A ponieważ byłem grzeczny w tym roku, dostałem od Świętego Mikołaja więcej niż jedną książkę. W sumie to nawet cztery, to chyba z tego powodu, że objętościowo takie chudziutkie, że przeczytałem wszystkie cztery jeszcze przed pasterką. O jednej kilka słów, choć nawet nie wiem, czy można nazywać ją książeczką. Może lepiej powiedzieć o broszurce.
Martyna Fedorowicz - nieznana mi wcześniej z twórczości malakologicznej - jest autorką opracowania pod tytułem Pierwsze kroki ze ślimakiem afrykańskim. Opracowanie nie posiada miejsca ani daty wydania i nosi cechy samizdatu - i tutaj pozwolę sobie na lekką uszczypliwość. Szkoda. Od razu minus dwa punkty za styl. Gdyby autorka zdecydowała się na nieco trudniejszą ścieżkę znalezienia firmy wydawniczej (albo chociaż poligraficznej), mogłaby dać do ręki broszurkę bardziej odporną na zniszczenie. Ta chałupnicza metoda wydania nie broni się w przypadku poradnika dla początkujących. Całkowicie abstrahując (na tym etapie) od merytorycznej zawartości, odnotować należy ewidentny mankament pracy, jakim jest brak dbałości o formę wydania. I choć nie wolno oceniać książki po okładce (a właściwie to dlaczego?), myślę że praca pani Fedorowicz traci przez to całkiem sporo. Gdybym zaczynał dopiero przygodę z hodowlą ślimaków i zainwestowałbym w fachową wiedzę, chciałbym, żeby się ona nie rozpuściła przy pierwszym odłożeniu w niewłaściwe miejsce. Usprawiedliwiam się w tej ocenie, że musiałem podnieść nieco kryteria, ponieważ w sierpniu br. trafiło w moje ręce podobne opracowanie, które na dzień dobry kupiło mnie porządnym wydaniem. Prace Angeliki Antkiewicz i Martyny Fedorowicz łączy poza amatorskim wydaniem swoich opracowań dużo więcej: obie nie ukrywają, że nie są naukowo związane z hodowlą ślimaków, obie piszą do amatorów na początku drogi i obie piszą z perspektywy hodowców. I mi to trochę przeszkadza, choć sam do amatorów się zaliczam. Oczyma wyobraźni widzę jednak, że przed wydrukowaniem takie opracowanie dobrze byłoby jednak podsłać komuś, kto poprawiłby styl, skorygował pewne błędy językowe, nieco uporządkował wypowiedź. Mógłbym się oczywiście wytrząsać nad kolokwializmami, a przede wszystkim nad żargonem terrarystycznym, który zrozumiały dla hodowców, jest po prostu dla mnie nieznośny. Nie kupuję określeń "ciąża ślimaka". Odstraszają mnie też sformułowania typu: "W większości przypadków, przedstawiciele rodzaju Lissachatina i Archachatina, są w stanie rozmnażać się międzygatunkowo - np. liss. fulica z liss. reticulata, czy arch. marginata marginata i arch. marginata ovum" (str. 24, pisownia oryginalna). Wiem, że dla hodowców wszystko to jest osobny gatunek, ale to nie tak, a na giełdach zoologicznych dominują mieszańce, a jeśli coś ma nazwę trójimienną (zwłaszcza, jeśli trzeci człon jest anglojęzyczny) to mówić by można o odmianie lub podgatunku co najwyżej...
Martyna Fedorowicz starała się pisać tak, żeby początkującym wydawało się, że się zna na temacie. Bo na pragmatyce się zna. I należy się jej ukłon za to, że doświadczeniem się podzieliła się adeptami hodowli ślimaków afrykańskich. Mnie lektura zostawiła w stanie niedosytu i lekkiego rozdrażnienia, które zrodziło się po pierwszym kontakcie i nie minęło po przeczytaniu. Myślę jednak, że dla kogoś, kto chciałby w swoim terrarium zobaczyć ślimaka afrykańskiego, będzie to opracowanie bardzo przydatne. Pod warunkiem, że nie postawią poprzeczki za wysoko, ot tak, żeby ślimak doskoczył. A co, może nie ma skaczących ślimaków? Oj, co Wy tam o ślimakach wiecie...
Martyna Fedorowicz, Pierwsze kroki ze ślimakiem afrykańskim, b.m.w., b.d.w., 41pp, oprawa broszurowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz