wtorek, 30 lipca 2024

Theba pisana (O.F. Müller, 1774) czyli coś z wakacji

Zdarzyło się Wam kiedyś oparzyć stopę na plażowym piasku? Mnie się zdarzyło, jeszcze w późnym dzieciństwie, ale naprawdę coś takiego miałem: wlazłem boso na piasek, który tak parzył, że ledwo dolazłem do wody. Działo się to nad Jeziorem Sulejowskim (poprawniej by było: zbiornikiem, bo też nie nad zalewem, choć tak najczęściej określają go autochtoni). Zapamiętałem również lekko jasnoszary piasek, bardzo sypki, przesypujący się między palcami stóp. A przypomniało mi się to w tym roku, kiedy po bardzo gorącym piasku spacerowałem w okolicach Rawenny nad Adriatykiem i przyglądałem się ślimakowi, który nie doczekał się jeszcze polskiej nazwy gatunkowej. Mógłbym go nazwać ślimakiem pizańskim lub odwołać się do jakichś kalek językowych i nazwać go ślimakiem białym, białym ślimakiem ogrodowym lub ślimakiem piaskowym. Ta ostatnia nazwa nawet przypada mi do gustu. Więc kilka słów na temat Theba pisana (O.F. Müller, 1774). To właśnie jej się przyglądałem przecierając oczy ze zdziwienia (i z powodu potu, który mi je zalewał). Nie, nie zdziwiło mnie to, ile osobników może przykleić się do jednej rośliny. Zaskoczył mnie ten piasek. I o tym za chwilę.

W przypadku naszego kraju trudno szukać widoków masowej obecności ślimaków. Oczywiście działkowcy, właściciele ogródków czy rolnicy mogą rzucić się na mnie celem rozszarpania, krzycząc o ślimakach nagich. Prawie zgoda, ale jednak to nie te same liczebności. Najbliżej do tego, co mam na myśli, jest ślimakowi przydrożnemu Xerolenta obvia, który potrafi licznie przyklejać się do roślin zdradzając swoją obecność na stanowisku. Takich licznych agregacji nie spotyka się jednak często w naszych warunkach klimatycznych i jeśli nawet pojawiają się, to zdecydowanie mniej licznie. Nawiasem mówiąc ciekawi mnie ten mechanizm, który jest dość charakterystyczny dla ślimaków żyjących w suchym i gorącym klimacie, a przecież z takiego pochodzą oba wspomniane gatunki. Theba pisana na włoskim wybrzeżu występuje miejscami masowo i mam nadzieję, że niektóre spośród zamieszczonych zdjęć to obrazują. Są miejsca, w których nie sposób znaleźć roślinę, na której nie tkwi kilka, kilkadziesiąt czy kilkaset osobników. Póki co tego w Polsce nie ma. No bo w ogóle ten gatunek w Polsce nie występuje, no może z wyjątkiem pojedynczych znalezisk w sałacie, rukoli czy innych warzywach z ekologicznych upraw (serio, w innych opakowaniach nie spotkałem, a w eko owszem, może więc nie do końca jest to ściema...). Raz jeszcze: Theba pisana nie występuje w Polsce, choć nie można wykluczyć, że kiedyś tutaj dotrze, zwłaszcza, że jest gatunkiem o sporym potencjale inwazyjności i został zawleczony w wiele zakątków świata, w których potrafi wyrządzać szkody w środowisku i gospodarce. 

Jest to gatunek lądowego ślimaka z rodziny Helicidae (ślimakowate) pochodzący z południowej Europy i północnej Afryki (śródziemnomorski). Muszlę ma średniej wielkości, ok. 10-20 mm wysokości i 12-25 mm szerokości, kulistą, barwy białej, żółtawej lub kremowej z brązowymi paskami, plamkami lub innym deseniem, z różowawą wargą od wewnątrz, z wąskim dołkiem osiowym. Warto zwrócić uwagę na wierzchołek muszli, najczęściej czarniawy, ciemnogranatowy lub temu podobny. Muszle młodych osobników mają wyraźnie zaznaczony kil, który przykryty zostaje ostatnim skrętem. W przypadku młodocianych osobników możliwe jest pomylenie na przykład z Eobania vermiculata, która jednak ma zdecydowanie szerszy wierzchołek (ogólnie Eobania jest większym ślimakiem). Troszeczkę jeszcze o biologii, która mnie sprowokowała do tego wpisu. Dostępna mi literatura podaje, że ślimak rozprzestrzenia się wzdłuż wybrzeży i żyje tam, gdzie nie eliminują go mrozy. Wniosek stąd, że w Polsce jeszcze długo się nie zadomowi. Nie wiem, jakie temperatury są dla tego gatunku temperaturami letalnymi, ale jeśli chodzi o górną, to musi być ona naprawdę wysoka. Kiedy przyglądałem się temu gatunkowi, spotkałem na rozgrzanym piasku dwa aktywne osobniki, pełzające bezpośrednio po glebie (znaczy piasku). Byłem w takich klapkokroksach, żeby mnie w stopy nie parzyło, bo upał był mocno włoski (ponad 37 stopni tego dnia), piasek nagrzany, parzący, w pełnym słońcu, jak na patelni, a tu łażą sobie nie wiadomo skąd i dokąd dwa ślimaki. Głupim, że nie nagrałem filmu, zdjęcia tego nie oddają, ale one naprawdę były aktywne. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z rodzimych gatunków, był w stanie wytrzymać takie warunki. Nie mam w zwyczaju nosić ze sobą pirometru lub nawet termometru ze sobą, przypuszczam jednak, że temperatura piasku przekraczała 50 stopni Celsjusza. Może nawet znacząco przekraczała tę wartość. A one lazły. Oblepiały się przy tym piaskiem, właziły wzajemnie na siebie, ale szły. W bezpośrednim sąsiedztwie nie było żadnych roślin, więc wykluczyłem okoliczność, że spadły na skutek mojej nieostrożności. Raczej też ich spod piasku nie wygrzebałem. Było piętnaście minut przed szesnastą, a to oznacza najgorętszą porę dnia. Szacun...

Nie wiem, jak skończyła się ta wędrówka, nie byłem przygotowany na dłuższą obserwację, a kark dawał do zrozumienia, że on się już opalił. Na listę spraw do zbadania wpisałem wytrzymałość termiczną Theba pisana (pewnie już to ktoś zbadał, może w literaturze się znajdzie). Pomyślałem sobie, że skoro te ślimaki mają determinację, żeby iść po tym cholernie parzącym piasku, to może też nie powinienem się poddawać w pisaniu. Wiem, to nie ten sam kaliber, ale dziury się takie porobiły w planie pisania, że wygląda gorzej niż falochron zjedzony przez świdraka okrętowca Teredo nivalis. Tego we wakacje nie spotkałem, ale jak spotkam i sfotografuję (albo sfilmuję), to się podzielę. Słowo.