Wiele wskazuje na to, że za kilkadziesiąt godzin rok 2010 przejdzie do historii. W przeddzień jego zakończenia warto spojrzeć wstecz i dokonać pobieżnej choćby oceny własnych dokonań. Starożytni radzili często odwracać rylec, tzn. przypatrywać się temu, co zostało napisane, powiedziane, wykonane.
Rok 2010 uważam za udany. I to jest sukces, ogromny sukces zważywszy, że znajduję się w tej części populacji, która częściej dostrzega szklankę do połowy pustą...
To, co poniżej, nie stanowi rankingu, jest zapisem - dość chaotycznym - wniosków, które mi się nasuwają.
W tym roku powstał blog. Nie zaczął nawet dobrze raczkować, ma niecały roczek, ale od maja odwiedzono go 315 razy, w tym odnotowano gości z USA, Kanady, Francji, Włoch, Chin, Rosji, Chorwacji, Słowenii czy Niemiec. Większość odwiedzin to pewnie przypadkowe zajrzenia, ale ze statystyk wynika, że często powodem wejścia na bloga była informacja o XXVII Krajowym Seminarium Malakologicznym. Często tez trafiano tu wyszukując takich haseł jak Lymnaea turricula czy Jackiewicz. Największym zainteresowaniem cieszył się wpis dotyczących linków do stron malakologicznych, przypuszczam, że duża część tych wejść to były automaty spamujące...
Obyło się bez spektakularnych wyczynów w tym roku, ale udział w badaniach w Woli Branickiej był najważniejszym chyba warsztatem, z którego odniosłem wiele korzyści. I pierwsze notowanie Acanthinula aculeata w mojej kolekcji. Po raz pierwszy odnotowałem również Pyramidula pusilla z Olsztyna pod Częstochową. Tam też odbyłem ciekawą wyprawę we wrześniu, w celu poszukiwania Helicigona lapicida - jednak bez spodziewanego rezultatu. Z ciekawostek tegorocznych mogę wymienić Chondrula tridens z Czepowa w gminie Uniejów (Łódzkie), Cepaea vindobonensis z Burzenina nad Wartą i Ruthenica filograna z Woli Branickiej. Ciekawym było też znalezienie na jednym stanowisku Pupilla muscorum i Vertigo antivertigo - gatunków o odmiennych preferencjach wilgotnościowych - w Ostrówku nad Jeziorem Gopło.
Osobny rozdział to literatura. Udało mi się powiększyć bibliotekę o kilka ważnych książek, w tym o pracę Jarosława Urbańskiego Mięczaki Pienin. Sprowadziłem kilka książek z wydawnictwa Kontekst, znalazłem pracę o poczwarówkach Zofii Książkiewicz, zdobyłem kopię książki Współczesne i subfosylne mięczaki (Mollusca) Gór Świętokrzyskich, nabyłem książkę dr Więcławskiej o ślimakach na hałdach tego regionu. Dawno już tak nie zaszalałem, choć zostało mi jeszcze przynajmniej 10 pozycji do sprowadzenia w przyszłym roku.
Druga część tego osobnego rozdziału to Internet. Ostatnio zabrakło mi miejsca na PenDrive, tak się zagalopowałem. Kilkaset artykułów w różnych językach, w różnej tematyce, na różnym poziomie, ale wszystkie o mięczakach, zarówno współczesnych, jak i kopalnych; takich bliskich i takich zupełnie mi nie znanych. A ostatnio odkryłem skarbnicę udostępnionych skanów książek z XIX i XX w., powiększając cyfrową bibliotekę o prace Clessina, Westerlunda, Wagnera, Boettgeta czy Rossmaesslera. Regularnie odwiedzałem też witryny malakologów czeskich, słowackich, niemieckich, rosyjskich, włoskich, francuskich, amerykańskich, holenderskich, brytyjskich i katalońskich. Tylko na naszej, polskiej, jakoś niewiele się przez cały rok działo...
Rok 2010 to również smutne wydarzenie - śmierć prof. Riedla. Chciałem go kiedyś odwiedzić, nie bardzo było kiedy i jak. A teraz? Teraz pozostaje jedynie pójść na cmentarz przy którejś z wizyt w Warszawie.
W tym roku nawiązałem kilka nowych znajomości malakologicznych, z różnych środowisk: łódzkiego, kieleckiego, wrocławskiego, poznańskiego, śląskiego, warszawskiego; nazwisk nie zdradzam, bo nie pytałem o zgodę.
Mogę zatem patrzeć na rok 2010 z zadowoleniem, choć nie zrealizowałem wielu planów: nie byłem na XXVI Krajowym Seminarium Malakologicznym w Kudowie-Zdroju, nie dokończyłem katalogowania kolekcji, nie spenetrowałem kliku ciekawych miejsc - do których, z powodu zmiany pracy - trudniej będzie teraz dotrzeć.
Marzy mi się rok 2011 jako jeszcze bardziej twórczy, jeszcze bardziej ciekawy i jeszcze bardziej otwarty na możliwości.
Planów nie zdradzam, żeby nie mieć wyrzutów, że czegoś nie zrobiłem. Najciekawsze scenariusze pisze samo życie.
Wszystkim życzę, żeby w Nowym roku odnajdywali wiele powodów do radości i dziękczynienia.
czwartek, 30 grudnia 2010
czwartek, 23 grudnia 2010
Pax hominibus bonae voluntatis!
Boże Narodzenie... Przygotowania jeszcze w dalekim polu. Zwłaszcza te duchowe.
To trudny czas, pełen wewnętrznego napięcia i tarcia, skutecznie przyprószony tandetą, świecidełkami i mdłą muzyką w centrach handlowych.
W bezdusznym, zabieganym świecie, pełnym krzykliwego i wylansowanego chamstwa pojawia się nagle Dziecko, które - zależne całkowicie od swojej matki - ten świat zmienia na lepszy. Nie PR-owskimi metodami, z pogwałceniem zasad socjotechniki. Przychodzi jako bezbronna istota, ale Jego przyjście jest przecież największą w dziejach humanizacją ludzkich relacji.
Tego mnie uczy Boże Narodzenie: warto być, warto stawać się człowiekiem, czasem pod prąd, na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Wierząc, że dobro raz zasiane, nigdy nie umiera...
Drażnią mnie choinki, kolędy i piosenki bożonarodzeniowe, te wszystkie christmans-hity katowane w radiach i sklepach od połowy listopada. Drażni mnie to, że w poniedziałek po Świętach zniknie część świątecznych dekoracji, bo będą przestarzałe. I dobrze, że mnie drażni. Może to znaczy, że Boże Narodzenie wciąż pozostaje dla mnie Tajemnicą, że wciąż jest dla mnie świeżym wyzwaniem, któremu wciąż nie umiem sprostać.
Wciąż wierzę, że pod tą ckliwą namiastką kryje się wola odnalezienia rzeczywistości innej, za którą ludzkość tęskni nie potrafiąc jej czasem nawet nazwać. Wciąż wierzę, że Bóg się rodzi, moc truchleje...
Bóg staje się człowiekiem, żeby człowiek stawał się Bogiem
Niech pokój zagości w sercach wszystkich, którzy pokoju szukają
To trudny czas, pełen wewnętrznego napięcia i tarcia, skutecznie przyprószony tandetą, świecidełkami i mdłą muzyką w centrach handlowych.
W bezdusznym, zabieganym świecie, pełnym krzykliwego i wylansowanego chamstwa pojawia się nagle Dziecko, które - zależne całkowicie od swojej matki - ten świat zmienia na lepszy. Nie PR-owskimi metodami, z pogwałceniem zasad socjotechniki. Przychodzi jako bezbronna istota, ale Jego przyjście jest przecież największą w dziejach humanizacją ludzkich relacji.
Tego mnie uczy Boże Narodzenie: warto być, warto stawać się człowiekiem, czasem pod prąd, na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Wierząc, że dobro raz zasiane, nigdy nie umiera...
Drażnią mnie choinki, kolędy i piosenki bożonarodzeniowe, te wszystkie christmans-hity katowane w radiach i sklepach od połowy listopada. Drażni mnie to, że w poniedziałek po Świętach zniknie część świątecznych dekoracji, bo będą przestarzałe. I dobrze, że mnie drażni. Może to znaczy, że Boże Narodzenie wciąż pozostaje dla mnie Tajemnicą, że wciąż jest dla mnie świeżym wyzwaniem, któremu wciąż nie umiem sprostać.
Wciąż wierzę, że pod tą ckliwą namiastką kryje się wola odnalezienia rzeczywistości innej, za którą ludzkość tęskni nie potrafiąc jej czasem nawet nazwać. Wciąż wierzę, że Bóg się rodzi, moc truchleje...
Bóg staje się człowiekiem, żeby człowiek stawał się Bogiem
Niech pokój zagości w sercach wszystkich, którzy pokoju szukają
poniedziałek, 20 grudnia 2010
Prawie skandal
W ostatnim tygodniu moja malakologiczna biblioteka powiększyła się o kolejną książkę. Nie wiem, czy słowo "książka" jest na miejscu, być może trafniejszym określeniem jest "broszurka". Publikacja licząca 52 strony jest cieńsza nawet od szkolnego zeszytu. Za to dużo od niego droższa, bo w księgarni zapłaciłem za nią 11 zł i 20 gr. Skandalicznie drogo! Czego się jednak nie robi dla ślimaków.
Broszurka daleko odbiega od moich podstawowych zainteresowań, ale chyba właśnie dlatego była mi potrzebna. Stanowi ona poradnik dla działkowców, którym zanadto rozmnożyły się ślimaki w uprawach. Jej autorem nie jest malakolog, a specjalista od ochrony roślin, prof. St. Ignatowicz.
Mnie się nie bardzo ta praca spodobała. Przede wszystkim dlatego, że traktuje o zwalczaniu ślimaków, a to przykre. Choć bardziej przykrym jest bycie pozbawionym ogórków, marchwi czy sałaty. Trzeba wyważyć. W kilku miejscach pojawia się nawet informacja, że ślimaki są pożyteczne w przyrodzie, ale bez przekonania. Treści niezbyt wiele, trochę fotografii (niektóre przyzwoite, inne - nieczytelne), kilka rysunków. Do szewskiej pasji doprowadza mnie zamieszczanie lustrzanych odbić rysunków i fotografii ślimaków! Nie tylko tutaj ten problem się pojawia, to dotyczy większości wydawnictw (por. okładkę Atlasu Penkowskiego i Wąsowskiego, okładki książek wyd Kontekst, a nawet rycinę Aplexa hypnorum w Małym Słowniku Zoologicznym Bezkręgowców). Z merytorycznych zastrzeżeń: informacja o trudności w oznaczeniu śliników wielkiego i luzytańskiego na podstawie wyglądu jest nieścisła: ich po prostu nie da się w ten sposób oznaczyć. Informacja o ochronie winniczka niezbyt dokładna - nie podano, że ślimaki legalnie można zbierać tylko w maju i to pod warunkiem, że wojewoda nie wyda innej decyzji. Nie podoba mi się poza tym określenie winniczka szkodnikiem w ogrodzie. Zabrakło informacji o takich ślimakach jak Arianta arbustorum i Bradybaena fruticum, które przecież są bardziej żarłoczne niż Cepaea hortensis i nemoralis. Ostatecznie to tylko poradnik, ale rażą pewne zagalopowania, jak np. zaliczenie jaszczurki zielonej (Lacerta viridis) do sojuszników w walce ze ślimakami. Problem w tym, że ta jaszczurka być może w Polsce w ogóle nie występuje... Na fotografii (str. 45) znajduje się raczej samiec jaszczurki zwinki (Lacerta agilis).
Konkluzje: kto chce, niech nabywa, ale ostatnich oszczędności nie warto wydawać. Kto ma w ogródku ze ślimakami problem, niech kupi, powinien wyjść na swoje. Mieszane mam uczucia: przyznać muszę, że przeczytałem książkę o ślimakach szkodnikach. No cóż, nie wszystko takie różowe.
St. Ignatowicz (2009), Nieproszeni goście. Ślimaki. Wydawnictwo działkowiec, Warszawa, 52 ss.)
Broszurka daleko odbiega od moich podstawowych zainteresowań, ale chyba właśnie dlatego była mi potrzebna. Stanowi ona poradnik dla działkowców, którym zanadto rozmnożyły się ślimaki w uprawach. Jej autorem nie jest malakolog, a specjalista od ochrony roślin, prof. St. Ignatowicz.
