Parafrazując Klasyka rzekłbym: Otake mi książkę chodziło! Dawno nie pisałem, przepraszam, biję się w pierś. Nie wiem, czy w obronie mojej stanie okoliczność, żem w ostatnich tygodniach wpadł w wir etykietowania i oznaczania (w odwrotnej chyba kolejności) mojej kolekcji mięczaków. Zrobiłem koło tysiąca etykiet, co być może jest jakąś okolicznością łagodzącą. Kiedym tak wypruwał z siebie resztki motywacji, bardzo często brakowało mi pewności, czy wysiłek włożony w oznaczenie, przełoży się na jego pewność i poprawność. Zasadniczo nie rozstawałem się z dwiema książkami, bez których nie przeszedłbym przez to wyzwanie: Andrzeja Wiktora Ślimaki lądowe Polski i Andrzeja Piechockiego Guide to Freshwater and Marine Mollusca of Poland. Dokładnie w dniu, w którym urodziłem ostatnią etykietkę, znalazłem w odmętach internetu książkę, której zamierzam poświęcić poniższe kilka słów. Zapowiem ją słowami, o usłyszeniu których marzył jeden z bohaterów Dżumy Alberta Camusa: "Kapelusze z głów, panowie".
Własnie tym francuskim chaupeau bas chciałbym wyrazić moją pierwszą ocenę po przejrzeniu książki Měkkýši České a Slovenské Republiky autorstwa Michala Horsaka, Lucie Jurickovej i Jaroslava Picki. Choć mija siedem lat od czasu, jak nasi sąsiedzi z południa wzięli się za to opracowanie, nie studzę swoich pochlebnych opinii mając do czynienia z tym wydawnictwem. Jakiś czas temu miałem je w ręku, ale tylko przez chwilę. Gdy więc znalazłem je w sieci, zadrżały mi ręce. Nie sprawdzałem dokładnie, ale poza mięczakami morskimi nasza malakofauna jest bardzo podobna, z tym tylko, że ta sąsiadów jest bogatsza. Kilka jest tylko gatunków, których szukać by w Polsce, a których brak w Czechach, Morawach i na Słowacji. Ogromna jednak większość, zarówno lądowej jak i słodkowodnej malakofauny, występującej w Polsce, jest do odszukania w omawianej publikacji. Urzeka mnie w niej wiele rzeczy, na niektóre zwrócę poniżej uwagę.
Bardzo potrzebujemy w Polsce takiej właśnie książki. Profesjonalnie przygotowanej, rzetelnej, fachowej, przejrzystej, zaspakajającej apetyty zarówno amatorów (to ja!), jak i profesjonalistów. Za pierwszy plus poczytuję to, że książka jest napisana zarówno po czesku, jak i po angielsku (z uwzględnieniem jeszcze elementów nomenklatury niemieckiej). Marzę o czymś takim na naszym gruncie. Marzę! Żeby było napisane i po polsku, i po angielsku. Żeby książkę chciała kupić biblioteka gminna w Pierdziszewie koło Nędznejdziury, jak i Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego. To udało się zrobić naszym sąsiadom, więc ścieżka jest już przetarta...
Za krótko się cieszę obcowaniem z tym wydawnictwem, żeby analizować poszczególne części. Zamknięcie na dwustu kilkudziesięciu stronach kilkuset gatunków nie może satysfakcjonować w pełni. Ale opisy rodzin i poszczególnych gatunków dają dobre rozeznanie w temacie. Nie wyczerpują go, ale esencjonalnie streszczają. Jest dobrze. Książka wyraźnie podzielona jest na część opisową i część atlasową. Ma to swoje plusy, ma minusy, więcej jednak znajduję plusów. Ponieważ jednak jestem owocem cywilizacji obrazkowej, skupiłem się na części atlasowej, w której zamieszczono ponad osiemset pięćdziesiąt fotografii. Bardzo dobrych fotografii. Choć uważam, że dobra rycina jest w stanie oddać więcej szczegółów diagnostycznych pomocnych przy identyfikowaniu gatunków, przyjęta przez autorów opracowania koncepcja fotograficzna świetnie wychodzi temu na przeciw. Fotografie muszli, przedstawionych na ogół w trzech rzutach, pozwalają na niemal trójwymiarowe wyobrażenie muszli. To bardzo ważne. Świetne są fotografie wszelkiego drobiu czyli Vertiginidae, Pupillidae czy Vallonidae. Zestawienie obok siebir podobnych gatunków pozwala na szybkie wyłuskanie najbardziej istotnych cech różnicujących. Czasem zastosowano mikrofotografię, dzięki czemu prezentowana mikrostruktura powierzchni muszli uwidacznia te najistotniejsze cechy różnicujące. Bardzo to przydatne, zwłaszcza kiedy można zobaczyć obok siebie i mikro, i makro.
Najcięższy zarzut, jaki na świeżo wytoczyłbym przeciw tej książce, to nie zachowanie skali wielkości. Wszystkie fotografie przedstawiają okazy mniej więcej w tej samej wielkości bez oddania odcinka skali. Oczywiście w tekście znajdują się się omówienia rozmiarów i oczywiście bez sensu byłoby zamieszczanie ilustracji w skali 1:1, ale w przypadku szeroko rozumianych Zonitidae takie zróżnicowanie byłoby dodatkowym atutem. Aegopinella czy Vitrea przy Oxychilus aż się proszą o pokazanie różnic wielkości. Nie mniej jakość fotografii, dobre wyostrzenie i świetne doświetlenie fotografowanych okazów, to wszystko złożyło się na moją pierwszą ocenę suma cum laude.
Może kiedyś uda mi się zdobyć papierowy egzemplarz. Bardzo mnie wtedy ucieszy i znajdzie swoje miejsce "pod ręką". Natenczas dzielę się tym, czym podzielono się ze mną gorąco polecając tę niezwykłą książkę, która śni mi się w polskiej adaptacji. Zresztą proszę ocenić we własnym zakresie, praca dostępna jest pod tym kliknięciem. Ja polecam nawet nie władając czeskim ni angielskim!
środa, 29 kwietnia 2020
czwartek, 9 kwietnia 2020
A myśmy się spodziewali...
Kiedy jakąś drogą idziesz po raz pierwszy, oczy szerzej otwierasz, nie z ciekawości, ale z ostrożności...
Wypatrujemy znaku i słabniemy w drodze. Coraz ciemniejsze myśli kołaczą się nam po głowach. Przyzwyczajeni do może niekoniecznie równych, ale przynajmniej wyznaczonych i przebytych gościńców, tym razem macamy stopą każdą piędź ziemi przed sobą. I chcielibyśmy nawet w pośpiechu przebyć to wszystko, ale nikt nie potrafi powiedzieć, jak długo to ma trwać, na ile szykować sił.
Tak, nasz świat teraz zacieśnił się do jednego słowa, którego przed kilkoma miesiącami znajomość zarezerwowana była dla wąskiej grupy biologów i lekarzy. Odmieniane przez wszystkie przypadki nie chce poddać się czarom i zaklęciom, odporne jest na dysertacje, kpi ze spekulacji, za to karmi się fejkiem i strachem.
W tym zacieśnionym świecie nie widzimy już nic więcej poza naszymi rozczarowaniami, naszym strachem klejącym się do nóg bardziej niż namiękła glina. Idziemy naszą drogą prawie stojąc, z szeroko otwartymi oczyma, które nie widzą już właściwie niczego. Poza strachem. Wszechobecnym, wszechmocnym, prawie wszechmogącym.
Prawie, bo nie mogącym pokonać nadziei. Nadziei, która potrafi wykrzesać z siebie rozgoryczony wyrzut: "A myśmy się spodziewali..." (Łk, 24, 21). Zagubieni i życiowo rozbici jak uczniowie w drodze do Emaus składamy nasze nadzieje zwątlone na barki Tego, który jako jedyny zdaje się nie wiedzieć i nie rozumieć, co się dzieje. Ale zanim do nas dojdzie, zanim zapyta, o czym tak rozmawiamy z drodze, pozostaje nam trwać przy opłakiwaniu świata, który musimy pogrzebać. Świata, którego podskórnie bardzo nienawidziliśmy, którego nie szanowaliśmy, który chcieliśmy za wszelką cenę zmienić, byleby nie zmieniać siebie. Pozostaje nam opłakiwać odeszły świat i płacząc nad nim szukać każdego słowa, które pozwoli wierzyć wbrew wszystkiemu, które nakarmi nadzieję wątłą, nadzieję zbolałą, nadzieję złamaną, ale żyjącą.
