piątek, 23 sierpnia 2024

Poradnik hodowcy ślimaka afrykańskiego

 Tak, to prawda, że od kilku lat mieszkam ze ślimakiem. Na temat naszych relacji nie będę się jednak rozpisywał, bo gdybym był użytkownikiem fejskóka musiałbym napisać "to skomplikowane". Pomieszkuje u mnie i naciąga mnie na ogórki. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, jak się nazywa, choć używa różnych imion. Nigdy nie dowiedziałem się, z którym właściwie gatunkiem mam do czynienia. Wydaje mi się, że to Lissachatina fulica (Bowdich, 1822), jeśli ktoś będzie mi wmawiał, że Achatina achatina, też uwierzę. 

Robię przydługie wstępy. Chciałem napisać, że mam kilka powodów do radości. Trafiła w moje ręce nowa książka o ślimakach, do tego po polsku, napisana przez polską autorkę i poruszająca temat w Polsce dotąd nieopracowany. Czyż nie jest to wystarczający powód, żeby podzielić się radością? Pewnie, że jest! Angelika Antkiewicz własnym nakładem przygotowała poradnik Ślimak afrykański w moim domu. Początek ślimaczej przygody (Goleniów 2023). Według mojej wiedzy jest to pierwsze opracowanie tego typu  w Polsce. Może się zdarzyć, że takie już istniało, ale nie mam o tym wiedzy. O samym omawianym poradniku też dowiedziałem się zupełnie przypadkiem i przyznaję, że wcale nie było łatwo mi go zdobyć. Po prostu trzeba korzystać z medium, które staram się omijać szerokim łukiem, czyli ze wspomnianego wcześniej FB. To chyba jedyny (poza osobistym kontaktem, ale pani Angeliki Antkiewicz wcześniej nie znałem) sposób na dotarcie do tej książki, którą można zamówić pisząc na FB do autorki. 

Poradniki mają tę wspólną cechę, że są pisane przez kogoś, kto coś wie na jakiś temat do tych, którzy potrzebują się tego dowiedzieć.  Poradnik ma służyć radą temu, kto stawia pierwsze kroki lub próbuje poszerzyć swoją wiedzę. Zazwyczaj poradniki nie roztrząsają wiedzy teoretycznej, a koncentrują się na bardzo praktycznych wskazówkach, jak zrobić coś, żeby osiągnąć określony cel, a w tym przypadku celem jest domowa hodowla ślimaka afrykańskiego. I tutaj potrzeba już pierwszego dopowiedzenia. Przez ślimaka afrykańskiego należy rozumieć różne ślimaki, które zostały omówione w roboczych rozdziałach "Najpopularniejsze gatunki Lissachatin", "Najpopularniejsze gatunki Archachatin" oraz "Achatina achatina i inne". W tym ostatnim wymieniono i omówiono pokrótce gatunki, które absolutnie do afrykańskich nie należą, ale są hodowane w terrariach. 

Terraryści hodujący ślimaki posługują się własnym językiem, który wielokrotnie pobrzmiewa na kartkach opracowania. Mnie ten język czasem razi, ale nie będę o to kruszył kopii. Chodzi na przykład o odmienianie nazw łacińskich według polskiej deklinacji czy też mieszanie nazw łacińskich i angielskich. Nie jest to opracowanie naukowe, więc nie ma dużego problemu, choć nie ukrywam, że wolałbym poznać przedstawicieli rodziny Achatiniadae nieco bardziej precyzyjnie.

Autorka nie ograniczyła się tylko do przeglądu najpopularniejszych gatunków (odmian? ras?) określanych wspólnym mianem ślimaka afrykańskiego. W pracy omówione zostały też pewne aspekty biologii (rozmnażanie, retencja jaj), sporo miejsca poświęcono odżywianiu (tabelaryczne zestawienie zalecanych i niezalecanych produktów), wspomniano również o chorobach i domowych sposobach zaradzania im. Słowem: coś pożytecznego.

Angelika Antkiewicz zadbała również o estetykę książki, którą ubogacają liczne fotografie. Całość to 92 strony formatu a5 na kredowym papierze z miłą w dotyku miękką okładką. Lektury troszeczkę mniej niż się spodziewałem, więc niedosyt zostaje, merytorycznie można by też gdzieś podciągnąć w paru miejscach, ale zważywszy na cel - poradnik dla amatorów hodowli - książka broni się bardzo dobrze.

Nie znam skali rynku, trudno mi powiedzieć, ile osób w Polsce hoduje ślimaki w terrariach, nie mniej Angelice Antkiewicz należą się słowa uznania za podjęcie się pionierskiego tematu. I tylko życzyłbym sobie, żeby o książce było troszeczkę głośniej. 




wtorek, 13 sierpnia 2024

Prof. dr hab. Stefan W. Alexandrowicz (29.04.1930 - 08.08.2024)

Dotarła do mnie smutna wiadomość, że 8 sierpnia 2024 roku w Krakowie zmarł profesor doktor habilitowany Stefan Witold Alexandrowicz, geolog o nieprzecenionych zasługach dla malakologii w Polsce.

Chociaż spotkaliśmy się osobiście tylko raz, był dla mnie bardzo ważną osobą towarzyszącą mi od lat w moich malakologicznych poszukiwaniach. A spotkaliśmy się dziesięć lat temu w Łopusznej podczas XXX Krajowego Seminarium Malakologicznego. Wtedy udało mi się kilka minut z Profesorem Alexandrowiczem porozmawiać, ale była to bardziej towarzyska pogawędka niż czerpanie z kopalni jego doświadczeń. A tymi mógłby obdarować kilka osób i wszystkie one miałyby co robić. 

Jest paradoksem, że środowisko polskich malakologów zintegrowane zostało przez geologa. Może trzeba było właśnie kogoś, kto ślimaki widział na długiej osi czasu, żeby powiedzieć: nie marnujmy czasu, usiądźmy, porozmawiajmy o tym, co robimy, i zróbmy to lepiej. Zmarły Profesor Stefan Alexandrowicz był inicjatorem pierwszego zjazdu krajowych malakologów, które w 1985 roku po raz pierwszy zorganizowane zostało w Krościenku. Od tego miejsca kolejne Krajowe Seminaria Malakologiczne nazywane były "krościenkami", choć dziś już niewielu posługuje się tą nazwą. Z jego inicjatywy na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie powstało naukowe pismo Folia malacologica, którego też był pierwszym redaktorem. Należał również do inicjatorów i członków-założycieli Stowarzyszenia Malakologów Polskich, którego to Stowarzyszenia był Członkiem Honorowym.

Chociaż zawsze podkreślał, że jest geologiem, miał też niemałe zasługi dla malakologii jako nauki. Ponieważ zajmował się najmłodszymi warstwami geologicznymi (czwartorzędem) mógł obserwować zmiany, które zachodziły w środowisku naturalnym już w czasie, kiedy po Ziemi chodził człowiek. Mięczaki pozwalały mu na odtwarzanie warunków, jakie panowały w minionych tysiącleciach na ziemiach, na których dziś przez chwilę zostawiamy swoje ślady. Zdeponowane muszle mięczaków były naturalnym ogniwem między życiem a materią nieożywioną, były sylabami, z których składał opowieść o minionych czasach. I chociaż muszelki lądowych lub słodkowodnych ślimaków nie potrafią tak szumieć, jak muszle morskie, on przez żmudną pracę wsłuchiwania się w ich niemą opowieść, rozszerzał naszą wiedzę o zmianach, które dotykają nasz świat. Opracowana przez niego analiza malakologiczna była przez lata wykorzystywana w badaniach nie tylko malakologicznych, ale również paleoekologicznych, klimatycznych, hydrologicznych i innych. W 2011 roku nakładem Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie wydana została obszerna praca Analiza malakologiczna, którą wydał wraz ze swoim synem, Witoldem Alexandrowiczem, który jest kontynuatorem jego badań geologiczno-malakologicznych.

O innych (licznych) aktywnościach postaram się napisać w nieodległym czasie (niekoniecznie w sensie geologicznym).

Uroczystości pogrzebowe profesora Stefana Witolda Alexandrowicza odbędą się w poniedziałek, 19 sierpnia 2024 roku o godz. 12 w Domu Pożegnań na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

 

 (...)

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie szukam w tobie przytułku na wieczność.
Nie jestem nieszczęśliwa.
Nie jestem bezdomna.
Mój świat jest wart powrotu.
Wejdę i wyjdę z pustymi rękami.
A na dowód, że byłam prawdziwie obecna,
nie przedstawię niczego prócz słów,
którym nikt nie da wiary.

- Nie wejdziesz - mówi kamień. -
Brak ci zmysłu udziału.
Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia
nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału.
Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tego zmysłu,
ledwie jego zawiązek, wyobraźnię.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków
na wejście pod twój dach.

- Jeżeli mi nie wierzysz - mówi kamień -
zwróć się do liścia, powie to, co ja.
Do kropli wody, powie to, co liść.
Na koniec spytaj włosa z własnej głowy.
Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech,
którym śmiać się nie umiem.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.

- Nie mam drzwi - mówi kamień

Wisława Szymborska, Rozmowa z kamieniem

Fotografia z XXX Krajowego Seminarium Malakologicznego, Łopuszna, 2014 r.

wtorek, 30 lipca 2024

Theba pisana (O.F. Müller, 1774) czyli coś z wakacji

Zdarzyło się Wam kiedyś oparzyć stopę na plażowym piasku? Mnie się zdarzyło, jeszcze w późnym dzieciństwie, ale naprawdę coś takiego miałem: wlazłem boso na piasek, który tak parzył, że ledwo dolazłem do wody. Działo się to nad Jeziorem Sulejowskim (poprawniej by było: zbiornikiem, bo też nie nad zalewem, choć tak najczęściej określają go autochtoni). Zapamiętałem również lekko jasnoszary piasek, bardzo sypki, przesypujący się między palcami stóp. A przypomniało mi się to w tym roku, kiedy po bardzo gorącym piasku spacerowałem w okolicach Rawenny nad Adriatykiem i przyglądałem się ślimakowi, który nie doczekał się jeszcze polskiej nazwy gatunkowej. Mógłbym go nazwać ślimakiem pizańskim lub odwołać się do jakichś kalek językowych i nazwać go ślimakiem białym, białym ślimakiem ogrodowym lub ślimakiem piaskowym. Ta ostatnia nazwa nawet przypada mi do gustu. Więc kilka słów na temat Theba pisana (O.F. Müller, 1774). To właśnie jej się przyglądałem przecierając oczy ze zdziwienia (i z powodu potu, który mi je zalewał). Nie, nie zdziwiło mnie to, ile osobników może przykleić się do jednej rośliny. Zaskoczył mnie ten piasek. I o tym za chwilę.

W przypadku naszego kraju trudno szukać widoków masowej obecności ślimaków. Oczywiście działkowcy, właściciele ogródków czy rolnicy mogą rzucić się na mnie celem rozszarpania, krzycząc o ślimakach nagich. Prawie zgoda, ale jednak to nie te same liczebności. Najbliżej do tego, co mam na myśli, jest ślimakowi przydrożnemu Xerolenta obvia, który potrafi licznie przyklejać się do roślin zdradzając swoją obecność na stanowisku. Takich licznych agregacji nie spotyka się jednak często w naszych warunkach klimatycznych i jeśli nawet pojawiają się, to zdecydowanie mniej licznie. Nawiasem mówiąc ciekawi mnie ten mechanizm, który jest dość charakterystyczny dla ślimaków żyjących w suchym i gorącym klimacie, a przecież z takiego pochodzą oba wspomniane gatunki. Theba pisana na włoskim wybrzeżu występuje miejscami masowo i mam nadzieję, że niektóre spośród zamieszczonych zdjęć to obrazują. Są miejsca, w których nie sposób znaleźć roślinę, na której nie tkwi kilka, kilkadziesiąt czy kilkaset osobników. Póki co tego w Polsce nie ma. No bo w ogóle ten gatunek w Polsce nie występuje, no może z wyjątkiem pojedynczych znalezisk w sałacie, rukoli czy innych warzywach z ekologicznych upraw (serio, w innych opakowaniach nie spotkałem, a w eko owszem, może więc nie do końca jest to ściema...). Raz jeszcze: Theba pisana nie występuje w Polsce, choć nie można wykluczyć, że kiedyś tutaj dotrze, zwłaszcza, że jest gatunkiem o sporym potencjale inwazyjności i został zawleczony w wiele zakątków świata, w których potrafi wyrządzać szkody w środowisku i gospodarce. 

Jest to gatunek lądowego ślimaka z rodziny Helicidae (ślimakowate) pochodzący z południowej Europy i północnej Afryki (śródziemnomorski). Muszlę ma średniej wielkości, ok. 10-20 mm wysokości i 12-25 mm szerokości, kulistą, barwy białej, żółtawej lub kremowej z brązowymi paskami, plamkami lub innym deseniem, z różowawą wargą od wewnątrz, z wąskim dołkiem osiowym. Warto zwrócić uwagę na wierzchołek muszli, najczęściej czarniawy, ciemnogranatowy lub temu podobny. Muszle młodych osobników mają wyraźnie zaznaczony kil, który przykryty zostaje ostatnim skrętem. W przypadku młodocianych osobników możliwe jest pomylenie na przykład z Eobania vermiculata, która jednak ma zdecydowanie szerszy wierzchołek (ogólnie Eobania jest większym ślimakiem). Troszeczkę jeszcze o biologii, która mnie sprowokowała do tego wpisu. Dostępna mi literatura podaje, że ślimak rozprzestrzenia się wzdłuż wybrzeży i żyje tam, gdzie nie eliminują go mrozy. Wniosek stąd, że w Polsce jeszcze długo się nie zadomowi. Nie wiem, jakie temperatury są dla tego gatunku temperaturami letalnymi, ale jeśli chodzi o górną, to musi być ona naprawdę wysoka. Kiedy przyglądałem się temu gatunkowi, spotkałem na rozgrzanym piasku dwa aktywne osobniki, pełzające bezpośrednio po glebie (znaczy piasku). Byłem w takich klapkokroksach, żeby mnie w stopy nie parzyło, bo upał był mocno włoski (ponad 37 stopni tego dnia), piasek nagrzany, parzący, w pełnym słońcu, jak na patelni, a tu łażą sobie nie wiadomo skąd i dokąd dwa ślimaki. Głupim, że nie nagrałem filmu, zdjęcia tego nie oddają, ale one naprawdę były aktywne. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z rodzimych gatunków, był w stanie wytrzymać takie warunki. Nie mam w zwyczaju nosić ze sobą pirometru lub nawet termometru ze sobą, przypuszczam jednak, że temperatura piasku przekraczała 50 stopni Celsjusza. Może nawet znacząco przekraczała tę wartość. A one lazły. Oblepiały się przy tym piaskiem, właziły wzajemnie na siebie, ale szły. W bezpośrednim sąsiedztwie nie było żadnych roślin, więc wykluczyłem okoliczność, że spadły na skutek mojej nieostrożności. Raczej też ich spod piasku nie wygrzebałem. Było piętnaście minut przed szesnastą, a to oznacza najgorętszą porę dnia. Szacun...

Nie wiem, jak skończyła się ta wędrówka, nie byłem przygotowany na dłuższą obserwację, a kark dawał do zrozumienia, że on się już opalił. Na listę spraw do zbadania wpisałem wytrzymałość termiczną Theba pisana (pewnie już to ktoś zbadał, może w literaturze się znajdzie). Pomyślałem sobie, że skoro te ślimaki mają determinację, żeby iść po tym cholernie parzącym piasku, to może też nie powinienem się poddawać w pisaniu. Wiem, to nie ten sam kaliber, ale dziury się takie porobiły w planie pisania, że wygląda gorzej niż falochron zjedzony przez świdraka okrętowca Teredo nivalis. Tego we wakacje nie spotkałem, ale jak spotkam i sfotografuję (albo sfilmuję), to się podzielę. Słowo.