Mnie się nie bardzo ta praca spodobała. Przede wszystkim dlatego, że traktuje o zwalczaniu ślimaków, a to przykre. Choć bardziej przykrym jest bycie pozbawionym ogórków, marchwi czy sałaty. Trzeba wyważyć. W kilku miejscach pojawia się nawet informacja, że ślimaki są pożyteczne w przyrodzie, ale bez przekonania. Treści niezbyt wiele, trochę fotografii (niektóre przyzwoite, inne - nieczytelne), kilka rysunków. Do szewskiej pasji doprowadza mnie zamieszczanie lustrzanych odbić rysunków i fotografii ślimaków! Nie tylko tutaj ten problem się pojawia, to dotyczy większości wydawnictw (por. okładkę Atlasu Penkowskiego i Wąsowskiego, okładki książek wyd Kontekst, a nawet rycinę Aplexa hypnorum w Małym Słowniku Zoologicznym Bezkręgowców). Z merytorycznych zastrzeżeń: informacja o trudności w oznaczeniu śliników wielkiego i luzytańskiego na podstawie wyglądu jest nieścisła: ich po prostu nie da się w ten sposób oznaczyć. Informacja o ochronie winniczka niezbyt dokładna - nie podano, że ślimaki legalnie można zbierać tylko w maju i to pod warunkiem, że wojewoda nie wyda innej decyzji. Nie podoba mi się poza tym określenie winniczka szkodnikiem w ogrodzie. Zabrakło informacji o takich ślimakach jak Arianta arbustorum i Bradybaena fruticum, które przecież są bardziej żarłoczne niż Cepaea hortensis i nemoralis. Ostatecznie to tylko poradnik, ale rażą pewne zagalopowania, jak np. zaliczenie jaszczurki zielonej (Lacerta viridis) do sojuszników w walce ze ślimakami. Problem w tym, że ta jaszczurka być może w Polsce w ogóle nie występuje... Na fotografii (str. 45) znajduje się raczej samiec jaszczurki zwinki (Lacerta agilis).
Konkluzje: kto chce, niech nabywa, ale ostatnich oszczędności nie warto wydawać. Kto ma w ogródku ze ślimakami problem, niech kupi, powinien wyjść na swoje. Mieszane mam uczucia: przyznać muszę, że przeczytałem książkę o ślimakach szkodnikach. No cóż, nie wszystko takie różowe.
St. Ignatowicz (2009), Nieproszeni goście. Ślimaki. Wydawnictwo działkowiec, Warszawa, 52 ss.)
wtorek, 7 grudnia 2010
Palaeontologia
Kiedy zima daje o sobie znać, trzeba robić wszystko, żeby najlepiej przygotować się do kolejnego sezony i dobrze zamknąć poprzedni. To drugie idzie mi na razie nie najlepiej, czeka mnie jeszcze oznaczenie kilkunastu zbiorów i skatalogowanie całości, za to pierwsze - nie ustaje. Ostatnio, w ramach poszukiwań informacji nt pochodzenia mięczaków, sięgnąłem po paleontologię. A to za sprawą kwartalnika Acta Palaeontologica Polonica wydawanego przez Instytut Paleontologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Poza tym wspomniany instytut wydaje również Palaeontologica Polonica, obie serie dostępne w całości w zasobach internetowych.
Artykułów dotyczących mięczaków (głównie amonitów, belemnitów, kopalnych małży i sporadycznie innych gromad) można znaleźć blisko setki, począwszy od 1957 roku. Wszystkie zapisane w pdf, co bardzo ułatwia korzystanie z nich.
Rozpiętość zagadnień jest ogromna, szczególnie godne polecenia wydają się prace prof. Jerzego Dzika odnoszące się się do amonitów. Nie doszedłem tylko do tego, w jaki sposób preparuje się kopalne zwierzęta: jak wytrawia się skały, jak zabezpiecza się przed zniszczeniem najcenniejszych warstw, no ale mam trochę czasu na lektury, może się dowiem.
Artykułów dotyczących mięczaków (głównie amonitów, belemnitów, kopalnych małży i sporadycznie innych gromad) można znaleźć blisko setki, począwszy od 1957 roku. Wszystkie zapisane w pdf, co bardzo ułatwia korzystanie z nich.
Rozpiętość zagadnień jest ogromna, szczególnie godne polecenia wydają się prace prof. Jerzego Dzika odnoszące się się do amonitów. Nie doszedłem tylko do tego, w jaki sposób preparuje się kopalne zwierzęta: jak wytrawia się skały, jak zabezpiecza się przed zniszczeniem najcenniejszych warstw, no ale mam trochę czasu na lektury, może się dowiem.
piątek, 3 grudnia 2010
Z Kielecczyzny
Dotarła do mnie przed trzema dniami przesyłka z Kielc, z Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego im. Jana Kochanowskiego, w dokładnie z Wydawnictwa tej uczelni. Przesyłką była zamówiona książka autorstwa Jadwigi Anny Bargi-Więcławskiej, Sukcesja ślimaków na hałdach regionu świętokrzyskiego (Kielce, WSP im. Jana Kochanowskiego, 1997).
Lekturę zakończyłem następnego dnia od doręczenia, zatem refleksje mają charakter świeżych uwag, niekoniecznie mocno przemyślanych.
Publikacja zrobiła na mnie dobre wrażenie. Ciekaw byłem, co tam znajdę, bo bliski jest mi temat środowisk antropogenicznych. Ponieważ nie jestem malakologiem zawodowym, łatwiej mi czasem "spenetrować" jakieś hałdy zakrzaczone, niż atrakcyjne malakologicznie leśne ostępy i uroczyska. Lektura utwierdziła mnie w przekonaniu, że czasem miejsca dziwne, nieładne, opuszczone i niechciane mogą stanowić ciekawy teren badań. Pamiętam, jak w czerwcu tego roku właziłem na hałdę przy kopalni w Łęczycy, znajdując tam m.in. Oxychilus draparnaudi i wiele jurajski skamieniałości. Wracając jednak do pracy p. Więcławskiej: zaczynając lekturę warto znać wcześniejszą pracę prof. Piechockiego Współczesne i subfosylne mięczaki Gór Świętokrzyskich (Łódź, 1981). Obie te prace wzajemnie się uzupełniają, choć założenia redakcyjne są zgoła odmienne. Piechockiemu zależało na opisaniu malakofauny w miarę niezmienionych środowiskach naturalnych, Więcławska podjęła się zbadania fauny mięczaków w miejscach przez człowieka najbardziej przetworzonych. Zawarte wnioski są bardzo ciekawe. Okazuje się, że niektóre gatunki, które w Świętokrzyskiem w warunkach naturalnych występują bardzo rzadko, na pokopalnianych hałdach występują bardzo licznie, osiągając liczebność nawet kilkuset osobników w zebranej próbie. Ciekawe jest stwierdzenie takich gatunków jak Semilimax kotulai, Pyramidula rupestris (właściwie pusilla wg ostatnich ustaleń) czy Helix lutescens na hałdach, jak również - co było dla mnie pewnym zaskoczeniem - stwierdzenie bardzo liczebnej populacji Truncatellina cylindrica na węglanowym podłożu stanowiska w Wolicy.
Interesujące tez wydają się być generalne wnioski z przeprowadzonych badań, wskazujące na to, że istniejące od kilku stuleci hałdy mogły przyczynić się do wędrówki gatunków południowych na północ.
Nie mam dość kompetencji, żeby obalać przedstawione wnioski. Wydaje mi się, że większość jest poprawnie argumentowana. Podoba mi się to, że praca wskazuje na pewien pragmatyczny wymiar malakologii - na możliwość monitoringu zmian środowiska przyrodniczego z zastosowaniem mięczaków jako markerów zmian.
Mam też małe zastrzeżenia, np. informacja o północnej granicy występowania Helicella obvia w regionie świętokrzyskim zdaje się być źle sformułowana, bo osobiście znam stanowiska tego ślimaka (bardzo łatwo ulegającego zawleczeniu) z Łodzi, Łowicz i Gdańska. Nie wydaje mi się również zasadnym twierdzenie, że Cepaea hortensis nie jest gatunkiem synantropijnym (obie inf. na str. 123).
Próbując dokonać generalnego podsumowania uważam, że książka warta jest zapoznania. Stanowi ciekawe spojrzenie na obszary, które przyrodnikom nie kojarzą się dobrze, widać niektóre ślimaki mają to gdzieś.