Rozpoczęły się właśnie Święta Paschalne, trwa najdziwniejsze Święte Triduum. Czas męki, śmierci i zmartwychwstania. Wszystkim Przyjaciołom, Czytelnikom i Ludziom Dobrej Woli życzę, aby w każdym, nawet najtrudniejszym doświadczeniu, nie zabrakło nigdy nadziei otwierającej na świat, którego dotąd nie oglądaliśmy. Niech nas ta nadzieja prowadzi przed siebie nawet po drogach, którymi dotąd nie szliśmy i niech ta nadzieja sama stanie się motorem do odkrycia w sobie pałającego serca, zbudzonego rozjaśnionym wiarą umysłem. Surrexit Dominus vere!
Wypatrujemy znaku i słabniemy w drodze. Coraz ciemniejsze myśli kołaczą się nam po głowach. Przyzwyczajeni do może niekoniecznie równych, ale przynajmniej wyznaczonych i przebytych gościńców, tym razem macamy stopą każdą piędź ziemi przed sobą. I chcielibyśmy nawet w pośpiechu przebyć to wszystko, ale nikt nie potrafi powiedzieć, jak długo to ma trwać, na ile szykować sił.
Tak, nasz świat teraz zacieśnił się do jednego słowa, którego przed kilkoma miesiącami znajomość zarezerwowana była dla wąskiej grupy biologów i lekarzy. Odmieniane przez wszystkie przypadki nie chce poddać się czarom i zaklęciom, odporne jest na dysertacje, kpi ze spekulacji, za to karmi się fejkiem i strachem.
W tym zacieśnionym świecie nie widzimy już nic więcej poza naszymi rozczarowaniami, naszym strachem klejącym się do nóg bardziej niż namiękła glina. Idziemy naszą drogą prawie stojąc, z szeroko otwartymi oczyma, które nie widzą już właściwie niczego. Poza strachem. Wszechobecnym, wszechmocnym, prawie wszechmogącym.
Prawie, bo nie mogącym pokonać nadziei. Nadziei, która potrafi wykrzesać z siebie rozgoryczony wyrzut: "A myśmy się spodziewali..." (Łk, 24, 21). Zagubieni i życiowo rozbici jak uczniowie w drodze do Emaus składamy nasze nadzieje zwątlone na barki Tego, który jako jedyny zdaje się nie wiedzieć i nie rozumieć, co się dzieje. Ale zanim do nas dojdzie, zanim zapyta, o czym tak rozmawiamy z drodze, pozostaje nam trwać przy opłakiwaniu świata, który musimy pogrzebać. Świata, którego podskórnie bardzo nienawidziliśmy, którego nie szanowaliśmy, który chcieliśmy za wszelką cenę zmienić, byleby nie zmieniać siebie. Pozostaje nam opłakiwać odeszły świat i płacząc nad nim szukać każdego słowa, które pozwoli wierzyć wbrew wszystkiemu, które nakarmi nadzieję wątłą, nadzieję zbolałą, nadzieję złamaną, ale żyjącą.
Rozpoczęły się właśnie Święta Paschalne, trwa najdziwniejsze Święte Triduum. Czas męki, śmierci i zmartwychwstania. Wszystkim Przyjaciołom, Czytelnikom i Ludziom Dobrej Woli życzę, aby w każdym, nawet najtrudniejszym doświadczeniu, nie zabrakło nigdy nadziei otwierającej na świat, którego dotąd nie oglądaliśmy. Niech nas ta nadzieja prowadzi przed siebie nawet po drogach, którymi dotąd nie szliśmy i niech ta nadzieja sama stanie się motorem do odkrycia w sobie pałającego serca, zbudzonego rozjaśnionym wiarą umysłem. Surrexit Dominus vere!
Andrea Mantegni, Opłakiwanie Chrystusa, ok. 1480
Subskrybuj:
Posty (Atom)