem bywa. Sam też doświadczyłem żelaznej dyscypliny moderatora sesji, i swoje wystąpienie musiałem zaprezentować wykorzystując sposoby Macieja Orłosia… Powiedziałem kilka słów o małym kościółku w Łasku, który zaskakuje dekoracjami ołtarza i ambony muszlami mięczaków, w tym kubańskimi Cerion uva. Chyba nie tylko ja byłem tym zaskoczony…
Wiele mógłbym jeszcze pisać, wspominać, opowiadać. Nie zeszły jeszcze ze mnie emocje tamtych spotkań, więcej w tej narracji emocji niż rozumu. A niech tam. Przecież tam byłem. Miodu nie piłem, ale co widziałem, na blogu spisałem…

I jeszcze na koniec: zupełnie poza malakologią odkryłem coś bardzo inspirującego – blog krakowskiego doktoranta Andrzeja Antoła, który serdecznie polecam: http://jyndrek.blogspot.com/ Nie o mięczakach, ale naprawdę trudno przejść obojętnie.

* nie zapytałem, czy mogę anegdotkę w świat posyłać, więc wolę tak anonimowo;)

Konferencyjny tom
Jubileuszowa publikacja...

Był okolicznościowy tort...
... i czas na przypatrzenie się ślimakom też się zalazł;)