Varia. Minęło już dziesięć lat, odkąd nie stanąłem na świętokrzyskiej ziemi. Zatęskniłem za nią, bo to bardzo atrakcyjny obszar w Polsce. Może uda się, już w przyszłym roku, wyprawić się na Święty Krzyż, do Bodzentyna, do Kielc, Sandomierza, Opatowa czy innych stron...
Lekturę zakończyłem następnego dnia od doręczenia, zatem refleksje mają charakter świeżych uwag, niekoniecznie mocno przemyślanych.
Publikacja zrobiła na mnie dobre wrażenie. Ciekaw byłem, co tam znajdę, bo bliski jest mi temat środowisk antropogenicznych. Ponieważ nie jestem malakologiem zawodowym, łatwiej mi czasem "spenetrować" jakieś hałdy zakrzaczone, niż atrakcyjne malakologicznie leśne ostępy i uroczyska. Lektura utwierdziła mnie w przekonaniu, że czasem miejsca dziwne, nieładne, opuszczone i niechciane mogą stanowić ciekawy teren badań. Pamiętam, jak w czerwcu tego roku właziłem na hałdę przy kopalni w Łęczycy, znajdując tam m.in. Oxychilus draparnaudi i wiele jurajski skamieniałości. Wracając jednak do pracy p. Więcławskiej: zaczynając lekturę warto znać wcześniejszą pracę prof. Piechockiego Współczesne i subfosylne mięczaki Gór Świętokrzyskich (Łódź, 1981). Obie te prace wzajemnie się uzupełniają, choć założenia redakcyjne są zgoła odmienne. Piechockiemu zależało na opisaniu malakofauny w miarę niezmienionych środowiskach naturalnych, Więcławska podjęła się zbadania fauny mięczaków w miejscach przez człowieka najbardziej przetworzonych. Zawarte wnioski są bardzo ciekawe. Okazuje się, że niektóre gatunki, które w Świętokrzyskiem w warunkach naturalnych występują bardzo rzadko, na pokopalnianych hałdach występują bardzo licznie, osiągając liczebność nawet kilkuset osobników w zebranej próbie. Ciekawe jest stwierdzenie takich gatunków jak Semilimax kotulai, Pyramidula rupestris (właściwie pusilla wg ostatnich ustaleń) czy Helix lutescens na hałdach, jak również - co było dla mnie pewnym zaskoczeniem - stwierdzenie bardzo liczebnej populacji Truncatellina cylindrica na węglanowym podłożu stanowiska w Wolicy.
Interesujące tez wydają się być generalne wnioski z przeprowadzonych badań, wskazujące na to, że istniejące od kilku stuleci hałdy mogły przyczynić się do wędrówki gatunków południowych na północ.
Nie mam dość kompetencji, żeby obalać przedstawione wnioski. Wydaje mi się, że większość jest poprawnie argumentowana. Podoba mi się to, że praca wskazuje na pewien pragmatyczny wymiar malakologii - na możliwość monitoringu zmian środowiska przyrodniczego z zastosowaniem mięczaków jako markerów zmian.
Mam też małe zastrzeżenia, np. informacja o północnej granicy występowania Helicella obvia w regionie świętokrzyskim zdaje się być źle sformułowana, bo osobiście znam stanowiska tego ślimaka (bardzo łatwo ulegającego zawleczeniu) z Łodzi, Łowicz i Gdańska. Nie wydaje mi się również zasadnym twierdzenie, że Cepaea hortensis nie jest gatunkiem synantropijnym (obie inf. na str. 123).
Próbując dokonać generalnego podsumowania uważam, że książka warta jest zapoznania. Stanowi ciekawe spojrzenie na obszary, które przyrodnikom nie kojarzą się dobrze, widać niektóre ślimaki mają to gdzieś.
Varia. Minęło już dziesięć lat, odkąd nie stanąłem na świętokrzyskiej ziemi. Zatęskniłem za nią, bo to bardzo atrakcyjny obszar w Polsce. Może uda się, już w przyszłym roku, wyprawić się na Święty Krzyż, do Bodzentyna, do Kielc, Sandomierza, Opatowa czy innych stron...
Subskrybuj:
Posty (Atom)