wtorek, 25 października 2011

Objazdówka

Gniezno, nocą;)
W ciągu ostatniego miesiąca, na skutek splotu różnych sytuacji, nawiedziłem cztery miasta w Polsce, które łączy coś wspólnego: wszystkie w jakimś okresie były stolicą kraju. Może z wyjątkiem Poznania, który miastem stołecznym nie był, ale w początkach państwowości polskiej odgrywał pierwszorzędną rolę. Była Warszawa (wspominałem), Poznań (wspominałem przy okazji Monacha cartusiana), Gniezno i Kraków.
W Gnieźnie nie wygospodarowałem czasu na wizję lokalną. Jedynie w biegu zauważyłem pełzającą po wodzie błotniarkę stawową w Jeziorze Jelonek. I pojedyncze, spłowiałe skorupki ślimaka gajowego. A z Gniezna, jak Kazimierz Odnowiciel, przeniosłem się do Krakowa, i tam już troszkę czasu znalazłem, żeby sobie pofolgować. O wszystkim się nie będę rozpisywał, bo o tym będzie osobno w przyszłości. Dość powiedzieć, że winienem Wiśle przeprosiny. Za co? Ano za to, że przed kilkoma miesiącami dość niepochlebnie się o niej wypowiadałem, podczas gdy ona nawet w Krakowie potrafi zaskoczyć. Postaram się troszkę rozwinąć wątek.
Kluczwoda
Wisła jest rzeką niezwykłą choćby z tego względu, że jest jedną z największych europejskich rzeka, która zachowała w miarę naturalny charakter. Na wielu odcinkach płynie nieregulowanym korytem, zabudowy hydrotechnicznej też tutaj mniej, niż na jej siostrach z Zachodniej Europy. Natomiast nie jest z nią do końca dobrze, bo odprowadza ogromne ilości ścieków komunalnych i przemysłowych. Kiedy pod koniec września wybrałem się w sentymentalną podróż na warszawskie Bielany, nie mogłem uwierzyć w to, że Wisłą spływają zwyczajne ścieki. Wydaje mi się, że Warszawa odprowadza ścieki wprost do Wisły, bez żadnego oczyszczania. Jeśli jest inaczej, to albo jest to nieskuteczne, albo miałem złe postrzeganie tego dnia. (Nawiasem mówiąc: czy komuś wiadomo, w jaki sposób Warszawa gospodaruje ściekami? Odnoszę wrażenie, że tego nie robi. No ale cóż, nie jestem Warszawiakiem...). Krakowska Wisła wyglądała zdecydowanie lepiej niż kilkaset kilometrów dalej. Przede wszystkim dawała widoczność na jakieś pięćdziesiąt centymetrów, co mi się wydaje już niezłym stanem (z poprawką na ironię w wypowiedzi). A ponieważ przy brzegu znalazłem sporo skorup Anodonta anatina (chyba, jeszcze się nie nauczyłem odróżniać od cygnaea), to wnioskować mogę, że wrażliwe na zanieczyszczenia małże jeszcze w niej żyją. Znalazłem też, i tu niespodzianka - skójkę gruboskorupową Unio crassus Philipsson, 1788. Co prawda była to tylko pusta skorupa, ale - na moje oko - nie starsza niż roczna (to znaczy leżała tyle bez właściciela).  Gatunek ten objęty jest ścisłą ochroną gatunkową w Polsce i jest jednym z tzw. gatunków "naturowych" (obszary Natura 2000). Postaram się kiedyś napisać o niej więcej, zamieścić ilustracje itp. Teraz dzielę się tylko spostrzeżeniem, że ślady skójki w Wiśle Krakowskiej udało mi się wypatrzeć.


Dolina Kluczwody
Wracając skręciłem w Białym Kościele w kierunku Doliny Kluczwody. Byłem już tam, chyba w kwietniu, tym razem bardziej interesowała mnie sama Kluczwoda. Niestety znalazłem tylko pojedynczą połówkę małża z rodzaju Pisidium, którego nie potrafię oznaczyć. Miałem nadzieję, że może uda mi się znaleźć źródlarkę karpacką Bythinella austriaca, ale nie tym razem. Nie wiem nawet, czy w tym roku jeszcze będę jej szukał, choć znalazłem w literaturze dwa miejsca, które mógłbym jeszcze w listopadzie sprawdzić. W każdym razie wyjazd z Krakowa był udany, nasyciłem oczy zamgloną południową częścią Jury, nawdychałem się wilgotnego powietrza i zebrałem troszkę materiału, głównie z Clausiilidae, Zonitidae i Helicidae.
No tak... Jeżdżę po Polsce i zamiast królów odwiedzać, to włóczę się po chęchach i trzęsawiskach w pogoni za ślimakami. Trzeba mieć coś nie tak pod sufitem, albo... Albo po prostu to lubić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz