Przed dziesięciu laty rozpocząłem pisanie tego bloga. Może nie byłem mistrzem świata w regularności, ale przez te dziesięć lat udało mi się parę razy coś napisać, razem będzie tego kilkaset wpisów. Choć coraz częściej brakuje mi zwyczajnie czasu na nabazgranie kilku słów, generalnie bardzo się cieszę, że się nie poddaję. Sobie a muzom, ale piszę. A ponieważ mój słomiany zapał nie zgasł przez dziesięć lat, postanowiłem się za to nagrodzić. W jaki sposób? Ruszając w pole.
Trudno te dwa kwadrans nazwać wypadem, ale skoro nadarzyła się okazja służbowego wyjazdu, wykorzystałem ją nieco do prywatnych celów. Wybrałem dwa miejsca: jedno nowe, drugie już mi znane.
Najpierw zatrzymałem się przy ruinach zamku w Fałkowie w powiecie koneckim. Nie było mnie tam jeszcze, choć wiedziałem, że zastać tam można Alinda biplicata. Zatem potwierdzam. Otoczenie zamku obfituje wręcz w muszle ślimaków, a do najliczniej reprezentowanych należą Helix pomatia, Ceapaea nemoralis, Alinda biplicata, Chondrula tridens i Trochulus hispidus. Znalazłem też pojedyncze muszle Euophalia strigella. Sezon wegetacyjny ruszył już naprawdę porządnie i widok wybudzonych młodych Helix pomatia za bardzo mnie nie zaskoczył (choć tak wcześnie jeszcze winniczka nie notowałem).
Kolejny punkt wyznaczony był na miejsce, w którym już kiedyś stanąłem. Chciałem zobaczyć, jak wygląda "Łąka w Bęczkowicach" no i zobaczyłem, przy okazji przysłuchując się klangorowi żurawi. Wcześniej już, w okolicy Rudy Malenieckiej przyglądałem się z auta czaplom siwym i łabędziom niemym, w tym gniazdującemu łabędziowi prawie przy samej drodze.
Wody było więcej niż wówczas, kiedy kilka lat temu zatrzymałem się tam w czerwcu 2017 r. Płynąca tamtędy Luciąża bynajmniej nie tworzyła małego jeziora, co powinno być normalne o tej porze roku, ale wody było dość, żeby bez kaloszy się tam nie pchać. Z brzegu więc popatrzyłem sobie na wiosenną aktywność mięczaków. Widziałem aktywne już Succinea putris, Zonitoides nitidus, Stagnicola corvus (chyba, bo tak na oko to nie potrafię odróżnić od na przykład Galba palustris. Na starym domku chruścika znalazłem kilka muszli Valvata cristata, w napływkach wypatrzyłem też muszelki Anisus leucostoma, Bathiomphalus contortus, Anisus vortex i Buthynia tentaculata, ale najbardziej ucieszył mnie widok dwóch gatunków Vertiginidae: Vertigo antivertigo (całkiem aktywne i ruchliwe) oraz V. moulinsiana. Pusta skorupka potwierdza występowanie tego chronionego i bardzo rzadkiego u nas gatunku. I z tego się najbardziej cieszę, bo pierwszy raz "na żywo" spotkałem się z tym gigantem w świecie poczwarówek Vertiginidae.
Zdecydowanie w tym kierunku powinienem się ponownie wybrać, a zwłaszcza w dół biegu Luciąży, która kilka kilometrów dalej tworzy większe rozlewisko a dalej staje się zbiornikiem retencyjnym. Te rozlewiska zapowiadają się bardzo atrakcyjnie.
Dziesiąte urodziny Malakofila obchodziłem bez fajerwerków, ale bardzo radośnie. Jedyne, co burzy moją radość to niepokój o powtórkę sprzed roku: o tej porze jest zdecydowanie za sucho... Ale na to już wpływu nie mam...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alinda biplicata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alinda biplicata. Pokaż wszystkie posty
piątek, 20 marca 2020
wtorek, 5 czerwca 2018
Ogrodzieniec i Smoleń
Nie wiem, czy nastanie moment, w którym wychodząc w teren, będę czuł nasycenie. Dotychczasowe doświadczenia nauczyły mnie nie tyle w teren wychodzić, co wyłapywać chwile na spoglądanie w chęchy za ślimakami. Toleruję to, ale nie akceptuję. Mam potrzebę długich spacerów podporządkowanych wyłącznie malakologicznym celom. Ale to przesuwam na nieokreśloną bliżej przyszłość. Teraz uczę się korzystać z tych chwil krótkich, kiedy przy okazji, sprawy ważniejsze załatwiając, skoczę sobie w bok na ślimaki.
Byłem pierwszego czerwca na pośpiesznej wycieczce po kilku miejscach na Jurze. Gdyby ktoś wciąż myślał jeszcze o utworzeniu Jurajskiego Parku Narodowego, podpisuję petycję od razu. Jest to ten obszar Polski, który - choć bardzo mocno przekształcony działalnością człowieka - nadal zaskakuje bogactwem przyrody.
Na dłużej zatrzymałem się na zamku w Ogrodzieńcu. Jest to jedno z tych miejsc, które uświadamiają, czym dla historii i kultury Polski był potop szwedzki. Myślę, że w odniesieniu do kultury można by wprowadzić wyraźną cezurę na czasy przed potopem i po potopie (szwedzkim, żeby ktoś nie myślał, że promuję przedpotopową kulturę). Szlak Orlich Gniazd jest w ogóle bardzo atrakcyjnym produktem turystycznym, i było to widoczne podczas ostatniego przedłużonego weekendu. Może nie było to oblężenie Ogrodzieńca, ale gwar był jak za najświetniejszych czasów Bonerów. Przygotowana na zamku trasa turystyczna jest całkiem dobrze zestawiona z możliwościami przypatrzenia się życiu natury wkomponowanemu w historię. W szczelinach murów bez problemu wypatrzeć można różne formy życia, ale przede wszystkim ślimaki, które ze względu na wapienne podłoże powinny czuć się tu bardzo dobrze. W największym pośpiechu wypatrzeć mi się udało Pupilla muscorum, Pyramidula pusilla, Vallonia pulchella i trzy gatunki świdrzykowatych (choć myślałem, że cztery): Cochlodina orthostoma, Lacinaria plicata i Clausilia parvula. Oznaczenia tego ostatniego nie jestem całkowicie pewien, ale wkrótce powinienem mieć okazję zweryfikować. Myślałem, że mam do czynienia z czterema gatunkami, ale Lacinaria plicata okazała się bardzo zmienna w formach i po bliższym przypatrzeniu się, żadna z wcześniej wytypowanych muszli Alinda biplicata nie okazała się być tym gatunkiem.
Jestem przekonany, że na samych skałach zamku ślimaki reprezentowane są przez większą liczbę gatunków. Może kiedyś uda mi się przeprowadzić dowód. Nie miałem też najmniejszej okazji, żeby przypatrzeć się zaroślom, które porastają zamkowe wzgórze, tam pewnie też by można było coś znaleźć.
Drugim punktem wyprawy był położony niedaleko Smoleń. Wiedziałem, że jakiś czas temu odrestaurowano nieco ruiny i przywrócono obiekt ruchowi turystycznemu, wprowadzając opłatę za zwiedzanie. Przyznaję, że ta opłata - zwłaszcza w porównaniu z ofertą Ogrodzieńca - wydaje się być nieco rozbójnicza, ale to może suma prywatnych doświadczeń. O Smoleniu czytałem w pracy prof. Witolda Alexandrowicza i stąd wiedziałem, że jest to miejsce występowania poczwarówki maczugowatej Sphyradium doliolum. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że gdzieś ją na zamku znajdę. Nie znalazłem. Szukałem na terenie zamku choćby pustej muszelki, ale wyglądało to tak, jakby zamek zabezpieczała porządna ekipa budowlańców, która na zakończenie prac umyła wszystko jak trzeba myjką samochodową... Zamek okazał się całkowicie jałowy pod względem malakologicznym. Próbowałem sobie tłumaczyć pogodą, ale prawda jest taka, że nie udało mi się wypatrzeć w szczelinach murów absolutnie niczego, nie mówiąc o wytęsknionej poczwarówce maczugowatej... Jak na Dzień Dziecka był to zbyt duży dla mnie zawód... Naszła mnie taka refleksja, że wciąż nie doczekaliśmy się zbadania wpływu prac konserwatorskich na sytuację zwierząt zamieszkujących ruiny. Powtórzę tylko postulat przeprowadzenia takich badań. Gdyby ktoś się chciał ich podjąć, ja zgłaszam swoją gotowość współpracy. Serio.
Przejechałem jeszcze przez Mirów, Bobolice i Olsztyn, ale tylko w Bobolicach zatrzymałem się na chwilę. Zamku od wewnątrz nie widziałem, ale z zewnątrz rekonstrukcję postrzegam jako udaną. Bardziej mnie jednak zachwyciły formy krasowe niż budowlany kunszt, ale przyznaję, że było to ciekawe spotkanie z podejściem do ruiny... Tam tym bardziej warto byłoby przeprowadzić badania pod kątem występowania ślimaków, pytanie tylko, czy jakakolwiek inwentaryzacja przyrodnicza miała miejsce przed przystąpieniem do prac rekonstrukcyjno-budowlanych... W Bobolicach nie miałem już czasu grzebać w ściółce czy obmacywać szczelin w skałach, wydaje mi się tylko, że to co stamtąd zabrałem, to muszle Alinda biplicata. Lepsza lupa pozwoli mi niedługo to zweryfikować.
Szlak Orlich Gniazd znany jest mi we fragmentach. Jura Krakowsko-Częstochowska również znana mi jest wyspowo i nadal jest więcej miejsc do poznania niż miejsc poznanych. Myślę, że to nie było ostatnie słowo Jury na ten rok. Jestem - oczywiście - nienasycony, ale też ucieszony, że coś tam mogłem zobaczyć. A że nie tyle, ile chciałem? Głód też jest motywacją do działania!
Byłem pierwszego czerwca na pośpiesznej wycieczce po kilku miejscach na Jurze. Gdyby ktoś wciąż myślał jeszcze o utworzeniu Jurajskiego Parku Narodowego, podpisuję petycję od razu. Jest to ten obszar Polski, który - choć bardzo mocno przekształcony działalnością człowieka - nadal zaskakuje bogactwem przyrody.
Na dłużej zatrzymałem się na zamku w Ogrodzieńcu. Jest to jedno z tych miejsc, które uświadamiają, czym dla historii i kultury Polski był potop szwedzki. Myślę, że w odniesieniu do kultury można by wprowadzić wyraźną cezurę na czasy przed potopem i po potopie (szwedzkim, żeby ktoś nie myślał, że promuję przedpotopową kulturę). Szlak Orlich Gniazd jest w ogóle bardzo atrakcyjnym produktem turystycznym, i było to widoczne podczas ostatniego przedłużonego weekendu. Może nie było to oblężenie Ogrodzieńca, ale gwar był jak za najświetniejszych czasów Bonerów. Przygotowana na zamku trasa turystyczna jest całkiem dobrze zestawiona z możliwościami przypatrzenia się życiu natury wkomponowanemu w historię. W szczelinach murów bez problemu wypatrzeć można różne formy życia, ale przede wszystkim ślimaki, które ze względu na wapienne podłoże powinny czuć się tu bardzo dobrze. W największym pośpiechu wypatrzeć mi się udało Pupilla muscorum, Pyramidula pusilla, Vallonia pulchella i trzy gatunki świdrzykowatych (choć myślałem, że cztery): Cochlodina orthostoma, Lacinaria plicata i Clausilia parvula. Oznaczenia tego ostatniego nie jestem całkowicie pewien, ale wkrótce powinienem mieć okazję zweryfikować. Myślałem, że mam do czynienia z czterema gatunkami, ale Lacinaria plicata okazała się bardzo zmienna w formach i po bliższym przypatrzeniu się, żadna z wcześniej wytypowanych muszli Alinda biplicata nie okazała się być tym gatunkiem.
Jestem przekonany, że na samych skałach zamku ślimaki reprezentowane są przez większą liczbę gatunków. Może kiedyś uda mi się przeprowadzić dowód. Nie miałem też najmniejszej okazji, żeby przypatrzeć się zaroślom, które porastają zamkowe wzgórze, tam pewnie też by można było coś znaleźć.
Drugim punktem wyprawy był położony niedaleko Smoleń. Wiedziałem, że jakiś czas temu odrestaurowano nieco ruiny i przywrócono obiekt ruchowi turystycznemu, wprowadzając opłatę za zwiedzanie. Przyznaję, że ta opłata - zwłaszcza w porównaniu z ofertą Ogrodzieńca - wydaje się być nieco rozbójnicza, ale to może suma prywatnych doświadczeń. O Smoleniu czytałem w pracy prof. Witolda Alexandrowicza i stąd wiedziałem, że jest to miejsce występowania poczwarówki maczugowatej Sphyradium doliolum. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że gdzieś ją na zamku znajdę. Nie znalazłem. Szukałem na terenie zamku choćby pustej muszelki, ale wyglądało to tak, jakby zamek zabezpieczała porządna ekipa budowlańców, która na zakończenie prac umyła wszystko jak trzeba myjką samochodową... Zamek okazał się całkowicie jałowy pod względem malakologicznym. Próbowałem sobie tłumaczyć pogodą, ale prawda jest taka, że nie udało mi się wypatrzeć w szczelinach murów absolutnie niczego, nie mówiąc o wytęsknionej poczwarówce maczugowatej... Jak na Dzień Dziecka był to zbyt duży dla mnie zawód... Naszła mnie taka refleksja, że wciąż nie doczekaliśmy się zbadania wpływu prac konserwatorskich na sytuację zwierząt zamieszkujących ruiny. Powtórzę tylko postulat przeprowadzenia takich badań. Gdyby ktoś się chciał ich podjąć, ja zgłaszam swoją gotowość współpracy. Serio.
Przejechałem jeszcze przez Mirów, Bobolice i Olsztyn, ale tylko w Bobolicach zatrzymałem się na chwilę. Zamku od wewnątrz nie widziałem, ale z zewnątrz rekonstrukcję postrzegam jako udaną. Bardziej mnie jednak zachwyciły formy krasowe niż budowlany kunszt, ale przyznaję, że było to ciekawe spotkanie z podejściem do ruiny... Tam tym bardziej warto byłoby przeprowadzić badania pod kątem występowania ślimaków, pytanie tylko, czy jakakolwiek inwentaryzacja przyrodnicza miała miejsce przed przystąpieniem do prac rekonstrukcyjno-budowlanych... W Bobolicach nie miałem już czasu grzebać w ściółce czy obmacywać szczelin w skałach, wydaje mi się tylko, że to co stamtąd zabrałem, to muszle Alinda biplicata. Lepsza lupa pozwoli mi niedługo to zweryfikować.
Szlak Orlich Gniazd znany jest mi we fragmentach. Jura Krakowsko-Częstochowska również znana mi jest wyspowo i nadal jest więcej miejsc do poznania niż miejsc poznanych. Myślę, że to nie było ostatnie słowo Jury na ten rok. Jestem - oczywiście - nienasycony, ale też ucieszony, że coś tam mogłem zobaczyć. A że nie tyle, ile chciałem? Głód też jest motywacją do działania!
![]() |
Lacinaria plicata |
![]() |
Przykładowe stanowisko Lacinaria plicata |
![]() |
Jak mięczaki, to i reprezentacja kopalna być musi... |
![]() |
Zamek w Bobolicach, stan czerwiec 2018 |
![]() |
Brama Lasockich |
środa, 13 września 2017
Jak sobie z TYM radzą świdrzyki?
Czy zdarzyło się Wam kiedyś obserwować, w jaki sposób kierowcy tzw. tirów cofają w wąskich uliczkach? Albo kierowcy autobusów? Ja widziałem kiedyś, co potrafi polski kierowca w ciasnych uliczkach starej Padwy... Obyło się wtedy bez interwencji carabinieri, ale mordobicie od autochtonów było o włos. Rzecz była w tym, że nie dało się autobusu podnieść i brakowało kilkunastu centymetrów, żeby się "złożył w zakręcie". Kiedy ostatnio byłem terenie udało mi się podpatrzeć, jak z podobnym problemem poradziłby sobie świdrzyk. Najkrócej mógłbym to skomentować tak: producenci suplementów diet dla mężczyzn - wstydźcie się! Poniżej prezentuję króciutki filmik pokazujący, w jaki sposób świdrzyk dwufałdkowy Alinda biplicata przenosi ciężar muszli zmieniając kierunek ślimaczego marszu. Bardzo by się taka umiejętność przydała kierowcom. Zawsze uważałem, że powinniśmy się uczyć od mięczaków. Jakość nagrania nie powala, nie wróżę sobie kariery reżyserskiej, nie mniej wydaje mi się, że fajnie popatrzeć na możliwości ślimaka, który umiejętnie przenosi ciężar długiej muszli. Jeśli komuś uda się podobne zachowanie zarejestrować, niech by się podzielił: możemy stworzymy Festiwal Filmików Ślimaczych?
piątek, 30 października 2015
Świdrzyki Polski
Prawdopodobnie należę do tych bardzo nielicznych ludzi, którzy na widok ślimaka odczuwają przyśpieszone bicie serca, a na widok nowego ślimaka doznają znaczącego wyrzutu adrenaliny. Nie będę dopytywał ewolucjonistów, skąd we mnie taki defekt: czy to jakieś głęboko zakorzenione w genach przystosowanie, czy pojedyncza aberracja w zapisie DNA. Nie będę też psychologów pytał, co z tym powinienem zrobić, bo nie powiedzieliby mi nic ponad to, co sam już wiem. Polityków też nie zapytam, bo jeszcze będą to chcieli opodatkować... W każdym razie dobrze mi z tym, że na widok ślimaków robi mi się milej. No może poza widokiem na działce warzywnej...
Ze ślimaków, do których ciągnęło mnie zawsze najbardziej, należą świdrzyki. Myślę, że to dlatego, że w moich rodzinnych stronach nigdy ich nie spotkałem i zawsze były gatunkami odległymi. W dzieciństwie nigdy nie udało mi się spotkać żadnego świdrzyka w czasie rozlicznych leśnych wycieczek, i dopiero w czasie studiów zacząłem je znajdywać w różnych częściach Polski.
Świdrzykowate (Clausiliidae) to rodzina lądowych ślimaków reprezentowana przez około 1000 gatunków. Nazwę łacińską zawdzięczają specjalnemu systemowi zamykającemu muszle (clausilium), będącego czymś na kształt wieczka, jednak o innym od operculum pochodzeniu. Anglojęzyczna wersja nazwy doorsnail wskazuje również na ten aspekt budowy muszli, na jej ujście, które na ogół wyposażone jest w system listewek i fałdek o nie do końca poznanym przeznaczeniu, o tym za chwilę. Polska nazwa nawiązuje do budowy muszli, przywodząc na myśl budowę świdra (wiertła). Na ogół muszle świdrzyków mają kształt wrzecionowato-wieżyczkowaty lub wieżyczkowaty. Muszla składa się z kilku do kilkunastu skrętów, a u dojrzałych osobników na ostatnim skręcie występuje na ogół zwężenie oraz ujście uzbrojone w przeróżną armaturę. Jest to jedna z podstawowych cech identyfikacyjnych w oznaczaniu świdrzyków, które - a tak jest w moim przypadku - nie należą do najłatwiejszych w oznaczaniu. Świdrzyki to jedyna w Polsce rodzina ślimaków, której przedstawiciele charakteryzują się lewoskrętną muszlą. Nie wiem, nie sprawdziłem, czy na świecie żyją prawoskrętne świdrzyki, ale jeśli tak, to stanowią one mniejszość w tej licznej rodzinie. Świdrzyki żyją na całym świecie z wyjątkiem Australii, Antarktydy i Ameryki Północnej. W Europie żyje około 450 gatunków, z czego w Polsce notowane są 24 gatunki.
Jeszcze trochę o szczególnej budowie ujścia muszli. Przyjmuje się, że pełni ona funkcje ochronne: przed drapieżnikami i przed wysychaniem, ale być może i ma inne przeznaczenie. Przypuszczam, że kształt ujścia i przewężenie przed nim powiązane są również ze strategiami reprodukcyjnymi. Część świdrzyków stanowią gatunki jajorodne, część zaś to gatunki jajo-żyworodne i budowa wewnętrzna muszli, a zwłaszcza skomplikowany układ fałdek prawdopodobnie pełni jakieś funkcje powiązane z retencją jaj lub wylęgiem nowego pokolenia. W pełni wykształcona warga i uzbrojenie ujścia to cecha dojrzałości świdrzyków, które - w polskich warunkach - żyją od roku do nawet sześciu lat.
Rozpiętość wielkości muszli krajowych Clausiliidae waha się od 8 do dwudziestu kilku milimetrów. Przeważają formy kilkunastomilimetrowe.
Dotychczas nie spotkałem się z monografią krajowych świdrzyków, a bardzo taka publikacja byłaby przydatna. Ukazała się w 2009 roku książka "Świdrzyki Wielkopolski", ale zawiera dane ograniczone do 10 gatunków i do niewielkiego obszaru naszego kraju (nota bene zasadniej byłoby zatytułować "Świdrzyki województwa wielkopolskiego", bo zdaje się że autorzy właśnie taką jednostkę podziału zastosowali). Nie mniej polecam tę publikację, bo materiał fotograficzny dobry i klucz do oznaczania przydatny, a poza tym to jednakowoż dobra inwentaryzacja stanowisk na terenie Wielkopolski.
Krajowe Clausiliidae to gatunki leśne lub naskalne. Najliczniej reprezentowane są na południu Kraju, głównie w Sudetach, Pieninach i Bieszczadach. Na nizinach występują również, ale nie tak często i z mniejszą różnorodnością gatunkową. Lista krajowych Clausiliidae przedstawia się następująco:
Jeszcze na koniec: świdrzykami zajmowali się min. tacy polscy malakolodzy jak J.A. Wagner (1860-1928) czy Jarosław Urbański (1909-1981), zaś współcześnie badania nad rodziną świdrzykowatych prowadzą m.in. Anna Sulikowska-Drozd (Łódź), Tomasz K. Maltz (Wrocław) czy Krystyna Szybiak - autorka monografii poświęconych Macrogastra plicatula i Ruthenica filograna (Poznań). Wiele bym dał, żeby ktoś kiedyś monografię krajowych Clausiliidae napisał. Bardzo na takie opracowanie czekam.
Ze ślimaków, do których ciągnęło mnie zawsze najbardziej, należą świdrzyki. Myślę, że to dlatego, że w moich rodzinnych stronach nigdy ich nie spotkałem i zawsze były gatunkami odległymi. W dzieciństwie nigdy nie udało mi się spotkać żadnego świdrzyka w czasie rozlicznych leśnych wycieczek, i dopiero w czasie studiów zacząłem je znajdywać w różnych częściach Polski.
Świdrzykowate (Clausiliidae) to rodzina lądowych ślimaków reprezentowana przez około 1000 gatunków. Nazwę łacińską zawdzięczają specjalnemu systemowi zamykającemu muszle (clausilium), będącego czymś na kształt wieczka, jednak o innym od operculum pochodzeniu. Anglojęzyczna wersja nazwy doorsnail wskazuje również na ten aspekt budowy muszli, na jej ujście, które na ogół wyposażone jest w system listewek i fałdek o nie do końca poznanym przeznaczeniu, o tym za chwilę. Polska nazwa nawiązuje do budowy muszli, przywodząc na myśl budowę świdra (wiertła). Na ogół muszle świdrzyków mają kształt wrzecionowato-wieżyczkowaty lub wieżyczkowaty. Muszla składa się z kilku do kilkunastu skrętów, a u dojrzałych osobników na ostatnim skręcie występuje na ogół zwężenie oraz ujście uzbrojone w przeróżną armaturę. Jest to jedna z podstawowych cech identyfikacyjnych w oznaczaniu świdrzyków, które - a tak jest w moim przypadku - nie należą do najłatwiejszych w oznaczaniu. Świdrzyki to jedyna w Polsce rodzina ślimaków, której przedstawiciele charakteryzują się lewoskrętną muszlą. Nie wiem, nie sprawdziłem, czy na świecie żyją prawoskrętne świdrzyki, ale jeśli tak, to stanowią one mniejszość w tej licznej rodzinie. Świdrzyki żyją na całym świecie z wyjątkiem Australii, Antarktydy i Ameryki Północnej. W Europie żyje około 450 gatunków, z czego w Polsce notowane są 24 gatunki.
Jeszcze trochę o szczególnej budowie ujścia muszli. Przyjmuje się, że pełni ona funkcje ochronne: przed drapieżnikami i przed wysychaniem, ale być może i ma inne przeznaczenie. Przypuszczam, że kształt ujścia i przewężenie przed nim powiązane są również ze strategiami reprodukcyjnymi. Część świdrzyków stanowią gatunki jajorodne, część zaś to gatunki jajo-żyworodne i budowa wewnętrzna muszli, a zwłaszcza skomplikowany układ fałdek prawdopodobnie pełni jakieś funkcje powiązane z retencją jaj lub wylęgiem nowego pokolenia. W pełni wykształcona warga i uzbrojenie ujścia to cecha dojrzałości świdrzyków, które - w polskich warunkach - żyją od roku do nawet sześciu lat.
Rozpiętość wielkości muszli krajowych Clausiliidae waha się od 8 do dwudziestu kilku milimetrów. Przeważają formy kilkunastomilimetrowe.
Dotychczas nie spotkałem się z monografią krajowych świdrzyków, a bardzo taka publikacja byłaby przydatna. Ukazała się w 2009 roku książka "Świdrzyki Wielkopolski", ale zawiera dane ograniczone do 10 gatunków i do niewielkiego obszaru naszego kraju (nota bene zasadniej byłoby zatytułować "Świdrzyki województwa wielkopolskiego", bo zdaje się że autorzy właśnie taką jednostkę podziału zastosowali). Nie mniej polecam tę publikację, bo materiał fotograficzny dobry i klucz do oznaczania przydatny, a poza tym to jednakowoż dobra inwentaryzacja stanowisk na terenie Wielkopolski.
Krajowe Clausiliidae to gatunki leśne lub naskalne. Najliczniej reprezentowane są na południu Kraju, głównie w Sudetach, Pieninach i Bieszczadach. Na nizinach występują również, ale nie tak często i z mniejszą różnorodnością gatunkową. Lista krajowych Clausiliidae przedstawia się następująco:
Cochlodina (Cochlodina) costata (C.
Pfeiffer, 1828) – Świdrzyk śląski §
Cochlodina (Cochlodina) laminata (Montagu,
1803) – Świdrzyk lśniący
Cochlodina (Paracochlodina)
orthostoma (Menke, 1828) – Świdrzyk prążkowany
Charpentiera ornata (Rossmässler,
1836) – Świdrzyk ozdobny § [x]
Ruthenica filograna (Rossmässler,
1836) – Świdrzyk stępiony
Macrogastra badia (C.
Pfeiffer, 1828) – Świdrzyk kasztanowaty §
Macrogastra borealis (O. Boettger, 1878) – Świdrzyk żeberkowany
Macrogastra plicatula (Draparnaud,
1801) – Świdrzyk leśny
Macrogastra tumida (Rossmässler,
1836) – Świdrzyk rozdęty
Macrogastra ventricosa (Draparnaud,
1801) – Świdrzyk okazały
Clausilia bidentata (Ström,
1765) – Świdrzyk dwuzębny
Clausilia cruciata (Studer,
1820) – Świdrzyk nadrzewny
Clausilia dubia Draparnaud,
1805 – Świdrzyk pospolity
Clausilia parvula Férussac,
1807 – Świdrzyk mały
Clausilia pumila C.
Pfeiffer, 1828 – Świdrzyk maczugowaty
Lacinaria plicata (Draparnaud,
1801) – Świdrzyk fałdzisty
Alinda biplicata (Montagu,
1803) – Świdrzyk dwufałdkowy
Balea (Balea) perversa (Linnaeus,
1758) – Świdrzyk łamliwy §
Balea (Pseudalinda) fallax (Rossmässler,
1836) – Świdrzyk zwodniczy
Balea (Pseudalinda) stabilis (L.
Pfeiffer, 1847) – Świdrzyk górski
Vestia (Vestia) elata (Rossmässler,
1836) – Świdrzyk siedmiogrodzki §
Vestia (Vestia) gulo (E.
