Tak to już bywa, niezależnie od nas, że czasem trzeba swoje odleżeć. Nie to, żebym nie lubił się wylegiwać, zwłaszcza po pierwszym sygnale budzika, ale nie o to poszło. Zsomatyzowałem się kompletnie. Tak się napaliłem na mięczaki, że dotąd stała raczej temperatura podniosła się w magiczne granice 40 stopni Celsjusza. Żebym nie mógł oprotestować krzykiem mojego napalenia, gardło przybrało kolor purpury, a potem już było z nim tylko gorzej. Straciłem tydzień z okładem, i to w czasie, kiedy tak wiele się działo.
Zacznę od tego, że w piątek przed tygodniem wybrałem się do Sanktuarium Pielgrzyma Ślimaczego, czyli na ul. Banacha w Łodzi. To tam pracują łódzcy malakolodzy. Wcześniej uprzedziwszy ich o planowanym nalocie, dokonałem tego przed samym południem. Odebrałem materiały z weryfikacji oznaczeń, wymieniłem poglądy, wypytałem o szczegóły zbliżającego się seminarium. Długo to nie trwało, bo czas ma tę podłą właściwość, że jest stosunkowo odporny na rozciąganie, a stosunkowo łatwo ulega rozproszeniu. Miałem jeszcze odebrać papierowe egzemplarze Folii, które trafiły na mój poprzedni adres, ale już nie byłem w stanie (prawdopodobnie paciorkowce robiły już swoje).
A w środę zaczęło się: zjechało się towarzystwo, a właściwiej: stowarzyszenie i zaczęły się dyskusje i prezentacje, referaty, wystąpienia, postery, polemiki: oficjalne i nieoficjalne, publiczne i prywatne prezentacje dorobku ostatniego czasu. Otrzymałem dotąd jeden głos oceniający XXVII Seminarium Malakologiczne - i był to głos pozytywny. Czekam na kolejne, jak tylko zdobędę, dam znać.
Powinienem temu poświecić osobny wpis, ale może kiedy indziej. Dziś zasygnalizuję, że moje ślimaki (zebrane w lipcu 2010) wybrały się niedawno do Londynu i przedstawiły się p. Jonowi Ablettowi jako Columella aspera Walden, 1966. Już wcześniej w Łodzi zostały w ten sposób oznaczone, ale ponieważ na Wyspach ślimak ten jest bardziej pospolity niż w Polsce, propozycja zweryfikowania w Muzeum Historii Naturalnej wydała mi się więcej niż kusząca.
Antybiotyk działa. Nie tak szybko, jak bym się tego domagał, rzekłbym: w żółwim tempie (to szybciej niż w tempie ślimaczym). Za kilka dni powinienem wrócić do siebie, a wtedy będę musiał zintensyfikować wysiłki na rzecz nadrobienia chorobowych zaległości. A tego seminarium mi żal, że mnie tam nie było. Czy to było ostatnie beze mnie? Pojęcia nie mam, ale mocno wierzę, że tak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz