czwartek, 19 kwietnia 2012

Papieże i mięczaki

W dniu 19 kwietnia mija kolejna rocznica wyboru "pancernego kardynała" na następcę Świętego Piotra. Po godzinie osiemnastej, 19 kwietnia 2005 r. ogłoszono światu, że kolejnym papieżem został Joseph Ratzinger, który obrał sobie imię Benedykt XVI.
Dlaczego "pancerny kardynał"? Tak mówili o nim jego przeciwnicy, zarzucając mu konserwatyzm oraz to, że jest wielkim hamulcowym zmian w Kościele. Czy faktycznie przydomek "pancerny" mu się należy? Ci, którzy znają postać Benedykta XVI podkreślają, że jest człowiekiem bardzo spokojnym, stroniącym od rozgłosu, o łagodnym usposobieniu.
Kiedy dowiedziałem się o jego wyborze na Stolicę Piotrową, miałem mieszane uczucia. Jako teolog znałem niektóre prace Ratzingera, widziałem w nim niezwykły umysł, ale trochę się obawiałem jego konserwatywnego podejścia np. do liturgii czy dialogu ekumenicznego. Jeszcze przed konklawe obstawiałem któregoś z niemieckojęzycznych kandydatów, myślałem o Kasperze albo Schonbornie, młodszych trochę, bardziej zaangażowanych w otwieranie Kościoła.
Należę do pokolenia, które przed Benedyktem nie znało innego papieża poza Janem Pawłem II. W 2003 roku dane mi było nawet uczestniczyć w dwóch audiencjach z Janem Pawłem, w tym jednej "prywatnej" (czyli jakieś 120 osób). Podziwiałem Jana Pawła II, znałem jego dokumenty, książki, poezję. Jednocześnie mój stosunek do niego nigdy nie był jakoś szczególnie emocjonalny, zawsze był bardziej racjonalny. I nawet ten czas, który nazywany był rekolekcjami narodowymi, czyli agonia, śmierć i pogrzeb w mojej pamięci zapisały się bez szczególnych uniesień. Może stało się tak za sprawą braku telewizora: nie było tak silnych oddziaływań. Sam moment ogłoszenia śmierci Karola Wojtyły to dla mnie coś niezwykłego. Byłem wówczas na weselu moich przyjaciół. Sytuacja bardzo kłopotliwa: przerywać uroczystość weselną, czy może zachowywać się tak, jakby się nic nie stało... Pomogło stanowisko Pana Młodego, teologa, który zaproszonym gościom potrafił  wyjaśnić sens chrześcijańskiego rozumienia śmierci. I wesele było do rana. Może mniej wyskokowe, ale radosne...
W dzień pogrzebu nie siedziałem przed telewizorem. Z grupą przyjaciół tego dnia poszedłem na Turbacz. Krokusów jeszcze nie było, za to miejscami zalegała dwumetrowa warstwa śniegu.
Myślę, że Benedykt XVI ma duży problem z Polakami. I bardzo mu tego współczuję. Problem ten polega na nieustanym ustawianiu go w cieniu Jana Pawła II, na nieustannym porównywaniu go z poprzednikiem, na oczekiwaniu znaków, gestów i zachowań podobnych do Jana Pawła II. A bogactwem Kościoła jest różnorodność w jedności i jedność w różnorodności. Kościół nie wprowadza urawniłowki, a wspólnota nigdy nie jest jednobeczącym stadem. Myślę, tak to oceniam z perspektywy tych kilku lat, że tutaj katolicy w Polsce nie najlepiej zdali swój egzamin. Ponoć jeszcze przed agonią Jan Paweł II powiedział na łożu śmierci "Pozwólcie mi odejść do domu Ojca". Może te słowa powinny pozostać dla katolików w Polsce jakimś drogowskazem: pozwólcie mu odejść...
Przyjęcie nowego papieża oznaczało dla mnie zweryfikowanie mojego stosunku do wyznawanej przeze mnie wiary. Choć to nie ja wybierałem papieża, to przecież ode mnie zależało, czy uznam w swoim życiu ten wybór. Kilka tygodni po wyborze byłem na północy Niemiec, w Greifswaldzie. Kiedy rozmawiałem z Niemcami na temat wyboru ich rodaka na Stolicę Piotrową, entuzjazmu nie było, nawet wśród katolików.
Po kilku latach pontyfikatu oceniam Benedykta bardzo pozytywnie, widzę niezwykłą pracowitość papieża i jego otwartość, daleką jednakże od wylewności. Nie wiem, jakim przydomkiem obdarzą go potomni. Dla mnie jednak "pancerny kardynał" bardziej jest "papieżem od mięczaków", i  nietrudno przecież wyobrazić sobie, że w tym zestawieniu nie ma sprzeczności.
Od samego początku ciekawił mnie papieski herb. Nie mogło ujść mojej uwadze, że w herbie znajduje się tak bliski mi symbol. W przypadku papieża ma on jednak kilka przynajmniej odniesień, z których dwa wydają się najważniejsze.
Po pierwsze muszla w herbie Benedykta XVI odnosi się do rozpoznawalnego w Europie symbolu pielgrzymujących do Santiago de Compostela. Pisałem przed rokiem o tym troszkę więcej, omawiając książkę profesora Marka Wyrwy. Pielgrzymi, którzy podążali do grobu św. Jakuba, zabierali w drodze powrotnej muszle przegrzebków, które miały być dowodem odbytej pielgrzymki. Bycie pielgrzymem natomiast jest kwintesencją chrześcijańskiej egzystencji, stąd nie może dziwić, że taki symbol bliski jest papieżowi.
Po drugie - i może ważniejsze - muszla jest jednym z atrybutów św. Augustyna z Hippony, doktora Kościoła. Jest taka legenda (przyznaję, nie mogę znaleźć źródła, myślałem że to w Confessiones, ale to ie tam), która mówi o spotkanym przez Augustyna chłopcu, dziecku, które muszlą przenosiło wodę z morza i próbowało przelać je do wykopanego przez siebie dołka. Na uwagę, że nie zdoła przelać wody do dołka, usłyszał odpowiedź, że i jemu nie uda się pojąć Tajemnicy Trójcy Świętej ludzkim rozumem. W ten sposób muszla weszła do symboliki chrześcijańskiej jako znak ograniczoności teologii pozytywnej w stosunku do możliwości poznania Boga.
Swoją drogą to urzekające, jak codzienne obrazy mogą wyjaśniać skomplikowane zagadnienia wysublimowanych dociekań. Legenda o muszli i św. Augustynie łączy te dwa żywioły: prostoty i intelektualnych wyżyn. Benedykt XVI jest przedstawicielem tego drugiego świata: jest naukowcem, człowiekiem podporządkowanym racjonalnemu myśleniu (oświeconemu wiarą), członkiem Akademii Francuskiej. Muszla w jego papieskim herbie może być tym nieustannym memento: znakiem porządkującym właściwe proporcje. Myślę, że dzięki temu jest w stanie być nadal wytrawnym teologiem, jak i pasterzem, szukającym zagubionej owcy. Mam nadzieję, że to kiedyś zostanie dostrzeżone: jeśli był pancernym kardynałem, to pancerz jego zrobiony był z muszli i służył mu jedynie za ochronę wrażliwości, której nie wyrzekł się przyjmując wybór kardynałów...

1 komentarz:

  1. Malakofilu, piszesz wspaniale! Dziękuję za piękne teksty o prof. prof. A. Riedlu i J. Ratzingerze. Pozdrawia Cię Maciej Jan (niegdyś asystent śp. dra Bolesława Burakowskiego, który badał larwy chrząszczy - tak, między innymi te bezczelne, które można znaleźć w pustych muszlach ślimaków)

    OdpowiedzUsuń