A. Bielz, 1859) – Świdrzyk krępy
Vestia (Vestia) turgida (Rossmässler,
1836) – Świdrzyk karpacki
Bulgarica
(Strigilecula) cana (Held,
1836) – Świdrzyk siwy
Możliwe jest znalezienie również Cochlodina (Paracochlodina) cerata (Rossmässler, 1836) znanego ze stanowisk subfosylnych, a notowanego w XIX w. z Doliny Białki i słowackich części Tatr. Subfosylnie znany jest również Macrogastra densestriata (Rossmässler, 1836), ze stanowisk w Kielnikach i na Kozim Grzbiecie, ale żywych osobników nie należy się spodziewać w granicach naszego kraju.
Spośród wymienionych świdrzyków pięć gatunków objętych jest ochroną prawną (oznaczono §), w tym jeden wymaga ochrony czynnej [x]. Zdaniem malakologów jest to najbardziej narażona na wyginięcie rodzina krajowych ślimaków, na 24 gatunki aż 17 znalazło się w Polskiej Czerwonej Księdze. Przyczyn zagrożeń doszukują się różnych, generalnie sprowadzają się one do zanieczyszczenia środowiska oraz przekształceń (antropogenicznych) siedlisk zajmowanych przez te ślimaki. Co ciekawe, nie wiedzieć czemu, rodzina ta nie jest nawet wspomniana w publikacji Unii Europejskiej European Red List of Non-marine Molluscs...
Najczęściej spotykanym przeze mnie świdrzykiem jest Lacinaria plicata, Cochlodina laminata oraz Alinda biplicata. Oznaczać udaje mi się C. laminata, bo ma dość charakterystyczne ujście muszli, która na dodatek jest gładka i lśniąca. Tego świdrzyka spotykałem i w buczynach pomorskich, i na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, i w napływkach wiślanych na wysokości Wyszogrodu. L. plicata - jeśli występuje w formie typowej - daje się oznaczyć dzięki licznym fałdkom w ujściu muszli. Gatunek ten znalazłem kiedyś w Sulejowie, i jest to najbliżej położone stanowisko moich rodzinnych stron. A. biplicata - jeden z największych naszych świdrzyków - znany jest mi z kilku stanowisk z Łodzi, poza tym spotykałem go np. na Wawelu.
Najmniejszym krajowym świdrzykiem jest Ruthenica filograna lub Clausilia parvula. Udało mi się zrobić fotografię przedstawiającą wielkość R. filograna. Dla porównania też zamieszczam fotografię Megalophaedusa martensi, świdrzyka żyjącego w Japonii, o którym można by powiedzieć, że jest gigantem wśród Clausiliidae.Jeszcze na koniec: świdrzykami zajmowali się min. tacy polscy malakolodzy jak J.A. Wagner (1860-1928) czy Jarosław Urbański (1909-1981), zaś współcześnie badania nad rodziną świdrzykowatych prowadzą m.in. Anna Sulikowska-Drozd (Łódź), Tomasz K. Maltz (Wrocław) czy Krystyna Szybiak - autorka monografii poświęconych Macrogastra plicatula i Ruthenica filograna (Poznań). Wiele bym dał, żeby ktoś kiedyś monografię krajowych Clausiliidae napisał. Bardzo na takie opracowanie czekam.
![]() |
Cochlodina laminata |
![]() |
Cochlodina laminata |
![]() |
Lacinaria plicata, dalej C. laminata |
![]() |
Lacinaria plicata z Reszla |
![]() |
Ruthenica filograna |
Megalophaedusa martensi |
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
Posucha
Patrzę na mapę zeszłorocznych wypraw malakologicznych i z zażenowaniem przyglądam się temu, co zdziałałem w tym roku. Powiedzieć, że jest kiepsko, to nic nie powiedzieć. Z reguły o tej porze roku miałem jużza sobą pierwsze notowania jakiegoś gatunku, na który od dłuższego czasu polowałem. Miałem za sobą jakieś krótsze lub dłuższe wypady w dalszą lub bliższą okolicę. A w tym roku nic. Wstydliwe nic. Wróciłem z krótkich po Polsce wojaży z pustymi kieszeniami. Pustymi w sensie malakologicznym, o ekonomicznym szkoda wspominać...
Pogodziłem się z tym, że w 2015 roku nie będę rozwijał kolekcji i nieco przeformułuję moją aktywność. No ale tego się nie spodziewałem! Gdzie się nie ruszyłem, wszędzie niemal susza. A jak długo sucho, to nie ma co się spodziewać sukcesów w stosowaniu metody "na upatrzonego". Wymyśliłem sobie w Grodzisku Dolnym na Podkarpaciu odnaleźć Ceapea vindobonensis. Nic trudnego, przecież to stepowy gatunek, przywykły do długotrwałej suszy... A gdzie tam! Raptem jedną znalazłem muszlę, znak tylko, że gatunek ten występuje w Grodzisku. I tyle. Na nic się zdało przegrzebywanie suchych traw i wyrywanie nawłoci. Nie znalazłem nic więcej. No poza Arion vulgaris, któremu poranne słońce nie przeszkadzało w spacerach po spopilonej lessowej ziemi... W pobliskich Laszczynach znalazłem nawet pustą muszlę C. nemoralis, ale żadnych wniosków z tego nie mogłem wyciągnąć. Przypuszczam tylko, że zawleczona z roślinami ogrodowymi.
Poziom wód bardzo niski, ale w Czystym nie wymacałem żadnej skójki, choć zapewniano mnie, że bardzo pospolite i liczne. A tu znów nic. Niski poziom wód powinien ułatwiać obserwacje i zbiory, ale zasada nie podziałała...
Ze wschodu przedostałem się na południe, a tam, choć lepiej, to nie tak, by się nasycić. Też posucha, ale mniejsza. W Chabówce znalazłem kilka Alinda biplicata, kilka Helix pomatia i C. nemoralis. Jak nie wiadomo dokąd iść, to się idzie pod most. Właśnie pod mostem znalazłem te nieliczne ślimaki. Zwłaszcza świdrzyki mnie ucieszyły. W drodze powrotnej znalazłem je również na Wawelu. Już przed kilkoma laty je tam widywałem, tym razem chciałem tylko sprawdzić, czy jeszcze są przy wyjściu ze Smoczej Jamy. Są. A na Wawelu najliczniejsza wydaje się być Xerolentia obvia - jeden z obcych gatunków, który świetnie się czuje w naszych stronach. Postaram się kiedyś napisać o nim więcej...
Co roku o tej porze klepałem się po pełnym brzuchu mojego ślimaczego apetytu i z zachłanności tylko snułem dalsze plany malakologicznych podbojów. W tym roku nie odczuwam tego niedosytu. Odczuwam głód!
Mam nadzieję, że przyjdą wkrótce deszcze i sytuacja poprawi się. Mam też nadzieję, że do tego czasu uda mi się jeszcze wykorzystać niskie stany wód i pobrodzić za mięczakami, którym planowałem się przyjrzeć s tym roku. Czas pokaże, czy nadzieja wykarmi swoje dziecko...
Sucho. Niedobrze. Ale jeszcze nic straconego, przecież do końca roku tyle się jeszcze może wydarzyć... Niech no tylko wrócą deszcze!
Pogodziłem się z tym, że w 2015 roku nie będę rozwijał kolekcji i nieco przeformułuję moją aktywność. No ale tego się nie spodziewałem! Gdzie się nie ruszyłem, wszędzie niemal susza. A jak długo sucho, to nie ma co się spodziewać sukcesów w stosowaniu metody "na upatrzonego". Wymyśliłem sobie w Grodzisku Dolnym na Podkarpaciu odnaleźć Ceapea vindobonensis. Nic trudnego, przecież to stepowy gatunek, przywykły do długotrwałej suszy... A gdzie tam! Raptem jedną znalazłem muszlę, znak tylko, że gatunek ten występuje w Grodzisku. I tyle. Na nic się zdało przegrzebywanie suchych traw i wyrywanie nawłoci. Nie znalazłem nic więcej. No poza Arion vulgaris, któremu poranne słońce nie przeszkadzało w spacerach po spopilonej lessowej ziemi... W pobliskich Laszczynach znalazłem nawet pustą muszlę C. nemoralis, ale żadnych wniosków z tego nie mogłem wyciągnąć. Przypuszczam tylko, że zawleczona z roślinami ogrodowymi.
Poziom wód bardzo niski, ale w Czystym nie wymacałem żadnej skójki, choć zapewniano mnie, że bardzo pospolite i liczne. A tu znów nic. Niski poziom wód powinien ułatwiać obserwacje i zbiory, ale zasada nie podziałała...
Ze wschodu przedostałem się na południe, a tam, choć lepiej, to nie tak, by się nasycić. Też posucha, ale mniejsza. W Chabówce znalazłem kilka Alinda biplicata, kilka Helix pomatia i C. nemoralis. Jak nie wiadomo dokąd iść, to się idzie pod most. Właśnie pod mostem znalazłem te nieliczne ślimaki. Zwłaszcza świdrzyki mnie ucieszyły. W drodze powrotnej znalazłem je również na Wawelu. Już przed kilkoma laty je tam widywałem, tym razem chciałem tylko sprawdzić, czy jeszcze są przy wyjściu ze Smoczej Jamy. Są. A na Wawelu najliczniejsza wydaje się być Xerolentia obvia - jeden z obcych gatunków, który świetnie się czuje w naszych stronach. Postaram się kiedyś napisać o nim więcej...
Co roku o tej porze klepałem się po pełnym brzuchu mojego ślimaczego apetytu i z zachłanności tylko snułem dalsze plany malakologicznych podbojów. W tym roku nie odczuwam tego niedosytu. Odczuwam głód!
Mam nadzieję, że przyjdą wkrótce deszcze i sytuacja poprawi się. Mam też nadzieję, że do tego czasu uda mi się jeszcze wykorzystać niskie stany wód i pobrodzić za mięczakami, którym planowałem się przyjrzeć s tym roku. Czas pokaże, czy nadzieja wykarmi swoje dziecko...
Sucho. Niedobrze. Ale jeszcze nic straconego, przecież do końca roku tyle się jeszcze może wydarzyć... Niech no tylko wrócą deszcze!
![]() |
Niby za sucho na C. vindobonensis... |
![]() |
...ale nie dla Arion vulgaris... |
![]() |
Alinda biplicata spod Smoczej Jamy na Wawelu |
czwartek, 24 lipca 2014
Skarby zamku w Reszlu
Warmia jest krainą, która w Polsce nie doczekała się właściwego uznania. Zapytaj kogoś, to Ci powie, że jedzie na Mazury, był na Mazurach, lubi Mazury itp, a jak dopytasz, okaże się, że był na Warmii, a czasem nawet o tym nie wiedział... Kraina ta przez stulecia zachowywała odrębność kulturową od otaczających ją Prus Książęcych, ale obecnie, po 1945 roku, odrębność ta została zatarta i tylko historia tych ziem oraz architektura wsi i miasteczek pozostaje jej świadectwem.
Lubię ten warmiński klimat. I choć w większym swym obszarze jest to dla mnie terra incognita, czuję się tam dobrze. Miasteczka o spowolnionym pulsie, przeorane światową wojną, która wywróciła ich życiorysy do góry nogami, ceglane zamki i kościoły, przydrożne kapliczki, morenowe wzgórza, jeziora czystsze niż na sąsiednich Mazurach...
W pamięci obracam widok reszelskiego zamku. Trafiłem tam przed rokiem, w tym roku również nie mogłem go sobie odpuścić. Ze wszystkich warmińskich miasteczek, to mnie urzeka najmocniej. Dziedziniec zamkowy i wieże z widokiem na okolicę, kościół Piotra i Pawła, gotycki most nad Sajną, obronne mury i inne ślady dawnej świetności miasta wgryzają się na długo w pamięć i ani myślą się stamtąd wyprowadzać. A na to jeszcze reszelskie ślimaki... Już przy wjeździe wita ślimak, ten co prawda związany z slowcity, ale zapowiadający ciekawe spotkania. Bo i miejsce na spotkanie wyśmienite: stare mury obronne i strome zbocze od strony rzeki zapewniają bardzo dobre warunki do życia świdrzyków, których w Reszlu naoglądałem się prawie do nasycenia. Miałem szczęście (w odróżnieniu od organizatorów Święta Miasta, 12 lipca) trafić akurat na deszczową pogodę (pierwszy deszcz od kilkunastu dni upalnego lata). Ciepło i wilgoć dały niesamowity efekt: świdrzyki wypełzły skąd tylko się dało. Na kamieniach, między kamienieniami, na podjeździe, pniach drzew, na ziemi i pod kawałkami drewna: tysiące ślimaków mozolnie ciągnących wrzecionowatą muszlę, zwisającą jak brązowy sopel.
Udało mi się rozpoznać trzy gatunki, czwartego nie jestem pewien. Świdrzyka lśniącego Cochlodina laminata znalazłem w jednym tylko osobniku, świdrzyka pospolitego Clausilia dubia w kilku, zaś świdrzyka fałdzistego Lacinaria plicata szukać nie musiałem, bo stanowił ogromną większość pełzających tam ślimaków. Problem mam z czwartym gatunkiem. Wydaje mi się, że to świdrzyk dwufałdkowy Alinda biplicata, ale jego obecność na tym terenie jest mało prawdopodobna. Nie wykluczone, że to świdrzyk fałdzisty, w ujściu muszli którego nie wykształciły się charakterystyczne fałdki, po których dość łatwo gatunek ten odróżnić. No właśnie: dość łatwo. Ze świdrzykami tak jest, że kilka jest łatwych do odróżnienia od innych, ale pozostałe to wyższa szkoła jazdy. Dlatego nie upieram się przy oznaczeniu, bo wcale go nie jestem pewien.
Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się skorzystać z pomocy, która rozwieje moje wątpliwości. Tymczasem polecam wszystkim wycieczkę do Reszla, nie tylko miłośnikom malakologii. To piękne miejsce, tajemnicze, urzekające, wołające historią i malowniczymi krajobrazami. Warto się w nim zatrzymać, spowolnić i przysiadając w zamkowej restauracji delektować się powoli chwilami mruczącego spokoju...
Lubię ten warmiński klimat. I choć w większym swym obszarze jest to dla mnie terra incognita, czuję się tam dobrze. Miasteczka o spowolnionym pulsie, przeorane światową wojną, która wywróciła ich życiorysy do góry nogami, ceglane zamki i kościoły, przydrożne kapliczki, morenowe wzgórza, jeziora czystsze niż na sąsiednich Mazurach...
W pamięci obracam widok reszelskiego zamku. Trafiłem tam przed rokiem, w tym roku również nie mogłem go sobie odpuścić. Ze wszystkich warmińskich miasteczek, to mnie urzeka najmocniej. Dziedziniec zamkowy i wieże z widokiem na okolicę, kościół Piotra i Pawła, gotycki most nad Sajną, obronne mury i inne ślady dawnej świetności miasta wgryzają się na długo w pamięć i ani myślą się stamtąd wyprowadzać. A na to jeszcze reszelskie ślimaki... Już przy wjeździe wita ślimak, ten co prawda związany z slowcity, ale zapowiadający ciekawe spotkania. Bo i miejsce na spotkanie wyśmienite: stare mury obronne i strome zbocze od strony rzeki zapewniają bardzo dobre warunki do życia świdrzyków, których w Reszlu naoglądałem się prawie do nasycenia. Miałem szczęście (w odróżnieniu od organizatorów Święta Miasta, 12 lipca) trafić akurat na deszczową pogodę (pierwszy deszcz od kilkunastu dni upalnego lata). Ciepło i wilgoć dały niesamowity efekt: świdrzyki wypełzły skąd tylko się dało. Na kamieniach, między kamienieniami, na podjeździe, pniach drzew, na ziemi i pod kawałkami drewna: tysiące ślimaków mozolnie ciągnących wrzecionowatą muszlę, zwisającą jak brązowy sopel.
Udało mi się rozpoznać trzy gatunki, czwartego nie jestem pewien. Świdrzyka lśniącego Cochlodina laminata znalazłem w jednym tylko osobniku, świdrzyka pospolitego Clausilia dubia w kilku, zaś świdrzyka fałdzistego Lacinaria plicata szukać nie musiałem, bo stanowił ogromną większość pełzających tam ślimaków. Problem mam z czwartym gatunkiem. Wydaje mi się, że to świdrzyk dwufałdkowy Alinda biplicata, ale jego obecność na tym terenie jest mało prawdopodobna. Nie wykluczone, że to świdrzyk fałdzisty, w ujściu muszli którego nie wykształciły się charakterystyczne fałdki, po których dość łatwo gatunek ten odróżnić. No właśnie: dość łatwo. Ze świdrzykami tak jest, że kilka jest łatwych do odróżnienia od innych, ale pozostałe to wyższa szkoła jazdy. Dlatego nie upieram się przy oznaczeniu, bo wcale go nie jestem pewien.
Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się skorzystać z pomocy, która rozwieje moje wątpliwości. Tymczasem polecam wszystkim wycieczkę do Reszla, nie tylko miłośnikom malakologii. To piękne miejsce, tajemnicze, urzekające, wołające historią i malowniczymi krajobrazami. Warto się w nim zatrzymać, spowolnić i przysiadając w zamkowej restauracji delektować się powoli chwilami mruczącego spokoju...
Przepraszam za jakość filmiku, muzyka oryginalna z tła;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)