Udało mi się i zdążyłem. Choć tak się śpieszyłem, że nieomal nie ominąłem i nie pobiegłem dalej. W ostatniej chwili zorientowałem się, że to, to "to", a właściwiej "ta".
W ostatnią niedzielę wybrałem się w końcu zobaczyć wystawę muszli morskich w Palmiarni Ogrodu Botanicznego w Łodzi. Zacznę od tego, że słowo "wystawa" nie do końca oddaje rzeczywistość, ale brzmi ładniej niż "wystawka" - bardziej adekwatny termin.
Towarzyszy mi emocjonalna ambiwalencja. Z jednej strony cieszę się, że na wystawienniczej mapie Polski pojawił się taki punkcik. Wszystko, co służy promocji malakologii jest mi bliskie i cieszę się z każdej podjętej w tym względzie inicjatywy. Ale pomimo tego, że się cieszę, doznaję też smutku, może raczej rozczarowania czy nawet lekkiego zażenowania. Przypuszczam, że wielu kolekcjonerów z Polski mogłoby zaprezentować zbiory nieco bogatsze i nieco ciekawsze. Przypuszczam również, że wielu kolekcjonerów byłoby po prostu rozczarowanych wystawą.
Wchodząc do budynku Palmiarni, jeszcze w holu głównym (zanim kupi się bilety) można zobaczyć dwie szklane gablotki z eksponatami, w jednej muszle ślimaków, w drugiej muszle małży. W pierwszej z małym błędem w oznaczeniu rodzaju Lambis. O, i to już jedna z bolączek ekspozycji: okazy nie zostały opisane. Niektóre tylko zostały zaopatrzone w coś na kształt etykietki, z podaniem nazwy rodzajowej. Niestety dotyczy to tylko wybranych muszli. Obniża to zdecydowanie walor poznawczy i edukacyjny wystawy. Wydaje się, że zabrakło trochę pomysłu, widoczny jest brak ręki kuratora: nie zadbano o dopasowanie rodzajów, ułożenie wg jakiegoś czytelnego klucza. Może żądam zbyt wiele od tak niewielkiej wystawy, ale po prostu brakuje. Poza tym mylący jest sam tytuł: "Muszle - klejnoty morza". Gdyby zatytułowano ją "Skorupy - klejnoty morza", byłby to - semantycznie - bardziej trafiony wybór.
Zgromadzenie obok siebie muszli małży, ślimaków, głowonogów (w tym "muszli" żeglarka - niezwykle interesującego tworu mięczaka, który jednak muszlą nie jest) oraz skorup jeżowców, egzemplarzy rozgwiazd, gąbek czy pancerza skrzypłocza wymyka się z tytułu ekspozycji. Przy braku odpowiednich podpisów może wzbudzić w umysłach oglądających niepotrzebne zamieszanie.
Imprezą towarzyszącą wystawie był wykład, o którym wspominałem w poprzednim wpisie. Dobry, przystępny wykład, adresowany do kompletnych laików, którzy może jednak odnajdują w sobie zainteresowanie mięczakami. Kilka dobrze postawionych pytań dało kilka dobrych odpowiedzi. Autorka wystąpienia wyjaśniała między innymi, po co małżom zamki, gdzie ślimaki mają włosy, gdzie żebra albo zęby. Mówiła (i pokazywała) krajowych gigantów i krajowych karłów (karzełków właściwie), wskazywała na podstawowe różnice w budowie małży i ślimaków, w tym - jakże często mylone - położenie oczu tych ostatnich.
Pomysł wykładu mocno ratuje wystawę. Bez tego oglądanie ekspozycji mogłoby trwać tak krótko, jak trwa podejście do pięciu bodajże przeszklonych gablotek. Mało tego. Oczywiście, wziąwszy pod uwagę miejsce ekspozycji - palmiarnię - nie można oczekiwać ogromnej wystawy: nie to jest celem takich miejsc jak palmiarnia. Jeśli już jednak ktoś podjął decyzję o jej organizowaniu, powinien skonsultować się albo z kimś, kto zajmuje się mięczakami zawodowo, albo kto dary je nieugaszoną miłością amatora. Tego mi zabrakło i wciąż odczuwam niedosyt.
Wierzę jednak, że kiedyś do Łodzi zawita wystawa większa, lepiej przygotowana, o wyżej postawionych celach edukacyjnych. Optymalnie byłoby, gdyby jeszcze za mego życia;)
A to już coś z zupełnie innej beczki, ale trudno uciec od skojarzeń;). Stały mieszkaniec Palmiarni: Begonia Rex
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz